|
|
1. Kamyczek pierwszy - czyli brak wyobraźni
Podobno pod latarnią była najciemniej. Może więc zamiast bawić się w snucie jakiś teorii, które przy dawce wygenerowanego absurdu zawsze okazują się mniej lub bardziej konspiracyjne - powinniśmy potraktować poważnie pierwsze wrażenie jakie nieodłącznie towarzyszy czytaniu wszystkich pism urzędowych jakie otrzymujemy w sprawie naszej nieruchomości. A ono za każdym razem podpowiada nam, ze pismo pisał ktoś, kto nie ma pojęcia o tym czego dotyczy sprawa. Innymi słowy pierwsze wrażenie po przeczytaniu każdego pisma jest takie, ze pisała je osoba, która nie zapoznała się nawet w stopniu podstawowym aktami sprawy, a swoją wiedze na jej temat czerpała z jakiegoś źródła, które ewidentnie opowiedziało jej coś co z aktami sprawy nie ma nic wspólnego.
Czy jest jednak możliwe, aby we wszystkich instytucjach państwowych z jakimi się zetknęliśmy panowało takie rozprężenie, ze widząc trudne do przeanalizowania akta sprawy nie fatygowano się nawet aby się z nimi zapoznać? A może jest jeszcze gorzej. W końcu dokumenty to nie brukowe romanse, o których można wiele powiedzieć, ale nie to, ze nie są pisane bardzo przystępnym i prostym językiem. Dokumenty nie są łatwe w czytaniu, szczególnie te pełne szczegółów i faktów, które należy posprawdzać. Toteż jeżeli funkcjonariusze państwowi są rozliczani wyłącznie z ilości "załatwionych spraw" i karani wyłącznie za nie załatwienie spraw w terminie - to nie można wykluczyć, ze zapoznanie się nawet ze średnio obszerną dokumentacja w czasie przypadającym na rozpatrzenie jednej sprawy - po prostu przekracza ich możliwości. Czy w takich okolicznościach naprawdę niemożliwe wydaje się, aby wytworzył się zwyczaj dzwonienia do instytucji, której dana skarga, zażalenie etc dotyczy i pytanie o co tak naprawdę chodzi?
Wytworzenie się takiego zwyczaju niewątpliwie wiele by tłumaczyło. Nie tylko procesowanie spraw związanych z naszą nieruchomością w oparciu o powiatowe urojenia, ale nawet to, ze nikt nie zauważył iż powiat G przekształcił się siła własnej bezwładności w rezerwat im Stanisława Barei.
Podobno pod latarnią była najciemniej. Może więc zamiast bawić się w snucie jakiś teorii, które przy dawce wygenerowanego absurdu zawsze okazują się mniej lub bardziej konspiracyjne - powinniśmy potraktować poważnie pierwsze wrażenie jakie nieodłącznie towarzyszy czytaniu wszystkich pism urzędowych jakie otrzymujemy w sprawie naszej nieruchomości. A ono za każdym razem podpowiada nam, ze pismo pisał ktoś, kto nie ma pojęcia o tym czego dotyczy sprawa. Innymi słowy pierwsze wrażenie po przeczytaniu każdego pisma jest takie, ze pisała je osoba, która nie zapoznała się nawet w stopniu podstawowym aktami sprawy, a swoją wiedze na jej temat czerpała z jakiegoś źródła, które ewidentnie opowiedziało jej coś co z aktami sprawy nie ma nic wspólnego.
Czy jest jednak możliwe, aby we wszystkich instytucjach państwowych z jakimi się zetknęliśmy panowało takie rozprężenie, ze widząc trudne do przeanalizowania akta sprawy nie fatygowano się nawet aby się z nimi zapoznać? A może jest jeszcze gorzej. W końcu dokumenty to nie brukowe romanse, o których można wiele powiedzieć, ale nie to, ze nie są pisane bardzo przystępnym i prostym językiem. Dokumenty nie są łatwe w czytaniu, szczególnie te pełne szczegółów i faktów, które należy posprawdzać. Toteż jeżeli funkcjonariusze państwowi są rozliczani wyłącznie z ilości "załatwionych spraw" i karani wyłącznie za nie załatwienie spraw w terminie - to nie można wykluczyć, ze zapoznanie się nawet ze średnio obszerną dokumentacja w czasie przypadającym na rozpatrzenie jednej sprawy - po prostu przekracza ich możliwości. Czy w takich okolicznościach naprawdę niemożliwe wydaje się, aby wytworzył się zwyczaj dzwonienia do instytucji, której dana skarga, zażalenie etc dotyczy i pytanie o co tak naprawdę chodzi?
