|
|
|
|
2. 2009/2010
Od razu trzeba odrzucić wszelkie teorie mówiące, ze naszą nieruchomością zainteresowały się jakieś siły nadprzyrodzone czy kosmiczne i są sobie gustownie podmieniły. I nie wynika to bynajmniej z doktrynerskiej wiary w ustalenia współczesnej nauki, która takich cudów nie przewiduje. Po prostu w tym czasie mieszkaliśmy w miarę możliwości pod na świeżo zakupionej nieruchomości i gdyby doszło do jakiejś podmianki, to siłą rzeczy nas tez musiano by podmienić wraz z reszta inwentarza.
Ponadto cudowna podmianka nieruchomości nie jest zjawiskiem codziennym i z pewnością wzbudziłaby w małej mieścinie zainteresowanie tłumu gapiów. Ze względu na niezwykłość takiego zdarzenia z pewnością doniosłaby o tym nie tylko ogólnokrajowa, ale nawet międzynarodowa prasa. W końcu byłoby to pierwsze tego typu zdarzenie w historii. Takiej gratki z pewnością nikt by nie pominął. Nic takiego nie miało jednak miejsca
Skoro nie było żadnej interwencja kosmiczno-magiczną - to jak to jest możliwe, że wszyscy jak za kiwnięciem czarodziejskiej różdżki zaczęli nagle widzieć inną rzeczywistość?
No cóż jeżeli spojrzymy na sprawę bez uprzedzeń, to pierwszym spostrzeżeniem jest to, że nie wszyscy widzą tą "inną rzeczywistość". Nie widzimy jej my, sąsiedzi, pani Sąsiadka ani nawet Google.maps, które z uporem pokazuje na zdjęciach satelitarnych to co w miejscu naszej nieruchomości zawsze stało - czyli nasza nieruchomość.
Inną rzeczywistość widzą tylko funkcjonariusze państwowi, którzy nie wystawili nawet nosa z murów swojej instytucji. Cała więc wiedzę o tym co jest pod adresem naszej nieruchomości czerpią z ..... dokumentów. Oczywiście tylko tych, które uznają za wiarygodne. No i może jeszcze z jakiś tylko sobie wiadomych źródeł, których nie chcą jednak ujawnić.
Wyjątkiem jest oczywiście nadzór budowlany, ale ten wymyśla sobie prace budowlane, ignoruje odzwierciedlająca rzeczywistość dokumentację, zeznania świadków, za to respektuje ewidentne bzdury wprowadzane do dokumentów i rejestrów w ciągu ostatnich dekad. Właśnie te, których usunięcia odmawiają inne instytucje państwowe. Innymi słowy Nadzór Budowlany zachowuje się zupełnie tak jakby uważał, ze na miejscu naszej nieruchomości znajdować się powinno coś innego i za swój obowiązek uznał wykrycie jak nam, udało się podmienić nieruchomości. Zupełnie tak jakby chciał powiedzieć, nie ze mną takie numery, gadajcie natychmiast jak postarzyliście tynk o kilkadziesiąt lat ;-). Wygląda więc na to, że on również żyje w innej rzeczywistości, wiedzę o której według własnego oświadczenia czerpie ze Starostwa, które nigdy na naszej nieruchomości nie było.
Wygląda więc na to, że alternatywna rzeczywistość wykreowano nie tyle w terenie ile w dokumentacji czyli mówiąc po prostu musiano dokonać jakiś "uzgodnień" nie fatygując się nie tylko z powiadomieniem przebywających na ich obiekcie właścicieli, ale nawet z obejrzeniem jak rzeczony obiekt wygląda w terenie.
Od razu trzeba odrzucić wszelkie teorie mówiące, ze naszą nieruchomością zainteresowały się jakieś siły nadprzyrodzone czy kosmiczne i są sobie gustownie podmieniły. I nie wynika to bynajmniej z doktrynerskiej wiary w ustalenia współczesnej nauki, która takich cudów nie przewiduje. Po prostu w tym czasie mieszkaliśmy w miarę możliwości pod na świeżo zakupionej nieruchomości i gdyby doszło do jakiejś podmianki, to siłą rzeczy nas tez musiano by podmienić wraz z reszta inwentarza.
