|
Część jeden i pół czyli więcej o Polsce B.
|
Epizod trzeci czyli historia pewnego budynku (gospodarczego)
Kolejnym kubłem zimnej wody był dalszy rozwój wydarzeń w sprawie o remont budynku gospodarczego. Sprawa jest tak trywialna, że do tej pory w dziennikach Ćwoków o niej nawet nie pisaliśmy. Budynek ewidentnie wymaga remontu. My posiadając 5/6 udziałów chcemy go remontować. Pokrywamy ponad 83 % kosztów. Sprawa wydawałaby się superoczywista. Hm.... Podsumujmy co tej sprawie zrobiono.
Czasami się wydaje, że pani Sąsiadka nie musi w Sądzie przedstawiać żadnego dowodu, więc po jej oświadczeniu, że nasze dokumenty poświadczające o potrzebie remontu są be ( do końca nie rozumiemy dlaczego) zostały one odrzucone i powołano biegłego sądowego. Pan Biegły potwierdził konieczność remontu, ale jego koszty wycenił w całości na ok 3000 złotych. W naszej ocenie starczy to co najwyżej na wymianę rynien. Jednak z wyliczeń pana Biegłego wynika co innego. Naszym ulubionym punktem w jego wyliczance są koszty wynajęcia dźwigu okiennego - 6 (słownie sześć) złotych. To nie ma szans pokryć nawet kosztów dowozu rzeczonego urządzenia! Reszta wyceny była równie rzetelna. I musi być, skoro koszt remontu budynku gospodarczego o powierzchni 78 m2 ma się zamknąć w granicach 3000 złotych. Po przyjęciu tej ekspertyzy przez sąd wyegzekwowanie od pani Sąsiadki zwrotu przypadających na nią kosztów rzeczywistych byłoby, jak by tu powiedzieć, mocno utrudnione.
Jednak to nie koniec. Pani Sąsiadka uznała, że sobie nie radzi i złożyła wniosek o pełnomocnika z urzędu. Nie ma w tym oczywiście nic nagannego. Jednak nie do końca rozumiemy dlaczego Sąd nie zarządał od pani Sąsiadki wykazania, że nie ma środków na opłacenie prawnika. W końcu pani Sąsiadka ma wyższe wykształcenie, zarabia w okolicach średniej krajowej i jak rozumiemy nie ma żadnych dodatkowych zobowiązań. Ale jak już wspomnieliśmy, mamy nieodparte wrażenie , że w tym sądzie pani Sąsiadka nie musi czasami niczego udawadniać.
Pan Pełnomocnik został oczywiście przyznany i wniósł o zasądzenie od nas kosztów (w tym jego usług) Złożył też wniosek o rozbiórkę budynku gospodarczego będącego przedmiotem sprawy. Według obowiązującego Kodeksu Cywilnego, aby złożyć taki wniosek trzeba mieć co najmniej połowę udziałów w nieruchomości. Pani Sąsiadka ma tylko 1/6 nie jest więc jasne jaka jest podstawa prawna dla złożenia wspomnianego wniosku. Ale jak już kilkukrotnie wspomnieliśmy. Pani Sąsiadka najwyraźniej wykazywać niczego nie musi, nawet jak się wydaje podstaw prawnych dla składanych w jej imieniu wniosków. Sędzia wniosek oczywiście przyjął i zostało skierowane zapytanie do pana Biegłego czy remont budynku gospodarczego ma ekonomiczny sens.
Byliśmy zaintrygowani. W końcu pan Biegły wycenił koszty remontu na 3000 złotych. Samo wynajęcie kontenerów na odpady potrzebnych przy rozbiórce 78 m2 budynku będzie kosztowało więcej. Co odpowie pan Biegły? Nie będzie chyba twierdził, że nie ma ekonomicznego sensu remont 78m2 budynku, którego koszty wycenił wcześniej na 3000 (trzy tysiące) złotych? Przecież trzeba chociaż utrzymywać pozory tego, że słowo pani Sąsiadki nie jest w Sądzie Rejonowym rozkazem. Okazało się jednak, ze nie trzeba. Mamy w ręku dokument w którym biegły sądowy poświadcza o braku ekonomicznego uzasadnienia remontu i rekomenduje rozbiórkę.
Teoretycznie w świetle obowiązującego prawa sędzia nie może wydać nakazu rozbiórki budynku gospodarczego w oparciu o poświadczenie o braku ekonomicznego uzasadnienia dla jego remontu z co najmniej dwóch powodów. Jak wspomnieliśmy wnioskodawczyni nie miała uprawnień do wnioskowania o tą czynność. Przede wszystkim jednak budynku nie będzie można odtworzyć w jego obecnym kształcie ze względu na obowiązujący Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego. Obstawiamy jednak, że życzenie pani Sąsiadki będzie dla sędziego rozkazem...
Sposób prowadzenia tej (i kilku innych) spraw mogłoby sugerować, że życzenie pani Sąsiadki jest najwyższym prawem w lokalnym systemie sądowniczym. Jednak wniosek ten może być przedwczesny, bowiem inne sprawy są prowadzone w sposób należny pomimo iż oznacza to znacznie więcej problemów dla pani Sąsiadki niż np nakazanie wyremontowania budynku gospodarczego czy utrzymanie ważności umowy, która w porównaniu z innymi dokumentami niewiele wnosi. O co więc w tym wszystkim chodzi?
Czasami się wydaje, że pani Sąsiadka nie musi w Sądzie przedstawiać żadnego dowodu, więc po jej oświadczeniu, że nasze dokumenty poświadczające o potrzebie remontu są be ( do końca nie rozumiemy dlaczego) zostały one odrzucone i powołano biegłego sądowego. Pan Biegły potwierdził konieczność remontu, ale jego koszty wycenił w całości na ok 3000 złotych. W naszej ocenie starczy to co najwyżej na wymianę rynien. Jednak z wyliczeń pana Biegłego wynika co innego. Naszym ulubionym punktem w jego wyliczance są koszty wynajęcia dźwigu okiennego - 6 (słownie sześć) złotych. To nie ma szans pokryć nawet kosztów dowozu rzeczonego urządzenia! Reszta wyceny była równie rzetelna. I musi być, skoro koszt remontu budynku gospodarczego o powierzchni 78 m2 ma się zamknąć w granicach 3000 złotych. Po przyjęciu tej ekspertyzy przez sąd wyegzekwowanie od pani Sąsiadki zwrotu przypadających na nią kosztów rzeczywistych byłoby, jak by tu powiedzieć, mocno utrudnione.
Jednak to nie koniec. Pani Sąsiadka uznała, że sobie nie radzi i złożyła wniosek o pełnomocnika z urzędu. Nie ma w tym oczywiście nic nagannego. Jednak nie do końca rozumiemy dlaczego Sąd nie zarządał od pani Sąsiadki wykazania, że nie ma środków na opłacenie prawnika. W końcu pani Sąsiadka ma wyższe wykształcenie, zarabia w okolicach średniej krajowej i jak rozumiemy nie ma żadnych dodatkowych zobowiązań. Ale jak już wspomnieliśmy, mamy nieodparte wrażenie , że w tym sądzie pani Sąsiadka nie musi czasami niczego udawadniać.
Pan Pełnomocnik został oczywiście przyznany i wniósł o zasądzenie od nas kosztów (w tym jego usług) Złożył też wniosek o rozbiórkę budynku gospodarczego będącego przedmiotem sprawy. Według obowiązującego Kodeksu Cywilnego, aby złożyć taki wniosek trzeba mieć co najmniej połowę udziałów w nieruchomości. Pani Sąsiadka ma tylko 1/6 nie jest więc jasne jaka jest podstawa prawna dla złożenia wspomnianego wniosku. Ale jak już kilkukrotnie wspomnieliśmy. Pani Sąsiadka najwyraźniej wykazywać niczego nie musi, nawet jak się wydaje podstaw prawnych dla składanych w jej imieniu wniosków. Sędzia wniosek oczywiście przyjął i zostało skierowane zapytanie do pana Biegłego czy remont budynku gospodarczego ma ekonomiczny sens.
Byliśmy zaintrygowani. W końcu pan Biegły wycenił koszty remontu na 3000 złotych. Samo wynajęcie kontenerów na odpady potrzebnych przy rozbiórce 78 m2 budynku będzie kosztowało więcej. Co odpowie pan Biegły? Nie będzie chyba twierdził, że nie ma ekonomicznego sensu remont 78m2 budynku, którego koszty wycenił wcześniej na 3000 (trzy tysiące) złotych? Przecież trzeba chociaż utrzymywać pozory tego, że słowo pani Sąsiadki nie jest w Sądzie Rejonowym rozkazem. Okazało się jednak, ze nie trzeba. Mamy w ręku dokument w którym biegły sądowy poświadcza o braku ekonomicznego uzasadnienia remontu i rekomenduje rozbiórkę.
Teoretycznie w świetle obowiązującego prawa sędzia nie może wydać nakazu rozbiórki budynku gospodarczego w oparciu o poświadczenie o braku ekonomicznego uzasadnienia dla jego remontu z co najmniej dwóch powodów. Jak wspomnieliśmy wnioskodawczyni nie miała uprawnień do wnioskowania o tą czynność. Przede wszystkim jednak budynku nie będzie można odtworzyć w jego obecnym kształcie ze względu na obowiązujący Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego. Obstawiamy jednak, że życzenie pani Sąsiadki będzie dla sędziego rozkazem...
Sposób prowadzenia tej (i kilku innych) spraw mogłoby sugerować, że życzenie pani Sąsiadki jest najwyższym prawem w lokalnym systemie sądowniczym. Jednak wniosek ten może być przedwczesny, bowiem inne sprawy są prowadzone w sposób należny pomimo iż oznacza to znacznie więcej problemów dla pani Sąsiadki niż np nakazanie wyremontowania budynku gospodarczego czy utrzymanie ważności umowy, która w porównaniu z innymi dokumentami niewiele wnosi. O co więc w tym wszystkim chodzi?
Epizod czwarty czyli niekończąca się sprawa o 200 złotych.
Sprawę o 200 złotych już opisywaliśmy. Przypomnijmy, że jest to prosta sprawa nakazowa o zwrot 200 złotych czyli 1/6 kosztów obowiązkowego pięcioletniego przeglądu technicznego budynku mieszkalnego. Przegląd ten jest podstawa dla wykonania szeregu prac doprowadzających budynek mieszkalny do stanu bezpiecznego. Należne organy administracyjne poświadczyły o prawie do wykonania prac. Sprawa jest więc sprawą administracyjną w której wypowiedziały się już zarówno organy nadrzędne jak i sąd administracyjny, czego efektem było uzyskanie przez nas wspomnianych pozwoleń.
Ustalenie czy przegląd był potrzebny i prawidłowo wykonany nie leży w gestii sądu cywilnego. Jednak właśnie tym zajmuje się sąd od 2 lat, na wszelkie możliwe sposoby, procesując ta sprawę. Zażądano nawet potwierdzenia uprawnień osoby wykonującej przegląd od instytucji,która te uprawnienia wydała, pomimo iż nie było żadnych przesłanek aby kwestionować dokumenty poświadczające wspomniane uprawnienia będące integralną częścią przeglądu. Mamy wrażenie, ze sąd chwyta się każdej brzytwy, aby tylko zakwestionować nasze prawo (lub raczej wynikający z ustaleń prawnych przymus) to wykonania przeglądu, a tym samym skutecznie blokuje rozpoczęcie prac remontowych przezeń nakazanych. Jak je mamy rozpocząć skoro pani Sąsiadka straszy konsekwencjami prawnymi, a dotychczasowa działalność sądu nie pozwala lekceważyć jej gróźb, bez względu jak bezpodstawne się wydają.
Obecnie absurd osiągnął poziom niewyobrażalny. W trakcie sprawy sąd próbuje podważyć nasze prawo do wykonania rzeczonego przeglądu technicznego badając na wniosek pełnomocnika z urzędu czy mieliśmy prawo wykonać przegląd w oparciu o art 62 /70 Prawa budowlanego w czasie gdy nadzór budowlany prowadzi sprawę w oparciu o art 66. Brzmi to skomplikowanie, i piszemy o tym tylko i wyłącznie dlatego, że w tej sprawie wypowiedział się już Najwyższy Sąd Administracyjny i wyrok załączyliśmy do akt sprawy. Prowadzący sprawę sędzia ma więc pełną świadomość, że zajmuje się kwestionowaniem wyroku Najwyższego Sądu Administracyjnego. Do tego uprawnień nie ma żaden sędzia sądu cywilnego rejonowego, ani okręgowego, ani apelacyjnego....
Postanowiliśmy się upewnić, czy to się dzieje naprawdę i wystosowaliśmy wniosek o wydanie odpowiedniego zaświadczenia. W odpowiedzi czytamy;
" Jednocześnie sąd informuje, że (nazwa pełnionej funkcji) odmówiła wydania zaświadczenia potwierdzającego, iż działania Sędziego (XX) nie mogą być interpretowane jako kwestionowanie decyzji administracyjnych."
Jak widać w niektórych sprawach życzenie pani Sąsiadki ma moc stawiania systemu sądowniczego na głowie. Tylko dlaczego jest dla niej tak ważne abyśmy nie mogli doprowadzić budynku w którym ona bądź co bądź 1/6 udziałów posiada do stanu bezpiecznego i zgodnego z normami? Tym bardziej, że w chwili obecnej ani my, ani ona nie może w nim mieszkać.
P.S Nie trzeba chyba dodawać, że pełnomocnika z urzędu przyznano pani Sąsiadce w ten sam sposób co w sprawie opisanej w epizodzie trzecim.
Ustalenie czy przegląd był potrzebny i prawidłowo wykonany nie leży w gestii sądu cywilnego. Jednak właśnie tym zajmuje się sąd od 2 lat, na wszelkie możliwe sposoby, procesując ta sprawę. Zażądano nawet potwierdzenia uprawnień osoby wykonującej przegląd od instytucji,która te uprawnienia wydała, pomimo iż nie było żadnych przesłanek aby kwestionować dokumenty poświadczające wspomniane uprawnienia będące integralną częścią przeglądu. Mamy wrażenie, ze sąd chwyta się każdej brzytwy, aby tylko zakwestionować nasze prawo (lub raczej wynikający z ustaleń prawnych przymus) to wykonania przeglądu, a tym samym skutecznie blokuje rozpoczęcie prac remontowych przezeń nakazanych. Jak je mamy rozpocząć skoro pani Sąsiadka straszy konsekwencjami prawnymi, a dotychczasowa działalność sądu nie pozwala lekceważyć jej gróźb, bez względu jak bezpodstawne się wydają.
Obecnie absurd osiągnął poziom niewyobrażalny. W trakcie sprawy sąd próbuje podważyć nasze prawo do wykonania rzeczonego przeglądu technicznego badając na wniosek pełnomocnika z urzędu czy mieliśmy prawo wykonać przegląd w oparciu o art 62 /70 Prawa budowlanego w czasie gdy nadzór budowlany prowadzi sprawę w oparciu o art 66. Brzmi to skomplikowanie, i piszemy o tym tylko i wyłącznie dlatego, że w tej sprawie wypowiedział się już Najwyższy Sąd Administracyjny i wyrok załączyliśmy do akt sprawy. Prowadzący sprawę sędzia ma więc pełną świadomość, że zajmuje się kwestionowaniem wyroku Najwyższego Sądu Administracyjnego. Do tego uprawnień nie ma żaden sędzia sądu cywilnego rejonowego, ani okręgowego, ani apelacyjnego....
Postanowiliśmy się upewnić, czy to się dzieje naprawdę i wystosowaliśmy wniosek o wydanie odpowiedniego zaświadczenia. W odpowiedzi czytamy;
" Jednocześnie sąd informuje, że (nazwa pełnionej funkcji) odmówiła wydania zaświadczenia potwierdzającego, iż działania Sędziego (XX) nie mogą być interpretowane jako kwestionowanie decyzji administracyjnych."
Jak widać w niektórych sprawach życzenie pani Sąsiadki ma moc stawiania systemu sądowniczego na głowie. Tylko dlaczego jest dla niej tak ważne abyśmy nie mogli doprowadzić budynku w którym ona bądź co bądź 1/6 udziałów posiada do stanu bezpiecznego i zgodnego z normami? Tym bardziej, że w chwili obecnej ani my, ani ona nie może w nim mieszkać.
P.S Nie trzeba chyba dodawać, że pełnomocnika z urzędu przyznano pani Sąsiadce w ten sam sposób co w sprawie opisanej w epizodzie trzecim.
Epizod piąty czyli w co wierzy sąd
Jest coś niepokojącego w sądzie, który jak się zdaje nie usiłuje nawet zachować pozorów poszanowania obowiązujących przepisów prawnych. Co mogłoby skłonić, co tu dużo mówić, sporą grupę sędziów do zachowań opisanych w poprzednich epizodach? Można się oczywiście bawić myślą o niewyobrażalnej korupcji, tylko że korumpuje się chyba dla zysku. A tutaj nigdzie nie widać tych kokosów, które czyniłyby opłacalnym skorumpowanie całej armii funkcjonariuszy państwowych szczebla powiatowego, których niewytłumaczalnym zachowaniom poświęcono pierwsze części "Dzienników Ćwoków". Ciągle, z regularnością odbijającego się od ściany bumerangu powracało pytanie "O co tu właściwie chodzi?" Tonęliśmy jednak we mgle, tak gęstej, że nie majaczył w niej nawet najdrobniejszy kształt.
Mgła zaczęła się odrobinkę przejaśniać gdy wpadło nam w ręce postanowienie sądu w sprawie odmowy zabezpieczenia naszych roszczeń na hipotece pani Sąsiadki. Określenie 'wpadło w ręce' nie jest przypadkiem, bowiem pomimo iż było odpowiedzią na nasz wniosek, jak się zdaje nie zostało do nas nigdy wysłane. Znaleźliśmy je przypadkowo w aktach jakiejś sprawy.
Nie była to pierwsza odmowa ustanowienia zabezpieczenia na hipotece lokalu należącego do pani Sąsiadki. Konsekwentne odmowy lub uchylanie się od przeprocesowania wniosków były już przedmiotem kilku skarg. Jednak omawiane postanowienie zawierało uzasadnienie, które wprawiło nas w totalne osłupienie - argumentowano, ze nie wykazaliśmy, że jesteśmy współwłaścicielami nieruchomości. Jak to nie wykazaliśmy? Podaliśmy przecież sygnatury spraw w których były wypisy z ksiąg wieczystych. Czyżby sędzia nie wierzył w wiarygodność prowadzonych przez sąd ksiąg wieczystych?
W tym samym czasie dostaliśmy informację, że nie dopatrzono się nieprawidłowości w działaniu sędziego, który przyznał pani Sąsiadce prawo do podejmowania działań do których w myśl ustaleń Kodeksu Cywilnego miałaby prawo dopiero po nabyciu ponad połowy nieruchomości (co opisaliśmy w epizodzie 3). Według ksiąg wieczystych pani Sąsiadka posiada niecałe 17 %. Czyżby sędziowie nie wierzyli w stan prawny ujawniony we własnych księgach wieczystych?
Rozłożyliśmy na podłodze dokumenty związane ze sprawami sądowymi i zaczęliśmy analizować tym razem nie badając zgodności postępowań sędziów z obowiązującymi przepisami i procedurami, lecz co należne przeprocesowanie sprawy oznacza w kontekście zapisów ksiąg wieczystych.
Rzeczywiście wyglądało na to, że sąd ma problem z wydaniem jakiegokolwiek wyroku czy postanowienia, którego wydanie stan prawny nieruchomości ujawniony w księgach wieczystych potwierdza.
Co ciekawe mając dostęp do ksiąg wieczystych nieruchomości sąd musi zdawać sobie sprawę z ich nieskazitelnego charakteru. Musi znać przybliżona datę powstania budynku. Musi tez wiedzieć, że od chwili powstania ok roku 1957 budynek miał status budynku jednorodzinnego będącego w rękach interesującej się nim rodziny. Wobec czego jeżeli sąd ma wiedzę o jakichkolwiek dokumentach sprzecznych ze stanem ksiąg wieczystych z pewnością sobie zdaje sprawę, że musiały one powstać z ewidentnym naruszeniem prawa. Czyli, że sa ewidentnie fałszywe.
Powstaje więc pytanie dlaczego sąd nie procesuje spraw w sposób należny. Czy jest możliwe aby ewidentnie fałszywe dokumenty mogły sparaliżować pracę sądu? O co tu właściwie chodzi?
Mgła zaczęła się odrobinkę przejaśniać gdy wpadło nam w ręce postanowienie sądu w sprawie odmowy zabezpieczenia naszych roszczeń na hipotece pani Sąsiadki. Określenie 'wpadło w ręce' nie jest przypadkiem, bowiem pomimo iż było odpowiedzią na nasz wniosek, jak się zdaje nie zostało do nas nigdy wysłane. Znaleźliśmy je przypadkowo w aktach jakiejś sprawy.
Nie była to pierwsza odmowa ustanowienia zabezpieczenia na hipotece lokalu należącego do pani Sąsiadki. Konsekwentne odmowy lub uchylanie się od przeprocesowania wniosków były już przedmiotem kilku skarg. Jednak omawiane postanowienie zawierało uzasadnienie, które wprawiło nas w totalne osłupienie - argumentowano, ze nie wykazaliśmy, że jesteśmy współwłaścicielami nieruchomości. Jak to nie wykazaliśmy? Podaliśmy przecież sygnatury spraw w których były wypisy z ksiąg wieczystych. Czyżby sędzia nie wierzył w wiarygodność prowadzonych przez sąd ksiąg wieczystych?
W tym samym czasie dostaliśmy informację, że nie dopatrzono się nieprawidłowości w działaniu sędziego, który przyznał pani Sąsiadce prawo do podejmowania działań do których w myśl ustaleń Kodeksu Cywilnego miałaby prawo dopiero po nabyciu ponad połowy nieruchomości (co opisaliśmy w epizodzie 3). Według ksiąg wieczystych pani Sąsiadka posiada niecałe 17 %. Czyżby sędziowie nie wierzyli w stan prawny ujawniony we własnych księgach wieczystych?
Rozłożyliśmy na podłodze dokumenty związane ze sprawami sądowymi i zaczęliśmy analizować tym razem nie badając zgodności postępowań sędziów z obowiązującymi przepisami i procedurami, lecz co należne przeprocesowanie sprawy oznacza w kontekście zapisów ksiąg wieczystych.
Rzeczywiście wyglądało na to, że sąd ma problem z wydaniem jakiegokolwiek wyroku czy postanowienia, którego wydanie stan prawny nieruchomości ujawniony w księgach wieczystych potwierdza.
