Procedura, krycie niekompetencji czy ułatwianie sobie życia
Właściwie to po posklejaniu w koherentna całość skrawków informacji o "alternatywnej rzeczywistości" w jakiej istnienie na miejscu naszej nieruchomości zdają się wierzyć wszystkie instytucje powiatowe (a za nimi cały aparat państwowy) - wypadałoby zastanowić skąd się ona wzięła i jak pomimo iż nie ma nic wspólnego z istniejąca rzeczywistością rozprzestrzeniła się na cały aparat państwowy.
Jednak zanim się za to zabierzemy chcieliśmy opisać dwa nieco zaskakujące zdarzenia, które ostatecznie przekonały nas i jasno pokazały, że w obrębie aparatu państwowego wypracowano (w mniej lub bardziej, a może nawet całkowicie nieoficjalny sposób) coś w rodzaju "procedury" co podejrzewamy w rozumieniu stosujących ją funkcjonariuszy państwowych jest "życiowym sposobem" radzenie sobie z "nieżyciowymi przepisami" odnośnie poszanowania zapisów rejestrów tonących w nieprawdopodobnym bałaganie. W naszej opinii natomiast jest ona raczej dowodem na poziom niekompetencji tak monstrualny i wszechobecny, że nawet zaskoczył nas wtedy gdy po napisaniu Dziennika VII myśleliśmy, ze nic nas już nie jest w stanie zaskoczyć. Przynajmniej w tej dziedzinie.
A ponieważ sposób w jaki są porządkowane rejestry, bez względu na to na czy jest to oficjalna procedura, czy nieformalny zwyczaj, jest kluczowy do znalezienia racjonalnego powodu dla absurdalnych zdarzeń jakie rozgrywają się woków naszej (i nie tylko naszej ) nieruchomości - pozwalamy sobie na małą dygresję.
9. Sprawa VI C 441/13 i co z niej wynikło
Sprawa VI C 441/13 , którą wytoczyliśmy kancelarii Premiera nie toczy się bynajmniej w Sądzie Rejonowym w G tylko według swojej właściwości miejscowej. Trzeba przyznać, że sędzia prowadzący sprawę dokonał rzeczy wydałoby się niemożliwej - spowił ją w opary absurdu gęstsze nawet niż to się zdarzało w Sądzie Rejonowym w G.
Zacznijmy od tego, ze w swojej "niezależnej ocenie" sędzia uznał, ze należy odrzucić wszystkie wnioski mające na celu ustalenie powodów dla których prawa ujawnione w księgach wieczystych nie są szanowane. Odrzucił także dołączenie materiału pokazującego prawie 100-letnia ciągłość własności i władania. Nie chciał przesłuchiwać na tą okoliczność świadków. Odrzucił nawet dołączenie akt spawy w której sędzia rozstrzygnął w zgodzie z faktycznym stanem prawnym, a nie tym urojonym (po pięciu latach, ale zawsze godny uwagi rodzynek). Najwyraźniej w swojej mądrości uznał to wszystko za niewiarygodne i bez znaczenie prawnego, bo tylko w takich okolicznościach mógł te dokumenty uznać za nieistotnie dla sprawy. Za to uznał, ze powinien do sprawy dołączyć jako uczestnika GUNB (czyli nadzór budowlany). Jak najbardziej przyjął do akt sprawy dokumenty dołączone do GUNB (z których nic nie wynikało , ale najprawdopodobniej sędzia ich nie czytał) i przyjął do protokołu oświadczenie, które sprowadzało się do tego, że pełnomocnik GUNB nie uważa wykorzystania nadzoru budowlanego do uwiarygadniania istnienia fikcyjnej rzeczywistości za coś nieprawidłowego. Sędziego nie zdziwiło również oświadczenie pełnomocnika kancelarii Premiera, ze kancelaria Premiera nie uważa, aby w zakresie jej obowiązków leżało zapewnienie aby jednak zapisy ksiąg wieczystych były uważane za wiążące chociażby w obrębie podległej jej administracji. Z ledwością kryliśmy rozbawienie.
Jeżeli jednak rozłożymy ten cyrk na czynniki pierwsze to nie da się ukryć, ze sędzia tak ewidentnie zignorował wszystko co dokumentowało rzeczywistą sytuację na nieruchomości przez prawie ostatnich 100- lat, pomimo iż dokumentacja ta potwierdzała prawdziwość zapisów ksiąg wieczystych. Co więcej dokumentacja ta pokazywała, ze sąd rejonowy w G nie jest siedliskiem zbrodni lubującej się w dokonywaniu nieprawdziwych wpisów do ksiąg wieczystych, wręcz przeciwnie. Jednak chyba o uczciwości sędziów w Sądzie Rejonowym w G prowadzący sprawę ..... sędzia miał wyrobione zdanie.