Wytworzenie się takiego zwyczaju niewątpliwie wiele by tłumaczyło. Nie tylko procesowanie spraw związanych z naszą nieruchomością w oparciu o powiatowe urojenia, ale nawet to, ze nikt nie zauważył iż powiat G przekształcił się siła własnej bezwładności w rezerwat im Stanisława Barei.
2. Kamyczek drugi czyli o zastosowaniu teorii konspiracyjnych w praktyce instytucji państwowych.
Aby procesowanie spraw bez zapoznania się nawet z aktami było tak powszechne w instancjach nadrzędnych i różnych instytucjach nadzorczych jak zdają się sugerować sprawy związane z naszą nieruchomością - w tych instytucjach państwowych musiałyby królować niepodzielnie niekompetencja i całkowity brak wyobraźni.
Niestety to założenie tłumaczyłoby najbardziej dla nas niepojęty fakt. A mianowicie to, ze nikt nie reaguje na nasze obsesyjne podawanie numerów ksiąg wieczystych, których zapisy wskazują, że na istnienie w miejscu naszej nieruchomości "alternatywnej rzeczywistości" raczej nie ma szans. Chyba, ze się wierzy w trwający dekadami spisek polegający na wprowadzaniu fałszywych informacji do ksiąg wieczystych. Spisek wszechogarniający obejmujący nie tylko trzy kolejne administracje (sanacyjną, komuno-socjalistyczną i obecną) ale również system sądowniczy (postępowania spadkowe, obecnie księgi wieczyste), biura notarialne począwszy chyba jeszcze od administracji carskiej, ale również dostawców mediów i usług w tym również gazowej, wodno-kanalizacyjnej czy Google.maps. Nawet jeżeli pominiemy drobniejsze podmioty wykonujące prace na naszej nieruchomości i powstałe na skutek tego plany, faktury etc - to konspiracja musiała być tak wielka, ze aż głowa pęka w szwach. Do pewnego momentu byliśmy pewni, ze nikt przy zdrowych zmysłach nie jest w stanie w coś takiego uwierzyć. Jednak po wymianie szeregu pism w których wskazaliśmy na te okoliczności - niestety musieliśmy zmienić zdanie. Okazało się, ze wskazanie, ze taka konspiracja nie może istnieć powodowało tylko powstanie odruchu szczerego oburzenia, ewentualnie próby wytłumaczenia nam, ze nie mamy racji bo ....... sąd administracyjny zbadał sprawę i uznał, ze jest OK.
No cóż, być może nawet rozsądni ludzie pracujący w instytucjach państwowych maja zwyczaj nie zabierania ze sobą do pracy komórek mózgowych. Bo jak inaczej wytłumaczyć sobie to, ze wśród procesujących nasza sprawę nie znalazł się nikt, kto przytomnie by zauważył, ze konspiracja tak monstrualnych rozmiarów jaka była by potrzebna dla wykazania, że wszystkie dokumenty potwierdzające uznawaną przez nas rzeczywistość są "lewe" - raczej się w przyrodzie ne zdarza.....
Aby procesowanie spraw bez zapoznania się nawet z aktami było tak powszechne w instancjach nadrzędnych i różnych instytucjach nadzorczych jak zdają się sugerować sprawy związane z naszą nieruchomością - w tych instytucjach państwowych musiałyby królować niepodzielnie niekompetencja i całkowity brak wyobraźni.