Co ciekawe mając dostęp do ksiąg wieczystych nieruchomości sąd musi zdawać sobie sprawę z ich nieskazitelnego charakteru. Musi znać przybliżona datę powstania budynku. Musi tez wiedzieć, że od chwili powstania ok roku 1957 budynek miał status budynku jednorodzinnego będącego w rękach interesującej się nim rodziny. Wobec czego jeżeli sąd ma wiedzę o jakichkolwiek dokumentach sprzecznych ze stanem ksiąg wieczystych z pewnością sobie zdaje sprawę, że musiały one powstać z ewidentnym naruszeniem prawa. Czyli, że sa ewidentnie fałszywe.
Powstaje więc pytanie dlaczego sąd nie procesuje spraw w sposób należny. Czy jest możliwe aby ewidentnie fałszywe dokumenty mogły sparaliżować pracę sądu? O co tu właściwie chodzi?
Epizod szósty czyli zabawa w kotka i myszkę
Zaczęło w nas kiełkować podejrzenie, że z powiecie musi być coś dziwnego z rozumieniem prawa własności skoro sąd nie potrafi przeprocesowac w sposób należny spraw dotyczących nieruchomości z czyściutką i niepozostawiająca cienia wątpliwości sytuacją prawną.
Nasze podejrzenie, że dzieje się coś dziwnego ugruntowały kolejne kontakty ze Starostwem Powiatowym i Powiatowym Zakładem Wodociągów. Starostwo Powiatowe zdawało się uchylać od potwierdzenia istnienia dokumentów dotyczących prac budowlanych wykonywanych przez poprzednich właścicieli nieruchomości w latach 2000 - 2006, a Powiatowy Zakład Wodociągów potwierdził, że dokumenty takie posiada, ale stwierdził, że ich nam nie da. Cóż, tak się składa, że my mamy kilka kompletów tej dokumentacji i na pierwszy rzut oka nie ma w niej nic takiego co by uzasadniało zachowanie Starostwa Powiatowego i Powiatowego Zakładu Wodociągów. No może poza jednym. W dokumentach są podpisy ówczesnych właścicieli jako wnioskodawców czyli pośrednio jest to potwierdzenie stanu prawnego ujawnionego w księgach wieczystych nieruchomości. Co wie więc Starostwo i Powiatowy Zakład Wodociągów? I co to znaczy w kontekście działań Sądu, który jak się zdaje nie jest w stanie przeprocesować żadnej sprawy, która potwierdzałaby stan prawny ujawniony w księgach wieczystych nieruchomości?
Zachowania Prokuratury również nas nie uspokajają. Postanowienie Prokuratury uznające, że nieautoryzowane wchodzenie pani Sąsiadki do naszych pomieszczeń nie jest naruszeniem prawa zostało uchylone przez Sąd z uzasadnieniem, że nie zbadano w sposób należny stosunków własnościowych. Prokuratura zajęła się więc badaniem. Bada już chyba szósty miesiąc. Co musi budzić niedowierzanie zważywszy krystalicznie czystą sytuację prawną.
W tym samym czasie Prokuratura uznała, że nie ma podstaw dla wszczęcia postępowania przeciwko osobie, która sprzedała pani Sąsiadce jej część domu. Poprzednia właścicielka zeznawała na sali sądowej, że budynek był w dobrym stanie w chwili sprzedaży. Było to w oczywistej sprzeczności z dostarczoną przez nas dokumentacją. Prokuratura więc de facto dała przyzwolenie na podawanie na sali sądowej pod przysięgą ewidentnie nieprawdziwych informacji, które mogą mieć wpływ na rozstrzygnięcie sądowe. Czy jest to kolejny krok w kierunku zagmatwania sytuacji ? Jaki jest tego cel?
Dodatkowe zaniepokojenie budzi zachowanie wszystkich instytucji do których zwróciliśmy się z zapytaniem czy wydane zostały przez nich dokumenty zmieniające stan posiadania w budynku, którego współwłaścicielami jesteśmy; przydziały, zasiedzenia, zameldowania osób trzecich etc. Wydanie zaświadczenia o tym, ze nie majstrowało się przy czymś nie powinno być problemem. Jednak problemu nie miał tylko urząd kartografii. A co z resztą? Skrajna niekompetencja czy coś więcej?
Biorąc pod uwagę całokształt sytuacji naprawdę chcielibyśmy wiedzieć o co tutaj chodzi. Jeśli Sąd, Prokuratura, Starostwo Powiatowe i kilka innych instytucji wiedzą o dokumentach podważających nasze prawo własności ujawnione w księgach wieczystych, to dlaczego nikt nigdy nam tych dokumentów nie pokazał? Gdyby dokumenty wyglądały na wiarygodne sprawa byłaby przecież prosta. Konfrontuje się te dokumenty z nami, stwierdzamy że ktoś padł ofiarą oszustwa (my lub pani Sąsiadka) , zgłaszamy sprawę do prokuratury i udajemy się do poprzednich właścicieli po odszkodowanie. O co więc tutaj chodzi?
Nasze podejrzenie, że dzieje się coś dziwnego ugruntowały kolejne kontakty ze Starostwem Powiatowym i Powiatowym Zakładem Wodociągów. Starostwo Powiatowe zdawało się uchylać od potwierdzenia istnienia dokumentów dotyczących prac budowlanych wykonywanych przez poprzednich właścicieli nieruchomości w latach 2000 - 2006, a Powiatowy Zakład Wodociągów potwierdził, że dokumenty takie posiada, ale stwierdził, że ich nam nie da. Cóż, tak się składa, że my mamy kilka kompletów tej dokumentacji i na pierwszy rzut oka nie ma w niej nic takiego co by uzasadniało zachowanie Starostwa Powiatowego i Powiatowego Zakładu Wodociągów. No może poza jednym. W dokumentach są podpisy ówczesnych właścicieli jako wnioskodawców czyli pośrednio jest to potwierdzenie stanu prawnego ujawnionego w księgach wieczystych nieruchomości. Co wie więc Starostwo i Powiatowy Zakład Wodociągów? I co to znaczy w kontekście działań Sądu, który jak się zdaje nie jest w stanie przeprocesować żadnej sprawy, która potwierdzałaby stan prawny ujawniony w księgach wieczystych nieruchomości?
Zachowania Prokuratury również nas nie uspokajają. Postanowienie Prokuratury uznające, że nieautoryzowane wchodzenie pani Sąsiadki do naszych pomieszczeń nie jest naruszeniem prawa zostało uchylone przez Sąd z uzasadnieniem, że nie zbadano w sposób należny stosunków własnościowych. Prokuratura zajęła się więc badaniem. Bada już chyba szósty miesiąc. Co musi budzić niedowierzanie zważywszy krystalicznie czystą sytuację prawną.
W tym samym czasie Prokuratura uznała, że nie ma podstaw dla wszczęcia postępowania przeciwko osobie, która sprzedała pani Sąsiadce jej część domu. Poprzednia właścicielka zeznawała na sali sądowej, że budynek był w dobrym stanie w chwili sprzedaży. Było to w oczywistej sprzeczności z dostarczoną przez nas dokumentacją. Prokuratura więc de facto dała przyzwolenie na podawanie na sali sądowej pod przysięgą ewidentnie nieprawdziwych informacji, które mogą mieć wpływ na rozstrzygnięcie sądowe. Czy jest to kolejny krok w kierunku zagmatwania sytuacji ? Jaki jest tego cel?
Dodatkowe zaniepokojenie budzi zachowanie wszystkich instytucji do których zwróciliśmy się z zapytaniem czy wydane zostały przez nich dokumenty zmieniające stan posiadania w budynku, którego współwłaścicielami jesteśmy; przydziały, zasiedzenia, zameldowania osób trzecich etc. Wydanie zaświadczenia o tym, ze nie majstrowało się przy czymś nie powinno być problemem. Jednak problemu nie miał tylko urząd kartografii. A co z resztą? Skrajna niekompetencja czy coś więcej?
Biorąc pod uwagę całokształt sytuacji naprawdę chcielibyśmy wiedzieć o co tutaj chodzi. Jeśli Sąd, Prokuratura, Starostwo Powiatowe i kilka innych instytucji wiedzą o dokumentach podważających nasze prawo własności ujawnione w księgach wieczystych, to dlaczego nikt nigdy nam tych dokumentów nie pokazał? Gdyby dokumenty wyglądały na wiarygodne sprawa byłaby przecież prosta. Konfrontuje się te dokumenty z nami, stwierdzamy że ktoś padł ofiarą oszustwa (my lub pani Sąsiadka) , zgłaszamy sprawę do prokuratury i udajemy się do poprzednich właścicieli po odszkodowanie. O co więc tutaj chodzi?
Epizod siódmy czyli o samowolach budowlanych po raz pierwszy
W świetle obowiązującego prawa wszelkie budowy i przebudowy powinny uzyskać aprobatę odpowiednich instytucji. Ma to na celu zapewnienie bezpieczeństwa obiektów budowlanych. Przynajmniej w teorii. W praktyce nie możemy zlikwidować samowoli budowlanej, której istnienie nie tylko jest sprzeczne z normami, ale przede wszystkim powoduje przyspieszona dewastacje budynku.
Ewidentną samowolą jest między innymi mieszkanie pani Sąsiadki. Spośród dokonanych w przeszłości przebudów chcemy się skupić właśnie na tej , bo nie trzyma żadnych norm. O ile resztę można po włożeniu pewnej ilości wysiłku i pieniędzy doprowadzić do stanu zgodnego z normami, a tyle z mieszkaniem pani Sąsiadki nijak się tego nie da zrobić.
Jak pisaliśmy już w poprzednich epizodach, dostarczyliśmy do nadzoru budowlanego szereg dokumentów poświadczających o tym, że mieszkania nie było go aż do momentu gdy się cudownie zmaterializowało poprzez zaświadczenie Starosty o jego istnieniu. Wobec przygniatającego materiału dowodowego czekaliśmy, co się wydarzy. Sprawę, pomimo iż ewidentna, uznano za tak trudna, że przedłużono termin jej rozpatrzenia o pół roku. W międzyczasie przesłuchiwano świadków, aby potwierdzili to co było w dokumentach, wystąpiono po kopie dokumentów, które dostarczyliśmy wraz z poświadczeniem zgodności z oryginałem, do odpowiednich instytucji państwowych. Innymi słowy zbadano pod każdym możliwym katem wiarygodność dostarczonych przez nas papierów, pomimo iż istnieje domniemanie prawdziwości tego co ma na sobie pieczęć urzędową. Jednocześnie jednak zaniechano tego co w takich sprawach zwykle się robi czyli wezwania pani Sąsiadki do przedłożenia dowodów legalnego istnienia jej mieszkania, a w razie jej niezdolności do wykazania legalnego charakteru jej nieruchomości do wszczęcia procedury legalizacyjnej z należnym zbadaniem, czy w świetle obowiązującego prawa istnieje możliwość legalizacji tego obiektu.
Znowu więc, podobnie jak w sądzie, sprawdzano czy nie jesteśmy wielbłądem, a od pani Sąsiadki nie zażądano nawet minimum przewidzianego przez procedurę. Nie jesteśmy nawet pewni czy pani Sąsiadka wiedziała o co w tym postępowaniu chodzi.
Byliśmy poniekąd ubawieni tą ekwilibrystyką, zastanawiając się w jaki sposób pan Inspektor spróbuje zrobić rzecz niemożliwą, czyli poświadczyć o legalności ewidentnej i nie trzymającej żadnych norm samowoli.
Mieszkanie pani Sąsiadki zostało oczywiście uznane za twór legalny, a dowodem jego legalności okazały się być dokumenty poświadczające o jego nieistnieniu. Na przykład projekt przebudowy strychu z którego wynikało, ze badanego lokalu nie tylko nie było, ale, że jego powstanie nie było nawet planowane okazał się dla pana Inspektora dowodem, że w trakcie wykonywanych prac zrobiono również lokal nr 3 (czyli lokal będący przedmiotem postępowania). Dwa lata później burmistrz wydał zaświadczenie o możliwości wydzielenia 3 lokali mieszkalnych, co pan Inspektor uznał za dokument legalizujący istnienie lokalu nr 3. Pan inspektor ponadto najwyraźniej nie zgodził się z naszym domniemaniem, ze opisanie budynku cztery lata później w akcie notarialnym przeniesienia własności jako jednorodzinnego z jedna łazienką i 2 kuchniami jednoznaczne poświadcza, że o 3 lokalach mieszkalnych w budynku nie mogło być mowy. Jednym z sygnatariuszy rzeczonego aktu była osoba, która następnie sprzedała rzeczony lokal pani Sąsiadce. Trudno ja podejrzewać o to, że nie była należycie zorientowana w sytuacji budynku, tym bardziej,ze posiadała wówczas 1/3 udziałów w nieruchomości, a w budynku na stałe mieszkała jej babcia i brat z rodziną.
Skoro pan inspektor wykazał, że mieszkanie pani Sąsiadki jest tworem legalnym nie musiał oczywiście badać jego zgodności z normami. No cóż, dorzucono kolejną kłodę uniemożliwiając doprowadzenie budynku mieszkalnego do stanu bezpiecznego.
Nie jest przy tym dla nas jasne w czyim interesie pan Inspektor wykonuje te wszystkie ekwilibrystyki. Chyba nie pani Sąsiadki dla której uznanie lokalu nr 3 za samowole budowlaną, dawałoby możliwość wyjścia z tej dziwnej i nietrafionej inwestycji oraz przeznaczenia odzyskanych pieniędzy na zakup czegoś w czym dałoby się mieszkać. Chyba, że celem inwestycji nie była chęć posiadania mieszkania...
Ewidentną samowolą jest między innymi mieszkanie pani Sąsiadki. Spośród dokonanych w przeszłości przebudów chcemy się skupić właśnie na tej , bo nie trzyma żadnych norm. O ile resztę można po włożeniu pewnej ilości wysiłku i pieniędzy doprowadzić do stanu zgodnego z normami, a tyle z mieszkaniem pani Sąsiadki nijak się tego nie da zrobić.
Jak pisaliśmy już w poprzednich epizodach, dostarczyliśmy do nadzoru budowlanego szereg dokumentów poświadczających o tym, że mieszkania nie było go aż do momentu gdy się cudownie zmaterializowało poprzez zaświadczenie Starosty o jego istnieniu. Wobec przygniatającego materiału dowodowego czekaliśmy, co się wydarzy. Sprawę, pomimo iż ewidentna, uznano za tak trudna, że przedłużono termin jej rozpatrzenia o pół roku. W międzyczasie przesłuchiwano świadków, aby potwierdzili to co było w dokumentach, wystąpiono po kopie dokumentów, które dostarczyliśmy wraz z poświadczeniem zgodności z oryginałem, do odpowiednich instytucji państwowych. Innymi słowy zbadano pod każdym możliwym katem wiarygodność dostarczonych przez nas papierów, pomimo iż istnieje domniemanie prawdziwości tego co ma na sobie pieczęć urzędową. Jednocześnie jednak zaniechano tego co w takich sprawach zwykle się robi czyli wezwania pani Sąsiadki do przedłożenia dowodów legalnego istnienia jej mieszkania, a w razie jej niezdolności do wykazania legalnego charakteru jej nieruchomości do wszczęcia procedury legalizacyjnej z należnym zbadaniem, czy w świetle obowiązującego prawa istnieje możliwość legalizacji tego obiektu.
Znowu więc, podobnie jak w sądzie, sprawdzano czy nie jesteśmy wielbłądem, a od pani Sąsiadki nie zażądano nawet minimum przewidzianego przez procedurę. Nie jesteśmy nawet pewni czy pani Sąsiadka wiedziała o co w tym postępowaniu chodzi.
Byliśmy poniekąd ubawieni tą ekwilibrystyką, zastanawiając się w jaki sposób pan Inspektor spróbuje zrobić rzecz niemożliwą, czyli poświadczyć o legalności ewidentnej i nie trzymającej żadnych norm samowoli.
Mieszkanie pani Sąsiadki zostało oczywiście uznane za twór legalny, a dowodem jego legalności okazały się być dokumenty poświadczające o jego nieistnieniu. Na przykład projekt przebudowy strychu z którego wynikało, ze badanego lokalu nie tylko nie było, ale, że jego powstanie nie było nawet planowane okazał się dla pana Inspektora dowodem, że w trakcie wykonywanych prac zrobiono również lokal nr 3 (czyli lokal będący przedmiotem postępowania). Dwa lata później burmistrz wydał zaświadczenie o możliwości wydzielenia 3 lokali mieszkalnych, co pan Inspektor uznał za dokument legalizujący istnienie lokalu nr 3. Pan inspektor ponadto najwyraźniej nie zgodził się z naszym domniemaniem, ze opisanie budynku cztery lata później w akcie notarialnym przeniesienia własności jako jednorodzinnego z jedna łazienką i 2 kuchniami jednoznaczne poświadcza, że o 3 lokalach mieszkalnych w budynku nie mogło być mowy. Jednym z sygnatariuszy rzeczonego aktu była osoba, która następnie sprzedała rzeczony lokal pani Sąsiadce. Trudno ja podejrzewać o to, że nie była należycie zorientowana w sytuacji budynku, tym bardziej,ze posiadała wówczas 1/3 udziałów w nieruchomości, a w budynku na stałe mieszkała jej babcia i brat z rodziną.
Skoro pan inspektor wykazał, że mieszkanie pani Sąsiadki jest tworem legalnym nie musiał oczywiście badać jego zgodności z normami. No cóż, dorzucono kolejną kłodę uniemożliwiając doprowadzenie budynku mieszkalnego do stanu bezpiecznego.
Nie jest przy tym dla nas jasne w czyim interesie pan Inspektor wykonuje te wszystkie ekwilibrystyki. Chyba nie pani Sąsiadki dla której uznanie lokalu nr 3 za samowole budowlaną, dawałoby możliwość wyjścia z tej dziwnej i nietrafionej inwestycji oraz przeznaczenia odzyskanych pieniędzy na zakup czegoś w czym dałoby się mieszkać. Chyba, że celem inwestycji nie była chęć posiadania mieszkania...
Epizod ósmy czyli o samowolach budowlanych po raz drugi
Trzeba jednak przyznać, że w opisywanym w poprzednim epizodzie postępowaniu zachowano przynajmniej procedury w zakresie uznania nas za stronę postępowania. Dało nam to możliwość wzglądu do akt sprawy, pisania skarg, a przede wszystkim odwołania się od decyzji.
W sprawie samowoli na terenie sąsiadujących dóbr klasztornych (o której już wspominaliśmy w jednym z poprzednich epizodów) nie dostąpiliśmy tego zaszczytu.
Mamy coraz silniejsze podejrzenie, że sąsiadujący z nami klasztor nie żywi zbyt wielkiego szacunku dla praw ziemskich oraz do dóbr doczesnych należących do innych. No cóż, akceptujemy reguły życia w wolnym i demokratycznym społeczeństwie i prawo do posiadania poglądów różnych od naszych. Nie akceptujemy natomiast postawienia instytucji kościelnej ponad prawem przez funkcjonariuszy państwowych.
Złożyliśmy wniosek o zbadanie czy znajdujący się na terenie dóbr klasztornych, ewidentnie sprzeczny z Miejscowym Planem Zagospodarowania Przestrzennego, budynek (ten sam, którego 'rozbudowę' blokujemy od prawie 5 lat) został postawiony legalnie czy nie. Kwestia jest niezwykle istotna, bowiem determinuje kto jest zobowiązany zapłacić odszkodowanie za utratę wartości nieruchomości sąsiednich. Kościół - jeżeli budynek jest nielegalny, czy państwo - jeżeli pozwolenie na jego istnienie wydał jakiś funkcjonariusz państwowy.
W naszej ocenie jest bardzo mało prawdopodobne aby budynek powstał legalnie z szeregu powodów. jednym z nich było przeznaczenie terenów na tereny zielone. Budynki miały stać tylko do swojej śmierci technicznej, a potem usunięte. Decyzje taka podjęto po katastrofie ekologicznej, która spowodowała masowe wymieranie starodrzewia w okolicy. Sprawa musiała być poważna skoro decyzje podejmowano w tej sprawie w Warszawie. Ponadto zgodnie z zapisami w księdze wieczystej, klasztor figuruje jako właściciel nieruchomości dopiero od 1996 roku. Jakie miał prawo do dysponowania nieruchomością w chwili stawiania obiektu w 1981 roku nie udało nam się ustalić.
Po usunięciu nas jako strony sprawy pan Inspektor poświadczył o legalnym charakterze budynku. Podobno siostra przełożona przedstawiła jakieś pozwolenie na budowę wystawione przez jakąś warszawską instytucję. No cóż najwyraźniej ten klasztor miał w systemie komunistycznym nadzwyczajne przywileje.
W każdym bądź razie odpowiedzialność finansowa za potencjalne straty została z klasztoru zdjęta. Funkcjonariusz państwowy poświadczył o legalności budynku, którego być nie powinno. Podatnik zapłaci.
Obecnie toczy się przed nadzorem budowlanym postępowanie mające na celu ustalenie czy funkcja budynku z mieszkalnego na usługowo mieszkalny została zamieniona przy uzyskaniu odpowiednich pozwoleń. Już usunięto nas jako stronę sprawy. Mamy przeczucie, że pan Inspektor ustali, ze podatnik za to tez będzie płacił.
To w zasadzie podsumowuje czym jest prawo na prowincji.
W sprawie samowoli na terenie sąsiadujących dóbr klasztornych (o której już wspominaliśmy w jednym z poprzednich epizodów) nie dostąpiliśmy tego zaszczytu.
Mamy coraz silniejsze podejrzenie, że sąsiadujący z nami klasztor nie żywi zbyt wielkiego szacunku dla praw ziemskich oraz do dóbr doczesnych należących do innych. No cóż, akceptujemy reguły życia w wolnym i demokratycznym społeczeństwie i prawo do posiadania poglądów różnych od naszych. Nie akceptujemy natomiast postawienia instytucji kościelnej ponad prawem przez funkcjonariuszy państwowych.
Złożyliśmy wniosek o zbadanie czy znajdujący się na terenie dóbr klasztornych, ewidentnie sprzeczny z Miejscowym Planem Zagospodarowania Przestrzennego, budynek (ten sam, którego 'rozbudowę' blokujemy od prawie 5 lat) został postawiony legalnie czy nie. Kwestia jest niezwykle istotna, bowiem determinuje kto jest zobowiązany zapłacić odszkodowanie za utratę wartości nieruchomości sąsiednich. Kościół - jeżeli budynek jest nielegalny, czy państwo - jeżeli pozwolenie na jego istnienie wydał jakiś funkcjonariusz państwowy.
W naszej ocenie jest bardzo mało prawdopodobne aby budynek powstał legalnie z szeregu powodów. jednym z nich było przeznaczenie terenów na tereny zielone. Budynki miały stać tylko do swojej śmierci technicznej, a potem usunięte. Decyzje taka podjęto po katastrofie ekologicznej, która spowodowała masowe wymieranie starodrzewia w okolicy. Sprawa musiała być poważna skoro decyzje podejmowano w tej sprawie w Warszawie. Ponadto zgodnie z zapisami w księdze wieczystej, klasztor figuruje jako właściciel nieruchomości dopiero od 1996 roku. Jakie miał prawo do dysponowania nieruchomością w chwili stawiania obiektu w 1981 roku nie udało nam się ustalić.