Po drugie nie da się ukryć, ze wszystkich instytucji, które coś w sprawie naszej nieruchomości narozrabiały dołączył do sprawy tylko nadzór budowlany, który od kilku lat z lubością zajmuje się uwiarygadnianiem istnienia na naszej nieruchomości fikcyjnej rzeczywistości i uwiarygadnianiu ewidentnie lewych dokumentów wystawionych przez Urząd Miasta M oraz ignorowaniem tego co odzwierciedla rzeczywiście istniejąca rzeczywistość. Można więc powiedzieć, ze jest specjalista od potwierdzania (fikcyjnych? ) stanów faktycznych. W końcu inne instytucje w teren się nie fatygują) . Rozumiemy więc, ze w tej roli został do sprawy dołączony. Oczywiście powodów dla takiego postępowania nie ujawniono.
10. Czyżbyśmy mieli do czynienia z procedurą?
Pomijając już typowo kabaretowy charakter rozprawy w sprawie VI C 441/13 - miał on przede wszystkim znaczenie poznawcze. Bowiem jeżeli odrzucimy możliwość, ze sędzia po prostu zwariował - to wyszłoby na to, ze szedł za jakąś procedurą. Ewidentnie w tej procedurze nie liczyły się dokumenty, zapisy ksiąg wieczystych, wypisy z ewidencji gruntów czy akty notarialne. Liczył się natomiast stan faktyczny (prawdziwy czy fikcyjny) poświadczony przez instytucje państwową. Strony mającej interes prawny (czyli mówiąc po prostu właściciela) oczywiście nie poinformowano nawet o tym, że mogą być jakiekolwiek rozbieżności, a tym bardziej z czego one wynikają. Czyżby właśnie tak wyglądała procedura na uzgadnianie "rozbieżności" czy zaszłości historycznych lub komunistycznego bałaganu ?
Bez względu na to czy działanie sędziego w sprawie było oficjalną procedura, swoistym sposobem "ułatwiania sobie pracy" czy tez sposobem radzenia sobie z wtórnym analfabetyzmem - wydaje się ono być powszechne. Sędzia tym razem po prostu starał się być solidny i zamiast chwycić za telefon i przyjąć to co w nim usłyszał za prawdę objawioną - włączył nadzór budowlany jako uczestnika sprawy, skłonił do sformułowania stanowiska procesowego (którego nie zweryfikował ) , dołączenia materiału dowodowego (którego albo nie przeczytał, albo nie zrozumiał) - i dopiero wtedy uznał, ze ma "podkładkę" dla uznania za dogmat tego co usłyszał.
Dzięki temu przynajmniej ewidentne jest na podstawie czego sędzia uformował swoją "niezależna ocenę". W przypadku większości postępowań (również przed innymi instytucjami państwowymi) możemy sobie to tylko kalkulować czy wręcz gubić się w domysłach.
Bez względu na to co sprawiło, ze sędzia bez podania powodów uznał, ze może zignorować wszelką dokumentację (i odzwierciedlający ja stan faktyczny) i oprzeć swoje "ustalenia" odnośnie stanu prawnego nieruchomości na nie popartym niczym oświadczeniu nadzoru budowlanego (lub innej instytucji) - jego postępowanie musimy uznać za obowiązującą (choć być może nie do końca oficjalnie) procedurę. Przynajmniej do skazania go prawomocnym wyrokiem sądu z paragrafu o przekroczenie uprawnień. Wychodzi więc na to, ze najmocniejszym tytułem własności do nieruchomości nie są bynajmniej księgi wieczyste ( te mamy ze 100- letnia ciągłością), akty notarialne (mamy cały komplet od początku istnienia nieruchomości), czy wypisy z ewidencji gruntów (zawsze zbieżne ze z poprzednio wymienionymi dokumentami) ani nawet stan faktyczny ( zawsze odzwierciedlający wymienione rejestry i dokumenty). Najmocniejszym tytułem własności jest oświadczenie funkcjonariusza państwowego, które w żadnym wypadku nie musi być zgodne z prawdą.
No cóż, jak już napisaliśmy przy takich procedurach nie jest już nawet potrzebny spisek zmutowanych kurczaków, aby narobić w rejestrach i prawach własności bagno o jakim się filozofom nawet nie śniło.
Jednak to jeszcze nie wszystko. Ostatnio bowiem miało miejsce kolejne ważne wydarzenie uchylające przed nami śmiertelnikami kolejna procedurę o wysoce bagnotwórczych właściwościach.