Ponadto cudowna podmianka nieruchomości nie jest zjawiskiem codziennym i z pewnością wzbudziłaby w małej mieścinie zainteresowanie tłumu gapiów. Ze względu na niezwykłość takiego zdarzenia z pewnością doniosłaby o tym nie tylko ogólnokrajowa, ale nawet międzynarodowa prasa. W końcu byłoby to pierwsze tego typu zdarzenie w historii. Takiej gratki z pewnością nikt by nie pominął. Nic takiego nie miało jednak miejsca
Skoro nie było żadnej interwencja kosmiczno-magiczną - to jak to jest możliwe, że wszyscy jak za kiwnięciem czarodziejskiej różdżki zaczęli nagle widzieć inną rzeczywistość?
No cóż jeżeli spojrzymy na sprawę bez uprzedzeń, to pierwszym spostrzeżeniem jest to, że nie wszyscy widzą tą "inną rzeczywistość". Nie widzimy jej my, sąsiedzi, pani Sąsiadka ani nawet Google.maps, które z uporem pokazuje na zdjęciach satelitarnych to co w miejscu naszej nieruchomości zawsze stało - czyli nasza nieruchomość.
Inną rzeczywistość widzą tylko funkcjonariusze państwowi, którzy nie wystawili nawet nosa z murów swojej instytucji. Cała więc wiedzę o tym co jest pod adresem naszej nieruchomości czerpią z ..... dokumentów. Oczywiście tylko tych, które uznają za wiarygodne. No i może jeszcze z jakiś tylko sobie wiadomych źródeł, których nie chcą jednak ujawnić.
Wyjątkiem jest oczywiście nadzór budowlany, ale ten wymyśla sobie prace budowlane, ignoruje odzwierciedlająca rzeczywistość dokumentację, zeznania świadków, za to respektuje ewidentne bzdury wprowadzane do dokumentów i rejestrów w ciągu ostatnich dekad. Właśnie te, których usunięcia odmawiają inne instytucje państwowe. Innymi słowy Nadzór Budowlany zachowuje się zupełnie tak jakby uważał, ze na miejscu naszej nieruchomości znajdować się powinno coś innego i za swój obowiązek uznał wykrycie jak nam, udało się podmienić nieruchomości. Zupełnie tak jakby chciał powiedzieć, nie ze mną takie numery, gadajcie natychmiast jak postarzyliście tynk o kilkadziesiąt lat ;-). Wygląda więc na to, że on również żyje w innej rzeczywistości, wiedzę o której według własnego oświadczenia czerpie ze Starostwa, które nigdy na naszej nieruchomości nie było.
Wygląda więc na to, że alternatywna rzeczywistość wykreowano nie tyle w terenie ile w dokumentacji czyli mówiąc po prostu musiano dokonać jakiś "uzgodnień" nie fatygując się nie tylko z powiadomieniem przebywających na ich obiekcie właścicieli, ale nawet z obejrzeniem jak rzeczony obiekt wygląda w terenie.
3. "Uzgodnienia" w powiecie g.
Kto dokonał uzgodnień? Pierwszym podejrzanym jest Sąd Rejonowy w G, który zresztą tej ewentualności nie chce wykluczyć. Nie chce udziału w takiej hucpie wykluczyć Urząd Miasta M. Nie mogła by się ona również odbyć bez udziału dokumentów dostarczonych przez Starostwo, chociażby z tego względu, że prowadzi on ewidencję gruntów, budynków i lokali.