Po usunięciu nas jako strony sprawy pan Inspektor poświadczył o legalnym charakterze budynku. Podobno siostra przełożona przedstawiła jakieś pozwolenie na budowę wystawione przez jakąś warszawską instytucję. No cóż najwyraźniej ten klasztor miał w systemie komunistycznym nadzwyczajne przywileje.
W każdym bądź razie odpowiedzialność finansowa za potencjalne straty została z klasztoru zdjęta. Funkcjonariusz państwowy poświadczył o legalności budynku, którego być nie powinno. Podatnik zapłaci.
Obecnie toczy się przed nadzorem budowlanym postępowanie mające na celu ustalenie czy funkcja budynku z mieszkalnego na usługowo mieszkalny została zamieniona przy uzyskaniu odpowiednich pozwoleń. Już usunięto nas jako stronę sprawy. Mamy przeczucie, że pan Inspektor ustali, ze podatnik za to tez będzie płacił.
To w zasadzie podsumowuje czym jest prawo na prowincji.
Epizod dziewiąty czyli tym razem o burmistrzu
Burmistrzem do tej pory się nie zajmowaliśmy, gdyż uznaliśmy, że ta funkcja jest zbyt nisko osadzona i mało decyzyjna, żeby poświęcać jej uwagę. Niestety Burmistrz sam się upomniał.
W skrócie zaczęło się od tego, że Burmistrz postanowił odpowiedzieć nam na pismo, które skierowane było co prawda do Starosty, ale Starosta przesłał je do Burmistrza. Pismo dotyczyło ewidentnej niezgodności inwestycji za naszym płotem z Miejscowym Planem Zagospodarowania Przestrzennego.
Ku naszemu zdziwieniu Burmistrz odpowiedział. Tu od razu wyjaśniamy, że zdziwienie nasze dotyczy nie tyle samej czynności odpowiedzenia, ale treści otrzymanego pisma. Burmistrz napisał nam, że inwestycja jest jak najbardziej zgodna z planem zagospodarowania bo jeśli nawet nie jest zgodna z aktualnym (obowiązującym), to zgodna jest z poprzednim (nie obowiązującym).
Przyznajemy, że wytłumaczenie to jest nie do końca zrozumiałe co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze nieobowiązujący plan zagospodarowania jest hmm... nieobowiązujący, więc jakie znaczenie ma, że coś jest z nim zgodne. Po drugie to zajrzeliśmy do nieobowiązującego planu i okazało się, że inwestycja z nim też nie jest zgodna.
Kiedy ochłonęliśmy trochę po wrażeniu jakie zrobiła na nas ta mistrzowska ekwilibrystyka słowna zaczęliśmy zastanawiać się jak to możliwe, żeby Burmistrz wypisywał w piśmie takie rzeczy i jeszcze liczył na to, że nie zauważymy/ nie zrozumiemy/ nie będziemy protestować (niepotrzebne skreślić).
Oczywiście natychmiast skierowaliśmy skargę do Rady Miasta wzbogacając ją ponadto o uprzejmą prośbę wyjaśnienia zadziwiającego pisma Burmistrza w kontekście innych działań Burmistrza dotyczących nieruchomości w mieście, gdyż wydaje nam się wysoce nieprawdopodobne aby wspomniana mistrzowska ekwilibrystyka słowna była jedynym istniejącym tu przykładem literackiej twórczości urzędowej w gatunku science fiction.
P.S. Na obrazku sposób w jaki burmistrz zwykle interpretuje Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego. Trzeba przyznać, że z reguły robi to właściwie czyli zgodnie z jego rzeczywistymi zapisami. Nawet w aktach sprawy 'rozbudowy' za naszym płotem znajdował się właściwie sporządzony wypis. Jednak najwyraźniej czasami Burmistrz nie może odmówić.....
W skrócie zaczęło się od tego, że Burmistrz postanowił odpowiedzieć nam na pismo, które skierowane było co prawda do Starosty, ale Starosta przesłał je do Burmistrza. Pismo dotyczyło ewidentnej niezgodności inwestycji za naszym płotem z Miejscowym Planem Zagospodarowania Przestrzennego.
Ku naszemu zdziwieniu Burmistrz odpowiedział. Tu od razu wyjaśniamy, że zdziwienie nasze dotyczy nie tyle samej czynności odpowiedzenia, ale treści otrzymanego pisma. Burmistrz napisał nam, że inwestycja jest jak najbardziej zgodna z planem zagospodarowania bo jeśli nawet nie jest zgodna z aktualnym (obowiązującym), to zgodna jest z poprzednim (nie obowiązującym).
Przyznajemy, że wytłumaczenie to jest nie do końca zrozumiałe co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze nieobowiązujący plan zagospodarowania jest hmm... nieobowiązujący, więc jakie znaczenie ma, że coś jest z nim zgodne. Po drugie to zajrzeliśmy do nieobowiązującego planu i okazało się, że inwestycja z nim też nie jest zgodna.
Kiedy ochłonęliśmy trochę po wrażeniu jakie zrobiła na nas ta mistrzowska ekwilibrystyka słowna zaczęliśmy zastanawiać się jak to możliwe, żeby Burmistrz wypisywał w piśmie takie rzeczy i jeszcze liczył na to, że nie zauważymy/ nie zrozumiemy/ nie będziemy protestować (niepotrzebne skreślić).
Oczywiście natychmiast skierowaliśmy skargę do Rady Miasta wzbogacając ją ponadto o uprzejmą prośbę wyjaśnienia zadziwiającego pisma Burmistrza w kontekście innych działań Burmistrza dotyczących nieruchomości w mieście, gdyż wydaje nam się wysoce nieprawdopodobne aby wspomniana mistrzowska ekwilibrystyka słowna była jedynym istniejącym tu przykładem literackiej twórczości urzędowej w gatunku science fiction.
P.S. Na obrazku sposób w jaki burmistrz zwykle interpretuje Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego. Trzeba przyznać, że z reguły robi to właściwie czyli zgodnie z jego rzeczywistymi zapisami. Nawet w aktach sprawy 'rozbudowy' za naszym płotem znajdował się właściwie sporządzony wypis. Jednak najwyraźniej czasami Burmistrz nie może odmówić.....
Epizod dziesiąty czyli na gazie (i to wcale nie łupkowym).
Co prawda Dostawcy Gazu nie są lokalną instytucja państwową. Mimo to, a może właśnie dlatego, ich działanie może być ważną wskazówką w szukaniu przyczyn tego całego galimatiasu w którym, co tu dużo mówić, od kilku lat żyjemy. Zasługują więc na umieszczenie w Dziennikach Ćwoków.
Jak powszechnie wiadomo Dostawcy Gazu są firmami komercyjnymi rozliczanymi z zysku, a nie szerzenia politycznych idei. Są rozliczani również z zachowania bezpieczeństwa. Aby zakupić gaz musimy mieć instalacje gazową sprawną, szczelną, zrobioną zgodnie z normami. Wydaje się nieprawdopodobne aby zgodzili się na dostawę gazu do rur niewiadomego pochodzenia i niewiadomej konstrukcji, których znaczna część jest schowana za regipsami. Szczególnie gdy panujący w domu zapach może wskazywać na znaczny stopień zawilgocenia, który poza sprzyjaniu hodowli pleśni, spuszczeli czy grzyba budowlanego sprzyja również korozji różnego żelastwa czyli m.in rur gazowych. Podejrzewamy nawet, że na co dzień dostawcy gazu raczej przestrzegają swoich procedur. Gdyby byli niezbyt skrupulatni wówczas z pewnością zdyscyplinowały by ich powtarzające się regularnie eksplozje.
Wobec powyższego musimy wyznać, że gdy urok pani Sąsiadki zadziałał również na nich zaczęliśmy się zastanawiać co jest na rzeczy. Od dłuższego czasu zachodzimy w głowę, co mogło skłonić Dostawcę Gazu do utrzymania dostaw gazu dla kogoś kto nie ma własnej legalnej instalacji, tylko jakieś rury, które nie do końca wiadomo jak biegną (schowane regipsami) i do tego są podczepione do cudzej, czyli naszej, instalacji. My mamy legalną instalacje i do niej doprowadzony był licznik gazowy. Obecnie licznik został przekazany pani Sąsiadce czyli przeznaczony do obsługi jej nielegalnej instalacji a nie naszej dla której został założony. Czy brzmi to już zbyt absurdalnie? My bujamy się w oparach absurdu od lat kilku więc straciliśmy już wyczucie.
Zwróciliśmy się do Dostawcy Gazu z żądaniem wyjaśnienia dlaczego utrzymuje dostawy gazu do nielegalnej instalacji, która nawet nie do końca wiadomo jak biegnie i z czego jest zbudowana. Z odpowiedzi wynika, że to nie jest jego problem bo w trakcie kontroli nie wykryto wycieku gazu. I w ten oto sposób do gamy problemów, które nie pozwalają nam wrócić do domu musieliśmy dodać brak bezpieczeństwa gazowego.
Jak widać w zestawieniu z informacjami, które posiadamy Dostawca Gazu zachowuje się jakby najadł si.ę grzybków halucynogennych. Jakie informacje musi posiadać, aby jego działania wydawały się rozsądne i dlaczego się nimi z nami nie podzielił?
Czyżby nas uważano za międzynarodową szajkę, którą rozpracowuje właśnie Interpol w tajnej operacji, a panią Sąsiadkę za właścicielkę całego domu?
PS. Pod nazwa Dostawca Gazu ukryliśmy wszystkie spółki odpowiedzialne za obsługę dostawy gazu, w których podział kompetencji jest niejednokrotnie zaskakujący i nie jest przedmiotem naszych dociekań..
Jak powszechnie wiadomo Dostawcy Gazu są firmami komercyjnymi rozliczanymi z zysku, a nie szerzenia politycznych idei. Są rozliczani również z zachowania bezpieczeństwa. Aby zakupić gaz musimy mieć instalacje gazową sprawną, szczelną, zrobioną zgodnie z normami. Wydaje się nieprawdopodobne aby zgodzili się na dostawę gazu do rur niewiadomego pochodzenia i niewiadomej konstrukcji, których znaczna część jest schowana za regipsami. Szczególnie gdy panujący w domu zapach może wskazywać na znaczny stopień zawilgocenia, który poza sprzyjaniu hodowli pleśni, spuszczeli czy grzyba budowlanego sprzyja również korozji różnego żelastwa czyli m.in rur gazowych. Podejrzewamy nawet, że na co dzień dostawcy gazu raczej przestrzegają swoich procedur. Gdyby byli niezbyt skrupulatni wówczas z pewnością zdyscyplinowały by ich powtarzające się regularnie eksplozje.
Wobec powyższego musimy wyznać, że gdy urok pani Sąsiadki zadziałał również na nich zaczęliśmy się zastanawiać co jest na rzeczy. Od dłuższego czasu zachodzimy w głowę, co mogło skłonić Dostawcę Gazu do utrzymania dostaw gazu dla kogoś kto nie ma własnej legalnej instalacji, tylko jakieś rury, które nie do końca wiadomo jak biegną (schowane regipsami) i do tego są podczepione do cudzej, czyli naszej, instalacji. My mamy legalną instalacje i do niej doprowadzony był licznik gazowy. Obecnie licznik został przekazany pani Sąsiadce czyli przeznaczony do obsługi jej nielegalnej instalacji a nie naszej dla której został założony. Czy brzmi to już zbyt absurdalnie? My bujamy się w oparach absurdu od lat kilku więc straciliśmy już wyczucie.
Zwróciliśmy się do Dostawcy Gazu z żądaniem wyjaśnienia dlaczego utrzymuje dostawy gazu do nielegalnej instalacji, która nawet nie do końca wiadomo jak biegnie i z czego jest zbudowana. Z odpowiedzi wynika, że to nie jest jego problem bo w trakcie kontroli nie wykryto wycieku gazu. I w ten oto sposób do gamy problemów, które nie pozwalają nam wrócić do domu musieliśmy dodać brak bezpieczeństwa gazowego.
Jak widać w zestawieniu z informacjami, które posiadamy Dostawca Gazu zachowuje się jakby najadł si.ę grzybków halucynogennych. Jakie informacje musi posiadać, aby jego działania wydawały się rozsądne i dlaczego się nimi z nami nie podzielił?
Czyżby nas uważano za międzynarodową szajkę, którą rozpracowuje właśnie Interpol w tajnej operacji, a panią Sąsiadkę za właścicielkę całego domu?
PS. Pod nazwa Dostawca Gazu ukryliśmy wszystkie spółki odpowiedzialne za obsługę dostawy gazu, w których podział kompetencji jest niejednokrotnie zaskakujący i nie jest przedmiotem naszych dociekań..
Epizod jedenasty czyli o pewnej hipotece
W poprzednich epizodach Dzienników Ćwoków 1.5 opisaliśmy zdarzenia, które zdają się wskazywać, że Sąd (i nie tylko) ma problem z przeprocesowaniem spraw, których rozstrzygnięcie potwierdza stan prawny ujawniony w księgach wieczystych. Jednak jest jedna sprawa w której Sąd nie miał najmniejszej wątpliwości, że stan ksiąg wieczystych jest OK. Jest to sprawa o wpisanie zabezpieczenia kredytu wziętego przez panią Sąsiadkę na zakup jej części nieruchomości.
Dlaczego nie było problemem wpisanie zabezpieczenia wierzytelności banku, a jest problem z np.wpisaniem naszych roszczeń, które są przedmiotem spraw sądowych, lub powstaną w wyniku remontu domu czyli czynności na którą mamy zgodę administracyjna (i którą mamy wolę wykonać jak tylko Sąd przestanie kwestionować nasze uprawnienia) albo prostym nakazem zwrotu należnej części kosztów, za wykonanie czynności nakazanej przez Prawo?
Co się zdarzyło w ciągu tych miesięcy, które minęły od wpisania wierzytelności banku do rozpoczęcia procesowania naszych spraw, w których odmawia się nam uznania naszych praw wynikających z posiadania ok 5/6 nieruchomości ?
Nie bez znaczenia jest fakt, że część nieruchomości, będąca wyłączną własnością pani Sąsiadki (czyli ta na której zabezpieczono kredyt) została wyodrębniona ze współwłasności nie tylko razem z naszymi częściami, ale nawet na podstawie tego samego aktu notarialnego. Ten akt notarialny był podstawą nie tylko dla utworzenia oddzielnych ksiąg wieczystych dla wyodrębnionych części. ale również dokumentem identyfikującym ówczesnych właścicieli. Wobec czego był wymieniony w poświadczonych notarialnie aktach zakupu części nieruchomości zarówno przez nas jak i przez panią Sąsiadkę.
Dlaczego nie było problemem wpisanie zabezpieczenia wierzytelności banku, a jest problem z np.wpisaniem naszych roszczeń, które są przedmiotem spraw sądowych, lub powstaną w wyniku remontu domu czyli czynności na którą mamy zgodę administracyjna (i którą mamy wolę wykonać jak tylko Sąd przestanie kwestionować nasze uprawnienia) albo prostym nakazem zwrotu należnej części kosztów, za wykonanie czynności nakazanej przez Prawo?
Co się zdarzyło w ciągu tych miesięcy, które minęły od wpisania wierzytelności banku do rozpoczęcia procesowania naszych spraw, w których odmawia się nam uznania naszych praw wynikających z posiadania ok 5/6 nieruchomości ?
Nie bez znaczenia jest fakt, że część nieruchomości, będąca wyłączną własnością pani Sąsiadki (czyli ta na której zabezpieczono kredyt) została wyodrębniona ze współwłasności nie tylko razem z naszymi częściami, ale nawet na podstawie tego samego aktu notarialnego. Ten akt notarialny był podstawą nie tylko dla utworzenia oddzielnych ksiąg wieczystych dla wyodrębnionych części. ale również dokumentem identyfikującym ówczesnych właścicieli. Wobec czego był wymieniony w poświadczonych notarialnie aktach zakupu części nieruchomości zarówno przez nas jak i przez panią Sąsiadkę.
Epizod dwunasty czyli o kradzieży zamka
Kolejna sprawą jaka toczyła się przed Sądem była sprawa o kradzież zamka z drzwi prowadzących do naszej piwnicy. Brzmi trochę dziwacznie więc spieszymy wyjaśnić, że było to jedyne naruszenie prawa w jakie prokuratura/policja dopatrzyły się w działaniach pani Sąsiadki.
Dla przypomnienia pani Sąsiadka skłoniła ślusarza z licencją Ministerstwa Spraw Wewnętrznych do wymontowania zamka prowadzącego do naszej piwnicy. Następnie w towarzystwie kilku osób spacerowała po niej jak po swojej własnej. Oficjalnym celem działań było utrzymanie przepływu wody w instalacji wodociągowej w okresie -20 stopni Celsjusza mrozów w nie ogrzewanym budynku. Do tego wszystkiego pani Sąsiadka się przyznaje i nie widzi w tym nic złego bo "woda jak płynie to nie zamarza". Jak rozumiemy pani Sąsiadka maturę zdała więc to, że woda, płynąca czy nie płynącą (cokolwiek to znaczy) w temperaturze poniżej 0 stopni Celsjusza zamarza rozsadzając przy tym rury musi wiedzieć. Aby dodać smaczku całej sytuacji istniejąca dokumentacja wskazuje, że jedyną legalnie istniejącą instalacją w naszej piwnicy jest nasza instalacja przeznaczona do obsługi naszych mieszkań. Jednak pani Sąsiadka jest innego zdania. No cóż już powinniśmy się przyzwyczaić, że słowo pani Sąsiadki ma w powiecie status niepodważalnego dowodu, a dokumenty dostarczane przez nas - makulatury.
W każdym razie incydent z wchodzeniem do naszej piwnicy powtarzał się kilkukrotnie do momentu zainstalowania przez nas czujek alarmowych. Nie był to więc pojedynczy wybryk, lecz konsekwentne działanie. W chwili obecnej należące do nas instalacje c.o i wodociągowa są zniszczone przez zamarzającą wodę. Tylko skąd wzięła się woda w obu instalacjach, skoro myśmy je pracowicie z wody opróżnili?
Opisane zdarzenia sprowadzono do rzekomej kradzieży zamka i za procesowanie sprawy zabrał się Sąd. Po przesłuchaniu szeregu świadków, którzy z kamienną twarzą przyznali, że uczestniczyli w opisanych powyżej zajściach i nie widzą w tym nic nagannego - sąd uniewinnił panią Sąsiadkę. Co ciekawe w wyroku potwierdził, że nie kwestionuje stanu prawnego ujawnionego w księgach wieczystych (co stanowi pewną nowość) czyli naszego prawa wyłącznej własności do rzeczonego pomieszczenia.
Powstaje pytanie według jakiego prawa działa Sąd skoro nie widzi nic złego w nieautoryzowanym wejściu do naszych pomieszczeń po sforsowaniu zamka przy pomocy osoby z licencja Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Tym bardziej, że oficjalnym i nieukrywanym celem było nieautoryzowane dłubanie przy instalacji wodociągowej, która w/g dokumentów również do nas należy.
Dla przypomnienia pani Sąsiadka skłoniła ślusarza z licencją Ministerstwa Spraw Wewnętrznych do wymontowania zamka prowadzącego do naszej piwnicy. Następnie w towarzystwie kilku osób spacerowała po niej jak po swojej własnej. Oficjalnym celem działań było utrzymanie przepływu wody w instalacji wodociągowej w okresie -20 stopni Celsjusza mrozów w nie ogrzewanym budynku. Do tego wszystkiego pani Sąsiadka się przyznaje i nie widzi w tym nic złego bo "woda jak płynie to nie zamarza". Jak rozumiemy pani Sąsiadka maturę zdała więc to, że woda, płynąca czy nie płynącą (cokolwiek to znaczy) w temperaturze poniżej 0 stopni Celsjusza zamarza rozsadzając przy tym rury musi wiedzieć. Aby dodać smaczku całej sytuacji istniejąca dokumentacja wskazuje, że jedyną legalnie istniejącą instalacją w naszej piwnicy jest nasza instalacja przeznaczona do obsługi naszych mieszkań. Jednak pani Sąsiadka jest innego zdania. No cóż już powinniśmy się przyzwyczaić, że słowo pani Sąsiadki ma w powiecie status niepodważalnego dowodu, a dokumenty dostarczane przez nas - makulatury.
W każdym razie incydent z wchodzeniem do naszej piwnicy powtarzał się kilkukrotnie do momentu zainstalowania przez nas czujek alarmowych. Nie był to więc pojedynczy wybryk, lecz konsekwentne działanie. W chwili obecnej należące do nas instalacje c.o i wodociągowa są zniszczone przez zamarzającą wodę. Tylko skąd wzięła się woda w obu instalacjach, skoro myśmy je pracowicie z wody opróżnili?
Opisane zdarzenia sprowadzono do rzekomej kradzieży zamka i za procesowanie sprawy zabrał się Sąd. Po przesłuchaniu szeregu świadków, którzy z kamienną twarzą przyznali, że uczestniczyli w opisanych powyżej zajściach i nie widzą w tym nic nagannego - sąd uniewinnił panią Sąsiadkę. Co ciekawe w wyroku potwierdził, że nie kwestionuje stanu prawnego ujawnionego w księgach wieczystych (co stanowi pewną nowość) czyli naszego prawa wyłącznej własności do rzeczonego pomieszczenia.
Powstaje pytanie według jakiego prawa działa Sąd skoro nie widzi nic złego w nieautoryzowanym wejściu do naszych pomieszczeń po sforsowaniu zamka przy pomocy osoby z licencja Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Tym bardziej, że oficjalnym i nieukrywanym celem było nieautoryzowane dłubanie przy instalacji wodociągowej, która w/g dokumentów również do nas należy.
Epizod drugi po raz drugi czyli powtórka z rozrywki
W epizodzie drugim opisaliśmy jak wyrokiem Sądu podjęto próbę unieważnienia pewnej umowy. Podtrzymujemy, że unieważnienie umowy pomiędzy współwłaścicielami odnośnie sposobu użytkowania współwłasności pod pozorem nie spełnienia formy wymaganej dla powierzenia zarządu nad budynkiem mieszkalnym w rozumieniu ustawy o własności lokali jest prawdziwym majstersztykiem w dziedzinie tzw. kruczków prawnych lub jak kto woli ewidentna bzdurą. Przynajmniej w naszej opinii. Uchylenie tej efemerydy po złożeniu apelacji teoretycznie nie powinno być trudne. Teoretycznie, bowiem nasza apelacja została odrzucona przez tutejszy Sąd z powodu tzw "braków formalnych".
