|
|
|
|
Gdy ktoś dociekliwy przycisnął Urząd Miasta M w kwestii lokalizacji dworu, potwierdził on, ze stary plan zagospodarowania przestrzennego wskazuje, ze dwór znajdował się we właściwym miejscu. Kiedyś takie oświadczenie by nam wystarczyło. Jednak po naszych doświadczeniach zastanawiamy się czy to cokolwiek znaczy ponad to, że "stary plan zagospodarowania przestrzennego wskazuje".
Całe przedstawienie oglądaliśmy z niedowierzaniem, bowiem bez względu na intencje osób uczestniczących w wirtualnym przestawianiu nieistniejącego dworu, akcja ta okazała się prawdziwą hucpą generująca alternatywną rzeczywistość, która nigdy nie istniała. I to w sytuacji w której sporo mieszkańców musi jeszcze pamiętać gdzie był położony dwór (a sami uczestnicy akcji przygotowywali kilka lat temu publikacje w których podawali jego właściwą lokalizację). Nie do końca widzimy więc możliwość aby nawet najbardziej przekonujący Skunks mógł nawet zamarzyć o tym, że przekona o innej lokalizacji dworu dociekających prawdy funkcjonariuszy Urzędu Miasta. Przynajmniej na razie. Nie jesteśmy jednak pewni czy nie uznają tych materiałów za wiarygodne inne instytucje powiatu G np Starostwo, Sad czy Prokuratura. W końcu zaangażowanych w nią było tyle lokalnych autorytetów ......
Tym bardziej, że ostatnio okazało się, że w powiecie g "ustalenia" mogą być robione w zdumiewający sposób
Całe przedstawienie oglądaliśmy z niedowierzaniem, bowiem bez względu na intencje osób uczestniczących w wirtualnym przestawianiu nieistniejącego dworu, akcja ta okazała się prawdziwą hucpą generująca alternatywną rzeczywistość, która nigdy nie istniała. I to w sytuacji w której sporo mieszkańców musi jeszcze pamiętać gdzie był położony dwór (a sami uczestnicy akcji przygotowywali kilka lat temu publikacje w których podawali jego właściwą lokalizację). Nie do końca widzimy więc możliwość aby nawet najbardziej przekonujący Skunks mógł nawet zamarzyć o tym, że przekona o innej lokalizacji dworu dociekających prawdy funkcjonariuszy Urzędu Miasta. Przynajmniej na razie. Nie jesteśmy jednak pewni czy nie uznają tych materiałów za wiarygodne inne instytucje powiatu G np Starostwo, Sad czy Prokuratura. W końcu zaangażowanych w nią było tyle lokalnych autorytetów ......
Tym bardziej, że ostatnio okazało się, że w powiecie g "ustalenia" mogą być robione w zdumiewający sposób
3. "Prace analityczne"
Jak wspomnieliśmy już kilkakrotnie (link) nie jesteśmy jedynym przypadkiem osób, które posiadają dobrze udokumentowane prawa i nie mogą ich wyegzekwować. Po prostu od czasu do czasu pojawia się sytuacja, w której cały powiacik G (lub raczej jego instytucje państwowe) ubzdurają sobie, ze dobrze udokumentowana rzeczywistość nie istnieje i zaczynają działać jak w amoku.
W jednym z takich przypadków, jeden z mieszkańców walczy o to aby Urząd Miasta odzyskał dobrze udokumentowaną drogę gminną (która prowadzi do jego posesji i została przez kogoś zastawiona płotem) - a Urząd Miasta zapiera się jak tylko da, żeby tego nie robić. Sekundują mu zresztą dzielnie inne instytucje powiatu G. Ostatnio Urząd Miasta -najwyraźniej zdenerwowany natarczywością mieszkańca postanowił problem rozwiązać oświadczając, ze żądania mieszkańca są bezzasadne, bo w miejscu drogi jest ..... rów melioracyjny. Dlaczego Urząd Miasta jest tego tak pewny? A bo przeprowadził "prace analityczne"- tak przynajmniej wynika z oświadczenia złożonego przez Burmistrza miasta M w Biuletynie wydawanym przez Urząd Miasta. Ktoś dociekliwy poprosił jednak o dokument zawierający ustalenia tych "prac analitycznych" i okazało się, ze ........ żadnego dokumentu nie ma. Wydaje się więc, że "prace analityczne" wyglądały tak, że kilku pracowników UMM usiadło i umówiło się, ze mieszkaniec nie ma racji i w miejscu drogi jest rów melioracyjny. Żadnego badania dokumentów, żadnej konfrontacji z istniejącymi faktami, żadnego zaangażowania osób mających interes prawny, żadnej analizy posiadanej przez nich dokumentacji, żadnych pomiarów geodezyjnych, żadnego postępowania administracyjnego, żadnego zwrócenia się do innych instytucji z zapytaniem o posiadane przez nie dokumenty nie było.
Może jesteśmy podejrzliwi, ale dla nas to wygląda jak pospolita zmowa nie poparta niczym, której dla dodania powagi nadano niczym nie uzasadnioną nazwę "prac analitycznych".
Czyżby tak wyglądała procedura uzgadniania sprzecznej ze sobą dokumentacji w powiecie G?
Jak wspomnieliśmy już kilkakrotnie (link) nie jesteśmy jedynym przypadkiem osób, które posiadają dobrze udokumentowane prawa i nie mogą ich wyegzekwować. Po prostu od czasu do czasu pojawia się sytuacja, w której cały powiacik G (lub raczej jego instytucje państwowe) ubzdurają sobie, ze dobrze udokumentowana rzeczywistość nie istnieje i zaczynają działać jak w amoku.
W jednym z takich przypadków, jeden z mieszkańców walczy o to aby Urząd Miasta odzyskał dobrze udokumentowaną drogę gminną (która prowadzi do jego posesji i została przez kogoś zastawiona płotem) - a Urząd Miasta zapiera się jak tylko da, żeby tego nie robić. Sekundują mu zresztą dzielnie inne instytucje powiatu G. Ostatnio Urząd Miasta -najwyraźniej zdenerwowany natarczywością mieszkańca postanowił problem rozwiązać oświadczając, ze żądania mieszkańca są bezzasadne, bo w miejscu drogi jest ..... rów melioracyjny. Dlaczego Urząd Miasta jest tego tak pewny? A bo przeprowadził "prace analityczne"- tak przynajmniej wynika z oświadczenia złożonego przez Burmistrza miasta M w Biuletynie wydawanym przez Urząd Miasta. Ktoś dociekliwy poprosił jednak o dokument zawierający ustalenia tych "prac analitycznych" i okazało się, ze ........ żadnego dokumentu nie ma. Wydaje się więc, że "prace analityczne" wyglądały tak, że kilku pracowników UMM usiadło i umówiło się, ze mieszkaniec nie ma racji i w miejscu drogi jest rów melioracyjny. Żadnego badania dokumentów, żadnej konfrontacji z istniejącymi faktami, żadnego zaangażowania osób mających interes prawny, żadnej analizy posiadanej przez nich dokumentacji, żadnych pomiarów geodezyjnych, żadnego postępowania administracyjnego, żadnego zwrócenia się do innych instytucji z zapytaniem o posiadane przez nie dokumenty nie było.
Może jesteśmy podejrzliwi, ale dla nas to wygląda jak pospolita zmowa nie poparta niczym, której dla dodania powagi nadano niczym nie uzasadnioną nazwę "prac analitycznych".
Czyżby tak wyglądała procedura uzgadniania sprzecznej ze sobą dokumentacji w powiecie G?
4. Echo "prac analitycznych".
Echo "prac analitycznych" znaleźliśmy w dokumentach wystawianych przez Starostwo G. I to bynajmniej nie dlatego, ze ta instytucja powołuje się na ustalenia Urzędu Miasta M. Lecz dlatego, ze Starostwo G wydaje się mieć podobne metody "prac analitycznych", które wydają się nie mieć nic wspólnego z właściwą analizą dokumentów. Za to bardzo wiele z widzeniem tego co się chce zobaczyć.
Dla przykładu z pisma o sygn WG. 6620.142.2014 dowiedzieliśmy się, ze zidentyfikowanie działki 275a o pow 232 m2 (należącej w 1996 i 2002 roku do państwa Łebkowskich) jako działki 1/15 (o powierzchni mniejszej o jakieś 80m2) wynika między innymi z mapki geodezyjnej z propozycja podziału działki 275a z 1968 roku. Pomijając ten drobny fakt, ze powierzchnia się nie zgadza - widzimy z ta interpretacja co najmniej 2 poważne problemy.
Po pierwsze dokument podziału z 1968 roku pokazuje, ze działka 275a nigdy nie obejmowała kawałka gruntu opisanego jako 1/15. Po drugie ten dokument pokazuje, ze w 1968 roku działka 275a była w rękach osób, które nabyły ja od spadkobierców państwa Łebkowskich - nie jest więc możliwe, aby jakikolwiek kawałek działki 275a należał do państwa Łebkowskich w 1996 czy 2002 roku.
Możemy więc tylko wyrazić pełny podziw dla "prac analitycznych" jakich dokonało Starostwo lokując działkę 275a o pow 232 m2 nie tylko na miejscu gdzie jej nigdy nie było to jeszcze robiąc to na podstawie dokumentu, który pokazywał przede wszystkim, ze dokument z informacją o działce 275a, którą zlokalizowano na działce 1/15 - to zwykłą fałszywka.
Przykład podobnej "analizy" znaleźliśmy w piśmie EGB.6620.130.2016 w którym Starostwo G twierdziło, ze wyrys budynku na naszej działce nie odpowiadający rzeczywistości był taki od zawsze. Dowodem na to ma być wyrys z 1993 roku dostarczony przez nas, który pokazywał, że jest dokładnie odwrotnie.....
No cóż dokonując takich analiz możemy na nasza nieruchomość przemieścić nawet Luwr lub pałac Buckingham. I żaden Super Skunks nie jest nam do tego potrzebny.
Echo "prac analitycznych" znaleźliśmy w dokumentach wystawianych przez Starostwo G. I to bynajmniej nie dlatego, ze ta instytucja powołuje się na ustalenia Urzędu Miasta M. Lecz dlatego, ze Starostwo G wydaje się mieć podobne metody "prac analitycznych", które wydają się nie mieć nic wspólnego z właściwą analizą dokumentów. Za to bardzo wiele z widzeniem tego co się chce zobaczyć.
Dla przykładu z pisma o sygn WG. 6620.142.2014 dowiedzieliśmy się, ze zidentyfikowanie działki 275a o pow 232 m2 (należącej w 1996 i 2002 roku do państwa Łebkowskich) jako działki 1/15 (o powierzchni mniejszej o jakieś 80m2) wynika między innymi z mapki geodezyjnej z propozycja podziału działki 275a z 1968 roku. Pomijając ten drobny fakt, ze powierzchnia się nie zgadza - widzimy z ta interpretacja co najmniej 2 poważne problemy.
Po pierwsze dokument podziału z 1968 roku pokazuje, ze działka 275a nigdy nie obejmowała kawałka gruntu opisanego jako 1/15. Po drugie ten dokument pokazuje, ze w 1968 roku działka 275a była w rękach osób, które nabyły ja od spadkobierców państwa Łebkowskich - nie jest więc możliwe, aby jakikolwiek kawałek działki 275a należał do państwa Łebkowskich w 1996 czy 2002 roku.
Możemy więc tylko wyrazić pełny podziw dla "prac analitycznych" jakich dokonało Starostwo lokując działkę 275a o pow 232 m2 nie tylko na miejscu gdzie jej nigdy nie było to jeszcze robiąc to na podstawie dokumentu, który pokazywał przede wszystkim, ze dokument z informacją o działce 275a, którą zlokalizowano na działce 1/15 - to zwykłą fałszywka.
Przykład podobnej "analizy" znaleźliśmy w piśmie EGB.6620.130.2016 w którym Starostwo G twierdziło, ze wyrys budynku na naszej działce nie odpowiadający rzeczywistości był taki od zawsze. Dowodem na to ma być wyrys z 1993 roku dostarczony przez nas, który pokazywał, że jest dokładnie odwrotnie.....
No cóż dokonując takich analiz możemy na nasza nieruchomość przemieścić nawet Luwr lub pałac Buckingham. I żaden Super Skunks nie jest nam do tego potrzebny.
5. "Oświadczenia" i "charakter informacyjny"
Być może nasza opadnięta szczęka nie miałaby jeszcze szans na spotkanie z antypodami gdybyśmy w naszej gorliwości poszukiwania kolejnych "prac analitycznych" nie trafili na dokument wystawiony przez PINB w G.
Dokument nie miał co prawda nic wspólnego z jakakolwiek "analizą". Był raczej, jak rozumiemy próbą łagodnego tłumaczenia nam że się nie znamy. W piśmie o sygn PINB//845/16 z dnia 26.02.2016 poinformowano nas, ze ewidencja gruntów budynków i lokali na "charakter informacyjny".
Tego było jak dla nas trochę za wiele. Być może poczciwy PINB nie zdawał sobie z tego sprawy, ale właśnie poinformował nas, ze według jego interpretacji prawa do nieruchomości ujawnione w księgach wieczystych (których dział i-0 opisujący gdzie jest nieruchomość położona i jak wygląda został pozbawiony domniemania wiarygodności uchwałą Sądu Najwyższego z 1989 roku) fruwają w powietrzu unosząc się jeśli nie nad obszarem całej III RP to przynajmniej nad sporym obszarem województwa. Bo jeżeli praw ujawnionych w księgach wieczystych nie lokalizuje w sposób wiarygodny ewidencja pełniąca role katastru, ani dział I-0 - to jak ustalić gdzie znajduje się nieruchomość, którą się nabywa korzystając w swojej naiwności z domniemania wiarygodności ksiąg wieczystych, ewidencji gruntów, budynków i lokali no i oczywiście aktów notarialnych?
Bo to, że PINB uważa akty notarialne za niewiarygodne i pozbawione znaczenia dowodowego wiemy już od kilku lat dzięki wystawionej przez niego decyzji 195/12 . w której akt notarialny z 1999 roku określił jako pozbawione mocy dowodowej "oświadczenie" byłej właścicielki. Dało mu to zresztą możliwość ignorowania istniejącej i opisanej w tym akcie notarialnym (i kilku innych) rzeczywistości i zastąpieniu jej własnymi "ustaleniami". Decyzja została podtrzymana przez jednostkę nadrzędną i WSA. Rozumiemy więc, że to co nam się wydaje bardzo egzotyczna interpretacją prawa - obowiązuje nie tylko w rozumieniu PINB.