Niestety to założenie tłumaczyłoby najbardziej dla nas niepojęty fakt. A mianowicie to, ze nikt nie reaguje na nasze obsesyjne podawanie numerów ksiąg wieczystych, których zapisy wskazują, że na istnienie w miejscu naszej nieruchomości "alternatywnej rzeczywistości" raczej nie ma szans. Chyba, ze się wierzy w trwający dekadami spisek polegający na wprowadzaniu fałszywych informacji do ksiąg wieczystych. Spisek wszechogarniający obejmujący nie tylko trzy kolejne administracje (sanacyjną, komuno-socjalistyczną i obecną) ale również system sądowniczy (postępowania spadkowe, obecnie księgi wieczyste), biura notarialne począwszy chyba jeszcze od administracji carskiej, ale również dostawców mediów i usług w tym również gazowej, wodno-kanalizacyjnej czy Google.maps. Nawet jeżeli pominiemy drobniejsze podmioty wykonujące prace na naszej nieruchomości i powstałe na skutek tego plany, faktury etc - to konspiracja musiała być tak wielka, ze aż głowa pęka w szwach. Do pewnego momentu byliśmy pewni, ze nikt przy zdrowych zmysłach nie jest w stanie w coś takiego uwierzyć. Jednak po wymianie szeregu pism w których wskazaliśmy na te okoliczności - niestety musieliśmy zmienić zdanie. Okazało się, ze wskazanie, ze taka konspiracja nie może istnieć powodowało tylko powstanie odruchu szczerego oburzenia, ewentualnie próby wytłumaczenia nam, ze nie mamy racji bo ....... sąd administracyjny zbadał sprawę i uznał, ze jest OK.
No cóż, być może nawet rozsądni ludzie pracujący w instytucjach państwowych maja zwyczaj nie zabierania ze sobą do pracy komórek mózgowych. Bo jak inaczej wytłumaczyć sobie to, ze wśród procesujących nasza sprawę nie znalazł się nikt, kto przytomnie by zauważył, ze konspiracja tak monstrualnych rozmiarów jaka była by potrzebna dla wykazania, że wszystkie dokumenty potwierdzające uznawaną przez nas rzeczywistość są "lewe" - raczej się w przyrodzie ne zdarza.....
3. Kamyczek trzeci - totalna niewiedza
Nawet nie korzystanie w pracy z własnych komórek mózgowych nie tłumaczy jednak zdumiewającego stosunku funkcjonariuszy państwowych do ksiąg wieczystych.
Aby funkcjonariuszowi państwowemu zapaliły się wokół głowy wszystkie lampki ostrzegacze po tym jak usłyszy , że informacje zawarte w księgach wieczystych są nieprawdziwe - musi przede wszystkim wiedzieć co to są księgi wieczyste, dlaczego są ważne oraz dlaczego nie jest możliwe aby były tylko zbiorem "powielanych dekadami" pomyłek. A brak tej wiedzy i funkcjonariusza państwowego wskazuje nie tyle na istnienie niedoborów intelektualnych, ile na brak podstawowego przeszkolenia. Szokować to musi szczególnie w przypadku prawników.
Na wypadek gdyby nasz blog był czytany przez takich właśnie funkcjonariuszy państwowych - tłumaczymy, że każdy podejmujący prace w instytucjach państwowych powinien być na tyle przeszkolony by wiedzieć, ze księgi wieczyste, a raczej ujawnione w nich prawa są podstawą zabezpieczeń kredytowych zwanych hipoteką. Bez hipoteki nie istnieje system finansowy w formie jaką znamy. Jeżeli państwo nie jest w stanie zapewnić wiarygodności rejestrom w których są ujawnione prawa własności - to nie może być mowy o tym, aby mogło wejść na drogę rozwoju opartej na tanim kapitalistycznym kredycie, bo niby w oparciu co ten kredyt miały być zabezpieczony? Wszystko poza nieruchomościami łatwo jest ukryć, więc egzekucja długu jest trudniejsza, a tym samym ryzyko większe a kredyt bez porównania droższy. Bankowe balance sheet'y muszą to uwzględniać.