Na czym polegały "braki formalne"? Tutejszy sąd najpierw wyliczył koszty postępowania apelacyjnego w oparciu o wartość przedmiotu sporu (nie można tego zrobić inaczej), a następnie odmówił przekazania apelacji do odpowiedniej instancji twierdząc, że nie podaliśmy wartości przedmiotu sporu. Nie musimy chyba dodawać, że wyliczoną przez Sąd opłatę uiściliśmy w terminie zgodnie z wezwaniem.
Podsumowując cały epizod drugi. Umowa poświadczająca o tym, że ówcześni współwłaściciele interesowali się nieruchomością, użytkowali ją i podejmowali w stosunku do niej uzgodnienia została unieważniona w oparciu o przepis, który nie dotyczy tego rodzaju umów. A następnie uniemożliwiono złożenie apelacji (odwołania) twierdząc, że nie ustalono wartości przedmiotu sporu, podczas gdy ta wartość została ustalona wcześniej przez Sąd poprzez naliczenie opłaty sądowej ( która jest ustalana w zależności właśnie od wartości przedmiotu sporu). Naliczoną opłatę oczywiście uiściliśmy w należnym terminie.
Powstaje jednak pytanie dlaczego tak ważne było, żeby usunąć tą umowę z obiegu prawnego? Czy dlatego, że łopatologicznie, bez odwoływania się do innych dokumentów potwierdza ona co kto ma i co użytkuje na danej nieruchomości? Czy może dlatego, że dokumentuje, że poprzedni właściciele na terenie nieruchomości zamieszkiwali i się nią interesowali? Cóż być może usunięcie tej umowy nie jest wielkim problemem w świetle całego stosu innych dokumentów jakie posiadamy, ale w naszej opinii stanowi istotny ślad w wyjaśnieniu o co tu właściwie chodzi.....
Na czym polegały "braki formalne"? Tutejszy sąd najpierw wyliczył koszty postępowania apelacyjnego w oparciu o wartość przedmiotu sporu (nie można tego zrobić inaczej), a następnie odmówił przekazania apelacji do odpowiedniej instancji twierdząc, że nie podaliśmy wartości przedmiotu sporu. Nie musimy chyba dodawać, że wyliczoną przez Sąd opłatę uiściliśmy w terminie zgodnie z wezwaniem.
Podsumowując cały epizod drugi. Umowa poświadczająca o tym, że ówcześni współwłaściciele interesowali się nieruchomością, użytkowali ją i podejmowali w stosunku do niej uzgodnienia została unieważniona w oparciu o przepis, który nie dotyczy tego rodzaju umów. A następnie uniemożliwiono złożenie apelacji (odwołania) twierdząc, że nie ustalono wartości przedmiotu sporu, podczas gdy ta wartość została ustalona wcześniej przez Sąd poprzez naliczenie opłaty sądowej ( która jest ustalana w zależności właśnie od wartości przedmiotu sporu). Naliczoną opłatę oczywiście uiściliśmy w należnym terminie.
Powstaje jednak pytanie dlaczego tak ważne było, żeby usunąć tą umowę z obiegu prawnego? Czy dlatego, że łopatologicznie, bez odwoływania się do innych dokumentów potwierdza ona co kto ma i co użytkuje na danej nieruchomości? Czy może dlatego, że dokumentuje, że poprzedni właściciele na terenie nieruchomości zamieszkiwali i się nią interesowali? Cóż być może usunięcie tej umowy nie jest wielkim problemem w świetle całego stosu innych dokumentów jakie posiadamy, ale w naszej opinii stanowi istotny ślad w wyjaśnieniu o co tu właściwie chodzi.....
Epizod czternasty czyli zwierze ryjące
W lokalnym Sądzie toczy się jeszcze jedna sprawa o której uprzednio nie wspomnieliśmy. Jest to sprawa o uniemożliwianie nam doprowadzenia budynku mieszkalnego do stanu bezpiecznego przez panią Sąsiadkę. Wniosek o jej ukaranie przesłał nadzór budowlany, co musimy wyznać wzbudziło w nas pewne nadzieje.
Jednak Sąd zabrał się za procesowanie z właściwą sobie gracją. Sprawa mogłaby się wydawać prosta. Budynek wymaga remontu. My chcemy remontować. Mamy wszystkie wymagane dokumenty i pozwolenia. Pani Sąsiadka nie ukrywa nawet, że remontować nie chce "bo chce sprzedać". Hmm... Blokowanie przez nią remontów jest dobrze udokumentowane. Łącznie z jej oświadczeniem,że po rozpoczęciu przez nas remontów podejmie "środki prawne". Czy jest tu miejsce na jakaś wątpliwość?
Sąd jednak najwyraźniej ma wątpliwości. Wezwał świadków. Poprzednich właścicieli oraz matkę pani Sąsiadki. Z ich zeznań zdaje się wynikać, że niszczymy posesje, która podobno była w dobrym stanie zanim dokonaliśmy jej zakupu (strasznie solidny dom, że obywał się 50 lat prawie bez remontów) i się nad wszystkimi znęcamy (poprzez podejmowanie prób ustalenia harmonogramu odśnieżania oraz odgarniania liści) oraz, że, jak zrozumieliśmy, oszukaliśmy panią Sąsiadkę (bo to nie mogło przecież tyle kosztować). W normalnych warunkach uśmialibyśmy się do łez bo tak się składa, że mamy papiery pokazujące że zeznania świadków można w najlepszym wypadku potraktować jako niesmaczny żart. Jednak jak pokazuje nasze doświadczenie z lokalnym Sądem czasem dziwne rzeczy są tu traktowane jak prawda objawiona, a nasze dokumenty jak makulatura. Sędzia oczywiście nie podjął próby weryfikacji zeznań, więc nie mieliśmy innego wyjścia jak wystąpić o jego wyłączenie.
Niepokoi nas jednak to po co świadkowie zostali w ogóle wezwani? Ich zeznania nie miały żadnego związku ze sprawą, której celem było przecież ustalenie zachowania pani Sąsiadki w okresie kiedy żadna z osób wezwanych jako świadkowie tu nie mieszkała. No chyba, że celem było ustalenie czegoś zupełnie innego.
P.S.
Nawiązując do wspomnianego w tytule "zwierzęcia ryjącego" to jeszcze jednym przejawem naszych sadystycznych skłonności było wezwanie do współdziałania w usunięciu zwierzęcia ryjącego z ogrodu. Pozostawiamy do interpretacji czytelników :-)
Jednak Sąd zabrał się za procesowanie z właściwą sobie gracją. Sprawa mogłaby się wydawać prosta. Budynek wymaga remontu. My chcemy remontować. Mamy wszystkie wymagane dokumenty i pozwolenia. Pani Sąsiadka nie ukrywa nawet, że remontować nie chce "bo chce sprzedać". Hmm... Blokowanie przez nią remontów jest dobrze udokumentowane. Łącznie z jej oświadczeniem,że po rozpoczęciu przez nas remontów podejmie "środki prawne". Czy jest tu miejsce na jakaś wątpliwość?
Sąd jednak najwyraźniej ma wątpliwości. Wezwał świadków. Poprzednich właścicieli oraz matkę pani Sąsiadki. Z ich zeznań zdaje się wynikać, że niszczymy posesje, która podobno była w dobrym stanie zanim dokonaliśmy jej zakupu (strasznie solidny dom, że obywał się 50 lat prawie bez remontów) i się nad wszystkimi znęcamy (poprzez podejmowanie prób ustalenia harmonogramu odśnieżania oraz odgarniania liści) oraz, że, jak zrozumieliśmy, oszukaliśmy panią Sąsiadkę (bo to nie mogło przecież tyle kosztować). W normalnych warunkach uśmialibyśmy się do łez bo tak się składa, że mamy papiery pokazujące że zeznania świadków można w najlepszym wypadku potraktować jako niesmaczny żart. Jednak jak pokazuje nasze doświadczenie z lokalnym Sądem czasem dziwne rzeczy są tu traktowane jak prawda objawiona, a nasze dokumenty jak makulatura. Sędzia oczywiście nie podjął próby weryfikacji zeznań, więc nie mieliśmy innego wyjścia jak wystąpić o jego wyłączenie.
Niepokoi nas jednak to po co świadkowie zostali w ogóle wezwani? Ich zeznania nie miały żadnego związku ze sprawą, której celem było przecież ustalenie zachowania pani Sąsiadki w okresie kiedy żadna z osób wezwanych jako świadkowie tu nie mieszkała. No chyba, że celem było ustalenie czegoś zupełnie innego.
P.S.
Nawiązując do wspomnianego w tytule "zwierzęcia ryjącego" to jeszcze jednym przejawem naszych sadystycznych skłonności było wezwanie do współdziałania w usunięciu zwierzęcia ryjącego z ogrodu. Pozostawiamy do interpretacji czytelników :-)
Epizod piętnasty czyli o wydarzeniach (prawie) korzystnych
Poza zdarzeniami niekorzystnymi spotykają nas także wydarzenia korzystne. Takim było na przykład umorzenie postępowania odnośnie rzekomego złośliwego niepokojenia przez nas Pani Sąsiadki.
Drugim korzystnym zdarzeniem było uznanie, że Pani Sąsiadka nie może jednak wchodzić do naszej piwnicy i z tego tytułu powinna ponieść coś na kształt odpowiedzialności. Nie zgadzamy się co prawda, że Pani Sąsiadka powinna dostać warunkowe umorzenie kary, gdyż nie wierzymy aby było to skuteczne w zniechęceniu jej do niszczenia naszego mienia w przyszłości, ale to już inna sprawa.
W postanowieniu Prokuratury (tym od warunkowego umorzenia) zaintrygowało nas jednak coś innego, a mianowicie użyte przez Prokuraturę sformułowania które można odczytać tak, że żadnego prawa własności co do nieruchomości nie mamy ...ani my, ani Pani Sąsiadka.
Możemy oczywiście być przewrażliwieni, ale jak inaczej rozumieć to, że Pani Sąsiadka opisana została jako osoba nie posiadająca żadnego majątku, natomiast Ćwoki jako posiadające piwnicę (ta do której po wyłamaniu zamka weszła Pani Sąsiadka) jako osoby posiadające piwnicę "w dyspozycji" (zamiast we własności).
Tak więc sprawa robi się coraz bardziej tajemnicza, bo do tej pory poszlaki wskazywały, że w opinii szeregu instytucji Pani Sąsiadka ma więcej niż ma, tymczasem sformułowanie Prokuratury sugeruje, że nie ma nic.
Powstaje więc pytanie kto też może (przynajmniej w opinii Prokuratury) posiadać Ćwoczą nieruchomość?
Drugim korzystnym zdarzeniem było uznanie, że Pani Sąsiadka nie może jednak wchodzić do naszej piwnicy i z tego tytułu powinna ponieść coś na kształt odpowiedzialności. Nie zgadzamy się co prawda, że Pani Sąsiadka powinna dostać warunkowe umorzenie kary, gdyż nie wierzymy aby było to skuteczne w zniechęceniu jej do niszczenia naszego mienia w przyszłości, ale to już inna sprawa.
W postanowieniu Prokuratury (tym od warunkowego umorzenia) zaintrygowało nas jednak coś innego, a mianowicie użyte przez Prokuraturę sformułowania które można odczytać tak, że żadnego prawa własności co do nieruchomości nie mamy ...ani my, ani Pani Sąsiadka.
Możemy oczywiście być przewrażliwieni, ale jak inaczej rozumieć to, że Pani Sąsiadka opisana została jako osoba nie posiadająca żadnego majątku, natomiast Ćwoki jako posiadające piwnicę (ta do której po wyłamaniu zamka weszła Pani Sąsiadka) jako osoby posiadające piwnicę "w dyspozycji" (zamiast we własności).
Tak więc sprawa robi się coraz bardziej tajemnicza, bo do tej pory poszlaki wskazywały, że w opinii szeregu instytucji Pani Sąsiadka ma więcej niż ma, tymczasem sformułowanie Prokuratury sugeruje, że nie ma nic.
Powstaje więc pytanie kto też może (przynajmniej w opinii Prokuratury) posiadać Ćwoczą nieruchomość?
Epizod szesnasty czyli w piątek po południu
Musimy przyznać, że kolejna rozprawa sądowa w lokalnym Sądzie była ze wszystkich dotychczasowych spraw sądowych ta była najbardziej absurdalna.
Sprawa dotyczyła włamania Pani Sąsiadki do naszego pomieszczenia (co fachowo nazywa się naruszeniem miru domowego). Pani Sąsiadka przyznała się do czynu, a Prokuratura wniosła o warunkowe umorzenie z czym raczej się nie zgadzaliśmy, wychodząc z założenia że jeśli Pani Sąsiadka nie zostanie ukarana to istnieje wysokie ryzyko, że włamania mogą się powtarzać.
Rozprawa zaczęła się od tego, że wnieśliśmy o zwrot sprawy do Prokuratury celem ustalenia na jakiej podstawie stwierdziła iż Pani Sąsiadka nie posiada żadnego majątku, a my swoim pomieszczeniem co najwyżej władamy (co teoretycznie może oznaczać iż w opinii Prokuratury właścicielem nieruchomości jest bliżej niezidentyfikowana osoba trzecia, której prawa nigdzie nie są ujawnione. Brzmi to co prawda absurdalnie, ale podobne absurdy od trzech lat napotykamy co krok.)
Wniosek został odrzucony (co nawet specjalnie nas nie zdziwiło) więc spokojnie wnieśliśmy o wyłączenie sędziego. Wtedy zaczęło być dziwnie. W normalnych warunkach po takim wniosku sędzia oświadcza iż zamyka rozprawę i przekazuje wniosek do rozpoznania. Po kilku tygodniach wniosek zostaje rozpoznany i sprawa jest wznawiana (wiemy bo w lokalnym Sądzie kilka razy to już przećwiczyliśmy). Tymczasem sędzia zarządził przerwę i jakieś dwadzieścia minut później wrócił z gotowym postanowieniem odrzucającym wniosek o jego wyłączenie. Biorąc pod uwagę, że był piątek po południu tempo należy uznać za ekspresowe. Dwadzieścia minut na wyznaczenie sędziów dla rozpoznania, zapoznanie się z naszym wnioskiem i całymi aktami sprawy, podjęcie decyzji i sporządzenie uzasadnienia...
W każdym razie rozprawa była kontynuowana. Wnieśliśmy o przesłuchanie Pani Sąsiadki, a Pani Sąsiadka oświadczyła, że jest niewinna i wyraziła wolę dołączenia materiału dowodowego m.in. w postaci swojego aktu notarialnego i wypisu z księgi wieczystej. Wtedy znów zaczęło być dziwnie.
Sędzia nie odniósł się do naszego wniosku, ani nie przyjął materiału dowodowego od Pani Sąsiadki tylko... uznał Panią Sąsiadkę za niewinną i umorzył postępowanie.
Wprawiło nas to w stan lekkiego zdziwienia. Prokuratura uznała Panią Sąsiadkę za winną, Sąd nie podjął żadnych czynności, żeby ustalenia Prokuratury zweryfikować, ale mimo to uznał Panią Sąsiadkę za niewinną?!?
Głęboko wierzymy, że mimo tych pozornych oparów absurdu wszyscy zachowują się racjonalnie. Jakie byłyby konsekwencje gdyby Sąd zamiast błyskawicznego umorzenia postępowania jakieś czynności procesowe jednak przeprowadził? Na pewno przesłuchalibyśmy Panią Sąsiadkę, a Pani Sąsiadka dołączyłaby swoje wnioski dowodowe zawierające m.in. jej akt notarialny oraz wypis z księgi wieczystej. Teoretycznie rzecz biorąc nie powinno być w tym nic kontrowersyjnego... Więc o co chodzi?
Sprawa dotyczyła włamania Pani Sąsiadki do naszego pomieszczenia (co fachowo nazywa się naruszeniem miru domowego). Pani Sąsiadka przyznała się do czynu, a Prokuratura wniosła o warunkowe umorzenie z czym raczej się nie zgadzaliśmy, wychodząc z założenia że jeśli Pani Sąsiadka nie zostanie ukarana to istnieje wysokie ryzyko, że włamania mogą się powtarzać.
Rozprawa zaczęła się od tego, że wnieśliśmy o zwrot sprawy do Prokuratury celem ustalenia na jakiej podstawie stwierdziła iż Pani Sąsiadka nie posiada żadnego majątku, a my swoim pomieszczeniem co najwyżej władamy (co teoretycznie może oznaczać iż w opinii Prokuratury właścicielem nieruchomości jest bliżej niezidentyfikowana osoba trzecia, której prawa nigdzie nie są ujawnione. Brzmi to co prawda absurdalnie, ale podobne absurdy od trzech lat napotykamy co krok.)
Wniosek został odrzucony (co nawet specjalnie nas nie zdziwiło) więc spokojnie wnieśliśmy o wyłączenie sędziego. Wtedy zaczęło być dziwnie. W normalnych warunkach po takim wniosku sędzia oświadcza iż zamyka rozprawę i przekazuje wniosek do rozpoznania. Po kilku tygodniach wniosek zostaje rozpoznany i sprawa jest wznawiana (wiemy bo w lokalnym Sądzie kilka razy to już przećwiczyliśmy). Tymczasem sędzia zarządził przerwę i jakieś dwadzieścia minut później wrócił z gotowym postanowieniem odrzucającym wniosek o jego wyłączenie. Biorąc pod uwagę, że był piątek po południu tempo należy uznać za ekspresowe. Dwadzieścia minut na wyznaczenie sędziów dla rozpoznania, zapoznanie się z naszym wnioskiem i całymi aktami sprawy, podjęcie decyzji i sporządzenie uzasadnienia...
W każdym razie rozprawa była kontynuowana. Wnieśliśmy o przesłuchanie Pani Sąsiadki, a Pani Sąsiadka oświadczyła, że jest niewinna i wyraziła wolę dołączenia materiału dowodowego m.in. w postaci swojego aktu notarialnego i wypisu z księgi wieczystej. Wtedy znów zaczęło być dziwnie.
Sędzia nie odniósł się do naszego wniosku, ani nie przyjął materiału dowodowego od Pani Sąsiadki tylko... uznał Panią Sąsiadkę za niewinną i umorzył postępowanie.
Wprawiło nas to w stan lekkiego zdziwienia. Prokuratura uznała Panią Sąsiadkę za winną, Sąd nie podjął żadnych czynności, żeby ustalenia Prokuratury zweryfikować, ale mimo to uznał Panią Sąsiadkę za niewinną?!?
Głęboko wierzymy, że mimo tych pozornych oparów absurdu wszyscy zachowują się racjonalnie. Jakie byłyby konsekwencje gdyby Sąd zamiast błyskawicznego umorzenia postępowania jakieś czynności procesowe jednak przeprowadził? Na pewno przesłuchalibyśmy Panią Sąsiadkę, a Pani Sąsiadka dołączyłaby swoje wnioski dowodowe zawierające m.in. jej akt notarialny oraz wypis z księgi wieczystej. Teoretycznie rzecz biorąc nie powinno być w tym nic kontrowersyjnego... Więc o co chodzi?
List Ćwoka |
Epizod siedemnasty czyli o pozwie, którego nigdy nie złożyliśmy
Jak ostatnio się dowiedzieliśmy przed lokalnym Sądem Rejonowym toczy się kolejna sprawa z naszego powództwa, którego nigdy nie złożyliśmy. Jest to druga już sprawa o "ustalenie stosunku prawnego". O pierwszej już pisaliśmy w epizodzie drugim i tutaj. Wówczas nazwano tak jeden z punktów wyłączonych z pozwu o zwrot kosztów sprawowania zarządu zwykłego, czyli o zapłatę. Dlaczego postanowiono unieważnić umowę Quoad usum, zatytułowana przewrotnie "Umowa dotycząca określenia sposobu zarządzania udziałami własnościowymi przeznaczonymi do wspólnego użytkowania na terenie posesji zlokalizowanej przy..." nie wiemy, bo nigdy nam tego nawet nie usiłowano wyjaśnić.
Obecnie zorientowaliśmy się, że pozostała cześć wspomnianego pozwu o zapłatę została również przemianowana na pozew o "ustalenie istnienia stosunku prawnego". Nie wyjaśniono nam na jakiej podstawie zmieniono przedmiot pozwu. Nie wiemy nawet o jaki "stosunek prawny chodzi". Czyżby Sąd Rejonowy miał zamiar pozbawić nas praw do decydowania o tym co się dzieje na nieruchomości, której 5/6 posiadamy? Na jakiej podstawie?
Tak dla przypomnienia od ponad pół roku nie jesteśmy w stanie uzyskać od lokalnego Sądu Rejonowego odpowiedzi na dwa proste pytania. Czy księgi wieczyste o których wiemy są jedynymi księgami prowadzonymi dla naszej nieruchomości. Czy lokalny Sąd Rejonowy wystawił jakieś dokumenty,które zaprzeczają stanowi prawnemu ujawnionemu w znanych nam księgach wieczystych?
Może należałoby wreszcie zdobyć się na odwagę i zadać kontrowersyjne pytanie - Czy rzeczywiście Sąd Rejonowy działa w oparciu o obowiązujące prawo? Czy w tym powiecie w ogóle prawo obowiązuje?
Obecnie zorientowaliśmy się, że pozostała cześć wspomnianego pozwu o zapłatę została również przemianowana na pozew o "ustalenie istnienia stosunku prawnego". Nie wyjaśniono nam na jakiej podstawie zmieniono przedmiot pozwu. Nie wiemy nawet o jaki "stosunek prawny chodzi". Czyżby Sąd Rejonowy miał zamiar pozbawić nas praw do decydowania o tym co się dzieje na nieruchomości, której 5/6 posiadamy? Na jakiej podstawie?
Tak dla przypomnienia od ponad pół roku nie jesteśmy w stanie uzyskać od lokalnego Sądu Rejonowego odpowiedzi na dwa proste pytania. Czy księgi wieczyste o których wiemy są jedynymi księgami prowadzonymi dla naszej nieruchomości. Czy lokalny Sąd Rejonowy wystawił jakieś dokumenty,które zaprzeczają stanowi prawnemu ujawnionemu w znanych nam księgach wieczystych?
Może należałoby wreszcie zdobyć się na odwagę i zadać kontrowersyjne pytanie - Czy rzeczywiście Sąd Rejonowy działa w oparciu o obowiązujące prawo? Czy w tym powiecie w ogóle prawo obowiązuje?
Epizod osiemnasty czyli opowieść o klarowności i (celowej?) nieklarowności.
Otrzymaliśmy od Sądu Rejonowego odpowiedź na skargę, którą złożyliśmy do Sądu Okręgowego (na lokalny Sąd Rejonowy). Odpowiedź na ta skargę czyni jeszcze bardziej interesujące postawione w poprzednim epizodzie pytanie o to w jakim zakresie prawo tutaj obowiązuje. Nie rozumiemy szeregu rzeczy. Na przykład dlaczego skargę rozpatrzyła osoba, na która de facto ta skarga została złożona? Dlaczego odmawia się doprecyzowania wydanego zaświadczenia tak aby nie pozostawiało żadnych wątpliwości co do tego, że lokalny Sąd Rejonowy nie dokonał żadnej bezprawnej czynności pozbawiającej nas praw własności?