Na to, ze interpretacja prawa przez PINB jest w gruncie rzeczy odzwierciedleniem tego co z prawa rozumieją instytucje powiatowe wskazuje to, że procesują sprawy związane z nasza nieruchomością podobnie jak PINB. Czyli tak jakby na jej miejscu znajdowało się coś innego niż to co jest ujawnione w księgach wieczystych, wypisach z ewidencji gruntów budynków i lokali oraz w aktach notarialnych (a tylko od 1999 roku wystawiono ich 5).
W końcu jeżeli ewidencja gruntów ma "charakter informacyjny" , a akt notarialny to tylko "oświadczenie" - to nie ma powodów, by się nimi w ogóle przejmować....
Być może nasza opadnięta szczęka nie miałaby jeszcze szans na spotkanie z antypodami gdybyśmy w naszej gorliwości poszukiwania kolejnych "prac analitycznych" nie trafili na dokument wystawiony przez PINB w G.
Dokument nie miał co prawda nic wspólnego z jakakolwiek "analizą". Był raczej, jak rozumiemy próbą łagodnego tłumaczenia nam że się nie znamy. W piśmie o sygn PINB//845/16 z dnia 26.02.2016 poinformowano nas, ze ewidencja gruntów budynków i lokali na "charakter informacyjny".
Tego było jak dla nas trochę za wiele. Być może poczciwy PINB nie zdawał sobie z tego sprawy, ale właśnie poinformował nas, ze według jego interpretacji prawa do nieruchomości ujawnione w księgach wieczystych (których dział i-0 opisujący gdzie jest nieruchomość położona i jak wygląda został pozbawiony domniemania wiarygodności uchwałą Sądu Najwyższego z 1989 roku) fruwają w powietrzu unosząc się jeśli nie nad obszarem całej III RP to przynajmniej nad sporym obszarem województwa. Bo jeżeli praw ujawnionych w księgach wieczystych nie lokalizuje w sposób wiarygodny ewidencja pełniąca role katastru, ani dział I-0 - to jak ustalić gdzie znajduje się nieruchomość, którą się nabywa korzystając w swojej naiwności z domniemania wiarygodności ksiąg wieczystych, ewidencji gruntów, budynków i lokali no i oczywiście aktów notarialnych?
Bo to, że PINB uważa akty notarialne za niewiarygodne i pozbawione znaczenia dowodowego wiemy już od kilku lat dzięki wystawionej przez niego decyzji 195/12 . w której akt notarialny z 1999 roku określił jako pozbawione mocy dowodowej "oświadczenie" byłej właścicielki. Dało mu to zresztą możliwość ignorowania istniejącej i opisanej w tym akcie notarialnym (i kilku innych) rzeczywistości i zastąpieniu jej własnymi "ustaleniami". Decyzja została podtrzymana przez jednostkę nadrzędną i WSA. Rozumiemy więc, że to co nam się wydaje bardzo egzotyczna interpretacją prawa - obowiązuje nie tylko w rozumieniu PINB.
Na to, ze interpretacja prawa przez PINB jest w gruncie rzeczy odzwierciedleniem tego co z prawa rozumieją instytucje powiatowe wskazuje to, że procesują sprawy związane z nasza nieruchomością podobnie jak PINB. Czyli tak jakby na jej miejscu znajdowało się coś innego niż to co jest ujawnione w księgach wieczystych, wypisach z ewidencji gruntów budynków i lokali oraz w aktach notarialnych (a tylko od 1999 roku wystawiono ich 5).
W końcu jeżeli ewidencja gruntów ma "charakter informacyjny" , a akt notarialny to tylko "oświadczenie" - to nie ma powodów, by się nimi w ogóle przejmować....
6. Super Skunks czy nie Skunks?
Prawdę mówiąc to w powiat G cały czas trudno nam uwierzyć. Wygląda bowiem na to, ze żaden dokument będący podstawa dla prawa własności do nieruchomości nie jest w nim uznawany. Dokumenty, poświadczające o istniejącym stanie faktycznym giną z zasobów instytucji państwowych. Czasami znajdują się gdy okazuje się, ze mamy ich kopie, a czasami nie. W ich miejsce pojawiają się ewidentne poświadczenia nieprawdy budujące w dokumentach alternatywna rzeczywistość. Chociaż nie do końca rozumiemy po co. w końcu jeżeli nawet akty notarialne są niewiarygodne to po co się w ogóle jakąkolwiek dokumentacja przejmować.
Stany faktyczne czy prawne można tu ustalić najwyraźniej na podstawie analiz , które albo nie pozostawiają po sobie żadnej dokumentacji albo podpierają się ewidentnymi poświadczeniami nieprawdy albo dostrzeżeniem w dokumentach tego czego w nich nie ma. Nie starcza nam nawet wyobraźni aby zobaczyć do jakiego stopnia bałaganu taka polityka musiała doprowadzić.
W takich okolicznościach właściwie nie dziwiłoby gdyby w powiecie g rozwinęły się do monstrualnych rozmiarów nie tylko procedury krycia bałaganu, jego niejawnego porządkowania, ale również cały biznes korzystania na tym porządkowaniu.
Pozostaje więc pytanie czy istnienie jakiś super Skunks, czy też my wielkomiejskie ćwoki z wdziękiem słonia szalejącego w składzie porcelany nastąpiliśmy na odcisk wszystkim instytucjom powiatowym żądając poszanowania dla naszych praw własności o 100-letniej ciągłości, które nijak nie pasują do powiatowych "uzgodnień" o "ustaleń", które jak to w powiecie bywa brały pod uwagę warunki lokalne. Czyli jak to nam jedna z urzędniczek tłumaczyła "dobro ludzi którzy sobie życie ułożyli". My jednak jako osoby nie uwikłane w lokalne układy nie rozumiemy co z pomocą "ludziom, którzy sobie życie ułożyli" ma kwestionowanie dobrze udokumentowanych praw innych ludzi. No chyba, ze z tymi "ludźmi" co "sobie życie ułożyli " jest podobnie jak z mityczna lokatorka , która co pewien okres czasu wyskakuje w nieoficjalnych rozmowach niczym królik z kapelusza i której istnienia nie chce wykluczyć Urząd Miasta M. a której na naszej nieruchomości nigdy nie było.
Zaczynamy mieć więc podejrzenie, ze mogliśmy wdepnąć nie tyle w biznes jakiegoś Super - Skunksa ile w porządkowanie bałaganu powstałego w wyniku dbania o interesy wszystkich powiatowych cwaniaczków (czytaj "ludzi co sobie życie ułożyli").
Prawdę mówiąc to w powiat G cały czas trudno nam uwierzyć. Wygląda bowiem na to, ze żaden dokument będący podstawa dla prawa własności do nieruchomości nie jest w nim uznawany. Dokumenty, poświadczające o istniejącym stanie faktycznym giną z zasobów instytucji państwowych. Czasami znajdują się gdy okazuje się, ze mamy ich kopie, a czasami nie. W ich miejsce pojawiają się ewidentne poświadczenia nieprawdy budujące w dokumentach alternatywna rzeczywistość. Chociaż nie do końca rozumiemy po co. w końcu jeżeli nawet akty notarialne są niewiarygodne to po co się w ogóle jakąkolwiek dokumentacja przejmować.
Stany faktyczne czy prawne można tu ustalić najwyraźniej na podstawie analiz , które albo nie pozostawiają po sobie żadnej dokumentacji albo podpierają się ewidentnymi poświadczeniami nieprawdy albo dostrzeżeniem w dokumentach tego czego w nich nie ma. Nie starcza nam nawet wyobraźni aby zobaczyć do jakiego stopnia bałaganu taka polityka musiała doprowadzić.
W takich okolicznościach właściwie nie dziwiłoby gdyby w powiecie g rozwinęły się do monstrualnych rozmiarów nie tylko procedury krycia bałaganu, jego niejawnego porządkowania, ale również cały biznes korzystania na tym porządkowaniu.
Pozostaje więc pytanie czy istnienie jakiś super Skunks, czy też my wielkomiejskie ćwoki z wdziękiem słonia szalejącego w składzie porcelany nastąpiliśmy na odcisk wszystkim instytucjom powiatowym żądając poszanowania dla naszych praw własności o 100-letniej ciągłości, które nijak nie pasują do powiatowych "uzgodnień" o "ustaleń", które jak to w powiecie bywa brały pod uwagę warunki lokalne. Czyli jak to nam jedna z urzędniczek tłumaczyła "dobro ludzi którzy sobie życie ułożyli". My jednak jako osoby nie uwikłane w lokalne układy nie rozumiemy co z pomocą "ludziom, którzy sobie życie ułożyli" ma kwestionowanie dobrze udokumentowanych praw innych ludzi. No chyba, ze z tymi "ludźmi" co "sobie życie ułożyli " jest podobnie jak z mityczna lokatorka , która co pewien okres czasu wyskakuje w nieoficjalnych rozmowach niczym królik z kapelusza i której istnienia nie chce wykluczyć Urząd Miasta M. a której na naszej nieruchomości nigdy nie było.
Zaczynamy mieć więc podejrzenie, ze mogliśmy wdepnąć nie tyle w biznes jakiegoś Super - Skunksa ile w porządkowanie bałaganu powstałego w wyniku dbania o interesy wszystkich powiatowych cwaniaczków (czytaj "ludzi co sobie życie ułożyli").
II
Wyroki & "ustalenia"
7. Punkt widzenia
Odkrycie procedury "prac analitycznych" w których "mądre głowy" ustalają co w danym miejscu się znajduje, bez kompletnego oglądania się nie tylko na istniejąca rzeczywistość i potwierdzające jej istnienie dokumenty - sprawiło, ze spojrzeliśmy innym wzrokiem na śmieciowe dokumenty sugerujące istnienie alternatywnej rzeczywistości (lub jak kto woli podwójnego ohipotekowania) na naszej nieruchomości.
Do tej pory mówienie o "podwójnym ohipotekwaniu" przed 2009 rokiem znajdowało się gdzieś na granicy intelektualnej prowokacji - czyli naciąganego założenia mającego skłonić instytucje powiatowe do złożenia jakichkolwiek wyjaśnień. Bo tak na zdrowy rozum to jak można wyczarować podwójne ohipotekowanie na nieruchomości przy której wszystkie mające znaczenie dokumenty mają nie tylko 100-letnia ciągłość, ale również potwierdzają to co jest w terenie. Jednak skoro "prace analityczne potrafią przełożyć rów melioracyjny na drogę, a następnie przesunąć ja z powrotem w miejsce rowu melioracyjnego - to przełożenie innej nieruchomości na nasza, a następnie wykazanie, ze została przebudowana a by wyglądać jak nasza - nie wydaje się odbiegać od tych standardów.
Po odkryciu procedury wyczarowywania alternatywnej rzeczywistości w "pracach analitycznych" postanowiliśmy jeszcze raz przyjrzeć się, tym razem z pełna powagą sprawom przy założeniu, ze istotnie jakieś "mądre głowy" uznały, ze nie nasza dokumentacja o 100-letniej ciągłości, ale jakieś kompletnie nie pasujące do istniejącej w terenie rzeczywistości dokumenty odzwierciedlają faktyczny stan prawny i również (jakimś cudem) faktyczny. No cóż wtedy wiele rzeczy ma sens.
I tak nasze domaganie się by usunięto w oparciu o prawo karne dokumenty poświadczające o istnieniu jakiejś alternatywnej rzeczywistości jest wyjątkowa bezczelnością jeżeli wierzy się, ze ta rzeczywistość naprawdę istniała. Głęboki sens ma wówczas także usuwanie z zasobów dokumentów potwierdzających istnienie naszej rzeczywistości lub nie przyznawanie się do ich posiadania - w alternatywnej rzeczywistości są one przecież dowodem ewidentnego przestępstwa. Na wyjątkowa bezczelność wygląda również nasze domaganie się wydanie zaświadczeń potwierdzających nasza rzeczywistość. Nie należy się więc dziwić, ze nie wydaje ich ani Urząd Miasta ani Sąd Rejonowy.
W przypadku tego ostatniego sprawa wydaje się wyjątkowo smakowita. Przyjrzyjmy się więc bliżej wystawianym przez ta instytucję dokumentom.
Odkrycie procedury "prac analitycznych" w których "mądre głowy" ustalają co w danym miejscu się znajduje, bez kompletnego oglądania się nie tylko na istniejąca rzeczywistość i potwierdzające jej istnienie dokumenty - sprawiło, ze spojrzeliśmy innym wzrokiem na śmieciowe dokumenty sugerujące istnienie alternatywnej rzeczywistości (lub jak kto woli podwójnego ohipotekowania) na naszej nieruchomości.
Do tej pory mówienie o "podwójnym ohipotekwaniu" przed 2009 rokiem znajdowało się gdzieś na granicy intelektualnej prowokacji - czyli naciąganego założenia mającego skłonić instytucje powiatowe do złożenia jakichkolwiek wyjaśnień. Bo tak na zdrowy rozum to jak można wyczarować podwójne ohipotekowanie na nieruchomości przy której wszystkie mające znaczenie dokumenty mają nie tylko 100-letnia ciągłość, ale również potwierdzają to co jest w terenie. Jednak skoro "prace analityczne potrafią przełożyć rów melioracyjny na drogę, a następnie przesunąć ja z powrotem w miejsce rowu melioracyjnego - to przełożenie innej nieruchomości na nasza, a następnie wykazanie, ze została przebudowana a by wyglądać jak nasza - nie wydaje się odbiegać od tych standardów.
Po odkryciu procedury wyczarowywania alternatywnej rzeczywistości w "pracach analitycznych" postanowiliśmy jeszcze raz przyjrzeć się, tym razem z pełna powagą sprawom przy założeniu, ze istotnie jakieś "mądre głowy" uznały, ze nie nasza dokumentacja o 100-letniej ciągłości, ale jakieś kompletnie nie pasujące do istniejącej w terenie rzeczywistości dokumenty odzwierciedlają faktyczny stan prawny i również (jakimś cudem) faktyczny. No cóż wtedy wiele rzeczy ma sens.