Wszystkie te instytucje miały jednak w swoich zasobach długą historie nie tylko władania i własności nieruchomości przy ul K 53 w M przez nas i naszych poprzedników prawnych, ale również udokumentowany kontakt z nami. W takich okolicznościach dla oceny prawidłowości procesu w którym dokonać można byłoby domniemanych "uzgodnień" przestaje mieć już nawet znaczenie to co zdawałoby się być kluczowe , a mianowicie to czy pod adresem ul K 53 w M. znajduje się to co jest ujawnione w księgach wieczystych czy nie. Przestaje mieć znaczenie chociażby z tego powodu, że nawet gdyby gołym okiem było widać, ze na miejscu naszej nieruchomości stoi Pałac Kultury, czy pałac Buckingham (a nie niewielki domek jak to jest opisane w księgach wieczystych) to i tak nie można by było tego "uzgodnić" bez udziału ujawnionych w księgach wieczystych właścicieli mieszkających zresztą pod tym, adresem i będących w stałym kontakcie ze wszystkimi instytucjami, które w takim uzgodnieniu musiałyby brać udział. Dokonane na przełomie 2009/2010 roku "uzgodnienie" jest więc ewidentnym, i do tego jeszcze wyjątkowo głupim i bezczelnym przestępstwem. Dlaczego więc wszyscy wydają się je kryć? Tylko czy na pewno właśnie je kryją?
Kto dokonał uzgodnień? Pierwszym podejrzanym jest Sąd Rejonowy w G, który zresztą tej ewentualności nie chce wykluczyć. Nie chce udziału w takiej hucpie wykluczyć Urząd Miasta M. Nie mogła by się ona również odbyć bez udziału dokumentów dostarczonych przez Starostwo, chociażby z tego względu, że prowadzi on ewidencję gruntów, budynków i lokali.
Wszystkie te instytucje miały jednak w swoich zasobach długą historie nie tylko władania i własności nieruchomości przy ul K 53 w M przez nas i naszych poprzedników prawnych, ale również udokumentowany kontakt z nami. W takich okolicznościach dla oceny prawidłowości procesu w którym dokonać można byłoby domniemanych "uzgodnień" przestaje mieć już nawet znaczenie to co zdawałoby się być kluczowe , a mianowicie to czy pod adresem ul K 53 w M. znajduje się to co jest ujawnione w księgach wieczystych czy nie. Przestaje mieć znaczenie chociażby z tego powodu, że nawet gdyby gołym okiem było widać, ze na miejscu naszej nieruchomości stoi Pałac Kultury, czy pałac Buckingham (a nie niewielki domek jak to jest opisane w księgach wieczystych) to i tak nie można by było tego "uzgodnić" bez udziału ujawnionych w księgach wieczystych właścicieli mieszkających zresztą pod tym, adresem i będących w stałym kontakcie ze wszystkimi instytucjami, które w takim uzgodnieniu musiałyby brać udział. Dokonane na przełomie 2009/2010 roku "uzgodnienie" jest więc ewidentnym, i do tego jeszcze wyjątkowo głupim i bezczelnym przestępstwem. Dlaczego więc wszyscy wydają się je kryć? Tylko czy na pewno właśnie je kryją?
II
O konstrukcji "muru milczenia"
4. Mała dawka historii i kilka słów o ekspertach.
Miasteczko M było starym letniskiem porośniętym sosnowym lasem w którym na dużych nie grodzonych parcelach stały letniskowe wille. W okresie PRL dostawiono w mieście kilka fabryk i kilka blokowisk w celu ulokowania w nich ich pracowników. Doprowadziło to do podziału miasta na dwa nieprzystające światy. Świat fabryk i blokowisk w którym życie toczyło się w standardowy PRL-owski sposób i świat ludzi przez PRL odrzuconych zamieszkujących pozostała część miasteczka. Był to świat potomków właścicieli starych willi, którym nie udało się urządzić w nowej rzeczywistości (albo wyjechać na zachód), półświatek zakwaterowany w niewygodnych "lokalach" wydzielonych w letniskowych willach i świat inicjatywy prywatnej lokującej swoje zakładziki na dużych, często nie grodzonych działkach (przypomnieć wypada, ze w PRL-u inicjatywa prywatna była często zmuszona do działania na pograniczu obowiązującego wówczas prawa). Wydaje się, że światy te ze sobą się niebyt intensywnie komunikowały. Po 1989 roku ten ostatni świat zresztą dosłownie się rozpłynął. Przed ludźmi posiadającymi inicjatywę otworzyły się nowe możliwości z których skwapliwe skorzystali. Reszta została w znacznej części wykwaterowana. Pozostaje więc pytanie, ile pozostało tak naprawdę w miasteczku M osób, które rzeczywiście pamiętają co gdzie było i kto gdzie mieszkał (oczywiście poza strefą bloków)? I czy ktokolwiek słucha tego co maja one do powiedzenia? Podejrzewamy, ze jest ich naprawdę niewiele i co więcej myślimy, ze w procesie dokonywania ustaleń dotyczących nieruchomości po prostu nie uczestniczą.