Co oznacza zdanie " (...) pismo [znaczy zaświadczenie] jest jasne i klarowne i nie budzi wątpliwości interpretacyjnych (...)" skoro nie podawało numerów ksiąg wieczystych, których dotyczyło i o co właśnie m.in. usiłujemy doprecyzować. Nie rozumiemy zupełnie dlaczego aż takim problemem jest precyzyjne ujawnienie numerów ksiąg wieczystych których to zaświadczenie dotyczy.
Najbardziej intrygująca jest jednak końcowa cześć pisma; "(...)W uzasadnieniu wyroku [z dn 31.07.2012], Sąd wyjaśnił, że skoro umowa dotycząca podziału nieruchomości do korzystania nie została ujawniona w księdze wieczystej, to nie może oddziaływać na podmioty nie będące stronami tej umowy (...)". Nie bardzo wiemy o jakim wyroku jest mowa, bowiem wyrok z dn 31.07.2012 nie dotyczył "podziału nieruchomości" tylko" sposobu użytkowania części wspólnych" o czym poświadcza barokowy tytuł umowy, którą Sąd uczynił przedmiotem sprawy (patrz epizod siedemnasty) tj."Umowa dotycząca określenia sposobu zarządzania udziałami własnościowymi przeznaczonymi do wspólnego użytkowania na terenie posesji zlokalizowanej przy ulicy..." . Co prawda nie do końca rozumiemy dlaczego rozpatrujący sprawę sędzia unieważnił oczywistą umowę quoad usum podpierając się Ustawą o własności lokali, ale na pewno w uzasadnieniu wyroku nie było ani słowa o unieważnieniu "umowy dotyczącej podziału nieruchomości". Podział nieruchomości nastąpił na podstawie innej umowy sporządzonej w formie aktu notarialnego i jak najbardziej ujawnionej w księgach wieczystych.
Obydwie umowy zostały sporządzone tego samego dnia przed tym samym notariuszem. Mają tych samych sygnatariuszy. Różni je treść, nr repetytorium oraz to, że jedna (ta dotycząca podziału nieruchomości) jest zawarta w formie aktu notarialnego i ujawniona w księdze wieczystej, a druga (ta quoad usum) ma jedynie potwierdzone notarialnie podpisy i nie jest ujawniona w księdze wieczystej. Umów więc pomylić nie sposób, Jednak jeśli czyta się uzasadnienie wspomnianego wyroku to trudno ustalić o którą umowę sędziemu chodzi bo w wyroku nie ma podanego nr repetytorium. Jeśli czyta się ostatnią odpowiedź na skargę to można wręcz dojść do wniosku, że nie chodzi o umowę quoad usum (która była przedmiotem sprawy), ale umowę dotyczącą podziału nieruchomości (która nie była przedmiotem sprawy).
Wnioski... Tak dla przypomnienia od ponad pół roku nie jesteśmy w stanie uzyskać od lokalnego Sądu Rejonowego odpowiedzi na dwa proste pytania. Czy księgi wieczyste o których wiemy są jedynymi księgami prowadzonymi dla naszej nieruchomości. Czy lokalny Sąd Rejonowy wystawił jakieś dokumenty, które zaprzeczają stanowi prawnemu ujawnionemu w znanych nam księgach wieczystych?
Co oznacza zdanie " (...) pismo [znaczy zaświadczenie] jest jasne i klarowne i nie budzi wątpliwości interpretacyjnych (...)" skoro nie podawało numerów ksiąg wieczystych, których dotyczyło i o co właśnie m.in. usiłujemy doprecyzować. Nie rozumiemy zupełnie dlaczego aż takim problemem jest precyzyjne ujawnienie numerów ksiąg wieczystych których to zaświadczenie dotyczy.
Najbardziej intrygująca jest jednak końcowa cześć pisma; "(...)W uzasadnieniu wyroku [z dn 31.07.2012], Sąd wyjaśnił, że skoro umowa dotycząca podziału nieruchomości do korzystania nie została ujawniona w księdze wieczystej, to nie może oddziaływać na podmioty nie będące stronami tej umowy (...)". Nie bardzo wiemy o jakim wyroku jest mowa, bowiem wyrok z dn 31.07.2012 nie dotyczył "podziału nieruchomości" tylko" sposobu użytkowania części wspólnych" o czym poświadcza barokowy tytuł umowy, którą Sąd uczynił przedmiotem sprawy (patrz epizod siedemnasty) tj."Umowa dotycząca określenia sposobu zarządzania udziałami własnościowymi przeznaczonymi do wspólnego użytkowania na terenie posesji zlokalizowanej przy ulicy..." . Co prawda nie do końca rozumiemy dlaczego rozpatrujący sprawę sędzia unieważnił oczywistą umowę quoad usum podpierając się Ustawą o własności lokali, ale na pewno w uzasadnieniu wyroku nie było ani słowa o unieważnieniu "umowy dotyczącej podziału nieruchomości". Podział nieruchomości nastąpił na podstawie innej umowy sporządzonej w formie aktu notarialnego i jak najbardziej ujawnionej w księgach wieczystych.
Obydwie umowy zostały sporządzone tego samego dnia przed tym samym notariuszem. Mają tych samych sygnatariuszy. Różni je treść, nr repetytorium oraz to, że jedna (ta dotycząca podziału nieruchomości) jest zawarta w formie aktu notarialnego i ujawniona w księdze wieczystej, a druga (ta quoad usum) ma jedynie potwierdzone notarialnie podpisy i nie jest ujawniona w księdze wieczystej. Umów więc pomylić nie sposób, Jednak jeśli czyta się uzasadnienie wspomnianego wyroku to trudno ustalić o którą umowę sędziemu chodzi bo w wyroku nie ma podanego nr repetytorium. Jeśli czyta się ostatnią odpowiedź na skargę to można wręcz dojść do wniosku, że nie chodzi o umowę quoad usum (która była przedmiotem sprawy), ale umowę dotyczącą podziału nieruchomości (która nie była przedmiotem sprawy).
Wnioski... Tak dla przypomnienia od ponad pół roku nie jesteśmy w stanie uzyskać od lokalnego Sądu Rejonowego odpowiedzi na dwa proste pytania. Czy księgi wieczyste o których wiemy są jedynymi księgami prowadzonymi dla naszej nieruchomości. Czy lokalny Sąd Rejonowy wystawił jakieś dokumenty, które zaprzeczają stanowi prawnemu ujawnionemu w znanych nam księgach wieczystych?
Epizod dziewiętnasty czyli o niezależności sędziego
Otrzymaliśmy pismo Prezesa Sądu Rejonowego. Pismo to wyjaśnia wiele, może nie tyle w zakresie ćwoczych spraw ile sposobu działania sądu. Prezes Sądu zdaje się najwyraźniej nie rozumie, że zakres działań sędziów jest ograniczony obowiązującym prawem, a sąd to nie wolnoamerykanka w której wszystkie chwyty są dozwolone. Niezależność nie oznacza absolutnej dowolności w interpretacji zapisów prawa czy też ignorowania podstawowych przepisów i procedur. Jeżeli otrzymane pismo jest istotnie wyrazem panujących w sądach poglądów to prawdę mówiąc czujemy się trochę skołowani.
W każdym razie prezes sądu odmówiła ustosunkowana się do skargi powołując się na "niezależność sędziego" i "orzecznictwo". Może jesteśmy niekumaci, ale naprawdę trudno nam jest dostrzec związek pomiędzy tymi pojęciami a zakresem spraw, które usiłujemy ustalić sląc wszędzie skargi (które często trafiają do Sądu Rejonowego)
1. czy znane nam księgi wieczyste są jedynymi prowadzonymi dla współposiadanej przez nas nieruchomości?
2. czy sąd nie wystawił żadnych dokumentów kwestionujących stan prawny ujawniony w znanych nam księgach wieczystych współposiadanej nieruchomości?
3. dlaczego nasze prawa wynikające z zapisów znanych nam ksiąg wieczystych nie są respektowane
Teoretycznie nie powinno być problemu z precyzyjną odpowiedzią na żadne z tych pytań. Zwłaszcza, że zarówno podwójne księgi wieczyste jak i dokumentów kwestionujące stan prawny ujawniony w znanych nam księgach mogły powstać wyłącznie jako wynik przestępstwa. Chyba, że przestępstwo też wchodzi w zakres "niezależności sędziego" i "orzecznictwa". Oczywiście w rozumieniu osób rozpatrujących skargi.
Sprawę wyjaśniamy dalej.
W każdym razie prezes sądu odmówiła ustosunkowana się do skargi powołując się na "niezależność sędziego" i "orzecznictwo". Może jesteśmy niekumaci, ale naprawdę trudno nam jest dostrzec związek pomiędzy tymi pojęciami a zakresem spraw, które usiłujemy ustalić sląc wszędzie skargi (które często trafiają do Sądu Rejonowego)
1. czy znane nam księgi wieczyste są jedynymi prowadzonymi dla współposiadanej przez nas nieruchomości?
2. czy sąd nie wystawił żadnych dokumentów kwestionujących stan prawny ujawniony w znanych nam księgach wieczystych współposiadanej nieruchomości?
3. dlaczego nasze prawa wynikające z zapisów znanych nam ksiąg wieczystych nie są respektowane
Teoretycznie nie powinno być problemu z precyzyjną odpowiedzią na żadne z tych pytań. Zwłaszcza, że zarówno podwójne księgi wieczyste jak i dokumentów kwestionujące stan prawny ujawniony w znanych nam księgach mogły powstać wyłącznie jako wynik przestępstwa. Chyba, że przestępstwo też wchodzi w zakres "niezależności sędziego" i "orzecznictwa". Oczywiście w rozumieniu osób rozpatrujących skargi.
Sprawę wyjaśniamy dalej.
Epizod dwudziesty czyli wesoły Romek
Dostaliśmy właśnie z sądu pismo z którego wynika, że jesteśmy oskarżycielem posiłkowym w sprawie niejakiego pana Romana B. Nie wiemy kim jest pan Roman B. Nie jesteśmy nawet pewni czy on istnieje. Nie wiemy co narozrabiał, ani co to ma wspólnego z nami. Nie wiemy również kto wnioskował o danie nam statusu oskarżyciela posiłkowego w jego sprawie, bo przecież nie my.
Sąd jednak twierdzi, że w sprawie pana Romana B. składaliśmy jakieś zażalenie, hmmm.
Wszystko można byłoby uznać od biedy za tzw drobną pomyłkę pisarską, gdyby nie opis sprawy, który sugeruje, że sąd posiada wehikuł czasu i ci więcej ma wiedzę o tym, ze my nim również dysponujemy.
Według, jakby na to nie patrzeć urzędowego dokumentu wystawionego przez Sąd w dnia 20 marca 2013 podjęte zostało postanowienie. Nie przeszkodziło to jednak w doręczeniu postanowienia Ćwokom już w lutym (czyli miesiąc wcześniej niż zostało wydane). Cóż bez wehikułu czasu nie można było tego dokonać. Dalej jest jednak jeszcze śmieszniej. Jak wynika jednak z dalszych wyjaśnień sądu ustosunkować się do tego postanowienia musieliśmy do dnia 22 lutego 2011 rok, czyli dwa lata przed terminem jego doręczenia i sądząc z sygnatury sprawy co najmniej rok przed jej wszczęciem.
Dalej opis sprawy jest już logiczny, bo skoro złożyliśmy zażalenie ponad dwa lata po wyznaczonym terminie czyli 22 kwietnia 2013 roku to istotnie nie było powodu dla jego uznania. Właściwie nawet dalibyśmy sobie spokój z tą sprawą, ale nurtuje nas pytanie kim jest Roman B, co nam zrobił i co napisaliśmy w zażaleniu w sprawie o której nic nie wiemy.
PS. Tezę, że Pani Sąsiadka w międzyczasie zmieniła płeć oraz personalia odrzuciliśmy. Widzieliśmy Panią Sąsiadkę w kwietniu, więc to że od marca była mężczyzną o imieniu Roman B można wykluczyć.
Sąd jednak twierdzi, że w sprawie pana Romana B. składaliśmy jakieś zażalenie, hmmm.
Wszystko można byłoby uznać od biedy za tzw drobną pomyłkę pisarską, gdyby nie opis sprawy, który sugeruje, że sąd posiada wehikuł czasu i ci więcej ma wiedzę o tym, ze my nim również dysponujemy.
Według, jakby na to nie patrzeć urzędowego dokumentu wystawionego przez Sąd w dnia 20 marca 2013 podjęte zostało postanowienie. Nie przeszkodziło to jednak w doręczeniu postanowienia Ćwokom już w lutym (czyli miesiąc wcześniej niż zostało wydane). Cóż bez wehikułu czasu nie można było tego dokonać. Dalej jest jednak jeszcze śmieszniej. Jak wynika jednak z dalszych wyjaśnień sądu ustosunkować się do tego postanowienia musieliśmy do dnia 22 lutego 2011 rok, czyli dwa lata przed terminem jego doręczenia i sądząc z sygnatury sprawy co najmniej rok przed jej wszczęciem.
Dalej opis sprawy jest już logiczny, bo skoro złożyliśmy zażalenie ponad dwa lata po wyznaczonym terminie czyli 22 kwietnia 2013 roku to istotnie nie było powodu dla jego uznania. Właściwie nawet dalibyśmy sobie spokój z tą sprawą, ale nurtuje nas pytanie kim jest Roman B, co nam zrobił i co napisaliśmy w zażaleniu w sprawie o której nic nie wiemy.
PS. Tezę, że Pani Sąsiadka w międzyczasie zmieniła płeć oraz personalia odrzuciliśmy. Widzieliśmy Panią Sąsiadkę w kwietniu, więc to że od marca była mężczyzną o imieniu Roman B można wykluczyć.
Epizod dwudziesty pierwszy czyli bałagan i jeszcze raz bałagan
Jakiś czas temu pochylaliśmy się nad bałaganem w księgach wieczystych jaki panuje w tutejszym Sądzie Rejonowym. Po epizodzie z wesołym Romkiem zaczęliśmy jednak podejrzewać, że bałagan nie dotyczy jedynie ksiąg wieczystych, ale tutejszego Sądu Rejonowego w ogóle. Kolejny epizod utwierdził nas w tym przekonaniu.
Otrzymaliśmy ostatnio pismo w którym Sąd Rejonowy poinformował nas grzecznie, że pozostawi nasze pismo z dnia 10.05.2013 bez rozpatrzenia wobec nieuiszczenia opłaty od pozwu.
Wszystko byłoby okey, gdyby nie to, że pismo z 10.05.2013 dotyczyło zwrotu opłat sądowych dokonanych w sprawie (jednym słowem domagaliśmy się zwrotu zapłaconych niepotrzebnie pieniędzy w tym opłat od pozwu gdyby takowe były).
Postanowiliśmy się jednak przyjrzeć bliżej i zobaczyć czy rzeczywiście zapłaciliśmy jakąś opłatę od pozwu w tej sprawie. Wyszło, że owszem nie zapłaciliśmy gdyż Sąd nam jej nie wyznaczył, a następnie usiłował zwrócić pozew pod pozorem tego, że nieuściliśmy opłaty od pozwu. Złożyliśmy zażalenie, uiszczając opłatę (od zażalenia) i czekamy na jego rozpatrzenie już pół roku.
Wygląda więc (być może przypadkiem) jakby Sąd Rejonowy bardzo nie chciał procesować tej sprawy. Wypada więc powiedzieć czego sprawa dotyczy. Otóż pozwaliśmy lokalny Zakład Wodociągów o ujawnienie dokumentów związanych z ćwoczą nieruchomością, które posiada. Ma to kilka konsekwencji. Po pierwsze uznanie, że mieliśmy prawo pozwać oznacza pośrednio uznanie, że mamy prawa do nieruchomości ujawnione w tych księgach wieczystych które znamy. Po drugie być może Zakład Wodociągów ma jakieś dokumenty wykluczające powstanie jakichkolwiek innych ksiąg wieczystych niż te które znamy (przynajmniej w sposób inny niż jako wynik przestępstwa).
Otrzymaliśmy ostatnio pismo w którym Sąd Rejonowy poinformował nas grzecznie, że pozostawi nasze pismo z dnia 10.05.2013 bez rozpatrzenia wobec nieuiszczenia opłaty od pozwu.
Wszystko byłoby okey, gdyby nie to, że pismo z 10.05.2013 dotyczyło zwrotu opłat sądowych dokonanych w sprawie (jednym słowem domagaliśmy się zwrotu zapłaconych niepotrzebnie pieniędzy w tym opłat od pozwu gdyby takowe były).
Postanowiliśmy się jednak przyjrzeć bliżej i zobaczyć czy rzeczywiście zapłaciliśmy jakąś opłatę od pozwu w tej sprawie. Wyszło, że owszem nie zapłaciliśmy gdyż Sąd nam jej nie wyznaczył, a następnie usiłował zwrócić pozew pod pozorem tego, że nieuściliśmy opłaty od pozwu. Złożyliśmy zażalenie, uiszczając opłatę (od zażalenia) i czekamy na jego rozpatrzenie już pół roku.
Wygląda więc (być może przypadkiem) jakby Sąd Rejonowy bardzo nie chciał procesować tej sprawy. Wypada więc powiedzieć czego sprawa dotyczy. Otóż pozwaliśmy lokalny Zakład Wodociągów o ujawnienie dokumentów związanych z ćwoczą nieruchomością, które posiada. Ma to kilka konsekwencji. Po pierwsze uznanie, że mieliśmy prawo pozwać oznacza pośrednio uznanie, że mamy prawa do nieruchomości ujawnione w tych księgach wieczystych które znamy. Po drugie być może Zakład Wodociągów ma jakieś dokumenty wykluczające powstanie jakichkolwiek innych ksiąg wieczystych niż te które znamy (przynajmniej w sposób inny niż jako wynik przestępstwa).
Epizod dwudziesty drugi czyli sądowy paragraf 22
Ponieważ Sad Rejonowy uporczywie uchyla się od odpowiedzi czy na ćwoczej nieruchomości nie ma przypadkiem podwójnych ksiąg wieczystych oraz czy nie wystawił przypadkiem jakichś dokumentów podważających ćwocze prawa własności w jednej ze spraw zgłosiliśmy wniosek o wyłączenie kompletu sędziów będących pracownikami Sądu Rejonowego.
Jako uzasadnienie podaliśmy właśnie, ze według informacji pojawiających się w pismach Prokuratury Rejonowej/Wojewody to coś jest chyba na rzeczy, a skoro Sąd Rejonowy nie chce udzielić nam informacji to tym bardziej coś jest chyba na rzeczy.
Ponieważ jeśli coś jest na rzeczy to oznaczałoby to, ze zaszło normalne przestępstwo ze strony jakiegoś sędziego to chyba logiczne jest, że ani ten niezidentyfikowany sędzia, ani jego koledzy z tego samego sądu nie powinni rozpatrywać sprawy.
Prawdę mówiąc naiwnie oczekiwaliśmy, że zmęczony nami Sąd Okręgowy wystawi wreszcie dokument z którego będzie wynikało co i kto zrobił z ćwoczą nieruchomością.
Tymczasem nasz wniosek rozpatrzył jeden z sędziów Sądu Rejonowego, którego dotyczył wniosek o wyłączenie sędziego (czyli rozpatrywał coś w czego rozstrzygnięciu ma oczywisty interes prawny), oświadczając że go odrzuca bo przyczyny wyłączenia nie zostały w jego opinii "zindywidualizowane".
Zupełnie jak w "Paragrafie 22". Nie udzielę tobie informacji umożliwiających wystarczającą w mojej opinii indywidualizację przyczyny wyłączenia, a potem odrzucę twój wniosek za to że w mojej opinii nie zindywidualizowałeś.
Oczywiście złożyliśmy zażalenie.
Jako uzasadnienie podaliśmy właśnie, ze według informacji pojawiających się w pismach Prokuratury Rejonowej/Wojewody to coś jest chyba na rzeczy, a skoro Sąd Rejonowy nie chce udzielić nam informacji to tym bardziej coś jest chyba na rzeczy.
Ponieważ jeśli coś jest na rzeczy to oznaczałoby to, ze zaszło normalne przestępstwo ze strony jakiegoś sędziego to chyba logiczne jest, że ani ten niezidentyfikowany sędzia, ani jego koledzy z tego samego sądu nie powinni rozpatrywać sprawy.
Prawdę mówiąc naiwnie oczekiwaliśmy, że zmęczony nami Sąd Okręgowy wystawi wreszcie dokument z którego będzie wynikało co i kto zrobił z ćwoczą nieruchomością.
Tymczasem nasz wniosek rozpatrzył jeden z sędziów Sądu Rejonowego, którego dotyczył wniosek o wyłączenie sędziego (czyli rozpatrywał coś w czego rozstrzygnięciu ma oczywisty interes prawny), oświadczając że go odrzuca bo przyczyny wyłączenia nie zostały w jego opinii "zindywidualizowane".
Zupełnie jak w "Paragrafie 22". Nie udzielę tobie informacji umożliwiających wystarczającą w mojej opinii indywidualizację przyczyny wyłączenia, a potem odrzucę twój wniosek za to że w mojej opinii nie zindywidualizowałeś.
Oczywiście złożyliśmy zażalenie.
W ciągu ostatnich kilkunastu dni znów zaliczyliśmy serię nocnych pobudzeń systemu alarmowego w ćwoczym domu. Na wypadek gdyby to nie były pająki publikujemy naszą szybką odpowiedź na obrazku obok. Oświadczamy, że nie jesteśmy zainteresowani, ani sprzedażą naszej części ani wykupieniem pani Sąsiadki przynajmniej dopóki nie wyjaśnimy jaki jest stan prawny ćwoczej nieruchomości. Czyli czy mamy do czynienia z wygenerowanymi na lewo podwójnymi aktami własności.
P.S. Szanowne "pająki" tu jest coś co was powinno ucieszyć |
Ponieważ po kilku dniach spokoju znowu nasz system alarmowy zaczął być pobudzany przez tajemnicze "pająki". Specjalnie z dedykacją dla nich najnowsze wpisy na milanleaks.pl o.... księgach wieczystych.