I tak nasze domaganie się by usunięto w oparciu o prawo karne dokumenty poświadczające o istnieniu jakiejś alternatywnej rzeczywistości jest wyjątkowa bezczelnością jeżeli wierzy się, ze ta rzeczywistość naprawdę istniała. Głęboki sens ma wówczas także usuwanie z zasobów dokumentów potwierdzających istnienie naszej rzeczywistości lub nie przyznawanie się do ich posiadania - w alternatywnej rzeczywistości są one przecież dowodem ewidentnego przestępstwa. Na wyjątkowa bezczelność wygląda również nasze domaganie się wydanie zaświadczeń potwierdzających nasza rzeczywistość. Nie należy się więc dziwić, ze nie wydaje ich ani Urząd Miasta ani Sąd Rejonowy.
W przypadku tego ostatniego sprawa wydaje się wyjątkowo smakowita. Przyjrzyjmy się więc bliżej wystawianym przez ta instytucję dokumentom.
8. Prawdziwa wiara??
Najbardziej absurdalnym przeżyciem dotyczącym Sądu Rejonowego była prowadzona kilka lat temu korespondencja w której Sąd Rejonowy odmówił wydania zaświadczenia, ze nie prowadzi dla naszej nieruchomości innych ksiąg wieczystych niż te które są nam znane. Za to nie miał problemu z wystawieniem zaświadczenia, że te księgi wieczyste są jedynymi księgami ujawnionymi w centralnym systemie ksiąg wieczystych jako prowadzone dla nieruchomości pod adresem ul K. 53 w M.
Z naszego punktu widzenia było to kompletnie niezrozumiałe, bo znane nam księgi wieczyste odzwierciedlały istniejącą rzeczywistość, skąd więc wzięło się przekonanie, ze może w systemie istnieć jakaś księga, której nie zlokalizowano do tej pory pod naszym adresem, ale która może być prowadzona dla naszej nieruchomości? A jeżeli nawet istnieje taka możliwość - to nic prostszego niż usunięcie jej z systemu po dokonaniu jawnych uzgodnień. Nie mogliśmy sobie więc wykalkulować w czym jest problem i co sędziowie odpowiedzialni za księgi wieczyste wyprawiają.
Jeśli jednak przyczyną całego zamieszania w sądzie jest niesławny "protokół z badania ksiąg wieczystych" (lub dokumenty, których istnienie on potwierdza), który jakieś "prace analityczne" uznały za prawdę objawioną to wszystko jest jasne. Logiczne, ze Sąd nie może wydać takiego zaświadczenia skoro istnieje jeszcze jakaś księga z prawami p. Łebkowskich i tą księgę lokalne mądre głowy uznały za właściwą (w domyśle oczywiście po przeprowadzeniu "prac analitycznych").
Niestety powoduje to, że powstają kolejne pytania. Po pierwsze jak ta księga (de facto tworząca w rozumieniu Sądu podwójne ohipotekowanie) przeszła przez migrację do systemu elektronicznych ksiąg wieczystych? A po drugie skąd Sąd ,a pewność, że dotyczy właśnie naszej nieruchomości? Po trzecie, skoro już ma tą pewność to dlaczego nie wpisał ostrzeżenia o podwójnym ohipotekowaniu o ksiąg wieczystych. A po czwarte dlaczego nie przystąpił do jawnego wyjaśnienia sprawy
Odpowiedzi na te pytania być może dostarcza stan ksiąg wieczystych w sądzie rejonowym w G. w ogóle. Jakiś czas temu kiedy mieliśmy już podejrzenia, że może coś w tym temacie jest na rzeczy przeprowadziliśmy intensywne poszukiwania potencjalnych dodatkowych ksiąg, efekt czego był porażający
W księgach wieczystych prowadzonych przez Sąd Rejonowy w G. panuje kosmiczny bałagan (przynajmniej w 2014 roku na tym obszarze, który był przedmiotem naszych zainteresowań). Mamy wrażenie, że księgi z tak porządnymi zapisami jak nasza to mniejszość, bo standardem wydają się być raczej księgi w których dziale I-O figuruje nieaktualna numeracja, zdekompletowana numeracja, albo w ogóle nic nie figuruje. Zdarzają się też nieruchomości, których udziały sumują się do 180%, albo lokale mieszkalne znajdujące się w jednej miejscowości przypisane do gruntu znajdującego się w innej miejscowości.
Jako przykład bałaganu panującego w sądzie w G. zamieszczamy poniżej nasze ustalenia dla ulicy K. (to ta sama przy której znajduje się nasza nieruchomość). Udało nam się zidentyfikować jakieś 50%.... ksiąg wieczystych dla nieruchomości znajdujących się przy tej ulicy, a to co w nich znaleźliśmy publikujemy poniżej z wskazaniem jakie są w tym braki/wady. Poniżej zamieszczamy nasze ustalenia dla ul K z 2014 roku. Być może coś się od tej pory zmieniło, oczywiście na lepsze :-)
Najbardziej absurdalnym przeżyciem dotyczącym Sądu Rejonowego była prowadzona kilka lat temu korespondencja w której Sąd Rejonowy odmówił wydania zaświadczenia, ze nie prowadzi dla naszej nieruchomości innych ksiąg wieczystych niż te które są nam znane. Za to nie miał problemu z wystawieniem zaświadczenia, że te księgi wieczyste są jedynymi księgami ujawnionymi w centralnym systemie ksiąg wieczystych jako prowadzone dla nieruchomości pod adresem ul K. 53 w M.
Z naszego punktu widzenia było to kompletnie niezrozumiałe, bo znane nam księgi wieczyste odzwierciedlały istniejącą rzeczywistość, skąd więc wzięło się przekonanie, ze może w systemie istnieć jakaś księga, której nie zlokalizowano do tej pory pod naszym adresem, ale która może być prowadzona dla naszej nieruchomości? A jeżeli nawet istnieje taka możliwość - to nic prostszego niż usunięcie jej z systemu po dokonaniu jawnych uzgodnień. Nie mogliśmy sobie więc wykalkulować w czym jest problem i co sędziowie odpowiedzialni za księgi wieczyste wyprawiają.
Jeśli jednak przyczyną całego zamieszania w sądzie jest niesławny "protokół z badania ksiąg wieczystych" (lub dokumenty, których istnienie on potwierdza), który jakieś "prace analityczne" uznały za prawdę objawioną to wszystko jest jasne. Logiczne, ze Sąd nie może wydać takiego zaświadczenia skoro istnieje jeszcze jakaś księga z prawami p. Łebkowskich i tą księgę lokalne mądre głowy uznały za właściwą (w domyśle oczywiście po przeprowadzeniu "prac analitycznych").
Niestety powoduje to, że powstają kolejne pytania. Po pierwsze jak ta księga (de facto tworząca w rozumieniu Sądu podwójne ohipotekowanie) przeszła przez migrację do systemu elektronicznych ksiąg wieczystych? A po drugie skąd Sąd ,a pewność, że dotyczy właśnie naszej nieruchomości? Po trzecie, skoro już ma tą pewność to dlaczego nie wpisał ostrzeżenia o podwójnym ohipotekowaniu o ksiąg wieczystych. A po czwarte dlaczego nie przystąpił do jawnego wyjaśnienia sprawy
Odpowiedzi na te pytania być może dostarcza stan ksiąg wieczystych w sądzie rejonowym w G. w ogóle. Jakiś czas temu kiedy mieliśmy już podejrzenia, że może coś w tym temacie jest na rzeczy przeprowadziliśmy intensywne poszukiwania potencjalnych dodatkowych ksiąg, efekt czego był porażający
W księgach wieczystych prowadzonych przez Sąd Rejonowy w G. panuje kosmiczny bałagan (przynajmniej w 2014 roku na tym obszarze, który był przedmiotem naszych zainteresowań). Mamy wrażenie, że księgi z tak porządnymi zapisami jak nasza to mniejszość, bo standardem wydają się być raczej księgi w których dziale I-O figuruje nieaktualna numeracja, zdekompletowana numeracja, albo w ogóle nic nie figuruje. Zdarzają się też nieruchomości, których udziały sumują się do 180%, albo lokale mieszkalne znajdujące się w jednej miejscowości przypisane do gruntu znajdującego się w innej miejscowości.
Jako przykład bałaganu panującego w sądzie w G. zamieszczamy poniżej nasze ustalenia dla ulicy K. (to ta sama przy której znajduje się nasza nieruchomość). Udało nam się zidentyfikować jakieś 50%.... ksiąg wieczystych dla nieruchomości znajdujących się przy tej ulicy, a to co w nich znaleźliśmy publikujemy poniżej z wskazaniem jakie są w tym braki/wady. Poniżej zamieszczamy nasze ustalenia dla ul K z 2014 roku. Być może coś się od tej pory zmieniło, oczywiście na lepsze :-)
Nie jest więc wykluczone, że Sąd Rejonowy bardziej wierzy "pracom analitycznym" niż zapisom własnych ksiąg wieczystych. Biorąc pod uwagę jak te "prace analityczne" są prowadzone byłoby to jednak prawdziwe kuriozum. Nie chcemy być złośliwi, ale może właśnie to byłoby przyczyna dla których ich wynikami nikt nie chce się "pochwalić" na przykład poprzez wpisanie ostrzeżeń do ksiąg wieczystych lub przystępując do jawnych uzgodnień z udziałem osób, których prawa "prace analityczne" zakwestionowały?
Kolejnym interesującym aspektem sprawy jest to, że jeśli wierzyć serwisom oferującym zakup numeru księgi wieczystej to nie istnieje żadna inna księga w której znajdowałaby się działka 73, obr xx-xx, działka 12xx (numeracja używana w latach 70-tych), ani działka 275a.
W temacie potencjalnej księgi w której ujawnione są prawa p.Łebkowskich o której mowa w "protokole z badania ksiąg wieczystych" (lub jakiejkolwiek innej księgi, która mogłaby być przyczyną całego zamieszania) w grę wchodzi jedynie jakaś księga w której dziale I-O są jakieś kompletne śmieci. Jeśli jednak rzeczywiście tak jest to ciekawe co sprawiło, ze ustalono, że wspomniana księga odpowiada działkom powstałym z parceli o historycznym numerze 275a. W końcu nawet najbardziej odjechana koncepcja musi mieć jakiś punkt zaczepienia. Mamy nadzieję, ze nie uczynił tego na podstawie jakiegoś pisma ze Starostwa/Urzędu Miasta opartego na... "protokole z badania ksiąg wieczystych" nie mając nawet refleksji co do tego jaką wiarygodność mają te informacje skoro w oficjalnie wydawanym wypisie z ewidencji Starostwo czy poprzednio Urząd Miasta podawał jak najbardziej dane z naszej rzeczywistości w której do działek powstałych z podziału parceli 275a są przypisane znane nam księgi wieczyste prowadzone dla naszej nieruchomości i sąsiedniej. Nie ma więc tam miejsca na kolejną działkę 275a i prowadzone dla niej księgi. Chociaż po naszych doświadczeniach z powiatem G tak idiotycznego błędnego koła w żaden sposób nie możemy wykluczyć. W końcu żadnej refleksji przez prawie 6 lat nie miał PINB w G, który twierdzi, ze opiera się na informacjach uzyskanych od Starostwa pomimo iż całkowicie ignoruje rzeczywistość obecną w wydawanych przez tą instytucję wypisach (i w terenie).
Możliwe jest również, ze za stworzenie alternatywnej rzeczywistości na kawałku gruntu będącego dawna parcela 275a odpowiada jakieś orzeczenie sądowe. Na to wskazuje z kolei odmowa wydania zaświadczenia, ze żadne uzgodnienie podważające prawa ujawnione w znanych nam księgach wieczystych nie miało miejsca. I tu sprawa zaczyna być naprawdę interesująca, bo nie możemy wykluczyć, ze Sąd Rejonowy w G może mieć swój odpowiednik "prac analitycznych", który ma znacznie większą siłę rażenia.
Kolejnym interesującym aspektem sprawy jest to, że jeśli wierzyć serwisom oferującym zakup numeru księgi wieczystej to nie istnieje żadna inna księga w której znajdowałaby się działka 73, obr xx-xx, działka 12xx (numeracja używana w latach 70-tych), ani działka 275a.
W temacie potencjalnej księgi w której ujawnione są prawa p.Łebkowskich o której mowa w "protokole z badania ksiąg wieczystych" (lub jakiejkolwiek innej księgi, która mogłaby być przyczyną całego zamieszania) w grę wchodzi jedynie jakaś księga w której dziale I-O są jakieś kompletne śmieci. Jeśli jednak rzeczywiście tak jest to ciekawe co sprawiło, ze ustalono, że wspomniana księga odpowiada działkom powstałym z parceli o historycznym numerze 275a. W końcu nawet najbardziej odjechana koncepcja musi mieć jakiś punkt zaczepienia. Mamy nadzieję, ze nie uczynił tego na podstawie jakiegoś pisma ze Starostwa/Urzędu Miasta opartego na... "protokole z badania ksiąg wieczystych" nie mając nawet refleksji co do tego jaką wiarygodność mają te informacje skoro w oficjalnie wydawanym wypisie z ewidencji Starostwo czy poprzednio Urząd Miasta podawał jak najbardziej dane z naszej rzeczywistości w której do działek powstałych z podziału parceli 275a są przypisane znane nam księgi wieczyste prowadzone dla naszej nieruchomości i sąsiedniej. Nie ma więc tam miejsca na kolejną działkę 275a i prowadzone dla niej księgi. Chociaż po naszych doświadczeniach z powiatem G tak idiotycznego błędnego koła w żaden sposób nie możemy wykluczyć. W końcu żadnej refleksji przez prawie 6 lat nie miał PINB w G, który twierdzi, ze opiera się na informacjach uzyskanych od Starostwa pomimo iż całkowicie ignoruje rzeczywistość obecną w wydawanych przez tą instytucję wypisach (i w terenie).