Mamy więc wybuchową mieszankę. Z jednej strony dokumenty i ewidencje dotyczące nieruchomości tonące w bałaganie (jeżeli historia naszej nieruchomości jest reprezentatywna to narastającym logarytmicznie) z drugiej brak pamięci historycznej odnośnie znacznych połaci miasta wśród współczesnej lokalnej społeczności. W takiej sytuacji wystarczy wsadzić lont w postaci niekompetentnych ekspertów, niejawnych ustaleń i żerujących na tym drobnych cwaniaczków-skunksików, aby mieć pewność, ze nastąpi Big Bang, a naprawdę dużej sile rażenia.
Miasteczko M było starym letniskiem porośniętym sosnowym lasem w którym na dużych nie grodzonych parcelach stały letniskowe wille. W okresie PRL dostawiono w mieście kilka fabryk i kilka blokowisk w celu ulokowania w nich ich pracowników. Doprowadziło to do podziału miasta na dwa nieprzystające światy. Świat fabryk i blokowisk w którym życie toczyło się w standardowy PRL-owski sposób i świat ludzi przez PRL odrzuconych zamieszkujących pozostała część miasteczka. Był to świat potomków właścicieli starych willi, którym nie udało się urządzić w nowej rzeczywistości (albo wyjechać na zachód), półświatek zakwaterowany w niewygodnych "lokalach" wydzielonych w letniskowych willach i świat inicjatywy prywatnej lokującej swoje zakładziki na dużych, często nie grodzonych działkach (przypomnieć wypada, ze w PRL-u inicjatywa prywatna była często zmuszona do działania na pograniczu obowiązującego wówczas prawa). Wydaje się, że światy te ze sobą się niebyt intensywnie komunikowały. Po 1989 roku ten ostatni świat zresztą dosłownie się rozpłynął. Przed ludźmi posiadającymi inicjatywę otworzyły się nowe możliwości z których skwapliwe skorzystali. Reszta została w znacznej części wykwaterowana. Pozostaje więc pytanie, ile pozostało tak naprawdę w miasteczku M osób, które rzeczywiście pamiętają co gdzie było i kto gdzie mieszkał (oczywiście poza strefą bloków)? I czy ktokolwiek słucha tego co maja one do powiedzenia? Podejrzewamy, ze jest ich naprawdę niewiele i co więcej myślimy, ze w procesie dokonywania ustaleń dotyczących nieruchomości po prostu nie uczestniczą.
Mamy więc wybuchową mieszankę. Z jednej strony dokumenty i ewidencje dotyczące nieruchomości tonące w bałaganie (jeżeli historia naszej nieruchomości jest reprezentatywna to narastającym logarytmicznie) z drugiej brak pamięci historycznej odnośnie znacznych połaci miasta wśród współczesnej lokalnej społeczności. W takiej sytuacji wystarczy wsadzić lont w postaci niekompetentnych ekspertów, niejawnych ustaleń i żerujących na tym drobnych cwaniaczków-skunksików, aby mieć pewność, ze nastąpi Big Bang, a naprawdę dużej sile rażenia.
5. O ekspertach jeszcze trochę.
Na lokalnych ekspertów zwróciliśmy uwagę po raz pierwszy gdy odkryliśmy instytucje usuwania "powielanych latami pomyłek" sprzed kilkudziesięciu lat. Okazało się bowiem, ze gminna geodezja może wykonać "prace analityczne" na podstawie których może dojść do konkluzji, że dokumentacja o kilkudziesięcioletniej ciągłości to jedna wielka ściema i na tej podstawie dokonywać zmian w rejestrach. Tak, tak jest to ta sama geodezja, która jako wiarygodny i "zgodny z oryginałem" wydaje decyzję pana Krzysia, która była pozwoleniem na nadbudowę (z dokumentów wynika, ze była to jednak adaptacja części strychu) nieistniejącej nieruchomości na nieistniejącej działce wydanym osobie, która mając tylko 1/3 udziałów nie posiadała prawa do prowadzenia prac budowlanych. Dotychczasowej odmowy usunięcia dokumentu nie pozwala wykluczyć, że mógł on również mógł być podstawą dla jakiś "prac analitycznych" uznających za starą i powielana pomyłkę wszystkie nie pasujące do niego dokumenty.