Jeżeli III RP zdecydowała się więc wejść na drogę kapitalistycznego rozwoju - to księgi wieczyste najwyraźniej uznano za wiarygodne. Przynajmniej w połączeniu z danymi z ewidencji gruntów, bo to one jak rozumiemy zastąpiły uznany za niewiarygodny dział I-O. Dlaczego więc funkcjonariusze państwowi wydają się być tego nieświadomi? Bo nawet jeżeli już wierzą w możliwość zaistnienia wielkiej 100-letniej konspiracji polegającej na dokonywaniu nieprawdziwych wpisów i wystawianiu równie nieprawdziwych dokumentów przez różne podmioty na ich potwierdzenie - to nie powinni procesować spraw w oparciu o założenie, ze księgi wieczyste są wierutna bzdura. Jeżeli faktycznie zostali jakimś sposobem przekonani, ze aktualne zapisy ksiąg wieczystych są niewiarygodne, to powinni chyba zgłosić sprawę do wyjaśnienia i zawiesić postępowanie do momentu korekty zapisów. W żadnym wypadku nie powinni własnym nazwiskiem potwierdzać istnienia jakiejś alternatywnej rzeczywistości w pełnej świadomości, ze nie jest ona zgodna z tym co księgi wieczyste ujawniają. Powinni postąpić tak tym bardziej, ze w księgach wieczystych prowadzonych dla naszej nieruchomości widnieje szereg całkiem niedawnych wpisów. Jeżeli więc ktoś wierzy, ze są one wynikiem jakiejś nieprawdopodobnej konspiracji - to musi także wierzyć, że złowroga szajka nadal działa i fałszuje w najlepsze. Dlaczego wiec zamiast powiadomić odpowiednie organy bawią się w harcerzyków, co nie chcą potwierdzić tego co wyprodukowała "złowroga szajka" nie informując zarazem odpowiednich organów o jej "zbrodniczej działalności"? Czy nie są świadomi, ze w ten sposób podcinają gałąź na której sami siedzą czyli gospodarkę, która jest źródłem z którego finansowane są instytucje państwowe (czyli również ich pensje)?
Nawet nie korzystanie w pracy z własnych komórek mózgowych nie tłumaczy jednak zdumiewającego stosunku funkcjonariuszy państwowych do ksiąg wieczystych.
Aby funkcjonariuszowi państwowemu zapaliły się wokół głowy wszystkie lampki ostrzegacze po tym jak usłyszy , że informacje zawarte w księgach wieczystych są nieprawdziwe - musi przede wszystkim wiedzieć co to są księgi wieczyste, dlaczego są ważne oraz dlaczego nie jest możliwe aby były tylko zbiorem "powielanych dekadami" pomyłek. A brak tej wiedzy i funkcjonariusza państwowego wskazuje nie tyle na istnienie niedoborów intelektualnych, ile na brak podstawowego przeszkolenia. Szokować to musi szczególnie w przypadku prawników.
Na wypadek gdyby nasz blog był czytany przez takich właśnie funkcjonariuszy państwowych - tłumaczymy, że każdy podejmujący prace w instytucjach państwowych powinien być na tyle przeszkolony by wiedzieć, ze księgi wieczyste, a raczej ujawnione w nich prawa są podstawą zabezpieczeń kredytowych zwanych hipoteką. Bez hipoteki nie istnieje system finansowy w formie jaką znamy. Jeżeli państwo nie jest w stanie zapewnić wiarygodności rejestrom w których są ujawnione prawa własności - to nie może być mowy o tym, aby mogło wejść na drogę rozwoju opartej na tanim kapitalistycznym kredycie, bo niby w oparciu co ten kredyt miały być zabezpieczony? Wszystko poza nieruchomościami łatwo jest ukryć, więc egzekucja długu jest trudniejsza, a tym samym ryzyko większe a kredyt bez porównania droższy. Bankowe balance sheet'y muszą to uwzględniać.
Jeżeli III RP zdecydowała się więc wejść na drogę kapitalistycznego rozwoju - to księgi wieczyste najwyraźniej uznano za wiarygodne. Przynajmniej w połączeniu z danymi z ewidencji gruntów, bo to one jak rozumiemy zastąpiły uznany za niewiarygodny dział I-O. Dlaczego więc funkcjonariusze państwowi wydają się być tego nieświadomi? Bo nawet jeżeli już wierzą w możliwość zaistnienia wielkiej 100-letniej konspiracji polegającej na dokonywaniu nieprawdziwych wpisów i wystawianiu równie nieprawdziwych dokumentów przez różne podmioty na ich potwierdzenie - to nie powinni procesować spraw w oparciu o założenie, ze księgi wieczyste są wierutna bzdura. Jeżeli faktycznie zostali jakimś sposobem przekonani, ze aktualne zapisy ksiąg wieczystych są niewiarygodne, to powinni chyba zgłosić sprawę do wyjaśnienia i zawiesić postępowanie do momentu korekty zapisów. W żadnym wypadku nie powinni własnym nazwiskiem potwierdzać istnienia jakiejś alternatywnej rzeczywistości w pełnej świadomości, ze nie jest ona zgodna z tym co księgi wieczyste ujawniają. Powinni postąpić tak tym bardziej, ze w księgach wieczystych prowadzonych dla naszej nieruchomości widnieje szereg całkiem niedawnych wpisów. Jeżeli więc ktoś wierzy, ze są one wynikiem jakiejś nieprawdopodobnej konspiracji - to musi także wierzyć, że złowroga szajka nadal działa i fałszuje w najlepsze. Dlaczego wiec zamiast powiadomić odpowiednie organy bawią się w harcerzyków, co nie chcą potwierdzić tego co wyprodukowała "złowroga szajka" nie informując zarazem odpowiednich organów o jej "zbrodniczej działalności"? Czy nie są świadomi, ze w ten sposób podcinają gałąź na której sami siedzą czyli gospodarkę, która jest źródłem z którego finansowane są instytucje państwowe (czyli również ich pensje)?