Możliwe jest również, ze za stworzenie alternatywnej rzeczywistości na kawałku gruntu będącego dawna parcela 275a odpowiada jakieś orzeczenie sądowe. Na to wskazuje z kolei odmowa wydania zaświadczenia, ze żadne uzgodnienie podważające prawa ujawnione w znanych nam księgach wieczystych nie miało miejsca. I tu sprawa zaczyna być naprawdę interesująca, bo nie możemy wykluczyć, ze Sąd Rejonowy w G może mieć swój odpowiednik "prac analitycznych", który ma znacznie większą siłę rażenia.
9. Jak czytać wyrok I C 170/10?.
Podczas gdy lokalna administracja do perfekcji doprowadziła umiejętność wprowadzania fikcji do dokumentów państwowych przez "prace analityczne" lokalne sądownictwo wydaje się mieć na to równie obiecujący patent chociaż działający nieco inaczej. Roboczo nazwalibyśmy go "wyroki wielokrotnej interpretacji".
Przez długi czas gryzło nas po co właściwie wydano wyrok IC 170/10. Wyrok dotyczył unieważnienia umowy quoad usum którą zawarli poprzedni właściciele nieruchomości. Ponadto był efektem części sprawy w której część pozwu wyłączono do odrębnego rozpoznania zresztą po zmianie jego przedmiotu (chociaż nikt o to nie wnosił) i opierał się na błędnym zaklasyfikowaniu zawartej umowy (na zwracanie uwagi na to sąd pozostawał głuchy). Co już zresztą opisaliśmy. Mimo tych wad samo unieważnienie umowy quoad usum właściwie średnio nas dotykało bo co prawda zmniejszało koszty utrzymania nieruchomości które powinna ponosić Pani Sąsiadka, ale też zabierało jej kilka przywilejów (np. miejsce parkingowe pod wiatą). Jednak irytowało nas, że uzasadnienie napisane było w bardzo niechlujny sposób tj. pominięto sygnaturę unieważnianej umowy oraz inaczej opisano własność naszą i Pani Sąsiadki, do tego całkowicie pomijając księgę wieczystą dotyczącą części wspólnej nieruchomości (co było zadziwiające bo umowa quoad usum dotyczyła właśnie sposobu dysponowania częścią wspólną). Kilka razy różnymi środkami usiłowaliśmy więc doprowadzić do korekty wyroku, jednak odbijaliśmy się od ściany i prawdę mówiąc sprawa nie miała u nas jakoś specjalnie wysokiego priorytetu dopóki nie trafiliśmy na decyzję o pozwoleniu na "nadbudowę z 1993 roku oraz "protokół z badania ksiąg wieczystych" z którego wynika możliwość istnienia jakiejś dodatkowej księgi dla działki 275a.
Jeśli weźmiemy bowiem poważnie zawartość tych dwóch dokumentów to na miejscu naprawdę istniejącej rzeczywistości faktyczno-prawnej (tj. działka 275a sprzedana przez spadkobierców p. Łebkowskich w latach 1950-1955 i podzielona w roku 1968 na dwie części i zabudowana dwoma budynkami mieszkalnymi) mamy niepodzieloną działkę 275a, która nigdy nie została sprzedana przez p.Łebkowskich ani przekazana ich spadkobiercom , zabudowaną jednym budynkiem. Do tego zamiast ksiąg W***/0000***/5 (części wspólne naszej nieruchomości), W***/0005***/6 (lokal 1), W***/0005***/3 (lokal 2), W***/0005***/0 (lokal 3), W***/0000***/0 (działka sąsiadów oddzielona nad naszej nieruchomości w wyniku podziału w 1968r ) mamy jakaś bliżej nieokreśloną księgę w której ujawniona jest własność p. Łebkowskich lub jakieś inne szacher-macher, które można zrobić na nieruchomości porzuconej.
Coś nas ostatnio tknęło,żeby sprawdzić jak odczytuje się wyrok I C 170/10 jeśli patrzy się z punktu widzenia tej "alternatywnej rzeczywistości" i voilà ! O ile w istniejącej rzeczywistości faktyczno-prawnej uzasadnienie wyroku brzmi jak rażące niechlujstwo sędziego, który miał wyjątkowo zły dzień, przy założeniu "alternatywnej rzeczywistości" można zinterpretować je jako nawet dość dobrze trzymające się unieważnienie aktu notarialnego na podstawie którego w 2005 roku częściowo zniesiona została współwłasność nieruchomości oraz wydzielone lokale mieszkalne. Zgadza się data zawarcie umowy (zarówno umowa quoad usum jak i akt notarialny zostały zawarte tego samego dnia - a ponieważ nie ma sygnatury umowy więc nie wiedząc o zawarciu dwóch umów automatycznie można przyjąć, że chodzi o akt notarialny), umowa nie jest ujawniona w księdze wieczystej prowadzonej dla alternatywnej rzeczywistości (cóż w znanej nam księdze wieczystej jest,jednak w księdze z prawami p.Łebkowskich rzeczywiście jej pewnie nie ma), posiadamy bliżej nieokreślone lokale mieszkalne znajdujące się nie wiadomo gdzie (logiczne, bo skoro według księgi z prawami p. Łebkowskich naszych lokali nie ma) itp. Z kolei Pani Sąsiadka ma coś pod adresem ul K 53 w M, ale dla tego czegoś nie podano numeru ksiąg wieczystych.
I na koniec najlepsze. W uzasadnieniu wyroku zapisano, że ze wszystkimi tymi ustaleniami się zgadzamy.
Jak widać więc wyrok IC 170/10 można odczytywać różnie w myśl starego przysłowia "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Siedząc na rzeczywiście istniejącej nieruchomości widzi się jedno, siedząc na lewych papierach opiewających na fikcyjna nieruchomość widzi się coś innego. Sprawę co prawda rozstrzyga jednoznacznie zajrzenie do akt sprawy, jednak bardzo wątpimy czy ktokolwiek z osób mogących potencjalnie posługiwać się wyrokiem gotów był zniżyć się do tego, zwłaszcza że akta sprawy posłane zostały do archiwum i ściągniecie ich trwa kilka tygodni.
Można byłoby co prawda potraktować tą sprawę wyłącznie jako jakieś ćwiczenie intelektualne gdyby nie to, że posługiwanie się wyrokiem IC 170/10 jako dokumentem potwierdzającym unieważnienie aktu notarialnego częściowego zniesienia własności nieruchomości i wydzielania lokali mieszkalnych oraz naszego potwierdzenia, że akceptujemy ten fakt tłumaczyłoby kilka odjechanych zachowań lokalnych urzędników. Na przykład pani w Urzędzie Miasta, która zajmuje się naliczaniem podatków od nieruchomości i która za nic nie chce naliczać ich w sposób biorący pod uwagę wydzielenie lokali mieszkalnych. Albo pana w Starostwie, który za nic chce przyznać, że "protokół z badania ksiąg wieczystych" opiewa na fikcyjna nieruchomość z fikcyjnymi właścicielami. O zachowaniach nadzoru budowlanego, który już kilkakrotnie zdążyl potwierdzić pod adresem ul K 53 w M jest budynek jednorodzinny tez już wielokrotnie pisaliśmy.
Po dojściu do powyższych wniosków zwróciliśmy się do Sądu aby wystawił nam zaświadczenie iż wyrok I C 170/10 dotyczył umowy quoad usum (czyli tak jak to jest w naszej rzeczywistości). Termin dawno już minął, a Sąd zaświadczenia nie wystawił. To chyba podsumowuje cały absurd sytuacji ;-)
Wszystko to sprawia to, ze zaczynamy się zastanawiać, czy wyrok I C 170/10 nie jest przypadkiem tym "uzgodnieniem" naszych ksiąg wieczystych z podwójnym ohipotekowaniem w którego istnienie zdają się niezachwianie wierzyć instytucje powiatu G. A jeżeli tak, to odpadamy. Oznacza to bowiem, ze w powiecie G opracowano procedury nie tylko uzgodnień dobrze udokumentowanych praw własności z alternatywną rzeczywistością opartą na kilku poświadczeniach nieprawdy ze wskazaniem na ta ostatnia jako rzekomo istniejącą, ale również robienia tego w obecności nie świadomych niczego właścicieli. A to już byłaby wyższa szkoła jazdy nawet niż "prace analityczne" oparte tylko o złożenie się kilku "mądrych głów" i niczym więcej.
Podczas gdy lokalna administracja do perfekcji doprowadziła umiejętność wprowadzania fikcji do dokumentów państwowych przez "prace analityczne" lokalne sądownictwo wydaje się mieć na to równie obiecujący patent chociaż działający nieco inaczej. Roboczo nazwalibyśmy go "wyroki wielokrotnej interpretacji".
Przez długi czas gryzło nas po co właściwie wydano wyrok IC 170/10. Wyrok dotyczył unieważnienia umowy quoad usum którą zawarli poprzedni właściciele nieruchomości. Ponadto był efektem części sprawy w której część pozwu wyłączono do odrębnego rozpoznania zresztą po zmianie jego przedmiotu (chociaż nikt o to nie wnosił) i opierał się na błędnym zaklasyfikowaniu zawartej umowy (na zwracanie uwagi na to sąd pozostawał głuchy). Co już zresztą opisaliśmy. Mimo tych wad samo unieważnienie umowy quoad usum właściwie średnio nas dotykało bo co prawda zmniejszało koszty utrzymania nieruchomości które powinna ponosić Pani Sąsiadka, ale też zabierało jej kilka przywilejów (np. miejsce parkingowe pod wiatą). Jednak irytowało nas, że uzasadnienie napisane było w bardzo niechlujny sposób tj. pominięto sygnaturę unieważnianej umowy oraz inaczej opisano własność naszą i Pani Sąsiadki, do tego całkowicie pomijając księgę wieczystą dotyczącą części wspólnej nieruchomości (co było zadziwiające bo umowa quoad usum dotyczyła właśnie sposobu dysponowania częścią wspólną). Kilka razy różnymi środkami usiłowaliśmy więc doprowadzić do korekty wyroku, jednak odbijaliśmy się od ściany i prawdę mówiąc sprawa nie miała u nas jakoś specjalnie wysokiego priorytetu dopóki nie trafiliśmy na decyzję o pozwoleniu na "nadbudowę z 1993 roku oraz "protokół z badania ksiąg wieczystych" z którego wynika możliwość istnienia jakiejś dodatkowej księgi dla działki 275a.
Jeśli weźmiemy bowiem poważnie zawartość tych dwóch dokumentów to na miejscu naprawdę istniejącej rzeczywistości faktyczno-prawnej (tj. działka 275a sprzedana przez spadkobierców p. Łebkowskich w latach 1950-1955 i podzielona w roku 1968 na dwie części i zabudowana dwoma budynkami mieszkalnymi) mamy niepodzieloną działkę 275a, która nigdy nie została sprzedana przez p.Łebkowskich ani przekazana ich spadkobiercom , zabudowaną jednym budynkiem. Do tego zamiast ksiąg W***/0000***/5 (części wspólne naszej nieruchomości), W***/0005***/6 (lokal 1), W***/0005***/3 (lokal 2), W***/0005***/0 (lokal 3), W***/0000***/0 (działka sąsiadów oddzielona nad naszej nieruchomości w wyniku podziału w 1968r ) mamy jakaś bliżej nieokreśloną księgę w której ujawniona jest własność p. Łebkowskich lub jakieś inne szacher-macher, które można zrobić na nieruchomości porzuconej.
Coś nas ostatnio tknęło,żeby sprawdzić jak odczytuje się wyrok I C 170/10 jeśli patrzy się z punktu widzenia tej "alternatywnej rzeczywistości" i voilà ! O ile w istniejącej rzeczywistości faktyczno-prawnej uzasadnienie wyroku brzmi jak rażące niechlujstwo sędziego, który miał wyjątkowo zły dzień, przy założeniu "alternatywnej rzeczywistości" można zinterpretować je jako nawet dość dobrze trzymające się unieważnienie aktu notarialnego na podstawie którego w 2005 roku częściowo zniesiona została współwłasność nieruchomości oraz wydzielone lokale mieszkalne. Zgadza się data zawarcie umowy (zarówno umowa quoad usum jak i akt notarialny zostały zawarte tego samego dnia - a ponieważ nie ma sygnatury umowy więc nie wiedząc o zawarciu dwóch umów automatycznie można przyjąć, że chodzi o akt notarialny), umowa nie jest ujawniona w księdze wieczystej prowadzonej dla alternatywnej rzeczywistości (cóż w znanej nam księdze wieczystej jest,jednak w księdze z prawami p.Łebkowskich rzeczywiście jej pewnie nie ma), posiadamy bliżej nieokreślone lokale mieszkalne znajdujące się nie wiadomo gdzie (logiczne, bo skoro według księgi z prawami p. Łebkowskich naszych lokali nie ma) itp. Z kolei Pani Sąsiadka ma coś pod adresem ul K 53 w M, ale dla tego czegoś nie podano numeru ksiąg wieczystych.
I na koniec najlepsze. W uzasadnieniu wyroku zapisano, że ze wszystkimi tymi ustaleniami się zgadzamy.
Jak widać więc wyrok IC 170/10 można odczytywać różnie w myśl starego przysłowia "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Siedząc na rzeczywiście istniejącej nieruchomości widzi się jedno, siedząc na lewych papierach opiewających na fikcyjna nieruchomość widzi się coś innego. Sprawę co prawda rozstrzyga jednoznacznie zajrzenie do akt sprawy, jednak bardzo wątpimy czy ktokolwiek z osób mogących potencjalnie posługiwać się wyrokiem gotów był zniżyć się do tego, zwłaszcza że akta sprawy posłane zostały do archiwum i ściągniecie ich trwa kilka tygodni.
Można byłoby co prawda potraktować tą sprawę wyłącznie jako jakieś ćwiczenie intelektualne gdyby nie to, że posługiwanie się wyrokiem IC 170/10 jako dokumentem potwierdzającym unieważnienie aktu notarialnego częściowego zniesienia własności nieruchomości i wydzielania lokali mieszkalnych oraz naszego potwierdzenia, że akceptujemy ten fakt tłumaczyłoby kilka odjechanych zachowań lokalnych urzędników. Na przykład pani w Urzędzie Miasta, która zajmuje się naliczaniem podatków od nieruchomości i która za nic nie chce naliczać ich w sposób biorący pod uwagę wydzielenie lokali mieszkalnych. Albo pana w Starostwie, który za nic chce przyznać, że "protokół z badania ksiąg wieczystych" opiewa na fikcyjna nieruchomość z fikcyjnymi właścicielami. O zachowaniach nadzoru budowlanego, który już kilkakrotnie zdążyl potwierdzić pod adresem ul K 53 w M jest budynek jednorodzinny tez już wielokrotnie pisaliśmy.
