Jeszcze większym przegięciem jest jednak to, że zamiast sprawę jawnie wyjaśnić instytucje państwowe zaczęły uwiarygadniać roszczenie reprywatyzacyjne, fundując przy okazji rzeczywistym właścicielom nieruchomości cyrk na miarę Latającego Cyrku Monty Pythona. Wystarczy wymienić choćby urzędowo potwierdzone "zmartwychwstanie" przedwojennych nieboszczyków, niewidzialnych "lokatorów", równie niewidzialne trzecie piętro w budynku mieszkalnym oraz (także niewidzialny) obiektu klasy PKOB 1274 (koszary, areszt śledczy, szalet publiczny itp) na prywatnej nieruchomości.
Przez 10 lat cierpliwie wskazywaliśmy błędy, przesyłaliśmy materiały dowodowe i żądaliśmy wyjaśnień. Jednak instytucje państwowe okazały się jak mur. Na koniec zirytowani wskazaliśmy, ze jeżeli reprywatyzacja naszej nieruchomości nie jest ewidentna pomyłka lub nawet przestępstwem to musiano ją przeprowadzić na stanie prawnym z okresu okupacji III Rzeszy. Bo tylko wtedy nie było na miejscu właścicieli, a nieruchomość najprawdopodobniej zajął Wermacht urządzając na niej parking czołgów, służbowy burdel czy cokolwiek innego. Co na to instytucje państwowe? Przeprosiły i jawnie wyjaśniły sprawę? Oczywiście że nie. Dalej okazały się jak mur.
Rozumiemy, ze jakiś urzędal czy sędzia mógł zrobić jakąś bardzo głupią reprywatyzacyjną "pomyłkę" Ale to, żeby przez następnych 10 lat jego kilkuset kolegów gotowych było nie tylko wywalać prawowitych właścicieli z domu,ale jeszcze przy okazji potwierdzać, że reprywatyzacja w III RP może służyć przywracaniu stanu prawnego z okresu okupacji, żeby tylko ta reprywatyzacyjna "pomyłka" nie wyszła to już przekracza nasze pojęcie. Chociaż w kategorii "solidarność zawodowa" chapeau bas.
więcej