Na ekspertów ze starostwa, a w szczególności na ich sposoby "uzgadniania" rozjazdu w dokumentacji zwróciliśmy z kolei uwagę przy sprawie pani S (link). Wówczas na podstawie błędnego (lub mylącego) wyrysu dokonano zmian w księgach wieczystych, pomimo iż w momencie dokonywania tych zmian dane ujawnione w wypisie i aktach notarialnych przedstawiały inna rzeczywistość. Następnie w oparciu o księgi wieczyste dokonano zmian w rejestrach geodezyjnych pozbawiając kogoś o ile dobrze pamiętamy 44 m2 gruntu, którego własność i władanie miał udokumentowane od.... 1935 roku. W przypadku naszej nieruchomości już pojawił się w powiatowej ewidencji nie odzwierciedlający rzeczywistości wyrys - tej pomyłki starostwo nie chce sprostować. Czyżby kolejny przypadek jakiś "prac analitycznych"?
Jakieś "prace analityczne" są jeszcze prowadzone przez firmy zewnętrzne w ramach tzw modernizacji. O ich jakości i jawności zdążyliśmy się przekonać badając skąd się biorą bzdury na temat naszej nieruchomości w powiatowej ewidencji gruntów, budynków i lokali. Naszym ulubionym przykładem jest wygrzebanie (podobno w czasie badania ksiąg wieczystych - podania większej ilości szczegółów odmówiono) działki 275a i upchnięcie jej pod drogą. Tak się głupio składa, ze nieruchomość nasza i naszych sąsiadów powstała właśnie z podziału działki 275a. W ten sposób wykreowano dwie równoległe rzeczywistości. Działka o historycznym numerze 275a jest albo pod ulica (jak twierdzi modernizacja) albo obejmowała działkę naszą, naszych sąsiadów i inny kawałek ulicy. Stąd już tylko krok do dokonania kolejnych "prac analitycznych" i uznania, ze my i nasi sąsiedzi możemy mieć co najwyżej kwity na kawałek ulicy, bo tam znajdowała się działka z której wywodzimy swoje prawa własności. Czy wobec nie uznawania zapisów naszych ksiąg wieczystych i odmowy usunięcia ewidentnej bzdury jaką jest znaleziona w tajemniczych okolicznościach działka 275a ktoś może nam zagwarantować, ze takiej analizy już nie dokonano.
Poza starostwem i gminą historyczne dokumenty odnośnie nieruchomości maja jeszcze lokalni historycy amatorzy. Jakość ich ustaleń musi być jednak podobną skoro ostatnio uwiarygadniali przemieszczenie dworu jednego z założycieli miasta na inne miejsce. Jak ustalono "wiedza historyczna" stojąca za tą hucpą nie ma odzwierciedlenia w zasobach gminy, ani w żadnych historycznych dokumentach, które znajdują się w przestrzeni publicznej, ale za to informacja o nowej lokalizacji dworu pojawiła się już jako adnotacja na google.maps!
Wyczerpuje to w zasadzie pule ekspertów mających zasoby na których można oprzeć "prace analityczne". Ponieważ nie są publikowane dokumenty na jakich owe prace są prowadzone nie sposób z nimi dyskutować. Można je przyjąć albo nie. Do tej pory nie możemy się nadziwić, ze Instytucje powiatu G. najwyraźniej uparły się aby przyjmować je na wiarę. Zupełnie tak jakby nie chciały się w żadnym wypadku w temat bardziej zagłębiać. I to pomimo iż ma to dla nich poważne konsekwencje. Ale jak się okazało może za tym stać pewna logika. Oczywiście tylko wtedy gdy bezkrytycznie wierzy się ekspertom.