Po dojściu do powyższych wniosków zwróciliśmy się do Sądu aby wystawił nam zaświadczenie iż wyrok I C 170/10 dotyczył umowy quoad usum (czyli tak jak to jest w naszej rzeczywistości). Termin dawno już minął, a Sąd zaświadczenia nie wystawił. To chyba podsumowuje cały absurd sytuacji ;-)
Wszystko to sprawia to, ze zaczynamy się zastanawiać, czy wyrok I C 170/10 nie jest przypadkiem tym "uzgodnieniem" naszych ksiąg wieczystych z podwójnym ohipotekowaniem w którego istnienie zdają się niezachwianie wierzyć instytucje powiatu G. A jeżeli tak, to odpadamy. Oznacza to bowiem, ze w powiecie G opracowano procedury nie tylko uzgodnień dobrze udokumentowanych praw własności z alternatywną rzeczywistością opartą na kilku poświadczeniach nieprawdy ze wskazaniem na ta ostatnia jako rzekomo istniejącą, ale również robienia tego w obecności nie świadomych niczego właścicieli. A to już byłaby wyższa szkoła jazdy nawet niż "prace analityczne" oparte tylko o złożenie się kilku "mądrych głów" i niczym więcej.
10. Inne ciekawe wyroki
Po dokonaniu odkrycia, że bezsensowne i niechlujnie napisane uzasadnienie wyroku I C 170/10 wygląda dużo bardziej sensownie jeśli spojrzy się z perspektywy "protokołu z badania ksiąg wieczystych" z 2002 roku opiewającego na fikcyjną nieruchomość z fikcyjnymi właścicielami postanowiliśmy rzucić okiem na inne dokumenty wystawione przez Sąd teoretycznie wymagające ustalenia stanu faktyczno-prawnego nieruchomości.
Na początek wzięliśmy postanowienie o umorzeniu postępowania II K 316/14 w którym sędzia uraczył nas informacją o tym, że kwestionujemy stan prawny nieruchomości. Ponieważ niczego nie kwestionowaliśmy, a co najwyżej domagaliśmy się wyjaśnienia dlaczego Sąd znanego nam stanu prawnego nie uznaje, więc wnieśliśmy o sprostowanie. Do dziś dnia go nie otrzymaliśmy.
Spójrzmy jednak co by było jeśli założymy, że sędzia wierzył w rzeczywistość faktyczno-prawną z "protokołu badania ksiąg wieczystych". Hmm... prawie zaczynamy mu współczuć bo sprawa wygląda jak kotłowanina jakiegoś stada psychopatów. Pomińmy już nasze skromne osoby,które jako członków stuletniej szajki fałszującej dokumenty oraz właścicieli tresowanych korników można podejrzewać o najgorsze. Ale matka Pani Sąsiadki, która zeznawała jako świadek i potwierdziła ten stan faktyczno-prawny,który znamy, a nie ten który wynika z "protokołu z badania ksiąg wieczystych"? Nic dziwnego, że sędzia przerwał jej przesłuchanie i więcej jej, ani Pani Sąsiadki nie wezwał. A eksperci którzy na zlecenie PINB próbowali dokonać oględzin i udokumentowali na zdjęciach istniejący budynek (a nie jakiś bliżej nieokreślony,który powinien się tam znajdować). Nie możemy wykluczyć, że po obejrzeniu tych zdjęć sędzia przestudiował całą instrukcje do photoshopa, żeby zobaczyć jak coś takiego można było zrobić. Właściwie nawet trudno się dziwić, że koniec końców sędzia zaraz po umorzeniu postępowania przeniósł się z wydziału karnego do rodzinnego, gdzie prawdopodobieństwo spotkania jeszcze raz z nami oraz sprawą naszej nieruchomości równe jest zero.
Inne dokumenty sądowe które w istniejącej rzeczywistości faktyczno-prawnej wyglądają co najmniej dziwnie przy założeniu, że prawdą są ustalenia niesławnego "protokołu z badania ksiąg wieczystych" też zaczynają mieć sens. Prawo Pani Sąsiadki do chodzenia po będącej naszą wyłączną własnością piwnicy i bawienia się naszą instalacją wodociągową. Jeśli nie istnieją lokale mieszkalne z przypisanymi na wyłączność pomieszczeniami piwnicznymi to zaczyna mieć jakiś pokrętny sens. Uwolnienie Pani Sąsiadki od zarzutu uniemożliwiania nam wykonania remontów? Jeśli chcemy wykonać remonty w budynku, który nie jest w żadnym wypadku nasza własnością, albo wręcz nie istnieje to brzmi naprawdę sensownie.
Warto wspomnieć jeszcze o sprawach, które co prawda nie zakończyły się jeszcze żadnym wyrokiem/postanowieniem jednak sam ich sposób procesowania już budzi wątpliwości odnośnie tego w jakiej rzeczywistości faktyczno-prawnej lewituje prowadzący je sędzia. Weźmy choćby sprawę I C 77/11 czyli dobrze udokumentowane roszczenie o zapłatę 200 zł, które w istniejącym rzeczywiście stanie faktyczno-prawnym powinno być załatwione w prostym postępowaniu nakazowym, natomiast sąd zmienił je w trwający już od 6 lat cyrk. Przy założeniu wiarygodności "protokołu z badania ksiąg wieczystych" rzeczywiście ma to jakiś sens bo domagamy się czegoś co nam się ewidentnie nie należy (200 zł dotyczy kosztów przypadających na Panią Sąsiadkę poniesionych w związku z wykonaniem przez nas obowiązkowego 5-letniego przeglądu stanu technicznego budynku). Niby dlaczego miałaby nam płacić jeśli nie mieliśmy prawa do samodzielnego wykonywania takiego przeglądu (w istniejącej rzeczywistości faktyczno-prawnej mamy) oraz wykonaliśmy przegląd dokumentujący istnienie innego budynku (co usiłuje z kolei od 6 lat udowodnić PINB). Psychozę w tym przypadku podkręciła też Pani Sąsiadka, uporczywie twierdząc, że przegląd jest nieprawidłowy. Nie wiadomo dokładnie co przez to rozumiała, jednak sędzia podchwyciła to błyskawicznie i zażądała od nas dowodu, że osoba wykonująca przegląd istnieje oraz posiada stosowne uprawnienia (logiczne bo jaki wiarygodny specjalista zgodziłby się brać udział w takiej hucpie jak wykonywanie przeglądu fikcyjnego budynku na zlecenie osób które nie są jego właścicielami). Niestety to, że osoba wykonująca przegląd naprawdę istnieje oraz ma uprawnienia nie wytrąciło sędzi z bujania w obłokach. Być może doszła do wniosku, że osoba od przeglądu jest częścią naszej 100-letniej szajki fałszerzy dokumentów oraz treserów korników. Warto jeszcze dodać, ze w trakcie trwania sprawy I C 77/11 prowadząca ją sędzia dostała awans na przewodniczącą wydziału. Sprawiło to,że mamy zagadkę czy tez poza sprawą I C 77/11 nie wykazuje hmm... tak wybujałej fantazji czy też jej fantazyjne zachowanie nie odbiega od standardów tego sądu.
Warto wspomnieć tez o sprawie I Ns 253/10 (nakazanie remontu szopy). W sprawie tej przez dłuższy czas dziwiło nas jak sędzia mógł przyjąć wniosek Pani Sąsiadki o zburzenie szopy bynajmniej nie wynikający z posiadanych przez nią uprawnień w stosunku do nieruchomości (złożenie wniosku wymagało uprawnień do sądowego żądania czynności z zakresu zarządu nadzwyczajnego). Podejrzewaliśmy niekompetencję albo korupcję, aż wreszcie nas olśniło. Być może w świecie "protokołu z badania ksiąg wieczystych" Pani Sąsiadka rzeczywiście posiada takie uprawnienia. Co prawda powoduje to kolejne pytanie czyli jak to możliwe aby Pani Sąsiadka posiadając w swoim rozumieniu znacznie większe udziały w nieruchomości niż lokal nr 3 z przypisaną 1/6 udziałów w częściach wspólnych nie pisnęła o tym przez 6 lat ani słowa. Jednak kontakty z osobami którym Pani Sąsiadka usiłowała sprzedać "coś" z nieruchomości budzą w nas podejrzenia, że owszem mogła coś pisnąć, tyle że nie nam. Pismo od jej prawnika, który jeżeli dobrze zrozumieliśmy z jej upoważnienia chciał zarządzać nieruchomością tez daje do myślenia. Jednak nie chcemy być podejrzliwi toteż wyrażamy tylko nadzieję, ze jeżeli Pani Sąsiadka wie coś o alternatywnej rzeczywistości lub ma na jej istnienie jakieś "dokumenty" to powinna była dołączyć je do akt sprawy a nie stawiać sędziego w trudnej sytuacji, zmuszając przy tym do nadludzkiej gimnastyki prowadzenia sprawy w oparciu o coś o czym wie, ale nie może powiedzieć. Z pomocą sędziemu przyszedł biegły sądowy, który obejrzał 79 m2 budynek gospodarczy, a następnie opisał jego koszty tak jakby to była co najwyżej budka z serduszkiem. Zresztą później stwierdził, ze nawet przy tak naliczonych kosztach remonty nie mają sensu ekonomicznego.... No cóż jeżeli alternatywną rzeczywistość opisuje nie tylko "protokół z badania ksiąg wieczystych", ale również plany na której wydano decyzję o nadbudowie z 1993 roku - to musimy przyznać, że żadnego budynku gospodarczego tam się nie dopatrzyliśmy. Trzeba wiec przyznać rację biegłemu, ze płacenie 3 tys złotych za remont czegoś co nie istnieje - to lekka ekstrawagancja...
Jak widać jeśli założy się fanatyczną wiarę sądu w ustalenia "protokołu z badania ksiąg wieczystych" lub podobnego dokumentu jego absurdalne działanie staje się prawie racjonalne. Zagadką pozostaje jedynie dlaczego żaden z sędziów bujających w alternatywnej rzeczywistości nie podjął próby jej konfrontacji z naszymi dokumentami. Chociaż kilku z nich chyba ewidentnie coś nie pasowało bo mamy wrażenie, że sędziowie procesujący co bardziej smakowite sprawy związane z naszą nieruchomością mają niezwykły pociąg do przenoszenia się do Wydziału Rodzinnego lub innych sądów (gdzie prawdopodobieństwo spotkania z nami i naszą nieruchomością jest równe zero). No ale może szybka rotacja kadr w sądownictwie nie jest niczym dziwnym.....
Po dokonaniu odkrycia, że bezsensowne i niechlujnie napisane uzasadnienie wyroku I C 170/10 wygląda dużo bardziej sensownie jeśli spojrzy się z perspektywy "protokołu z badania ksiąg wieczystych" z 2002 roku opiewającego na fikcyjną nieruchomość z fikcyjnymi właścicielami postanowiliśmy rzucić okiem na inne dokumenty wystawione przez Sąd teoretycznie wymagające ustalenia stanu faktyczno-prawnego nieruchomości.
Na początek wzięliśmy postanowienie o umorzeniu postępowania II K 316/14 w którym sędzia uraczył nas informacją o tym, że kwestionujemy stan prawny nieruchomości. Ponieważ niczego nie kwestionowaliśmy, a co najwyżej domagaliśmy się wyjaśnienia dlaczego Sąd znanego nam stanu prawnego nie uznaje, więc wnieśliśmy o sprostowanie. Do dziś dnia go nie otrzymaliśmy.
Spójrzmy jednak co by było jeśli założymy, że sędzia wierzył w rzeczywistość faktyczno-prawną z "protokołu badania ksiąg wieczystych". Hmm... prawie zaczynamy mu współczuć bo sprawa wygląda jak kotłowanina jakiegoś stada psychopatów. Pomińmy już nasze skromne osoby,które jako członków stuletniej szajki fałszującej dokumenty oraz właścicieli tresowanych korników można podejrzewać o najgorsze. Ale matka Pani Sąsiadki, która zeznawała jako świadek i potwierdziła ten stan faktyczno-prawny,który znamy, a nie ten który wynika z "protokołu z badania ksiąg wieczystych"? Nic dziwnego, że sędzia przerwał jej przesłuchanie i więcej jej, ani Pani Sąsiadki nie wezwał. A eksperci którzy na zlecenie PINB próbowali dokonać oględzin i udokumentowali na zdjęciach istniejący budynek (a nie jakiś bliżej nieokreślony,który powinien się tam znajdować). Nie możemy wykluczyć, że po obejrzeniu tych zdjęć sędzia przestudiował całą instrukcje do photoshopa, żeby zobaczyć jak coś takiego można było zrobić. Właściwie nawet trudno się dziwić, że koniec końców sędzia zaraz po umorzeniu postępowania przeniósł się z wydziału karnego do rodzinnego, gdzie prawdopodobieństwo spotkania jeszcze raz z nami oraz sprawą naszej nieruchomości równe jest zero.
Inne dokumenty sądowe które w istniejącej rzeczywistości faktyczno-prawnej wyglądają co najmniej dziwnie przy założeniu, że prawdą są ustalenia niesławnego "protokołu z badania ksiąg wieczystych" też zaczynają mieć sens. Prawo Pani Sąsiadki do chodzenia po będącej naszą wyłączną własnością piwnicy i bawienia się naszą instalacją wodociągową. Jeśli nie istnieją lokale mieszkalne z przypisanymi na wyłączność pomieszczeniami piwnicznymi to zaczyna mieć jakiś pokrętny sens. Uwolnienie Pani Sąsiadki od zarzutu uniemożliwiania nam wykonania remontów? Jeśli chcemy wykonać remonty w budynku, który nie jest w żadnym wypadku nasza własnością, albo wręcz nie istnieje to brzmi naprawdę sensownie.