Ponadto na wypadek gdyby jakiemuś "pajączkowi" przyszło do głowy dorobienie klucza do naszego mieszkania, lekkie ich uchylenie i próbowanie przez powstałą szczelinę pobudzać czujkę alarmowa na korytarzu np. wskaźnikiem laserowym - informujemy, że to naprawdę nie jest dobry pomysł. Tym niemniej dziękujemy anonimowemu dobroczyńcy za naoliwienie zamka w drzwiach wejściowych do naszego mieszkania :-) (Jak widać na załączonym obrazku nasza odpowiedź jest bez zmian) |
Epizod dwudziesty trzeci czyli o nieistniejącym budynku
Jak już pisaliśmy wcześniej droga dedukcji ustaliliśmy, ze żadna instytucja nie chce przeprocesować żadnej sprawy w sposób, który pośrednio potwierdzałby stan prawny ćwoczego domku, który jest ujawniony w znanych nam księgach wieczystych. Po dokonaniu tego "epokowego" odkrycia zaczęliśmy szukać w wystawionych przez instytucje państwowe dokumentach jakiegoś oświadczenia ewidentnie sprzecznego ze znanym nam stanem prawnym. Robiliśmy to po to by zmusić instytucje do wyjaśnień, od których wbrew ciążących na nich obowiązkach najwyraźniej się uchylały.
W przypadku Nadzoru Budowlanego, ze zdumieniem odkryliśmy fakt, którego znaczenia przedtem najwyraźniej nie doceniliśmy albo po prostu przeoczyliśmy. Okazało się, że w jednym z dokumentów wystawionych przez Pana Inspektora ćwoczy domek jest traktowany jako budynek JEDNORODZINNY a nie WIELORODZINNY. Z pozoru wygląda to jak drobna pomyłka. Tylko, że najprawdopodobniej nie jest. Budynek "wielorodzinny" i "jednorodzinny" podlegają trochę innym przepisom i jeżeli nasz budynek jest "jednorodzinny" to istotnie można próbować podważyć (choć w naszej opinii w trochę naciągany sposób) wartość dowodową dostarczonej przez nas dokumentacji. Oczywiście należałoby to zrobić oficjalnie i poinformować nas o powodach takich działań oraz podeprzeć się podstawa prawną, a nie oświadczyć sobie, ze budynek jest "jednorodzinny" bez wyjaśnienia konsekwencji prawnych tego faktu.
Poza tym ćwoczego domku nie można uznać za budynek jednorodzinny bez podważenia wiarygodności ksiąg wieczystych, bowiem tak się składa, że w budynku są trzy lokale mieszkalne (każdy z własną księgą wieczystą). A budynek jednorodzinny posiadać może nie więcej niż dwa lokale mieszkalne.
Oczywiście poprosiliśmy o wyjaśnienie. Odpowiedziano, ze stan prawny ustalono na podstawie rejestrów Starosty. Tylko, ze rejestry są odwzorowaniem ksiąg wieczystych....
W każdym razie póki nie zostaną nam przedłożone dokumenty podważające zapisy ksiąg wieczystych należy uznać, ze od kilku lat jest prowadzone postępowanie w sprawie nieistniejącego budynku jednorodzinnego a koszty tego postępowania są ściągane z nas ćwoków.
W przypadku Nadzoru Budowlanego, ze zdumieniem odkryliśmy fakt, którego znaczenia przedtem najwyraźniej nie doceniliśmy albo po prostu przeoczyliśmy. Okazało się, że w jednym z dokumentów wystawionych przez Pana Inspektora ćwoczy domek jest traktowany jako budynek JEDNORODZINNY a nie WIELORODZINNY. Z pozoru wygląda to jak drobna pomyłka. Tylko, że najprawdopodobniej nie jest. Budynek "wielorodzinny" i "jednorodzinny" podlegają trochę innym przepisom i jeżeli nasz budynek jest "jednorodzinny" to istotnie można próbować podważyć (choć w naszej opinii w trochę naciągany sposób) wartość dowodową dostarczonej przez nas dokumentacji. Oczywiście należałoby to zrobić oficjalnie i poinformować nas o powodach takich działań oraz podeprzeć się podstawa prawną, a nie oświadczyć sobie, ze budynek jest "jednorodzinny" bez wyjaśnienia konsekwencji prawnych tego faktu.
Poza tym ćwoczego domku nie można uznać za budynek jednorodzinny bez podważenia wiarygodności ksiąg wieczystych, bowiem tak się składa, że w budynku są trzy lokale mieszkalne (każdy z własną księgą wieczystą). A budynek jednorodzinny posiadać może nie więcej niż dwa lokale mieszkalne.
Oczywiście poprosiliśmy o wyjaśnienie. Odpowiedziano, ze stan prawny ustalono na podstawie rejestrów Starosty. Tylko, ze rejestry są odwzorowaniem ksiąg wieczystych....
W każdym razie póki nie zostaną nam przedłożone dokumenty podważające zapisy ksiąg wieczystych należy uznać, ze od kilku lat jest prowadzone postępowanie w sprawie nieistniejącego budynku jednorodzinnego a koszty tego postępowania są ściągane z nas ćwoków.
Epizod dwudziesty czwarty czyli ekspertyzy, ekspertyzy
Po ściągnięciu z nas przez Urząd Skarbowy pieniędzy na ekspertyzy zlecone w ramach postępowania w sprawie nieistniejącego budynku jednorodzinnego (jak opisaliśmy w poprzednim epizodzie ćwoczy domek według stanu ujawnionego w księgach wieczystych jest budynkiem wielorodzinnym) Pan Inspektor wyznaczył termin oględzin.
Właściwie to może i nie mielibyśmy nic przeciwko oględzinom, gdyby nie nasze dotychczasowe doświadczenie z ekspertem wyznaczonym przez tutejszy sąd, który wystawił ekspertyzę, której rozjazd ze stanem faktycznym był oczywisty, a o unieważnieniu jej nikt nie chciał nawet słyszeć. Pomimo iż może ona stać się przyczyną znacznych strat materialnych
Ponadto do chwili obecnej nie jest znany powód dla którego Pan Inspektor w ogóle zlecił ekspertyzy, ignorując te, które dostarczyliśmy. Zresztą po naszych doświadczeniach naprawdę nie wierzymy, aby ekspert wskazany przez Nadzór Budowlany (za ściągnięte od nas pieniądze przy pomocy urzędu skarbowego) był skłonny solidnie udokumentować stan budynku i zakres zniszczeń spowodowanych uniemożliwianiem nam doprowadzenia budynku do stanu należnego, zwłaszcza, że na ich podstawie moglibyśmy złożyć kolejny donos do Prokuratury na Panią Naczelnik i Pana Inspektora.
Wobec powyższego oświadczyliśmy, ze nie wiemy nic o budynku jednorodzinnym znajdującym się pod wskazanym adresem. Nie rozumiemy dlaczego Pan Inspektor zajmuje się NIEISTNIEJĄCYM budynkiem jednorodzinnym zamiast pociągnąć do odpowiedzialności osoby, które wymuszają utrzymywanie ISTNIEJACEGO budynku wielorodzinnego w stanie nieodpowiednim czyli m. in panią Sąsiadkę, Sąd Rejonowy, i samego siebie.
Czekamy co zrobi Pan Inspektor. Jeżeli nałoży na nas karę - to będzie musiał wykazać, ze budynek jednorodzinny pod wskazanym adresem jednak istnieje, czyli zakwestionować zapisy ksiąg wieczystych ;-).
Właściwie to może i nie mielibyśmy nic przeciwko oględzinom, gdyby nie nasze dotychczasowe doświadczenie z ekspertem wyznaczonym przez tutejszy sąd, który wystawił ekspertyzę, której rozjazd ze stanem faktycznym był oczywisty, a o unieważnieniu jej nikt nie chciał nawet słyszeć. Pomimo iż może ona stać się przyczyną znacznych strat materialnych
Ponadto do chwili obecnej nie jest znany powód dla którego Pan Inspektor w ogóle zlecił ekspertyzy, ignorując te, które dostarczyliśmy. Zresztą po naszych doświadczeniach naprawdę nie wierzymy, aby ekspert wskazany przez Nadzór Budowlany (za ściągnięte od nas pieniądze przy pomocy urzędu skarbowego) był skłonny solidnie udokumentować stan budynku i zakres zniszczeń spowodowanych uniemożliwianiem nam doprowadzenia budynku do stanu należnego, zwłaszcza, że na ich podstawie moglibyśmy złożyć kolejny donos do Prokuratury na Panią Naczelnik i Pana Inspektora.
Wobec powyższego oświadczyliśmy, ze nie wiemy nic o budynku jednorodzinnym znajdującym się pod wskazanym adresem. Nie rozumiemy dlaczego Pan Inspektor zajmuje się NIEISTNIEJĄCYM budynkiem jednorodzinnym zamiast pociągnąć do odpowiedzialności osoby, które wymuszają utrzymywanie ISTNIEJACEGO budynku wielorodzinnego w stanie nieodpowiednim czyli m. in panią Sąsiadkę, Sąd Rejonowy, i samego siebie.
Czekamy co zrobi Pan Inspektor. Jeżeli nałoży na nas karę - to będzie musiał wykazać, ze budynek jednorodzinny pod wskazanym adresem jednak istnieje, czyli zakwestionować zapisy ksiąg wieczystych ;-).
Epizod dwudziesty piąty czyli o poszanowaniu obywateli w powiecie (i chyba nie tylko)
Od pewnego okresu czasu mamy wrażenie, ze wrogiem nr 1 wszelkich funkcjonariuszy państwowych jest obywatel znający Prawo. Takiego delikwenta trudno zbyć i nie da się go zmobbować do zaabsorbowania strat wynikających z radosnej działalności co niektórych instytucji państwowych. A co najgorsze taki delikwent potrafi czasami wykazać czarno na białym, w oparciu o obowiązujące ustawy, ze funkcjonariusz państwowy robi coś źle. No i jak sobie z takim petentem poradzić, skoro ustawy zna lepiej niż dostępny w instytucji państwowej radca prawny. Ale na to też jest sprawdzony urzędowy sposób. Należy napisać w urzędowym piśmie dowolną bzdurę okraszoną komentarzem, że tak ma być , a jak delikwent się z tym nie zgadza to znaczy, że nie zna się na prawie ;-). Najwyraźniej w opinii co niektórych obywatel to tylko petent i swoje miejsce w szeregu powinien znać.
Poniżej przykład, który być może co mniej zahartowanych w walce z absurdem urzędniczym petentów by być może odstraszył. (cytat z korespondencji z panem Inspektorem).
".. Na marginesie wyjaśniam, iż nie jest to pierwsze pismo Wnioskodawc(ów) zawierające w swej treści domniemania, domysły czy irracjonalne wnioski. Z uwagi na uporczywe stanowisko p XX, ignorujące treść przepisów prawa, tutejszy organ wystosował pismo z dnia 12.03.2013r. oraz 14.06.2013r. informujące ją o treści art 234 i 239 Kpa, jak też o braku obowiązku, po stronie organu, ustosunkowywania się do każdego pisma, niemającego częstokroć żadnego znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy stanu technicznego budynku..."
Cóż pozostaje tylko wyrazić wdzięczność Panu Inspektorowi za miłe słowa i wyrazić swoją wdzięczność w formie kolejnej skargi. Wolelibyśmy jednak, żeby Pan Inspektor zamiast skupiania się na personalnych atakach wyjaśnił dlaczego nie respektuje dostarczonej przez nas dokumentacji oraz zapisów ksiąg wieczystych ćwoczej nieruchomości. Art 234 i 239 kpa podane przez Pana Inspektora bynajmniej nie zwalniają go z tego obowiązku.
Poniżej przykład, który być może co mniej zahartowanych w walce z absurdem urzędniczym petentów by być może odstraszył. (cytat z korespondencji z panem Inspektorem).
".. Na marginesie wyjaśniam, iż nie jest to pierwsze pismo Wnioskodawc(ów) zawierające w swej treści domniemania, domysły czy irracjonalne wnioski. Z uwagi na uporczywe stanowisko p XX, ignorujące treść przepisów prawa, tutejszy organ wystosował pismo z dnia 12.03.2013r. oraz 14.06.2013r. informujące ją o treści art 234 i 239 Kpa, jak też o braku obowiązku, po stronie organu, ustosunkowywania się do każdego pisma, niemającego częstokroć żadnego znaczenia dla rozstrzygnięcia sprawy stanu technicznego budynku..."
Cóż pozostaje tylko wyrazić wdzięczność Panu Inspektorowi za miłe słowa i wyrazić swoją wdzięczność w formie kolejnej skargi. Wolelibyśmy jednak, żeby Pan Inspektor zamiast skupiania się na personalnych atakach wyjaśnił dlaczego nie respektuje dostarczonej przez nas dokumentacji oraz zapisów ksiąg wieczystych ćwoczej nieruchomości. Art 234 i 239 kpa podane przez Pana Inspektora bynajmniej nie zwalniają go z tego obowiązku.
Epizod dwudziesty szósly czyli o samowolnej zmianie samowoli.
Kolejnym popisem pana Inspektora była sprawa samowoli budowlanej polegającej na nielegalnym doprowadzeniu przyłącza wodociągowego oraz gazowego do lokalu Pani Sąsiadki. Właściwie to zgodnie z obowiązującymi przepisami sprawą powinien się zając pan Inspektor przy okazji badania legalności powstania lokalu pani Sąsiadki (czyli lokalu oznaczonego nr3). Ale wtedy jakoś zapomniał.
Pan Inspektor na nasz wniosek postępowanie wszczął. Jak się domyślamy zrobił to z poczucia obowiązku i wewnętrznej potrzeby przestrzegania prawa (no bo przecież nie dlatego, że mamy długą historię pisania na niego skarg w tym na bezczynność). Po wszczęciu postępowania Pan Inspektor uznał chyba jednak, że coś mu nie pasuje bo beztrosko zmienił przedmiot postępowania z przyłączy prowadzących do lokalu nr 3 na przyłącza prowadzące do budynku jako takiego.
Poczuliśmy się w tym momencie nieco urażeni tym, że nie zapytał nas o zdanie bo absolutnie nie chodziło nam o prowadzenie postępowania odnośnie przyłączy do budynku (na które akurat mamy komplet dokumentów), tylko do lokalu nr 3 (na które nie ma według naszej wiedzy ani kawałka dokumentu). Nasze urażenie wyraziliśmy w formie pisma skierowanego do Pana Inspektora w którym zwróciliśmy mu uwagę, że to nieładnie samowolnie zmieniać przedmiot postępowania. Pan Inspektor pismo oczywiście zignorował argumentując, że przyłącza do budynku są jedynymi przyłączami obsługującymi budynek (no tak,ale nam nie chodziło o przyłącza do budynku tylko przyłącza do lokalu nr3 !!!) i wydając decyzję umarzającą postępowanie.
Naszą dozgonną wdzięczność wyraziliśmy oczywiście w formie odwołania od wspomnianej decyzji wskazując organowi odwoławczemu iż patologią w działaniu Pana Inspektora była nie tylko samowolna zmiana przedmiotu postępowania, ale też posługiwanie się po raz kolejny stwierdzeniem iż ćwoczy domek jest budynkiem jednorodzinnym. Według stanu prawnego ujawnionego w księgach wieczystych jest budynkiem wielorodzinnym, więc jeśli Pan Inspektor dysponuje informacjami które mówią inaczej to cóż... ukrywając je przed nami ukrywa po prostu dowody popełnionego na nas przestępstwa.
Pan Inspektor na nasz wniosek postępowanie wszczął. Jak się domyślamy zrobił to z poczucia obowiązku i wewnętrznej potrzeby przestrzegania prawa (no bo przecież nie dlatego, że mamy długą historię pisania na niego skarg w tym na bezczynność). Po wszczęciu postępowania Pan Inspektor uznał chyba jednak, że coś mu nie pasuje bo beztrosko zmienił przedmiot postępowania z przyłączy prowadzących do lokalu nr 3 na przyłącza prowadzące do budynku jako takiego.
Poczuliśmy się w tym momencie nieco urażeni tym, że nie zapytał nas o zdanie bo absolutnie nie chodziło nam o prowadzenie postępowania odnośnie przyłączy do budynku (na które akurat mamy komplet dokumentów), tylko do lokalu nr 3 (na które nie ma według naszej wiedzy ani kawałka dokumentu). Nasze urażenie wyraziliśmy w formie pisma skierowanego do Pana Inspektora w którym zwróciliśmy mu uwagę, że to nieładnie samowolnie zmieniać przedmiot postępowania. Pan Inspektor pismo oczywiście zignorował argumentując, że przyłącza do budynku są jedynymi przyłączami obsługującymi budynek (no tak,ale nam nie chodziło o przyłącza do budynku tylko przyłącza do lokalu nr3 !!!) i wydając decyzję umarzającą postępowanie.
Naszą dozgonną wdzięczność wyraziliśmy oczywiście w formie odwołania od wspomnianej decyzji wskazując organowi odwoławczemu iż patologią w działaniu Pana Inspektora była nie tylko samowolna zmiana przedmiotu postępowania, ale też posługiwanie się po raz kolejny stwierdzeniem iż ćwoczy domek jest budynkiem jednorodzinnym. Według stanu prawnego ujawnionego w księgach wieczystych jest budynkiem wielorodzinnym, więc jeśli Pan Inspektor dysponuje informacjami które mówią inaczej to cóż... ukrywając je przed nami ukrywa po prostu dowody popełnionego na nas przestępstwa.
Epizod dwudziesty siódmy czyli kolejny unik (sądowy)?
Sąd Rejonowy nigdy nie zawodzi jeśli chodzi o produkowanie dziwnych dokumentów. Ostatnim osiągnięciem wspomnianego Sądu był zwrot ćwoczego pozwu o ustalenie nieistnienia stosunku prawnego naruszającego prawa ćwoków ujawnione w znanych im księgach wieczystych. Sąd pozew zwrócił z uwagi na nie uzupełnienie przez ćwoki braków formalnych w postaci nie wskazania strony pozwanej.
I tu właśnie jest haczyk. Według wiedzy którą posiadają ćwoki nie ma mowy o żadnej stronie pozwanej bo sprawa dotyczy wyłącznie praw ćwoków i nikomu innemu poza ćwokami nic do tego (mówiąc inaczej bez popełnienia ewidentnego przestępstwa nikt żadnych praw do tego co jest własnością ćwoków nie mógł nabyć). Jak rozumiemy natomiast z działań Sądu to uważa on że po pierwsze taka osoba trzecia istnieje, a po drugie nie poda on ćwokom kim ona jest ani na jakiej podstawie posiada prawa do tego co w rozumieniu ćwoków jest ich wyłączną własnością, za to za wszelką cenę będzie usiłował je odgonić od siebie nawet jeśli oznacza to wypisywanie jakichś ewidentnych bzdur opatrzonych nagłówkiem "zarządzenie".
I tutaj my ćwoki czujemy się przez Sąd Rejonowy robieni w normalną trąbę bo jak powiedzieliśmy już wyżej taka osoba trzecia nie mogła nabyć swoich praw na innej drodze niż ewidentne przestępstwo (o czym zresztą Sąd musiałby wiedzieć po przejrzeniu akt ksiąg wieczystych ćwoczej nieruchomości lub akt dowolnej sprawy prowadzonej przez siebie i dotyczącej ćwoczej nieruchomości). O co więc Sądowi Rejonowemu chodzi? Przecież postępując zgodnie z prawem po otrzymaniu informacji o przestępstwie powinien natychmiast wykonać obowiązki wynikające z art 304,par 2 kpk. No a Sądu (nawet rejonowego) nie można przecież podejrzewać o nieznajomość prawa, prawda?
I tu właśnie jest haczyk. Według wiedzy którą posiadają ćwoki nie ma mowy o żadnej stronie pozwanej bo sprawa dotyczy wyłącznie praw ćwoków i nikomu innemu poza ćwokami nic do tego (mówiąc inaczej bez popełnienia ewidentnego przestępstwa nikt żadnych praw do tego co jest własnością ćwoków nie mógł nabyć). Jak rozumiemy natomiast z działań Sądu to uważa on że po pierwsze taka osoba trzecia istnieje, a po drugie nie poda on ćwokom kim ona jest ani na jakiej podstawie posiada prawa do tego co w rozumieniu ćwoków jest ich wyłączną własnością, za to za wszelką cenę będzie usiłował je odgonić od siebie nawet jeśli oznacza to wypisywanie jakichś ewidentnych bzdur opatrzonych nagłówkiem "zarządzenie".
I tutaj my ćwoki czujemy się przez Sąd Rejonowy robieni w normalną trąbę bo jak powiedzieliśmy już wyżej taka osoba trzecia nie mogła nabyć swoich praw na innej drodze niż ewidentne przestępstwo (o czym zresztą Sąd musiałby wiedzieć po przejrzeniu akt ksiąg wieczystych ćwoczej nieruchomości lub akt dowolnej sprawy prowadzonej przez siebie i dotyczącej ćwoczej nieruchomości). O co więc Sądowi Rejonowemu chodzi? Przecież postępując zgodnie z prawem po otrzymaniu informacji o przestępstwie powinien natychmiast wykonać obowiązki wynikające z art 304,par 2 kpk. No a Sądu (nawet rejonowego) nie można przecież podejrzewać o nieznajomość prawa, prawda?
Epizod dwudziesty ósmy czyli nieustępliwy pan Inspektor
Jesienią 2013 Pan Inspektor postanowił donieść na nas do Prokuratury, że utrudniamy mu czynności służbowe. Niestety nie wiemy do tej pory na czym polegało to utrudnianie czynności bo mniej więcej od sierpnia 2013 Pan Inspektor wzywał nas do uczestnictwa w oględzinach nieistniejącego budynku "jednorodzinnego" z którym według naszej wiedzy nie mamy nic wspólnego oraz odmawiał nam odpowiedzi na pytanie skąd mu się wziął budynek "jednorodzinny".
Mimo wszystko jesteśmy jednak wdzięczni Panu Inspektorowi za jego wysiłek bo nikt z takim wdziękiem jak on nie produkował dokumentacji sugerującej, że poza aktami naszej sprawy mogą istnieć dokumenty poświadczające inny stan prawny nieruchomości której jesteśmy współwłaścicielami (oczywiście według jedynych znanych nam ksiąg wieczystych prowadzonych dla "ćwoczej nieruchomości") i z którymi nie chce się nas skonfrontować wymyślając ku temu najdziwniejsze powody.
Nie wiemy dlaczego pan Inspektor przekazał sprawę do Prokuratury. Może chciał.żebyśmy zaczęli kogoś innego zamęczać pytaniami dlaczego nie szanuje się zapisów ksiąg wieczystych i/lub naszych praw z tych zapisów wynikających (jak to nam ostatnio w zwyczaj weszło). W każdym razie jeżeli pan Inspektor chciał, żeby sprawę własności 'ćwoczego domku" wyjaśniła Prokuratura - to powinien nas się poradzić. Powiedzielibyśmy mu wtedy życzliwie, że gdyby Prokuratura chciała zając się wyjaśnianiem to miała już ku temu kilka okazji i podobnie jak pan Inspektor wiła się i pisała dziwne rzeczy, aby tylko niczego nie wyjaśnić i przypadkiem nie potwierdzić, że rzeczywiście księgi wieczyste nie kłamią i mamy te prawa, które z ich zapisów wynikają.........