4. Kamyczek czwarty czyli kompleks wyższości.
Niestety jeżeli idziemy w kierunku istnienia w instytucjach państwowych totalnej niekompetencji i nierozumienia podstawowych uwarunkowań prawnych to wytłumaczalne również staje się nie procesowanie spraw w sposób jawny. Jedną z zasadniczych cech jawnego procesu jest napisanie w dokumencie co jest podstawą dla nadania sprawie takiego a nie innego biegu. Jawność jednak oznacza iż trzeba posiadać argumenty, aby obronić swoje decyzje, postanowienia czy kierunek nadany postępowaniu. Nawet doświadczenie życiowe podpowiada, ze aby nie obawiać się jawnej dyskusji trzeba posiadać wiedzę. Jeżeli funkcjonariusze państwowi nie posiadają tak podstawowych informacji w zakresie obowiązującego prawa, aby dać się przekonać, że nie należy przejmować się księgami wieczystymi, wypisami z ewidencji gruntów czy aktami notarialnymi i do tego uważają, ze procesowanie spraw bez zapoznania się z ich aktami jest OK - to brak przestrzegania zasady jawności postępowań nie powinien dziwić. W końcu obrona stanowiska zajętego bez znajomości podstawowych przepisów prawa i akt sprawy jest hmmm ... (ujmijmy to eufemistycznie) bardzo utrudniona. Im bardziej mętne uzasadnienie tym łatwiej się będzie zasłaniać brakiem pamięci czy zaginięciem części akt sprawy w razie wystąpienia jakiś hmmm.... (znowu mówiąc eufemistycznie) komplikacji. W takiej sytuacji nie dziwiłoby, ze znaczne części uzasadnień są cytatami z jakiś orzeczeń czy przepisów często nie do końca powiązanych ze sprawą. Absurdalność tych cytatów sprawia, że przychodzą na myśl raczej jakiś tajemnicze zaklęcia niż dokument państwowy. Czasami dziwimy się, że takie dokumenty mogą być wystawiane w imieniu podobno poważnych instytucji państwowych. Czyżby funkcjonariusze państwowi żyli w przekonaniu, ze niepiśmienny (w ich przekonaniu) petent nie zorientuje się, ze wypisują totalny bełkot nie mający żadnego związku ani z obowiązującym prawem, ani istniejąca rzeczywistością? A może po prostu nie odróżniają pojęć "uzasadnienie" i "magiczne zaklęcie" oraz widzą siebie jako posiadających tajemną wiedzę wielkich magów mówiących "ciemnemu (w ich mniemaniu) ludowi" co ma robić i do czego ma prawo?