Warto wspomnieć jeszcze o sprawach, które co prawda nie zakończyły się jeszcze żadnym wyrokiem/postanowieniem jednak sam ich sposób procesowania już budzi wątpliwości odnośnie tego w jakiej rzeczywistości faktyczno-prawnej lewituje prowadzący je sędzia. Weźmy choćby sprawę I C 77/11 czyli dobrze udokumentowane roszczenie o zapłatę 200 zł, które w istniejącym rzeczywiście stanie faktyczno-prawnym powinno być załatwione w prostym postępowaniu nakazowym, natomiast sąd zmienił je w trwający już od 6 lat cyrk. Przy założeniu wiarygodności "protokołu z badania ksiąg wieczystych" rzeczywiście ma to jakiś sens bo domagamy się czegoś co nam się ewidentnie nie należy (200 zł dotyczy kosztów przypadających na Panią Sąsiadkę poniesionych w związku z wykonaniem przez nas obowiązkowego 5-letniego przeglądu stanu technicznego budynku). Niby dlaczego miałaby nam płacić jeśli nie mieliśmy prawa do samodzielnego wykonywania takiego przeglądu (w istniejącej rzeczywistości faktyczno-prawnej mamy) oraz wykonaliśmy przegląd dokumentujący istnienie innego budynku (co usiłuje z kolei od 6 lat udowodnić PINB). Psychozę w tym przypadku podkręciła też Pani Sąsiadka, uporczywie twierdząc, że przegląd jest nieprawidłowy. Nie wiadomo dokładnie co przez to rozumiała, jednak sędzia podchwyciła to błyskawicznie i zażądała od nas dowodu, że osoba wykonująca przegląd istnieje oraz posiada stosowne uprawnienia (logiczne bo jaki wiarygodny specjalista zgodziłby się brać udział w takiej hucpie jak wykonywanie przeglądu fikcyjnego budynku na zlecenie osób które nie są jego właścicielami). Niestety to, że osoba wykonująca przegląd naprawdę istnieje oraz ma uprawnienia nie wytrąciło sędzi z bujania w obłokach. Być może doszła do wniosku, że osoba od przeglądu jest częścią naszej 100-letniej szajki fałszerzy dokumentów oraz treserów korników. Warto jeszcze dodać, ze w trakcie trwania sprawy I C 77/11 prowadząca ją sędzia dostała awans na przewodniczącą wydziału. Sprawiło to,że mamy zagadkę czy tez poza sprawą I C 77/11 nie wykazuje hmm... tak wybujałej fantazji czy też jej fantazyjne zachowanie nie odbiega od standardów tego sądu.
Warto wspomnieć tez o sprawie I Ns 253/10 (nakazanie remontu szopy). W sprawie tej przez dłuższy czas dziwiło nas jak sędzia mógł przyjąć wniosek Pani Sąsiadki o zburzenie szopy bynajmniej nie wynikający z posiadanych przez nią uprawnień w stosunku do nieruchomości (złożenie wniosku wymagało uprawnień do sądowego żądania czynności z zakresu zarządu nadzwyczajnego). Podejrzewaliśmy niekompetencję albo korupcję, aż wreszcie nas olśniło. Być może w świecie "protokołu z badania ksiąg wieczystych" Pani Sąsiadka rzeczywiście posiada takie uprawnienia. Co prawda powoduje to kolejne pytanie czyli jak to możliwe aby Pani Sąsiadka posiadając w swoim rozumieniu znacznie większe udziały w nieruchomości niż lokal nr 3 z przypisaną 1/6 udziałów w częściach wspólnych nie pisnęła o tym przez 6 lat ani słowa. Jednak kontakty z osobami którym Pani Sąsiadka usiłowała sprzedać "coś" z nieruchomości budzą w nas podejrzenia, że owszem mogła coś pisnąć, tyle że nie nam. Pismo od jej prawnika, który jeżeli dobrze zrozumieliśmy z jej upoważnienia chciał zarządzać nieruchomością tez daje do myślenia. Jednak nie chcemy być podejrzliwi toteż wyrażamy tylko nadzieję, ze jeżeli Pani Sąsiadka wie coś o alternatywnej rzeczywistości lub ma na jej istnienie jakieś "dokumenty" to powinna była dołączyć je do akt sprawy a nie stawiać sędziego w trudnej sytuacji, zmuszając przy tym do nadludzkiej gimnastyki prowadzenia sprawy w oparciu o coś o czym wie, ale nie może powiedzieć. Z pomocą sędziemu przyszedł biegły sądowy, który obejrzał 79 m2 budynek gospodarczy, a następnie opisał jego koszty tak jakby to była co najwyżej budka z serduszkiem. Zresztą później stwierdził, ze nawet przy tak naliczonych kosztach remonty nie mają sensu ekonomicznego.... No cóż jeżeli alternatywną rzeczywistość opisuje nie tylko "protokół z badania ksiąg wieczystych", ale również plany na której wydano decyzję o nadbudowie z 1993 roku - to musimy przyznać, że żadnego budynku gospodarczego tam się nie dopatrzyliśmy. Trzeba wiec przyznać rację biegłemu, ze płacenie 3 tys złotych za remont czegoś co nie istnieje - to lekka ekstrawagancja...
Jak widać jeśli założy się fanatyczną wiarę sądu w ustalenia "protokołu z badania ksiąg wieczystych" lub podobnego dokumentu jego absurdalne działanie staje się prawie racjonalne. Zagadką pozostaje jedynie dlaczego żaden z sędziów bujających w alternatywnej rzeczywistości nie podjął próby jej konfrontacji z naszymi dokumentami. Chociaż kilku z nich chyba ewidentnie coś nie pasowało bo mamy wrażenie, że sędziowie procesujący co bardziej smakowite sprawy związane z naszą nieruchomością mają niezwykły pociąg do przenoszenia się do Wydziału Rodzinnego lub innych sądów (gdzie prawdopodobieństwo spotkania z nami i naszą nieruchomością jest równe zero). No ale może szybka rotacja kadr w sądownictwie nie jest niczym dziwnym.....
11. Podsumowanie.
Jak widać z powyższego opisu gdyby ktoś szukał miejsca na rezerwat im. Stanisława Barei powiat G. nadaje się idealnie. Nic nie trzeba poprawiać, wystarczy przy wjeździe powiesić odpowiednio okazałego słomianego Misia.
Chociaż mamy pewne wątpliwości czy sam mistrz Bareja byłby w stanie strawić taką dawkę absurdu jaką nam tu zaserwowano. W końcu jakby nie patrzeć w ciągu ostatnich 6 lat, nie mając jakiejś specjalnej ochoty na zagłębianie się w tutejszą etnografię dowiedzieliśmy się iż:
1. Wystarczy, że kilka osób coś sobie ubzdura, żeby nawet dobrze udokumentowany zabytek zaczął zmieniać lokalizację (nie stanowi przy tym przeszkody, ze te same osoby kilka lat temu publikowały książki w których zaznaczona jest właściwa lokalizacja)
2. O tym czy w danym miejscu jest droga publiczna czy rów melioracyjny może zdecydować kilku urzędników w trakcie nieformalnej rozmowy (po której nie pozostaje żadna notatka)
3. Urzędnik może z dokumentu wyczytać nie tylko to czego w nim nie ma, ale też coś czemu treść dokumentu ewidentnie zaprzecza.
4. Ewidencja gruntów ma "charakter informacyjny", a akty notarialne oparte są na "oświadczeniach stron".
5.Urzędnik nie musi tłumaczyć się z tego w oparciu o co prowadzi sprawę oraz dlaczego tego czegoś nie ma w jej aktach. Podobnie zresztą jak sędzia czy prokurator
Oczywiście moglibyśmy uznać, że cała wina za zaobserwowane zjawiska spoczywa na nadzwyczajnych właściwościach ujęcia wody pitnej , które znajduje się w pobliżu zamkniętego składowiska śmieci (które oczywiście jest na okoliczność zanieczyszczania wody pitnej regularnie badane, ale czasem któraś sonda się zniszczy). Jednakże nie możemy też nieco bardziej racjonalnego rozwiązania. Biorąc pod uwagę geodezyjno-wieczystoksiegowy bałagan na jakim siedzą lokalne instytucje i poziom kompetencji obsługującego je personelu, który nie zrobił na nas oszałamiającego wrażenia to wystarczyłoby dorzucić jeszcze spuszczanie lokalnym instytucjom łomotu za każdy przypadek podwójnego ohipotekowania,który wyjdzie, żeby wytworzyć lokalne procedury dyskretnego "porządkowania". Jeśli doda się do tego jeszcze kompletną bezkarność wynikającą z niechęci instytucji nadzoru do ingerowania w cokolwiek poza literówkami w pismach i przestrzeganiem terminów to tworzy się normalny raj dla wszelkiego rodzaju Skunksów, które mają to do siebie, ze bardzo szybko potrafią wykalkulować sobie, że wystarczy stworzyć iluzję podwójnego ohipotekowania, żeby móc rekami lokalnych instytucji doprowadzić do przejęcia cudzej nieruchomości. I o tym najprawdopodobniej jest cała nasza sześcioletnia epopeja.
Jak widać z powyższego opisu gdyby ktoś szukał miejsca na rezerwat im. Stanisława Barei powiat G. nadaje się idealnie. Nic nie trzeba poprawiać, wystarczy przy wjeździe powiesić odpowiednio okazałego słomianego Misia.
Chociaż mamy pewne wątpliwości czy sam mistrz Bareja byłby w stanie strawić taką dawkę absurdu jaką nam tu zaserwowano. W końcu jakby nie patrzeć w ciągu ostatnich 6 lat, nie mając jakiejś specjalnej ochoty na zagłębianie się w tutejszą etnografię dowiedzieliśmy się iż:
1. Wystarczy, że kilka osób coś sobie ubzdura, żeby nawet dobrze udokumentowany zabytek zaczął zmieniać lokalizację (nie stanowi przy tym przeszkody, ze te same osoby kilka lat temu publikowały książki w których zaznaczona jest właściwa lokalizacja)
2. O tym czy w danym miejscu jest droga publiczna czy rów melioracyjny może zdecydować kilku urzędników w trakcie nieformalnej rozmowy (po której nie pozostaje żadna notatka)
3. Urzędnik może z dokumentu wyczytać nie tylko to czego w nim nie ma, ale też coś czemu treść dokumentu ewidentnie zaprzecza.
4. Ewidencja gruntów ma "charakter informacyjny", a akty notarialne oparte są na "oświadczeniach stron".
5.Urzędnik nie musi tłumaczyć się z tego w oparciu o co prowadzi sprawę oraz dlaczego tego czegoś nie ma w jej aktach. Podobnie zresztą jak sędzia czy prokurator
Oczywiście moglibyśmy uznać, że cała wina za zaobserwowane zjawiska spoczywa na nadzwyczajnych właściwościach ujęcia wody pitnej , które znajduje się w pobliżu zamkniętego składowiska śmieci (które oczywiście jest na okoliczność zanieczyszczania wody pitnej regularnie badane, ale czasem któraś sonda się zniszczy). Jednakże nie możemy też nieco bardziej racjonalnego rozwiązania. Biorąc pod uwagę geodezyjno-wieczystoksiegowy bałagan na jakim siedzą lokalne instytucje i poziom kompetencji obsługującego je personelu, który nie zrobił na nas oszałamiającego wrażenia to wystarczyłoby dorzucić jeszcze spuszczanie lokalnym instytucjom łomotu za każdy przypadek podwójnego ohipotekowania,który wyjdzie, żeby wytworzyć lokalne procedury dyskretnego "porządkowania". Jeśli doda się do tego jeszcze kompletną bezkarność wynikającą z niechęci instytucji nadzoru do ingerowania w cokolwiek poza literówkami w pismach i przestrzeganiem terminów to tworzy się normalny raj dla wszelkiego rodzaju Skunksów, które mają to do siebie, ze bardzo szybko potrafią wykalkulować sobie, że wystarczy stworzyć iluzję podwójnego ohipotekowania, żeby móc rekami lokalnych instytucji doprowadzić do przejęcia cudzej nieruchomości. I o tym najprawdopodobniej jest cała nasza sześcioletnia epopeja.
III
Korespondencji ciąg dalszy
Poznając coraz lepiej sposób działania instytucji państwowych powiatu G, zaczynamy podejrzewać, ze wszystko tutaj działa w oparciu o niedomówienia. Taka swoista "gra w głupa". Nie wiemy na ile poszczególni funkcjonariusze zdają sobie sprawę z tego, ze najprawdopodobniej biorą udział w bezprawnym przejmowaniu nieruchomości. Podejrzewamy, że raczej w swoim przekonaniu pomagają "ludziom co sobie życie ułożyli" (czyli lokalnym cwaniaczkom) przy okazji porządkując bałagan w swoich zasobach. A może odwrotnie. Może są przekonani, że to my jesteśmy "złowrogimi czyszczaczami" co to chcą rękami instytucji państwowych ubić własny interes, a fakt, ze mamy wszystkie dokumenty w porządku potwierdza ta teorie. Nie możemy bowiem wykluczyć, ze w powiecie "przyzwoici ludzie, co to sobie życie ułożyli" dokumentów nie mają, a ci co maja są traktowani z największa podejrzliwością, bo z reguły nie pasują one do czynionych latami "ustaleń" i "prac analitycznych".
Bez względu na to jednak jakie są motywacje powiatowych funkcjonariuszy państwowych - poskładany przez nas materiał wygląda dla wszystkich powiatowych instytucji bardzo niekorzystnie. Może gdy zaczniemy domagać się wyjaśnień wskazując, ze zebrany materiał sugeruje, że uczestniczą w bardzo brzydkim przekręcie - zdobędą się na chwile refleksji. Może źle oceniamy sytuację, ale dla wielu z nich jest to ostatni dzwonek, aby się zreflektować.
Bez względu na to jednak jakie są motywacje powiatowych funkcjonariuszy państwowych - poskładany przez nas materiał wygląda dla wszystkich powiatowych instytucji bardzo niekorzystnie. Może gdy zaczniemy domagać się wyjaśnień wskazując, ze zebrany materiał sugeruje, że uczestniczą w bardzo brzydkim przekręcie - zdobędą się na chwile refleksji. Może źle oceniamy sytuację, ale dla wielu z nich jest to ostatni dzwonek, aby się zreflektować.