11. Kolejne wydarzenia
Kolejnym wydarzeniem była odpowiedź Prokuratury Rejonowej w G. Mieszkając od kilku już lat w powiecie, którego specjalizacją wydaje się załatwianie spraw niemożliwych (oczywiście z prawnego punktu widzenia) przy pomocy łańcuszka niedomówień i błędów zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić
Łańcuszki takie polegają na wystawieniu przez jakiegoś funkcjonariusza dokumentu nieprecyzyjnego, który można odczytywać na wiele sposobów lub dokumentu w którym wypowiada się w kwestii w której nie ma uprawnień. Na podstawie tego dokumentu zrozumianego w sposób w jaki teoretycznie nie powinien być zrozumiany kolejny funkcjonariusz wystawia coś co znowu jest jakąś półprawdą lub pomyłka do której pierwszy funkcjonariusz nie mógłby się w dobrej wierze posunąć bez ewidentnego i oczywistego naruszenia prawa. Dzieje się tak dopóty, doki nie zaistnieje sytuacja w której używając takich podkładek kolejny funkcjonariusz będzie mógł wydać decyzję, która bez podkładki z opisanego łańcuszka niedomówień i przeinaczeń byłaby tak ewidentnym naruszeniem prawa, że aż boli.
Po przyzwyczajeniu się do takiego funkcjonowania powiatu - pismo Prokuratury Rejonowej w G zszokowało nas , bo było jednoznaczne. Informowało nas, ze badano sprawę, której dotyczyło. A ta sprawą było generowanie przez instytucje powiatowe "alternatywnych rzeczywistości" w dokumentacji. Jak wynika ze wspomnianego pisma Prokuratura sprawę zna i nie interweniuje. To znaczy, że dla niej nie jest żadna nowością ani bałagan w rejestrach, ani sposób w jaki jest kreowany, ani nawet to, ze uzgadnia się go według uważania za plecami właścicieli. Czyżby kreowanie "alternatywnych rzeczywistości" w oparciu o ewidentne poświadczenia nieprawdy, a następnie "uzgadnianie" ich z perfekcyjnie udokumentowanym stanem prawnym (ze wskazaniem oczywiście na to pierwsze jako właściwe) nie było uznawane za poważne naruszenie prawa?
Nie mogliśmy w to uwierzyć i chyba byśmy zaczęli się zastanawiać co babcia tym razem dodała do naszych ulubionych ciasteczek, gdyby nie to, ze chwile później czytaliśmy pisma otrzymane z Sądu Rejonowego w G, które w zasadzie sprowadzały się do tego samego.
No cóż podobnie jak w przypadku procedur zastosowanych w przypadku sprawy VI C 441/13 , tak i tutaj - dopóki osoby wstawiające dokumenty o takiej treści nie zostaną skazane prawomocnym wyrokiem - musimy uznawać, ze postępują według właściwych i powszechnie uznawanych za prawidłowe (choć niekoniecznie oficjalnych) procedur.
Skłoniło nas to jednak do pewnej zadumy......
12. Bagno. bagno i jeszcze większe bagno.
Wygląda więc na to, ze w rejestrach dotyczących spraw związanych z nieruchomościami panuje bałagan o jakim się filozofom nawet nie śniło. Są one, podobnie jak prawa własności w nich ujawnione w pieczy ludzi, którzy nie tylko nie mają zdolności do analizy dokumentów, ale nawet chyba nie rozumieją samej koncepcji praw własności. Tylko i wyłącznie w takich warunkach mogłaby zaistnieć sytuacja w której seria ewidentnych poświadczeń nieprawdy czy przeinaczeń przez funkcjonariuszy państwowych mogłaby być uważana za równorzędny tytuł własności z konsekwentnie prowadzonymi rejestrami i zachowanym kompletem dokumentów i być przechowywana w zasobach instytucji państwowych Nie mówiąc już o sytuacji jak zaistniała na naszej nieruchomości w której serię ewidentnych poświadczeń nieprawdy uważa się ewidentnie nawet za mocniejszy tytuł własności niż konsekwentnie prowadzona dokumentacja.
Sytuację pogarsza przyzwolenie, by pozbawione podstawowych kwalifikacji osoby dokonywały niejawnych "uzgodnień" w trakcie postępowań za najmocniejszy tytuł własności przyjmując ewidentne poświadczenie nieprawdy innego funkcjonariusza państwowego. Nie analizując nawet żadnych dokumentów i nawet nie słuchając ujawnionego w księgach wieczystych właściciela. Czyżby tak usiłowano przykryć niekompetencje i brak zdrowego rozsądku wśród funkcjonariuszy państwowych?
Przy takim poziomie niekompetencji, a nawet zwykłej głupoty wzmocnionej kryminogennymi procedurami - nie zdziwilibyśmy się gdyby prawa własności w III RP były istnym żerowiskiem dla wszelkiego rodzaju cwaniaków.
cdn