Niestety jeżeli idziemy w kierunku istnienia w instytucjach państwowych totalnej niekompetencji i nierozumienia podstawowych uwarunkowań prawnych to wytłumaczalne również staje się nie procesowanie spraw w sposób jawny. Jedną z zasadniczych cech jawnego procesu jest napisanie w dokumencie co jest podstawą dla nadania sprawie takiego a nie innego biegu. Jawność jednak oznacza iż trzeba posiadać argumenty, aby obronić swoje decyzje, postanowienia czy kierunek nadany postępowaniu. Nawet doświadczenie życiowe podpowiada, ze aby nie obawiać się jawnej dyskusji trzeba posiadać wiedzę. Jeżeli funkcjonariusze państwowi nie posiadają tak podstawowych informacji w zakresie obowiązującego prawa, aby dać się przekonać, że nie należy przejmować się księgami wieczystymi, wypisami z ewidencji gruntów czy aktami notarialnymi i do tego uważają, ze procesowanie spraw bez zapoznania się z ich aktami jest OK - to brak przestrzegania zasady jawności postępowań nie powinien dziwić. W końcu obrona stanowiska zajętego bez znajomości podstawowych przepisów prawa i akt sprawy jest hmmm ... (ujmijmy to eufemistycznie) bardzo utrudniona. Im bardziej mętne uzasadnienie tym łatwiej się będzie zasłaniać brakiem pamięci czy zaginięciem części akt sprawy w razie wystąpienia jakiś hmmm.... (znowu mówiąc eufemistycznie) komplikacji. W takiej sytuacji nie dziwiłoby, ze znaczne części uzasadnień są cytatami z jakiś orzeczeń czy przepisów często nie do końca powiązanych ze sprawą. Absurdalność tych cytatów sprawia, że przychodzą na myśl raczej jakiś tajemnicze zaklęcia niż dokument państwowy. Czasami dziwimy się, że takie dokumenty mogą być wystawiane w imieniu podobno poważnych instytucji państwowych. Czyżby funkcjonariusze państwowi żyli w przekonaniu, ze niepiśmienny (w ich przekonaniu) petent nie zorientuje się, ze wypisują totalny bełkot nie mający żadnego związku ani z obowiązującym prawem, ani istniejąca rzeczywistością? A może po prostu nie odróżniają pojęć "uzasadnienie" i "magiczne zaklęcie" oraz widzą siebie jako posiadających tajemną wiedzę wielkich magów mówiących "ciemnemu (w ich mniemaniu) ludowi" co ma robić i do czego ma prawo?
5. Kamyczek piąty czyli samospełniająca się przepowiednia
Przy takim stopniu niekompetencji - jaki musiałby się zakorzenić w instytucjach państwowych aby sprawa naszej nieruchomości nie musiała być wyjaśniana przy pomocy jakiś nieprawdopodobnych teorii spiskowych - niewiarygodność ksiąg wieczystych, czy ewidencji gruntów, budynków i lokali należałoby uznać z formę samospełniającej się przepowiedni. Bo jaką wiarygodność mogą one mieć jeżeli funkcjonariusze wystawiający dokumenty państwowe, które jakby na to nie patrzeć cieszą się domniemaniem wiarygodności, zupełnie się ich zapisami nie przejmują kreując w wystawianych dokumentach iluzję ich niezgodności ze stanem faktycznym? I to nawet nie mając nić na potwierdzenie rzeczywistego istnienia tej "niezgodności". No może poza własnym przekonaniem, ze "tak na pewno jest".
Jeżeli tak działają instytucje państwowe jak na to zdaje się wskazywać sprawa naszej nieruchomości to bez znaczenia już jest w jakim stanie były prawa własności do nieruchomości w Polsce w 1989 roku. Bo przyjęcie, że to co wyprawiano z nasza nieruchomością nie jest ewidentnym przestępstwem tylko zbiorem "wypracowanych" w pocie czoła procedur radzenia sobie Miłościwie Panującej (w instytucjach państwowych) Niekompetencji ze sprawami, które ja najwyraźniej przerastają - ma poważne konsekwencje. W takiej sytuacji nie można byłoby wykluczyć, ze w ciągu ostatnich 27 lat wykreowano tyle fikcyjnych stanów faktyczno-prawnych w dokumentach państwowych i przy ich pomocy przepisano historie nieruchomości tyle razy, ze istotnie wierzyć w prawa własności gwarantowane księgami wieczystymi prowadzonymi w III RP mogą tylko tacy naiwniacy jak my.
Ironią całej sytuacji jest to, ze jak można podejrzewać większość funkcjonariuszy państwowych, również tych zajmujących się naszą sprawą ma jakieś nieruchomości. Chociażby mieszkanie czy dom, które często stanowią ich główny majątek. Jednak najwyraźniej nie widza związku pomiędzy uwiarygadnianiem fikcyjnej rozbieżności pomiędzy zapisami ksiąg wieczystych prowadzonej dla cudzej nieruchomości a stanem faktycznym - a pewnością swoich praw własności. Cóż taki jest urok wszelkiej niekompetencji......