12. Na początek pytanie o "uzgodnienie"
W chwili obecnej najbardziej intrygującym pytaniem jest co się stało na przełomie 2009/2020 roku, co sprawiło, że wszystkie instytucje powiatu G, ja za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęły widzieć na miejscu naszej nieruchomości inny obiekt. Przez długi okres czasu za pewnik przyjmowaliśmy, ze musiało stać się coś na miarę dokonania przed Sądem Rejonowym jakiejś czynności np zasiedzenia naszej nieruchomości przez kogoś kogo noga w tym miejscu nie postała lub czegoś o równie bezprawnego o równie poważnych konsekwencjach prawnych. Mówiąc po prostu podejrzewaliśmy, ze w tym czasie dokonano na nas przestępstwa (lub raczej czegoś co w każdym cywilizowanym miejscu jest uważane za przestępstwo) i to tak beznadziejnie głupiego, ze nikt przy zdrowych zmysłach nie jest zdolny do uwierzenia, że coś takiego mogło się stać. Już bardziej prawdopodobna wydawać by się musiało istnienia 100- letniej szajki fałszerzy. Naszą ulubiona teorią było zasiedzenie nieruchomości przez nieistniejącego lokatora mieszkającego w nieistniejącym lokalu znajdującym się w nieistniejącym domu. Zorientowawszy się jaki bałagan panuje w rejestrach dotyczących nieruchomości takie zdarzenie nie wydawało nam się bynajmniej nieprawdopodobne.
Poznawszy jednak specyfikę lokalnych "prac analitycznych" i "ustaleń" nie jesteśmy już tacy pewni, że powodem wpadnięcia całego powiatu w amok musiało być jakieś nieprawdopodobnie głupie przestępstwo. Całe zamieszania mogło się wziąść z tego, ze w 2009 ostatnia część nieruchomości przestała być własnością rodziny, która miała ja w swoim władaniu od wczesnych lat 1970-tych i mieszkała do wczesnych lat XXI wieku z poprzednia właścicielką, która zbywając nieruchomość zagwarantowała sobie prawo służebności mieszkania. Pamięć historyczna tych ludzi podobnie jak gromadzone przez nich dokumenty sięgała więc .... lat 1950-tych. Być może zniknięcie tych ludzi z nieruchomości sprawiło, ze ktoś uznał, ze zutylizowanie kilku poświadczeń nieprawdy zalegających w instytucjach państwowych da się zrealizować? W powiecie G wiele wydaje się być możliwe.
Rozstrzygnięcie sprawy wydaje się proste. Wystarczy zadać kilka pytań.
W chwili obecnej najbardziej intrygującym pytaniem jest co się stało na przełomie 2009/2020 roku, co sprawiło, że wszystkie instytucje powiatu G, ja za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęły widzieć na miejscu naszej nieruchomości inny obiekt. Przez długi okres czasu za pewnik przyjmowaliśmy, ze musiało stać się coś na miarę dokonania przed Sądem Rejonowym jakiejś czynności np zasiedzenia naszej nieruchomości przez kogoś kogo noga w tym miejscu nie postała lub czegoś o równie bezprawnego o równie poważnych konsekwencjach prawnych. Mówiąc po prostu podejrzewaliśmy, ze w tym czasie dokonano na nas przestępstwa (lub raczej czegoś co w każdym cywilizowanym miejscu jest uważane za przestępstwo) i to tak beznadziejnie głupiego, ze nikt przy zdrowych zmysłach nie jest zdolny do uwierzenia, że coś takiego mogło się stać. Już bardziej prawdopodobna wydawać by się musiało istnienia 100- letniej szajki fałszerzy. Naszą ulubiona teorią było zasiedzenie nieruchomości przez nieistniejącego lokatora mieszkającego w nieistniejącym lokalu znajdującym się w nieistniejącym domu. Zorientowawszy się jaki bałagan panuje w rejestrach dotyczących nieruchomości takie zdarzenie nie wydawało nam się bynajmniej nieprawdopodobne.
Poznawszy jednak specyfikę lokalnych "prac analitycznych" i "ustaleń" nie jesteśmy już tacy pewni, że powodem wpadnięcia całego powiatu w amok musiało być jakieś nieprawdopodobnie głupie przestępstwo. Całe zamieszania mogło się wziąść z tego, ze w 2009 ostatnia część nieruchomości przestała być własnością rodziny, która miała ja w swoim władaniu od wczesnych lat 1970-tych i mieszkała do wczesnych lat XXI wieku z poprzednia właścicielką, która zbywając nieruchomość zagwarantowała sobie prawo służebności mieszkania. Pamięć historyczna tych ludzi podobnie jak gromadzone przez nich dokumenty sięgała więc .... lat 1950-tych. Być może zniknięcie tych ludzi z nieruchomości sprawiło, ze ktoś uznał, ze zutylizowanie kilku poświadczeń nieprawdy zalegających w instytucjach państwowych da się zrealizować? W powiecie G wiele wydaje się być możliwe.
Rozstrzygnięcie sprawy wydaje się proste. Wystarczy zadać kilka pytań.
Sąd Rejonowy w G
W związku z brakiem merytorycznego ustosunkowania się do pism z dnia 18.05.2016 i 24.06.2016 wnoszę o wydanie zaświadczenia zawierającego:
1. sygnaturę postępowania w którym doszło do "uzgodnień" podważających prawa właścicieli ujawnionych w księgach wieczystych prowadzonych dla nieruchomości przy ul K 53 w M w formie w jakiej jest opisana w wypisie z ewidencji gruntów, budynków i lokali (o ile takie "uzgodnienie" miało miejsce)
2. kserokopii dokumentu zawierającego "uzgodnienie" pisane w pkt I.
3. wyjaśnienie dlaczego informacja o "uzgodnieniu" opisanym w pkt 1 ( o ile miało miejsce) nie znalazła się w dokumentach wystawianych przez Sąd Rejonowy w G w związku ze sprawami mającymi związek z nieruchomością przy ul K 53 w M
Przypominam- ze od ok 2010 roku sprawy związane ze wspomnianą nieruchomością są procesowane tak jakby na jej miejscu znajdował się inny obiekt niż ten istniejący rzeczywiście i ujawniony w księgach wieczystych i wypisie z ewidencji gruntów, budynków i lokali.
Wskazuję również, że do 2009 roku istniejąca rzeczywistość faktyczno-prawna na tej nieruchomości i będące jej odzwierciedleniem rejestry (np wspomniane księgi wieczyste) były w pełni respektowane przez wszystkie instytucje Powiatu Gi . Na potwierdzenie czego istnieje bogata dokumentacja jaka nieuchronnie powstaje w czasie władania nieruchomością przez właścicieli, (załącznik 1)
Wskazuje to iż na przełomie 2009/2010 mogło dojść do "uzgodnienia" o którym z niezrozumiałych przyczyn nie poinformowano jednak właścicieli nieruchomości ujawnionych w prowadzonych dla niej księgach wieczystych pomimo iż te ostatnie dokumentują prawie 100-letnią historią własności nieruchomości oraz ciągłego nią władania przez właścicieli w niej ujawnionych. Informacji takiej nie podano również w żadnej z kilkudziesięciu spraw procesowanych przed różnymi instytucjami Powiatu G • z ewidentnym brakiem poszanowania praw wynikających z zapisów wspomnianych ksiąg wieczystych (w tym przed Sądem)
Jeżeli w trybie przewidzianym dla wydania zaświadczenia nie otrzymam wnioskowanych dokumentów nie będę miała żadnych podstaw do domniemania, ze powodem trwającego od 2010 braku poszanowania dla praw wynikających z zapisów ksiąg wieczystych jest jakieś "uzgodnienie" tj. pojedynczy rażący błąd (ewentualnie czyn zabroniony) popełniony przez np. pojedynczego sędziego.
Postawi to Panią w wyjątkowo trudnej sytuacji bowiem wskazywać to będzie, na utrzymywanie w obrębie Sądu Rejonowego w G mniej lub bardziej oficjalnych procedur pozwalających na generowanie podwójnego ohipotekowania na nieruchomości w oparciu o poświadczenia nieprawdy i "śmieciowe"
dokumenty zawierające ewidentnie nieprawdziwe informacje (załącznik 2), które jak się zdaje w zdumiewający sposób nabrały "mocy prawnej" po zbyciu nieruchomości przez rodzinę władająca nią od 1973 roku (i będąca w według mojej wiedzy w dobrych stosunkach z rodziną poprzednich właścicieli 1950-1973) osobom nic związanym wcześniej z Powiatem G
Istnienie takich procedur niewątpliwie wyjaśniać b> mogło fakt iż zachowująca ciągłość dokumentacja dotycząca nieruchomości znajdującej się przy ul. 53 w M pokazuje inny przebieg ulicy K (przesunięty względem pierwotnej lokalizacji) niż większość nieruchomości przy tej ulicy, które nie będąc W ciągłym władaniu właścicieli nic mogą poszczycić się ciągłością dokumentacji.
Jako interes prawny podaję konieczność ustalenia sytuacji prawnej nieruchomości przy ul K 53 w M przed planowanym zakupem jej części. Z analiz) dokumentów wynika, zc nieruchomość ta o czystej sytuacji prawnej (szanowanej w obrębie instytucji Powiatu G do 2009 roku załącznik 1)
wydaje się być w trakcie bezprawnego przejmowania w oparciu o fikcyjne podwójne ohipotekowania oparte na kilku poświadczeniach nieprawdy uwiarygadnianych przez instytucje państwowe.
Z poważaniem
W załączeniu:
Załącznik I - Lista wybranych dokumentów za lala 1984 - 2009 potwierdzających iż instytucje Powiatu G do roku 2010 uznawały stan prawny nieruchomości ujawniony w księgach wieczystych a także pozostawały w ciągłym kontakcie z władającymi nieruchomością właścicielami.
Załącznik 2 - wykazanie wadliwości dokumentów które przetrzymują w swoich zasobach oraz posługują się niektóre instytucje Powiatu G
Pisma o podobnej treści wysłaliśmy do Urzędu Miasta M, Starostwa G i Prokuratury Rejonowej w G. Z niecierpliwością czekamy na odpowiedź
W związku z brakiem merytorycznego ustosunkowania się do pism z dnia 18.05.2016 i 24.06.2016 wnoszę o wydanie zaświadczenia zawierającego:
1. sygnaturę postępowania w którym doszło do "uzgodnień" podważających prawa właścicieli ujawnionych w księgach wieczystych prowadzonych dla nieruchomości przy ul K 53 w M w formie w jakiej jest opisana w wypisie z ewidencji gruntów, budynków i lokali (o ile takie "uzgodnienie" miało miejsce)
2. kserokopii dokumentu zawierającego "uzgodnienie" pisane w pkt I.
3. wyjaśnienie dlaczego informacja o "uzgodnieniu" opisanym w pkt 1 ( o ile miało miejsce) nie znalazła się w dokumentach wystawianych przez Sąd Rejonowy w G w związku ze sprawami mającymi związek z nieruchomością przy ul K 53 w M
Przypominam- ze od ok 2010 roku sprawy związane ze wspomnianą nieruchomością są procesowane tak jakby na jej miejscu znajdował się inny obiekt niż ten istniejący rzeczywiście i ujawniony w księgach wieczystych i wypisie z ewidencji gruntów, budynków i lokali.
Wskazuję również, że do 2009 roku istniejąca rzeczywistość faktyczno-prawna na tej nieruchomości i będące jej odzwierciedleniem rejestry (np wspomniane księgi wieczyste) były w pełni respektowane przez wszystkie instytucje Powiatu Gi . Na potwierdzenie czego istnieje bogata dokumentacja jaka nieuchronnie powstaje w czasie władania nieruchomością przez właścicieli, (załącznik 1)
Wskazuje to iż na przełomie 2009/2010 mogło dojść do "uzgodnienia" o którym z niezrozumiałych przyczyn nie poinformowano jednak właścicieli nieruchomości ujawnionych w prowadzonych dla niej księgach wieczystych pomimo iż te ostatnie dokumentują prawie 100-letnią historią własności nieruchomości oraz ciągłego nią władania przez właścicieli w niej ujawnionych. Informacji takiej nie podano również w żadnej z kilkudziesięciu spraw procesowanych przed różnymi instytucjami Powiatu G • z ewidentnym brakiem poszanowania praw wynikających z zapisów wspomnianych ksiąg wieczystych (w tym przed Sądem)
Jeżeli w trybie przewidzianym dla wydania zaświadczenia nie otrzymam wnioskowanych dokumentów nie będę miała żadnych podstaw do domniemania, ze powodem trwającego od 2010 braku poszanowania dla praw wynikających z zapisów ksiąg wieczystych jest jakieś "uzgodnienie" tj. pojedynczy rażący błąd (ewentualnie czyn zabroniony) popełniony przez np. pojedynczego sędziego.
Postawi to Panią w wyjątkowo trudnej sytuacji bowiem wskazywać to będzie, na utrzymywanie w obrębie Sądu Rejonowego w G mniej lub bardziej oficjalnych procedur pozwalających na generowanie podwójnego ohipotekowania na nieruchomości w oparciu o poświadczenia nieprawdy i "śmieciowe"
dokumenty zawierające ewidentnie nieprawdziwe informacje (załącznik 2), które jak się zdaje w zdumiewający sposób nabrały "mocy prawnej" po zbyciu nieruchomości przez rodzinę władająca nią od 1973 roku (i będąca w według mojej wiedzy w dobrych stosunkach z rodziną poprzednich właścicieli 1950-1973) osobom nic związanym wcześniej z Powiatem G
Istnienie takich procedur niewątpliwie wyjaśniać b> mogło fakt iż zachowująca ciągłość dokumentacja dotycząca nieruchomości znajdującej się przy ul. 53 w M pokazuje inny przebieg ulicy K (przesunięty względem pierwotnej lokalizacji) niż większość nieruchomości przy tej ulicy, które nie będąc W ciągłym władaniu właścicieli nic mogą poszczycić się ciągłością dokumentacji.