Mimo wszystko jesteśmy jednak wdzięczni Panu Inspektorowi za jego wysiłek bo nikt z takim wdziękiem jak on nie produkował dokumentacji sugerującej, że poza aktami naszej sprawy mogą istnieć dokumenty poświadczające inny stan prawny nieruchomości której jesteśmy współwłaścicielami (oczywiście według jedynych znanych nam ksiąg wieczystych prowadzonych dla "ćwoczej nieruchomości") i z którymi nie chce się nas skonfrontować wymyślając ku temu najdziwniejsze powody.
Nie wiemy dlaczego pan Inspektor przekazał sprawę do Prokuratury. Może chciał.żebyśmy zaczęli kogoś innego zamęczać pytaniami dlaczego nie szanuje się zapisów ksiąg wieczystych i/lub naszych praw z tych zapisów wynikających (jak to nam ostatnio w zwyczaj weszło). W każdym razie jeżeli pan Inspektor chciał, żeby sprawę własności 'ćwoczego domku" wyjaśniła Prokuratura - to powinien nas się poradzić. Powiedzielibyśmy mu wtedy życzliwie, że gdyby Prokuratura chciała zając się wyjaśnianiem to miała już ku temu kilka okazji i podobnie jak pan Inspektor wiła się i pisała dziwne rzeczy, aby tylko niczego nie wyjaśnić i przypadkiem nie potwierdzić, że rzeczywiście księgi wieczyste nie kłamią i mamy te prawa, które z ich zapisów wynikają.........
Epizod dwudziesty dziewiąty czyli kawały o policjantach
Dzięki donosowi Pana Inspektora mielismy okazję naocznie przekonać się ile prawdy jest w kawałach o policjantach Policja w miasteczku M. zaczęła wzywać nas na przesluchania. Niestety okazało się, że ta szanowana instytucja nie jest w stanie podołać trudnemu zadaniu poprawnego wezwania na przesłuchanie ponieważ regularnie wzywała nas na przesłuchanie na jakiś dzień z przeszłości. Oczywiście można próbować całą winę zwalić na pocztę, (że za późno wezwania nam dostarczała) oraz na nas, że za późno je odbieraliśmy. Jednak czy naprawdę potrzeba nadludzkiej inteligencji, żeby wyznaczyć przesłuchanie na termin w ktorym ma się gwarancję, że "podejrzany" (gdyż tak ładnie nas nazwano) wezwanie odbierze i się stawi.
Tak więc przez ponad miesiąc odpisywaliśmy policji z miasteczka M., że bardzo chętnie zjawimy się na przesłuchanie pod warunkiem, że nas poprawnie wezwie. Złożylismy też skargę do trochę wyższej stopniem jednostki policji, która w działaniu policji z miesteczka M. niczego nagannego się nie dopatrzyła.
Jednym słowem po naszych doświadczeniach możemy powiedzieć jedynie, że podejrzewamy iż kawały o policjantach to szczera prawda. Po miesiącu policja dała sobie spokój z wzywaniem nas i sprawą zajął się osobiście Pan Prokurator (o przepraszamy Pan Asesor).
Tak więc przez ponad miesiąc odpisywaliśmy policji z miasteczka M., że bardzo chętnie zjawimy się na przesłuchanie pod warunkiem, że nas poprawnie wezwie. Złożylismy też skargę do trochę wyższej stopniem jednostki policji, która w działaniu policji z miesteczka M. niczego nagannego się nie dopatrzyła.
Jednym słowem po naszych doświadczeniach możemy powiedzieć jedynie, że podejrzewamy iż kawały o policjantach to szczera prawda. Po miesiącu policja dała sobie spokój z wzywaniem nas i sprawą zajął się osobiście Pan Prokurator (o przepraszamy Pan Asesor).
Epizod trzydziesty czyli "wesoły Romek" remake?
Korespondencja z Sądem Rejonowym nie przestaje nas zadziwiać. Pewien czas temu złożyliśmy po raz kolejny wniosek o zabezpieczenie naszych roszczeń na hipotece lokalu pani Sąsiadki. Weszło nam to w zwyczaj podobnie jak sądowi rejonowemu odmowne załatwianie takich wniosków pod zadziwiającymi pretekstami. Tym razem jednak sąd napisał coś wysoce zdumiewającego. Zażądał od nas podania sygnatury sprawy, której to dotyczy pod rygorem uwzględnienia naszego wniosku w sprawie o sygnaturze I C XXX/10. Dlaczego właśnie tej sprawie pozostaje tajemnicą, a jeszcze większą co to za sprawa I C XXX/10, gdyż nie przypominamy sobie, żebyśmy byli w niej stroną, ani w ogóle mieli świadomość, że jest prowadzona.
Mamy nadzieję, że przypadek ten świadczy tylko i wyłącznie o bałaganie panującym w dokumentach sądu. W każdym razie po raz drugi usiłowano nas "przypisać" do sprawy o której nic nie wiemy (patrz epizod 20). Tym niemniej czujemy się trochę zaniepokojeni, bowiem taki bałagan w dokumentacji i roztrzepanie kilku osób może doprowadzić do powstania dokumentów, które mogą być potem opacznie zrozumiane i użyte ze szkoda dla nas.....
W każdym razie postanowiliśmy sprawę wyjaśnić
Do Sąd Rejonowy w ***
W odniesieniu do treści pisma L.Dz. ***/14 oznaczam sygnaturę akt spawy której dotyczy wniosek jako I Ns ***/10
Oświadczam ponadto iż według mojej wiedzy nie byłam ani nie jestem stroną postępowania o sygnaturze I C ***/10. W związku z powyższym zwracam się z żądaniem udzielenia informacji:
1. czego dotyczy postępowanie I C ***/10
2. na jakiej podstawie Sąd Rejonowy w G ustalił iż jestem stroną tej sprawy
Mamy nadzieję, że przypadek ten świadczy tylko i wyłącznie o bałaganie panującym w dokumentach sądu. W każdym razie po raz drugi usiłowano nas "przypisać" do sprawy o której nic nie wiemy (patrz epizod 20). Tym niemniej czujemy się trochę zaniepokojeni, bowiem taki bałagan w dokumentacji i roztrzepanie kilku osób może doprowadzić do powstania dokumentów, które mogą być potem opacznie zrozumiane i użyte ze szkoda dla nas.....
W każdym razie postanowiliśmy sprawę wyjaśnić
Do Sąd Rejonowy w ***
W odniesieniu do treści pisma L.Dz. ***/14 oznaczam sygnaturę akt spawy której dotyczy wniosek jako I Ns ***/10
Oświadczam ponadto iż według mojej wiedzy nie byłam ani nie jestem stroną postępowania o sygnaturze I C ***/10. W związku z powyższym zwracam się z żądaniem udzielenia informacji:
1. czego dotyczy postępowanie I C ***/10
2. na jakiej podstawie Sąd Rejonowy w G ustalił iż jestem stroną tej sprawy
Epizod trzydziesty pierwszy czyli za co kochamy pana Asesora
Pan Asesora to coś w rodzaju prokuratorskiego czeladnika. Pan Asesor pojawił się w naszym życiu gdy Pan Inspektor przesłał do Prokuratury wniosek o ukaranie nas, za to, że nie chcemy uwiarygadniać jego rewelacji odnośnie stanu prawnego "ćwoczej nieruchomości" uczestnicząc w postępowaniu administracyjnym opartym na tych rewelacjach. A przynajmniej nie do momentu w którym wyjawi skąd wziął informacje o innym stanie prawnym nieruchomości niż ten ujawniony w znanych nam księgach wieczystych.
Pan Asesor zrobił na nas wrażenie bardzo miłego młodego człowieka. Dlaczego młodemu i niedoświadczonemu pracownikowi podrzucono tak ewidentnie nieprzyjemną sprawę - możemy tylko spekulować. W każdym razie głęboko mu współczujemy i naprawdę wierzymy, że gdyby terminował w innych warunkach na pewno zostałby bardzo solidnym i rzetelnym prokuratorem. Niestety w tutejszych warunkach jak na razie dwukrotnie zmuszeni już byliśmy wnosić o jego wyłączenie z prowadzenia sprawy.
Nasze pretensje do Pana Asesora obracają się przy tym dokładnie dookoła tego samego tematu co nasze pretensje w stosunku do innych funkcjonariuszy państwowych, którzy prowadzili sprawy związane z naszą nieruchomością czyli dyskretnego potwierdzania innego stanu prawnego nieruchomości niż jest ujawniony w księgach wieczystych bez podania dlaczego ten "alternatywny stan" uważają za prawdziwy..
Ponieważ Pan Asesor dał już temu wyraz w co najmniej jednym piśmie więc zmuszeni jesteśmy niestety słać skargi na Pana Asesora domagając się wyjaśnienia powodów jego działań. Nie możemy przecież sobie pozwolić, aby powstał cień przypuszczenia, że akceptujemy jako wiarygodne poświadczenia sprzeczne z zapisami ksiąg wieczystych z których wywodzimy nasze prawa własności!!!!
Naprawdę nie rozumiemy dlaczego ciągle nas się do tego zmusza. Przecież nie mielibyśmy żadnego problemu z tym gdyby ktoś położył na stole dokumenty potwierdzające jakiś "alternatywny stan prawny" naszej nieruchomości i nie rozumiemy dlaczego jest to dla wszystkich takim problemem. Możemy więc tylko podejrzewać, że taka konfrontacja mogłaby się źle skończyć dla osób, które się tymi dokumentami posługują lub je wyprodukowały. Albo prawda jest jeszcze prostsza - takie dokumenty po prostu nie istnieją, a wszelkie informacje o " wszelkie informacje o alternatywnym stanie prawnym" są po prostu ściągane z sufitu. .
Tylko w takiej sytuacji naszym zdaniem prokuratura tym bardziej powinna dążyć do wyjaśnienia sprawy. Przynajmniej nam się tak wydaje....
Pana Asesora oczywiście gorąco pozdrawiamy.
Pan Asesor zrobił na nas wrażenie bardzo miłego młodego człowieka. Dlaczego młodemu i niedoświadczonemu pracownikowi podrzucono tak ewidentnie nieprzyjemną sprawę - możemy tylko spekulować. W każdym razie głęboko mu współczujemy i naprawdę wierzymy, że gdyby terminował w innych warunkach na pewno zostałby bardzo solidnym i rzetelnym prokuratorem. Niestety w tutejszych warunkach jak na razie dwukrotnie zmuszeni już byliśmy wnosić o jego wyłączenie z prowadzenia sprawy.
Nasze pretensje do Pana Asesora obracają się przy tym dokładnie dookoła tego samego tematu co nasze pretensje w stosunku do innych funkcjonariuszy państwowych, którzy prowadzili sprawy związane z naszą nieruchomością czyli dyskretnego potwierdzania innego stanu prawnego nieruchomości niż jest ujawniony w księgach wieczystych bez podania dlaczego ten "alternatywny stan" uważają za prawdziwy..
Ponieważ Pan Asesor dał już temu wyraz w co najmniej jednym piśmie więc zmuszeni jesteśmy niestety słać skargi na Pana Asesora domagając się wyjaśnienia powodów jego działań. Nie możemy przecież sobie pozwolić, aby powstał cień przypuszczenia, że akceptujemy jako wiarygodne poświadczenia sprzeczne z zapisami ksiąg wieczystych z których wywodzimy nasze prawa własności!!!!
Naprawdę nie rozumiemy dlaczego ciągle nas się do tego zmusza. Przecież nie mielibyśmy żadnego problemu z tym gdyby ktoś położył na stole dokumenty potwierdzające jakiś "alternatywny stan prawny" naszej nieruchomości i nie rozumiemy dlaczego jest to dla wszystkich takim problemem. Możemy więc tylko podejrzewać, że taka konfrontacja mogłaby się źle skończyć dla osób, które się tymi dokumentami posługują lub je wyprodukowały. Albo prawda jest jeszcze prostsza - takie dokumenty po prostu nie istnieją, a wszelkie informacje o " wszelkie informacje o alternatywnym stanie prawnym" są po prostu ściągane z sufitu. .
Tylko w takiej sytuacji naszym zdaniem prokuratura tym bardziej powinna dążyć do wyjaśnienia sprawy. Przynajmniej nam się tak wydaje....
Pana Asesora oczywiście gorąco pozdrawiamy.
Epizod trzydziesty drugi czyli za co kochamy pana Asesora c.d.
Wydawało nam się, że nic nie pobije osiągnięć Pana Inspektora jeśli chodzi o produkowanie dokumentów potwierdzających iż na naszej nieruchomości najprawdopodobniej zrobiono jakiś wyjątkowo głupi przekręt w którym kluczową rolę odgrywa to, że wcale nie ma tam 3 lokali mieszkalnych. Okazało się jednak, nie doceniliśmy Pana Asesora, który jednym osiągnięciem przebił całą kilkuletnią pracę Pana Inspektora.
Osiągniecie Pana Asesora polegało w skrócie na tym, że odrzucił nasze wnioski dowodowe o ustalenie powodów dla których Pan Inspektor uznaje ż ćwoczy domek jest budynkiem "jednorodzinnym" (czyli ma inny stan prawny niż ujawniony w księgach wieczystych ćwoczej nieruchomości, co samo w sobie powinno zainteresować "z urzędu" każdego funkcjonariusza wymiaru sprawiedliwości) jako uzasadnienie podając iż skoro Pan Inspektor ustalił, że jest to budynek "jednorodzinny" to tak jest. Panu Asesorowi nie przeszkadzało bynajmniej, że Pan Inspektor nie ma w tej dziedzinie żadnych uprawnień i teoretycznie powinien trzymać się zapisów ksiąg wieczystych. Nie przeszkodził mu nawet fakt, że w przypadku istnienia kilku wersji stanu faktycznego to właśnie on, jako działający w imieniu Prokuratury ma, w przeciwieństwie do Pana Inspektora ma nie tyko uprawnienia, ale nawet obowiązek sprawę zbadać, a nie
Co więcej kiedy zwróciliśmy się do Pana Asesora z żądaniem wyjawienia chociaż kawałka dokumentu na podstawie którego uznał "ustalenia" Pana Inspektora za wiarygodne to Pan Asesor zamiast wyjawić zapakował akta sprawy, podpisał akt oskarżenia przygotowany przez Policję (tą samą która nawet nie była w stanie w skuteczny sposób wezwać nas na przesłuchanie) i odesłał sprawę do Sądu. Jak dowiedzieliśmy się przeglądając akta sprawy nie dopatrzył się potrzeby udzielenia jakicholwiek wyjaśnień czy przeprowadzenia dowodu prawdziwości ustaleń osoby bez uprawnień....
Osiągniecie Pana Asesora polegało w skrócie na tym, że odrzucił nasze wnioski dowodowe o ustalenie powodów dla których Pan Inspektor uznaje ż ćwoczy domek jest budynkiem "jednorodzinnym" (czyli ma inny stan prawny niż ujawniony w księgach wieczystych ćwoczej nieruchomości, co samo w sobie powinno zainteresować "z urzędu" każdego funkcjonariusza wymiaru sprawiedliwości) jako uzasadnienie podając iż skoro Pan Inspektor ustalił, że jest to budynek "jednorodzinny" to tak jest. Panu Asesorowi nie przeszkadzało bynajmniej, że Pan Inspektor nie ma w tej dziedzinie żadnych uprawnień i teoretycznie powinien trzymać się zapisów ksiąg wieczystych. Nie przeszkodził mu nawet fakt, że w przypadku istnienia kilku wersji stanu faktycznego to właśnie on, jako działający w imieniu Prokuratury ma, w przeciwieństwie do Pana Inspektora ma nie tyko uprawnienia, ale nawet obowiązek sprawę zbadać, a nie
Co więcej kiedy zwróciliśmy się do Pana Asesora z żądaniem wyjawienia chociaż kawałka dokumentu na podstawie którego uznał "ustalenia" Pana Inspektora za wiarygodne to Pan Asesor zamiast wyjawić zapakował akta sprawy, podpisał akt oskarżenia przygotowany przez Policję (tą samą która nawet nie była w stanie w skuteczny sposób wezwać nas na przesłuchanie) i odesłał sprawę do Sądu. Jak dowiedzieliśmy się przeglądając akta sprawy nie dopatrzył się potrzeby udzielenia jakicholwiek wyjaśnień czy przeprowadzenia dowodu prawdziwości ustaleń osoby bez uprawnień....
Epizod trzydziesty trzeci czyli korespondencyje urzędowe (Urząd Miasta do pana Inspektora)
Wobec oślego uporu Pana Inspektora, który za nic nie chce nam wyjawić na jakiej podstawie ustalił iż ćwoczy domek stanowi budynek "jednorodzinny" (zawierający nie więcej niż dwa lokale mieszkalne podczas gdy jest ich trzy) postanowiliśmy zapytać w innych instytucjach czy przypadkiem czegoś Panu Inspektorowi nie wysyłały w tym temacie. Zaczęliśmy od Urzędu Miasta
Urząd Miasta to zaczął nam wykazywać, że nie ma obowiązku udzielenia takiej informacji. Tłumaczenie było dość zawiłe bo najpierw Urząd Miasta usiłował wmówić nam, że wnosiliśmy o udzielenie informacji publicznej i domagać się wykazania "w jakim zakresie żądane informacje są szczególne istotne dla interesu publicznego" gdyż informacja oczywiście okazała się być przetworzona.
Kiedy wskazaliśmy iż nie chodzi nam o informację publiczną, a wniosek składaliśmy w trybie przepisów działu VIII Kodeksu Postępowania Administracyjnego Urząd Miasta odpowiedział nam następującym wywodem:
"Zgodnie a art. 241 ustawy z dnia 14 czerwca 1960 r. Kodeks postępowania administracyjnego (Dz. U. z 2013, poz. 267, ze zm.) „przedmiotem wniosku mogą być w szczególności sprawy ulepszenia organizacji, wzmocnienia praworządności, usprawnienia pracy i zapobiegania nadużyciom, ochrony własności, lepszego zaspokajania potrzeb ludności”. Złożony przez Panią wniosek w żaden sposób nie wskazuje w jaki sposób należałoby wprowadzić zmiany w organizacji pracy urzędu, nie wskazuje metod lub sposobów poprawy jego funkcjonowania, jak również nie odnosi się do kwestii poprawy działań Urzędu, mających za zadanie prawidłową realizację zadań w stosunku do jego klientów. Natomiast wniosek ten stanowi bezpośrednio żądanie dotyczące udostępnienia informacji w konkretnej prywatnej sprawie, co kwalifikuje go jako udostępnienie informacji publicznej (w związku z czym pierwotnie tak został potraktowany). Jednakże z uwagi na wyraźne Pani zaznaczenie, iż wniosek został złożony w trybie przewidzianym przez dział VIII kpa, mając na uwadze wyżej przedstawione powody, Urząd nie ma podstaw do jego rozpatrzenia."
Cóż wobec tego nie widząć powodu do wykłócania się z instytucją która nie rozumie pojęc takicj jak "zapobieganie nadużyciom, ochrona własności" wystąpiliśmy o wydanie zaświadczenia dotyczącego tych samych faktów o potwierdzenie których składaliśmy wniosek.
Urząd Miasta to zaczął nam wykazywać, że nie ma obowiązku udzielenia takiej informacji. Tłumaczenie było dość zawiłe bo najpierw Urząd Miasta usiłował wmówić nam, że wnosiliśmy o udzielenie informacji publicznej i domagać się wykazania "w jakim zakresie żądane informacje są szczególne istotne dla interesu publicznego" gdyż informacja oczywiście okazała się być przetworzona.
Kiedy wskazaliśmy iż nie chodzi nam o informację publiczną, a wniosek składaliśmy w trybie przepisów działu VIII Kodeksu Postępowania Administracyjnego Urząd Miasta odpowiedział nam następującym wywodem:
"Zgodnie a art. 241 ustawy z dnia 14 czerwca 1960 r. Kodeks postępowania administracyjnego (Dz. U. z 2013, poz. 267, ze zm.) „przedmiotem wniosku mogą być w szczególności sprawy ulepszenia organizacji, wzmocnienia praworządności, usprawnienia pracy i zapobiegania nadużyciom, ochrony własności, lepszego zaspokajania potrzeb ludności”. Złożony przez Panią wniosek w żaden sposób nie wskazuje w jaki sposób należałoby wprowadzić zmiany w organizacji pracy urzędu, nie wskazuje metod lub sposobów poprawy jego funkcjonowania, jak również nie odnosi się do kwestii poprawy działań Urzędu, mających za zadanie prawidłową realizację zadań w stosunku do jego klientów. Natomiast wniosek ten stanowi bezpośrednio żądanie dotyczące udostępnienia informacji w konkretnej prywatnej sprawie, co kwalifikuje go jako udostępnienie informacji publicznej (w związku z czym pierwotnie tak został potraktowany). Jednakże z uwagi na wyraźne Pani zaznaczenie, iż wniosek został złożony w trybie przewidzianym przez dział VIII kpa, mając na uwadze wyżej przedstawione powody, Urząd nie ma podstaw do jego rozpatrzenia."
Cóż wobec tego nie widząć powodu do wykłócania się z instytucją która nie rozumie pojęc takicj jak "zapobieganie nadużyciom, ochrona własności" wystąpiliśmy o wydanie zaświadczenia dotyczącego tych samych faktów o potwierdzenie których składaliśmy wniosek.
Epizod trzydziesty czwarty czyli "Noc żywych trupów".
Postanowiliśmy wrócić jeszcze do wskazówki jaką dał nam Pan Wojewoda. Otóż w jednej z decyzji wydanej w związku z pozwoleniem na budowę za naszym płotem jako strony sprawy wymienionych zostało dwoje z poprzednich współwłaścicieli ćwoczej nieruchomości, natomiast nie została wymieniona Pani Sąsiadka. Wojewoda kiedy zapytaliśmy go o powody takiego działania odmówił wyjaśnień i to kilkukrotnie. Wzbudziło to nasze zaniepokojenie bo jeśli Pan Wojewoda rzeczywiście posiada jakieś informacje o innym stanie własnościowym nieruchomości niż kupiliśmy i wie że mają z tym coś wspólnego poprzedni właściciele to co Pan Wojewoda robi?
Podobno człowiek który wymyślił strukturę jakiegoś wiązania chemicznego wpadł na pomysł jak to może wyglądać po tym jak przyśniły mu się małpy trzymające się za ogony. Nam co prawda małpy się nie przyśniły,ale oglądając sobie kiedyś przed snem "Noc żywych trupów" wpadliśmy na odlotowy pomysł, że może te osoby z decyzji Wojewody to nie byli właściciele tylko jakieś zupełnie inne osoby przypadkowo nazywające się tak samo.