Przy takim stopniu niekompetencji - jaki musiałby się zakorzenić w instytucjach państwowych aby sprawa naszej nieruchomości nie musiała być wyjaśniana przy pomocy jakiś nieprawdopodobnych teorii spiskowych - niewiarygodność ksiąg wieczystych, czy ewidencji gruntów, budynków i lokali należałoby uznać z formę samospełniającej się przepowiedni. Bo jaką wiarygodność mogą one mieć jeżeli funkcjonariusze wystawiający dokumenty państwowe, które jakby na to nie patrzeć cieszą się domniemaniem wiarygodności, zupełnie się ich zapisami nie przejmują kreując w wystawianych dokumentach iluzję ich niezgodności ze stanem faktycznym? I to nawet nie mając nić na potwierdzenie rzeczywistego istnienia tej "niezgodności". No może poza własnym przekonaniem, ze "tak na pewno jest".
Jeżeli tak działają instytucje państwowe jak na to zdaje się wskazywać sprawa naszej nieruchomości to bez znaczenia już jest w jakim stanie były prawa własności do nieruchomości w Polsce w 1989 roku. Bo przyjęcie, że to co wyprawiano z nasza nieruchomością nie jest ewidentnym przestępstwem tylko zbiorem "wypracowanych" w pocie czoła procedur radzenia sobie Miłościwie Panującej (w instytucjach państwowych) Niekompetencji ze sprawami, które ja najwyraźniej przerastają - ma poważne konsekwencje. W takiej sytuacji nie można byłoby wykluczyć, ze w ciągu ostatnich 27 lat wykreowano tyle fikcyjnych stanów faktyczno-prawnych w dokumentach państwowych i przy ich pomocy przepisano historie nieruchomości tyle razy, ze istotnie wierzyć w prawa własności gwarantowane księgami wieczystymi prowadzonymi w III RP mogą tylko tacy naiwniacy jak my.
Ironią całej sytuacji jest to, ze jak można podejrzewać większość funkcjonariuszy państwowych, również tych zajmujących się naszą sprawą ma jakieś nieruchomości. Chociażby mieszkanie czy dom, które często stanowią ich główny majątek. Jednak najwyraźniej nie widza związku pomiędzy uwiarygadnianiem fikcyjnej rozbieżności pomiędzy zapisami ksiąg wieczystych prowadzonej dla cudzej nieruchomości a stanem faktycznym - a pewnością swoich praw własności. Cóż taki jest urok wszelkiej niekompetencji......
6. Konkluzje czyli Park Jurajski 6 i 3/4
Coraz silniejsze staje się przekonanie, ze sprawy związane z nasza nieruchomością mogły odsłonić bezmiar niekompetencji jaki rozplenił się w instytucjach państwowych. Przekonanie to umacnia korespondencja jaka prowadzimy z nimi jako LaCorruption (Dziennik Ćwoków V i VI a ). Do tej pory nie zdecydowaliśmy się na publikację odpowiedzi jakie uzyskaliśmy, bowiem ..... były jakby nie z tego świata i długo nie mieliśmy nawet pomysłu na to jak je skomentować i jakie wnioski z nich wyciągnąć.
Jeżeli bowiem potraktujemy je dosłownie to nikt nie ma problemu z tym, ze instytucje państwowe są wykorzystywane do generowania fikcyjnych rozbieżności rzekomo istniejącymi pomiędzy zapisami ksiąg wieczystych, a rzeczywistym stanem faktyczno-prawnym. Nawet w sytuacji gdy istnienie tych rzekomych "rozbieżności" jest po prostu fizycznie nie możliwe. Nikomu nie przeszkadza to, ze do tej pory nie przedstawiono żadnego dowodu rzekomego istnienia tej pracowicie kreowanej "fikcyjnej rzeczywistości". Nikogo nie zaniepokoiło nawet to, że żadna instytucja powiatowa nie ma i nie może mieć żadnego dowodu na istnienie tych "fikcyjnych rozbieżności". Za to wystawiła szereg dokumentów, które czynią ich istnienie po prostu niemożliwym.
Jeżeli potraktujemy wystawiane przez instytucje państwowe dokumenty poważnie to wygląda to prawie jak przyznanie, iż istotnie zajmują się one współdziałaniem w wykazywaniu istnienia alternatywnych praw własności (czyli de facto przejmowaniu nieruchomości) w oparciu o sztucznie generowane fikcyjnych rozbieżności pomiędzy zapisami ksiąg wieczystych a rzeczywistym stanem faktyczno prawnym.