Jako interes prawny podaję konieczność ustalenia sytuacji prawnej nieruchomości przy ul K 53 w M przed planowanym zakupem jej części. Z analiz) dokumentów wynika, zc nieruchomość ta o czystej sytuacji prawnej (szanowanej w obrębie instytucji Powiatu G do 2009 roku załącznik 1)
wydaje się być w trakcie bezprawnego przejmowania w oparciu o fikcyjne podwójne ohipotekowania oparte na kilku poświadczeniach nieprawdy uwiarygadnianych przez instytucje państwowe.
Z poważaniem
W załączeniu:
Załącznik I - Lista wybranych dokumentów za lala 1984 - 2009 potwierdzających iż instytucje Powiatu G do roku 2010 uznawały stan prawny nieruchomości ujawniony w księgach wieczystych a także pozostawały w ciągłym kontakcie z władającymi nieruchomością właścicielami.
Załącznik 2 - wykazanie wadliwości dokumentów które przetrzymują w swoich zasobach oraz posługują się niektóre instytucje Powiatu G
Pisma o podobnej treści wysłaliśmy do Urzędu Miasta M, Starostwa G i Prokuratury Rejonowej w G. Z niecierpliwością czekamy na odpowiedź
13. Korespondencja z Sądem Rejonowym w G
Wydaje się, że długo chroniony świętym przekonaniem o nieomylności i niepokalanej uczciwości sądownictwa powszechnego - Sąd Rejonowy w G. zgubił całkowicie fason, gdy zorientowaliśmy się w stosowanych przezeń zdumiewających procedurach. Ta placówka wydaje się wić niczym piskorz w mętnej wodzie w swoich niedomówieniach, przeinaczeniach pomyłkach podpierając się przy tym "niezależnością" i "prawem do merytorycznej oceny". Nie zauważyła nawet, ze gdy się wpuści w te zatęchłe wody odrobinę jawności - to wszystko zaczyna wyglądać naprawdę dla niej paskudnie.
Gdy wreszcie odrzuci się wszystkie mity i zacznie się oceniać Sąd Rejonowy w G nie przez pryzmat tego czym sąd być powinien, ale przez pryzmat tego co rzeczywiście wyprawia, to natychmiast okazuje się, że jest wiele rzeczy do wyjaśnienia, których Sad Rejonowy w G po prostu wyjaśnić nie potrafi. A jeżeli chce zachować chociaż namiastkę autorytetu to powinien wyjaśnić szereg okoliczności.
1. Począwszy od tego skąd się wzięła w księgach wieczystych informacja o rzekomym istnieniu alternatywnej rzeczywistości na parceli o historycznym numerze 275a (z podziału której w faktycznie rzeczywistości powstała nasza działka). Jeżeli to było orzeczenie sądowe t jak mogło dojść do jego wydania w sytuacji gdy księgi wieczyste zawierały komplet informacji potrzebnych do należnego rozpatrzenia sprawy.
2. Dlaczego wykreowaniu alternatywnej rzeczywistości nie poinformowano osób mających interes prawny w wyjaśnieniu sprawy (np władających nieruchomościami powstałymi z podziału działki 275a np poprzez wpisanie ostrzeżenia do ksiąg wieczystych prowadzonych dla poszczególnych części nieruchomości
3. Dlaczego nie wyjaśniono sprawy w trakcie procesu migracji danych do elektronicznego systemu ksiąg wieczystych ukrywając istnienie wyczarowanego podwójnego ohipotekowania pod inna numeracją?
4. Czy stało się coś na przełomie 2009/2010 roku co sprawiło, ze raptem zaczęto uznawać istnienie alternatywnej rzeczywistości? Czy tez jedynym "trigerem" była sprzedaż nieruchomości przez rodzinę w której władaniu pozostawała ona od wczesnych lat 1970-tych.
5. Jeżeli istotnie wierzono w niepewny, lub wręcz inny stan faktyczno-prawny nieruchomości dlaczego nie wyjaśniono sprawy w jawnym postępowania tylko nie wyjaśniając dlaczego zaczęto procesować sprawy tak jakby na miejscu istniejącej nieruchomości znajdował się inny obiekt.
Wydaje się, że długo chroniony świętym przekonaniem o nieomylności i niepokalanej uczciwości sądownictwa powszechnego - Sąd Rejonowy w G. zgubił całkowicie fason, gdy zorientowaliśmy się w stosowanych przezeń zdumiewających procedurach. Ta placówka wydaje się wić niczym piskorz w mętnej wodzie w swoich niedomówieniach, przeinaczeniach pomyłkach podpierając się przy tym "niezależnością" i "prawem do merytorycznej oceny". Nie zauważyła nawet, ze gdy się wpuści w te zatęchłe wody odrobinę jawności - to wszystko zaczyna wyglądać naprawdę dla niej paskudnie.
Gdy wreszcie odrzuci się wszystkie mity i zacznie się oceniać Sąd Rejonowy w G nie przez pryzmat tego czym sąd być powinien, ale przez pryzmat tego co rzeczywiście wyprawia, to natychmiast okazuje się, że jest wiele rzeczy do wyjaśnienia, których Sad Rejonowy w G po prostu wyjaśnić nie potrafi. A jeżeli chce zachować chociaż namiastkę autorytetu to powinien wyjaśnić szereg okoliczności.
1. Począwszy od tego skąd się wzięła w księgach wieczystych informacja o rzekomym istnieniu alternatywnej rzeczywistości na parceli o historycznym numerze 275a (z podziału której w faktycznie rzeczywistości powstała nasza działka). Jeżeli to było orzeczenie sądowe t jak mogło dojść do jego wydania w sytuacji gdy księgi wieczyste zawierały komplet informacji potrzebnych do należnego rozpatrzenia sprawy.
2. Dlaczego wykreowaniu alternatywnej rzeczywistości nie poinformowano osób mających interes prawny w wyjaśnieniu sprawy (np władających nieruchomościami powstałymi z podziału działki 275a np poprzez wpisanie ostrzeżenia do ksiąg wieczystych prowadzonych dla poszczególnych części nieruchomości
3. Dlaczego nie wyjaśniono sprawy w trakcie procesu migracji danych do elektronicznego systemu ksiąg wieczystych ukrywając istnienie wyczarowanego podwójnego ohipotekowania pod inna numeracją?
4. Czy stało się coś na przełomie 2009/2010 roku co sprawiło, ze raptem zaczęto uznawać istnienie alternatywnej rzeczywistości? Czy tez jedynym "trigerem" była sprzedaż nieruchomości przez rodzinę w której władaniu pozostawała ona od wczesnych lat 1970-tych.
5. Jeżeli istotnie wierzono w niepewny, lub wręcz inny stan faktyczno-prawny nieruchomości dlaczego nie wyjaśniono sprawy w jawnym postępowania tylko nie wyjaśniając dlaczego zaczęto procesować sprawy tak jakby na miejscu istniejącej nieruchomości znajdował się inny obiekt.
6. jakie znaczenie maja takie dokumenty jak wyrok I C 170/10 pełny unieważniający umowę bez sprecyzowania o którą z dwóch podpisanych w tym dniu chodzi i zawierających cała masę półprawd i przeinaczeń przy opisie stanu prawnego nieruchomości (z którymi według poświadczenia sędziego strony się zgadzają, pomimo iż nikt ich o zdanie nie pytał). Jak ten wyrok może być rozumiany przez kogoś kto ma informacje o rzekomo innej sytuacji faktyczno-prawnej?
Pytania można mnożyć. Pewne jest tylko jedno- to, że Sąd Rejonowy w G. nie chce na nie odpowiedzieć. Chyba czas założyć, że po prostu nie może i stara się zaczarować rzeczywistość żyjąc w przekonaniu, że jeżeli niczego nie wyjaśni - nie da nam dowodu istnienia poważnych nieprawidłowości w swoim działaniu. Najwyższy czas wyprowadzić go z błędu pisząc podsumowanie. |
14. Korespondencja ze Starostwem w G.
Przeglądając korespondencje ze starostwem ma się wrażenie, ze głównym celem istnienia ewidencji gruntów, budynków i lokalu jest nie tyle dokumentowanie stanu faktycznego nieruchomości - ile upychanie jakiś wadliwych dokumentów pozyskanych w procesie badania ksiąg wieczystych na potrzeby modernizacji lub wyciągniętych z przepastnych zasobów Urzędu Miasta M.
Trudno inaczej bowiem interpretować ośli upór z którym odmawia usunięcia informacji nie tylko ewidentnie nieprawdziwych, ale również sprzecznych z przechowywana w jego zasobach dokumentacją.
Przeglądając korespondencje ze starostwem ma się wrażenie, ze głównym celem istnienia ewidencji gruntów, budynków i lokalu jest nie tyle dokumentowanie stanu faktycznego nieruchomości - ile upychanie jakiś wadliwych dokumentów pozyskanych w procesie badania ksiąg wieczystych na potrzeby modernizacji lub wyciągniętych z przepastnych zasobów Urzędu Miasta M.
Trudno inaczej bowiem interpretować ośli upór z którym odmawia usunięcia informacji nie tylko ewidentnie nieprawdziwych, ale również sprzecznych z przechowywana w jego zasobach dokumentacją.
Jakoś cały czas trudno nam sobie wyobrazić sytuację w której osoby przy zdrowych zmysłach przyjmują bez zastrzeżeń ewidentne bzdury, sprzeczne z tym co jest w terenie i posiadana przez nie bogatą dokumentacją. A następnie za wszelką cenę usiłują udowodnić, ze ich rejestry są złe i na siłę usiłują je zmienić stosując przy tym zabiegi, które muszą w końcu doprowadzić do poważnych kłopotów.
Czy winę ponosi za to specyficzna kultura tej instytucji, która znając bałagan we własnych zasobach i za grosz im nie wierząc usiłuje je za wszelką cenę "naprawić" posługując się dokumentacja z innych instytucji. Nie wziąwszy nawet pod uwagę tego, ze w zasobach pozostałych instytucji panuje jeszcze większy bałagan, stale zresztą powiększany przez "dyskretne sposoby" jego porządkowania. Może czas zadać w tej kwestii otwarte pytania? |
zapisy ksiąg wieczystych prowadzonych dla naszej nieruchomości (czyli dokonującego uzgodnień)- znowu głównym podejrzanym wydaje się być Sąd Rejonowy w G. Zresztą Sąd wydaje się być naturalnym miejscem dla dokonywania wszelkiego rodzaju uzgodnień. A jak tutejszy Sąd "dyskretnie uzgadnia" powodując powstanie coraz większego bałaganu nawet we własnych zasobach mieliśmy okazje się przekonać. Jak można skłonić Urząd Miasta, aby przestał dostosowywać to co może pokazać do jakiś zewnętrznych "uzgodnień" i po prostu solidnie pokazał to co posiada w swoich zasobach oraz przystąpił do jawnego uzgadniania i usuwania tych dokumentów, które ze stanem rzeczywistym nigdy nie miały nic wspólnego?
Może wystarczy podsumować jego dotychczasowe "osiągnięcia", aby uzmysłowić mu w co się wpakował wierząc w każdą bzdurę, oby tylko nie pochodziła z jego własnych zasobów. |
16. Korespondencja z PINB
PINB-u w G to nam nawet na swój sposób szkoda. Ma bowiem trudne zadanie wykazać, że to co "uzgodniono" gdzie indziej istnieje w rzeczywistości. No cóż, jeżeli jakość powiatowych "ustaleń" jakich dokonano dla naszej nieruchomości jest jakąś wskazówką, to wykonanie tego zadania wymaga ponadnormatywnej podatności na sugestię. Rozumiemy, ze PINB bardziej wierzy w dokonane gdzieś ustalenia, niż własnym oczom. Ciekawi jesteśmy jak zareaguje gdy się dowie, ze żadna instytucja nie potwierdza oficjalnie tego co on z takim samozaparciem usiłuje wykazać. Czy to ma szansę to sprawić, ze PINB otrząśnie się i uwierzy, że jego oczy czasami mogą jednak lepiej powiedzieć co znajduje się na danym miejscu niż dokonane przez innych "ustalenia" |
17. Korespondencja z Prokuraturą Rejonową w G
Jeżeli dobrze rozumiemy, to Prokuratura zdołała przekonać sama siebie, ze ingerowanie w procesy administracyjne i sądowe to nie ich działka. Czy zdaje sobie sprawę, ze ta szlachetna postawa oznacza de facto rozciągnięcie parasola ochronnego nad wszelkiego rodzaju nieprawidłowościami mającymi miejsce w obrębie administracji i sądownictwa? Może czas ją o tym uświadomić? Tylko czy będzie miała odwagę przyznać sama przed sobą co oznacza to , ze przez kilka lat nie tylko nie ingerowała w sprawach naszej nieruchomości, ale jeszcze procesowała swoje postępowania w oparciu o jakieś bliżej nieokreślone ustalenia pomimo iz były lewe, ze aż boli.
Jeżeli dobrze rozumiemy, to Prokuratura zdołała przekonać sama siebie, ze ingerowanie w procesy administracyjne i sądowe to nie ich działka. Czy zdaje sobie sprawę, ze ta szlachetna postawa oznacza de facto rozciągnięcie parasola ochronnego nad wszelkiego rodzaju nieprawidłowościami mającymi miejsce w obrębie administracji i sądownictwa? Może czas ją o tym uświadomić? Tylko czy będzie miała odwagę przyznać sama przed sobą co oznacza to , ze przez kilka lat nie tylko nie ingerowała w sprawach naszej nieruchomości, ale jeszcze procesowała swoje postępowania w oparciu o jakieś bliżej nieokreślone ustalenia pomimo iz były lewe, ze aż boli.
Lepiej przyznać się do błędu i przyjąć do wiadomości, ze zaadresowania każdego naruszenia prawa leży w gestii prokuratury. Nawet gdyby popełnił je sam Prezes Sądu Najwyższego czy sam Premier. Może więc czas zabrać się za usuwanie poświadczeń nieprawdy z sądów i instytucji administracji państwowej. A najlepiej zacząć od własnych dokumentów wystawionych w naiwnej wierze, ze nawet największe bzdury potwierdzone w dokumentach administracji państwowej i sądowe maja status prawdy objawionej.
|
Dziennik pierwszy (pisany przed 08-2012) |
Dziennik drugi (pisany po 08-2012). |
Dziennik trzeci (pisany po 04-2014). |
Dziennik czwarty (pisany po 03-2015). |
Dziennik piąty (pisany po 01-2016). |