Zmieniło to trochę konfigurację. Już od pewnego czasu szukaliśmy sposobu przeniesienia własności, którego nie odnotowuje się z urzędu w księgach wieczystych. Teoretycznie nie powinno nas to obchodzić, bowiem prawa ujawnione w księgach wieczystych są mocniejszym tytułem własności niż jakiegokolwiek inne. Tak na zdrową logikę, to nie respektowanie praw ujawnionych w księgach wieczystych sugeruje raczej istnienie alternatywnych ksiąg wieczystych, ale doświadczenie nauczyło nas, że należy czasami szukać w miejscach nieoczekiwanych.
Wracając jednak do naszego odlotowego pomysłu zainspirowanego "Nocą żywych trupów". Skoro nie jest pewne czy osoby wymienione przez Wojewodę są poprzednimi współwłaścicielami (czy też osobami mającymi te same imiona i nazwiska), to nie jest nawet pewne czy żyją, A jednym ze sposobów nabycia nieruchomości, którego odnotowanie zależy tylko od dobrej woli beneficjanta jest nabycie nieruchomości jako część masy spadkowej. Do tej pory nie braliśmy tego pod uwagę (poprzedni współwłaściciele są według naszej wiedzy jak najbardziej żywi i cieszą się dobrym zdrowiem).
No to pomyśleliśmy, że może warto byłoby tych innych osób poszukać i do tego niekoniecznie wśród żywych. No bo obiło nam się o uszy, że w innych miastach były już przypadki przejmowania nieruchomości "na nieboszczyka" czyli na skutek przejęcia spadku po osobach, których nazwiska figurują (bez peseli) w rejestrach nieruchomości...
Prawdę mówiąc to nawet nie zdziwiliśmy się specjalnie kiedy okazało się, że postępowania spadkowe to jedna z tych informacji których lokalny sąd nie jest w stanie udzielić. Oczywiście na razie o niczym to nie świadczy, ale niewątpliwie będziemy w tym kierunku grzebać....
Podobno człowiek który wymyślił strukturę jakiegoś wiązania chemicznego wpadł na pomysł jak to może wyglądać po tym jak przyśniły mu się małpy trzymające się za ogony. Nam co prawda małpy się nie przyśniły,ale oglądając sobie kiedyś przed snem "Noc żywych trupów" wpadliśmy na odlotowy pomysł, że może te osoby z decyzji Wojewody to nie byli właściciele tylko jakieś zupełnie inne osoby przypadkowo nazywające się tak samo.
Zmieniło to trochę konfigurację. Już od pewnego czasu szukaliśmy sposobu przeniesienia własności, którego nie odnotowuje się z urzędu w księgach wieczystych. Teoretycznie nie powinno nas to obchodzić, bowiem prawa ujawnione w księgach wieczystych są mocniejszym tytułem własności niż jakiegokolwiek inne. Tak na zdrową logikę, to nie respektowanie praw ujawnionych w księgach wieczystych sugeruje raczej istnienie alternatywnych ksiąg wieczystych, ale doświadczenie nauczyło nas, że należy czasami szukać w miejscach nieoczekiwanych.
Wracając jednak do naszego odlotowego pomysłu zainspirowanego "Nocą żywych trupów". Skoro nie jest pewne czy osoby wymienione przez Wojewodę są poprzednimi współwłaścicielami (czy też osobami mającymi te same imiona i nazwiska), to nie jest nawet pewne czy żyją, A jednym ze sposobów nabycia nieruchomości, którego odnotowanie zależy tylko od dobrej woli beneficjanta jest nabycie nieruchomości jako część masy spadkowej. Do tej pory nie braliśmy tego pod uwagę (poprzedni współwłaściciele są według naszej wiedzy jak najbardziej żywi i cieszą się dobrym zdrowiem).
No to pomyśleliśmy, że może warto byłoby tych innych osób poszukać i do tego niekoniecznie wśród żywych. No bo obiło nam się o uszy, że w innych miastach były już przypadki przejmowania nieruchomości "na nieboszczyka" czyli na skutek przejęcia spadku po osobach, których nazwiska figurują (bez peseli) w rejestrach nieruchomości...
Prawdę mówiąc to nawet nie zdziwiliśmy się specjalnie kiedy okazało się, że postępowania spadkowe to jedna z tych informacji których lokalny sąd nie jest w stanie udzielić. Oczywiście na razie o niczym to nie świadczy, ale niewątpliwie będziemy w tym kierunku grzebać....
Epizod trzydziesty piąty czyli korespondencyje urzędowe (Sąd do pana Inspektora)
Jak pisaliśmy powyżej wobec oślego uporu Pana Inspektora, który za nic nie chce nam wyjawić na jakiej podstawie ustalił iż ćwoczy domek stanowi budynek "jednorodzinny" (zawierający nie więcej niż dwa lokale mieszkalne podczas gdy jest ich trzy) postanowiliśmy zapytać w innych instytucjach czy przypadkiem czegoś Panu Inspektorowi nie wysyłały w tym temacie. Po wysłaniu zapytania do Urzędu Miasta, postanowiliśmy pytać dalej
Kolejną instytucją, która odmówiła udzielenia informacji na temat tego czy kierowała do Pana Inspektora jakąś korespondencję dotycząca ćwoczego domku jest Sąd Rejonowy. Sąd Rejonowy napisał nam, że "nie prowadzi rejestru danych na podstawie którego można ustalić treść pism kierowanych do konkretnego podmiotu".
Nie wątpimy, że są dziedziny w których Sąd Rejonowy jest bardzo kompetentny. Niestety nie mieści nam się w głowie jak kompetentny Sąd Rejonowy mógł dojść do wniosku, że nie prowadzi rejestru danych dotyczących korespondencji, posiadając dziennik korespondencyjny w którym rejestrowana jest korespondencja wychodząca z sądu, o czym świadczą choćby oznakowania pisma,w którym nas o tym poinformował ;-)
Bardzo nas to niepokoi, bo jest to ten sam sąd, który odmawia nam poświadczenia, ze znane nam księgi wieczyste są jedynymi prowadzonymi dla "ćwoczej nieruchomości" i ten sam sąd, który w wyrokach i postanowieniach zdążył już poświadczyć, co najmniej 2 inne stany prawne dla Ćwoczej nieruchomości. Hmmm ..... Czy Sąd przesłał do nadzoru budowlanego jakieś informacje odnośnie "ćwoczej nieruchomości? I czy były to informacje o stanie prawnym ujawnionym w znanych nam księgach wieczystych czy inne?
Będziemy dalej wyjaśniać
Kolejną instytucją, która odmówiła udzielenia informacji na temat tego czy kierowała do Pana Inspektora jakąś korespondencję dotycząca ćwoczego domku jest Sąd Rejonowy. Sąd Rejonowy napisał nam, że "nie prowadzi rejestru danych na podstawie którego można ustalić treść pism kierowanych do konkretnego podmiotu".
Nie wątpimy, że są dziedziny w których Sąd Rejonowy jest bardzo kompetentny. Niestety nie mieści nam się w głowie jak kompetentny Sąd Rejonowy mógł dojść do wniosku, że nie prowadzi rejestru danych dotyczących korespondencji, posiadając dziennik korespondencyjny w którym rejestrowana jest korespondencja wychodząca z sądu, o czym świadczą choćby oznakowania pisma,w którym nas o tym poinformował ;-)
Bardzo nas to niepokoi, bo jest to ten sam sąd, który odmawia nam poświadczenia, ze znane nam księgi wieczyste są jedynymi prowadzonymi dla "ćwoczej nieruchomości" i ten sam sąd, który w wyrokach i postanowieniach zdążył już poświadczyć, co najmniej 2 inne stany prawne dla Ćwoczej nieruchomości. Hmmm ..... Czy Sąd przesłał do nadzoru budowlanego jakieś informacje odnośnie "ćwoczej nieruchomości? I czy były to informacje o stanie prawnym ujawnionym w znanych nam księgach wieczystych czy inne?
Będziemy dalej wyjaśniać
Epizod trzydziesty szósty czyli korespondencyje urzędowe (Starostwo do pana Inspektora)
Teoretycznie z udzieleniem odpowiedzi na pytanie czy instytucja przesyłała informacje na temat "ćwoczrgo domku" do PINB nie powinno być problemu bo każda z tych instytucji prowadzi jakiś dziennik korespondencyjny z których powinna bez problemu takie dane wydobyć. Okazało się jednak, że jest tak tylko teoretycznie ;-). Informacji na temat prowadzenia korespondencji z PINB w tej sprawie odmówił Urząd Miasta i Sąd. Nadal nie wiemy więc czy informacje przekazane przez te instytucje nie wyewoluowały w inny stan prawny niż ten ujawniony w księgach wieczystych. Teoretycznie oczywiście nie powinny, ale widzieliśmy już różne rzeczy generowane na zasadzie "łańcuszka błędów osób nie uprawnionych"
Starostwo G, do którego też się zwróciliśmy z pytaniem o to czy korespondował z nadzorem budowlanym w sprawie "ćwoczej nieruchomości" nie usiłowało nas przekonać, że nie prowadzi dziennika korespondencji, czy przekonywania nas, że nie musi nam udzielać informacji bo nie dostrzega stanów wymienionych w art 241kpa. Wybrało jeszcze inną strategię, czyli przesłało nam na odczepnego korespondencję prowadzoną z Panem Inspektorem przez Panią Naczelnik. Niestety chodziło nam nie o korespondencję z Panią Naczelnik (która nawiasem mówiąc wydaje nam się niekompletna), ale korespondencję z Wydziałem Geodezji (lub potwierdzenie, że takiej korespondencji nie było).
Co prawda nie przypominamy sobie, aby Starostwo miało kiedykolwiek problem z wydaniem wypisu czy wyrysu dla "ćwoczej nieruchomości", co raczej zdawałoby wskazywać, że trzyma rejestry w porządku. Ale z drugiej strony księgi wieczyste prowadzone przez Sąd Rejonowy potwierdzają właściwy stan prawny, ale nikt ich zapisów nie respektuje. Nie mamy więc gwarancji, że z rejestrami w starostwie sytuacja jest analogiczna. Poza tym tyle razy zdarzały nam się uzyskać dziwne odpowiedzi na oczywiste pytania, że postanowiliśmy zwrócić się jednak do starostwa z prośba o doprecyzowanie. Tak na wszelki wypadek.
Starostwo G, do którego też się zwróciliśmy z pytaniem o to czy korespondował z nadzorem budowlanym w sprawie "ćwoczej nieruchomości" nie usiłowało nas przekonać, że nie prowadzi dziennika korespondencji, czy przekonywania nas, że nie musi nam udzielać informacji bo nie dostrzega stanów wymienionych w art 241kpa. Wybrało jeszcze inną strategię, czyli przesłało nam na odczepnego korespondencję prowadzoną z Panem Inspektorem przez Panią Naczelnik. Niestety chodziło nam nie o korespondencję z Panią Naczelnik (która nawiasem mówiąc wydaje nam się niekompletna), ale korespondencję z Wydziałem Geodezji (lub potwierdzenie, że takiej korespondencji nie było).
Co prawda nie przypominamy sobie, aby Starostwo miało kiedykolwiek problem z wydaniem wypisu czy wyrysu dla "ćwoczej nieruchomości", co raczej zdawałoby wskazywać, że trzyma rejestry w porządku. Ale z drugiej strony księgi wieczyste prowadzone przez Sąd Rejonowy potwierdzają właściwy stan prawny, ale nikt ich zapisów nie respektuje. Nie mamy więc gwarancji, że z rejestrami w starostwie sytuacja jest analogiczna. Poza tym tyle razy zdarzały nam się uzyskać dziwne odpowiedzi na oczywiste pytania, że postanowiliśmy zwrócić się jednak do starostwa z prośba o doprecyzowanie. Tak na wszelki wypadek.
Epizod trzydziesty siódmy czyli działka pod ulicą
Innym wątkiem, który próbowaliśmy zbadać w poszukiwaniu tajemnicy różnych stanów prawnych "ćwoczej nieruchomości" (które uznają różne instytucje nie chcąc nam wyjawić dlaczego) jest wątek działki pod ulicą. Specyfika miasteczka M. jest to, że kiedyś każda znajdująca się w nim nieruchomość składała się z gruntu właściwej nieruchomości oraz gruntu pod ulicą. Grunta pod ulicą po 1945 przekazywane były w różny sposób Skarbowi Państwa, aczkolwiek do dnia dzisiejszego ta sprawa nie została w pełni uregulowana. Dzięki temu jednak jeśli ktoś chce sprawdzić historię swojej nieruchomości to może szukać nie tylko w dokumentach tej nieruchomości, ale też w dokumentach przylegającej działki pod ulicą.
Jak wspomnieliśmy coś nas tknęło i postanowiliśmy sprawdzić działkę drogową przylegającą do "ćwoczej nieruchomości". Poszło nawet prosto i Urząd Miasta bez większego problemu udostępnił nam wypis z rejestru gruntów z którego wynikało, że ma nieruchomość we władaniu, a o właścicielu nic nie wiadomo. Jest tylko drobny problem. Tak się składa, że mamy dokument na mocy którego wspomniana działka przekazana została została Skarbowi Państwa, tak więc jak może nie być nic wiadomo o właścicielu?
Oczywiście sprawę można by wyjaśnić panującym w urzędzie bałaganem. Tylko czy oby na pewno? Czy naprawdę w Urzędzie Miasta lub Starostwie nie było rejestru przekazywanych przez właścicieli na rzecz gminy działek pod drogami ? A co z sądem? Jak to się stało, że działka należąca do Skarbu Państwa stała się działką prywatną? Odwrotnie to rozumiemy - wiadomo na pewnym etapie historii nacjonalizowano co się dało, ale odwrotnie i to działkę pod drogą? W każdym razie nie można wykluczyć, że zostały na nią przełożone dokumenty jakiejś innej działki. Przez przypadek czy w jakimś celu?. Oczywiście możemy spekulować, że razem z nimi mogły przemigrować również dokumenty na sąsiednią działkę, ale za takie spekulacje to jeszcze ktoś może sie obrazić. Tym niemniej nasza podejrzliwość wzrasta, bo zbioru dokumentów dla sąsiadującej z "ćwoczą nieruchomością" działki działki drogowej nie możemy do chwili obecnej namierzyć. A pytaliśmy się już i w Urzędzie Miasta i w Starostwie.
Jak wspomnieliśmy coś nas tknęło i postanowiliśmy sprawdzić działkę drogową przylegającą do "ćwoczej nieruchomości". Poszło nawet prosto i Urząd Miasta bez większego problemu udostępnił nam wypis z rejestru gruntów z którego wynikało, że ma nieruchomość we władaniu, a o właścicielu nic nie wiadomo. Jest tylko drobny problem. Tak się składa, że mamy dokument na mocy którego wspomniana działka przekazana została została Skarbowi Państwa, tak więc jak może nie być nic wiadomo o właścicielu?
Oczywiście sprawę można by wyjaśnić panującym w urzędzie bałaganem. Tylko czy oby na pewno? Czy naprawdę w Urzędzie Miasta lub Starostwie nie było rejestru przekazywanych przez właścicieli na rzecz gminy działek pod drogami ? A co z sądem? Jak to się stało, że działka należąca do Skarbu Państwa stała się działką prywatną? Odwrotnie to rozumiemy - wiadomo na pewnym etapie historii nacjonalizowano co się dało, ale odwrotnie i to działkę pod drogą? W każdym razie nie można wykluczyć, że zostały na nią przełożone dokumenty jakiejś innej działki. Przez przypadek czy w jakimś celu?. Oczywiście możemy spekulować, że razem z nimi mogły przemigrować również dokumenty na sąsiednią działkę, ale za takie spekulacje to jeszcze ktoś może sie obrazić. Tym niemniej nasza podejrzliwość wzrasta, bo zbioru dokumentów dla sąsiadującej z "ćwoczą nieruchomością" działki działki drogowej nie możemy do chwili obecnej namierzyć. A pytaliśmy się już i w Urzędzie Miasta i w Starostwie.
Epizod trzydziesty ósmy czyli akta sprawy
Po otrzymaniu informacji, że Prokuratura Rejonowa (w osobie Pana Asesora) łza stosowne uznać nas winnym utrudniania Panu Inspektorowi oględzin nieistniejącego budynku "jednorodzinnego" i przesłała wniosek o ukaranie nas do Sądu - postanowiliśmy udać się tam celem obejrzenia sobie akt sprawy.
Przyznajemy, że było to mocne przeżycie, zwłaszcza, że przy okazji postanowiliśmy obejrzeć sobie akta kilku innych spraw dotyczących ćwoczej nieruchomości. Dzięki temu dowiedzieliśmy się iż po pierwsze Pan Inspektor od 2010 roku prowadzi postępowanie administracyjne w sprawie stanu technicznego ćwoczej nieruchomości (to znaczy tego w ramach którego właśnie zostaliśmy uznani za winnych naruszenia prawa) nie posiadając akt sprawy, które od 2012 roku leżą sobie w sądzie dołączone do akt jednej ze spraw sądowych. Jest to sytuacja niewątpliwie dla Pana Inspektora wygodna bo w aktach leżących w sądzie znajdują się dokumenty jednoznacznie potwierdzające iż w "ćwoczym domku" są trzy lokale mieszkalne, więc o budynku "jednorodzinnym" (nie więcej niż dwa lokale mieszkalne) nie ma mowy.
Przechodząc za to do akt sprawy dotyczącej ukarania nas za utrudnianie Panu Inspektorowi oględzin nieistniejącego budynku "jednorodzinnego" to okazało się, że są one delikatnie mówiąc niekompletne,bo albo Pan Inspektor przesłał do Prokuratury tylko szczątkowe dokumenty,które w żaden sposób nie kwestionowały lansowanej przez niego tezy iż w tym miejscu znajduje się budynek "jednorodzinny", albo Prokuratura przesłane przez niego dokumenty załączyła wybiórczo. Celem wyjaśnienia tej zawiłej kwestii, która może rzucić interesujące światło na działania Pana Inspektora i/lub Prokuratury zwróciliśmy się do Pana Inspektora o listę dokumentów, które przesłał do Prokuratury i z zaciekawieniem czekamy na odpowiedź.
Przyznajemy, że było to mocne przeżycie, zwłaszcza, że przy okazji postanowiliśmy obejrzeć sobie akta kilku innych spraw dotyczących ćwoczej nieruchomości. Dzięki temu dowiedzieliśmy się iż po pierwsze Pan Inspektor od 2010 roku prowadzi postępowanie administracyjne w sprawie stanu technicznego ćwoczej nieruchomości (to znaczy tego w ramach którego właśnie zostaliśmy uznani za winnych naruszenia prawa) nie posiadając akt sprawy, które od 2012 roku leżą sobie w sądzie dołączone do akt jednej ze spraw sądowych. Jest to sytuacja niewątpliwie dla Pana Inspektora wygodna bo w aktach leżących w sądzie znajdują się dokumenty jednoznacznie potwierdzające iż w "ćwoczym domku" są trzy lokale mieszkalne, więc o budynku "jednorodzinnym" (nie więcej niż dwa lokale mieszkalne) nie ma mowy.
Przechodząc za to do akt sprawy dotyczącej ukarania nas za utrudnianie Panu Inspektorowi oględzin nieistniejącego budynku "jednorodzinnego" to okazało się, że są one delikatnie mówiąc niekompletne,bo albo Pan Inspektor przesłał do Prokuratury tylko szczątkowe dokumenty,które w żaden sposób nie kwestionowały lansowanej przez niego tezy iż w tym miejscu znajduje się budynek "jednorodzinny", albo Prokuratura przesłane przez niego dokumenty załączyła wybiórczo. Celem wyjaśnienia tej zawiłej kwestii, która może rzucić interesujące światło na działania Pana Inspektora i/lub Prokuratury zwróciliśmy się do Pana Inspektora o listę dokumentów, które przesłał do Prokuratury i z zaciekawieniem czekamy na odpowiedź.
Epizod trzydziesty dziewiąty czyli prawo do obrony
Musimy się ze wstydem przyznać, że najwyraźniej nie pozbyliśmy się jeszcze naszej naiwności w zakresie sposobu działania lokalnego sądu, skoro myśleliśmy, że nawet hucpa w wykonaniu lokalnych struktur wymiaru sprawiedliwości ma swoje granice. Skierowanie wniosku o ukaranie nas za to, że nie chcieliśmy tworzyć iluzji uznania przez nas ściągniętych z sufitu "ustaleń" Pana Inspektora odnośnie stanu prawnego nieruchomości i uzależniliśmy udział w prowadzonym przez niego postępowaniu administracyjnym od wykazania, że jego "ustalenia" maja choćby cień podstaw prawnych - wydawało się już super-hucpą. Uznanie przez Prokuraturę, że "ustalenia" pana Inspektora (pomimo iż nie żadnych uprawnień by orzekać w tych sprawach nie ma) są niekwestionowanym dogmatem przy którym domniemanie wiarygodności ksiąg wieczystych blednie - zasługuje w naszej opinii na rangę uber-super-hucpy. Na określenie naszego odkrycia, że sprawa została przeprocesowana bez dołączenia całości akt sprawy - zabrakło nam już przedimków. Podobnie jak dla określenia tego co zrobił sąd. Pan Sędzia po prostu wydał postanowienie w sprawie ukarania przed upływem terminu, który wyznaczono, aby oskarżony (czyli my) dołączył do akt sprawy dokumenty, które mają znaczenie dla rozstrzygnięcia. Czyli mówiąc po prostu zdecydował o ukaraniu nas bez dania nam możliwości obrony.....
Czy Pan Sędzia naprawdę wierzył, że ma umocowanie aby swoim postanowieniem skazać obywatela, za to, że nie chce uznać wziętego z sufitu stanu prawnego nieruchomości, na podstawie wybrakowanych akt, nie dając mu nawet możliwości przedstawienia dowodów swojej niewinności??? I najważniejsze, Pan Sędzia przy zachowaniu należytej staranności nie mógł nie wiedzieć, że ściągnięty-z-sufitu-stan-prawny jest sprzeczny z zapisami konsekwentnie prowadzonych przez tutejszy sąd ksiąg wieczystych i szeregu innych dokumentów, które mógł sobie spokojnie obejrzeć nie wychodząc nawet z budynku sądu.
Czy Pan Sędzia naprawdę wierzył, że ma umocowanie aby swoim postanowieniem skazać obywatela, za to, że nie chce uznać wziętego z sufitu stanu prawnego nieruchomości, na podstawie wybrakowanych akt, nie dając mu nawet możliwości przedstawienia dowodów swojej niewinności??? I najważniejsze, Pan Sędzia przy zachowaniu należytej staranności nie mógł nie wiedzieć, że ściągnięty-z-sufitu-stan-prawny jest sprzeczny z zapisami konsekwentnie prowadzonych przez tutejszy sąd ksiąg wieczystych i szeregu innych dokumentów, które mógł sobie spokojnie obejrzeć nie wychodząc nawet z budynku sądu.
Kapituła Wielkiego Kalesona i.... |