Być może nie wypada nam traktować pism otrzymywanych z instytucji państwowcy bez należytej powagi, ale mamy poważne wątpliwości czy istotnie zatrudnieni w nich funkcjonariusze rozumieją co podpisują.
Czy w instancjach nadrzędnych i instytucjach kontrolnych znajdzie się ktoś, kto zrozumie co oznacza przekonywanie iż w sprawach naszej nieruchomości nie doszło do ewidentnego naruszenia prawa? Prawdę mówiąc to zaczynamy w to szczerze wątpić.
Bo instytucje państwowe coraz bardziej zaczynają nam się kojarzyć z parkiem Jurajskim, który przemierzają prehistoryczne twory, od których nikt przecież zdolności czytania nie wymaga. A które wielkim ciężarem powagi sprawowanego urzędu mogą poczynić więcej szkody niż Tyranozaurus Rex czy inny Diplodok.
Coraz silniejsze staje się przekonanie, ze sprawy związane z nasza nieruchomością mogły odsłonić bezmiar niekompetencji jaki rozplenił się w instytucjach państwowych. Przekonanie to umacnia korespondencja jaka prowadzimy z nimi jako LaCorruption (Dziennik Ćwoków V i VI a ). Do tej pory nie zdecydowaliśmy się na publikację odpowiedzi jakie uzyskaliśmy, bowiem ..... były jakby nie z tego świata i długo nie mieliśmy nawet pomysłu na to jak je skomentować i jakie wnioski z nich wyciągnąć.
Jeżeli bowiem potraktujemy je dosłownie to nikt nie ma problemu z tym, ze instytucje państwowe są wykorzystywane do generowania fikcyjnych rozbieżności rzekomo istniejącymi pomiędzy zapisami ksiąg wieczystych, a rzeczywistym stanem faktyczno-prawnym. Nawet w sytuacji gdy istnienie tych rzekomych "rozbieżności" jest po prostu fizycznie nie możliwe. Nikomu nie przeszkadza to, ze do tej pory nie przedstawiono żadnego dowodu rzekomego istnienia tej pracowicie kreowanej "fikcyjnej rzeczywistości". Nikogo nie zaniepokoiło nawet to, że żadna instytucja powiatowa nie ma i nie może mieć żadnego dowodu na istnienie tych "fikcyjnych rozbieżności". Za to wystawiła szereg dokumentów, które czynią ich istnienie po prostu niemożliwym.
Jeżeli potraktujemy wystawiane przez instytucje państwowe dokumenty poważnie to wygląda to prawie jak przyznanie, iż istotnie zajmują się one współdziałaniem w wykazywaniu istnienia alternatywnych praw własności (czyli de facto przejmowaniu nieruchomości) w oparciu o sztucznie generowane fikcyjnych rozbieżności pomiędzy zapisami ksiąg wieczystych a rzeczywistym stanem faktyczno prawnym.
Być może nie wypada nam traktować pism otrzymywanych z instytucji państwowcy bez należytej powagi, ale mamy poważne wątpliwości czy istotnie zatrudnieni w nich funkcjonariusze rozumieją co podpisują.
Czy w instancjach nadrzędnych i instytucjach kontrolnych znajdzie się ktoś, kto zrozumie co oznacza przekonywanie iż w sprawach naszej nieruchomości nie doszło do ewidentnego naruszenia prawa? Prawdę mówiąc to zaczynamy w to szczerze wątpić.
Bo instytucje państwowe coraz bardziej zaczynają nam się kojarzyć z parkiem Jurajskim, który przemierzają prehistoryczne twory, od których nikt przecież zdolności czytania nie wymaga. A które wielkim ciężarem powagi sprawowanego urzędu mogą poczynić więcej szkody niż Tyranozaurus Rex czy inny Diplodok.
Dziennik pierwszy (pisany przed 08-2012) |
Dziennik drugi (pisany po 08-2012). |
Dziennik trzeci (pisany po 04-2014). |
Dziennik czwarty (pisany po 03-2015). |
Dziennik piąty (pisany po 01-2016). |
Dziennik szósty (pisany po 04-2016). |