Na lokalnych ekspertów zwróciliśmy uwagę po raz pierwszy gdy odkryliśmy instytucje usuwania "powielanych latami pomyłek" sprzed kilkudziesięciu lat. Okazało się bowiem, ze gminna geodezja może wykonać "prace analityczne" na podstawie których może dojść do konkluzji, że dokumentacja o kilkudziesięcioletniej ciągłości to jedna wielka ściema i na tej podstawie dokonywać zmian w rejestrach. Tak, tak jest to ta sama geodezja, która jako wiarygodny i "zgodny z oryginałem" wydaje decyzję pana Krzysia, która była pozwoleniem na nadbudowę (z dokumentów wynika, ze była to jednak adaptacja części strychu) nieistniejącej nieruchomości na nieistniejącej działce wydanym osobie, która mając tylko 1/3 udziałów nie posiadała prawa do prowadzenia prac budowlanych. Dotychczasowej odmowy usunięcia dokumentu nie pozwala wykluczyć, że mógł on również mógł być podstawą dla jakiś "prac analitycznych" uznających za starą i powielana pomyłkę wszystkie nie pasujące do niego dokumenty.
Na ekspertów ze starostwa, a w szczególności na ich sposoby "uzgadniania" rozjazdu w dokumentacji zwróciliśmy z kolei uwagę przy sprawie pani S (link). Wówczas na podstawie błędnego (lub mylącego) wyrysu dokonano zmian w księgach wieczystych, pomimo iż w momencie dokonywania tych zmian dane ujawnione w wypisie i aktach notarialnych przedstawiały inna rzeczywistość. Następnie w oparciu o księgi wieczyste dokonano zmian w rejestrach geodezyjnych pozbawiając kogoś o ile dobrze pamiętamy 44 m2 gruntu, którego własność i władanie miał udokumentowane od.... 1935 roku. W przypadku naszej nieruchomości już pojawił się w powiatowej ewidencji nie odzwierciedlający rzeczywistości wyrys - tej pomyłki starostwo nie chce sprostować. Czyżby kolejny przypadek jakiś "prac analitycznych"?
Jakieś "prace analityczne" są jeszcze prowadzone przez firmy zewnętrzne w ramach tzw modernizacji. O ich jakości i jawności zdążyliśmy się przekonać badając skąd się biorą bzdury na temat naszej nieruchomości w powiatowej ewidencji gruntów, budynków i lokali. Naszym ulubionym przykładem jest wygrzebanie (podobno w czasie badania ksiąg wieczystych - podania większej ilości szczegółów odmówiono) działki 275a i upchnięcie jej pod drogą. Tak się głupio składa, ze nieruchomość nasza i naszych sąsiadów powstała właśnie z podziału działki 275a. W ten sposób wykreowano dwie równoległe rzeczywistości. Działka o historycznym numerze 275a jest albo pod ulica (jak twierdzi modernizacja) albo obejmowała działkę naszą, naszych sąsiadów i inny kawałek ulicy. Stąd już tylko krok do dokonania kolejnych "prac analitycznych" i uznania, ze my i nasi sąsiedzi możemy mieć co najwyżej kwity na kawałek ulicy, bo tam znajdowała się działka z której wywodzimy swoje prawa własności. Czy wobec nie uznawania zapisów naszych ksiąg wieczystych i odmowy usunięcia ewidentnej bzdury jaką jest znaleziona w tajemniczych okolicznościach działka 275a ktoś może nam zagwarantować, ze takiej analizy już nie dokonano.
Poza starostwem i gminą historyczne dokumenty odnośnie nieruchomości maja jeszcze lokalni historycy amatorzy. Jakość ich ustaleń musi być jednak podobną skoro ostatnio uwiarygadniali przemieszczenie dworu jednego z założycieli miasta na inne miejsce. Jak ustalono "wiedza historyczna" stojąca za tą hucpą nie ma odzwierciedlenia w zasobach gminy, ani w żadnych historycznych dokumentach, które znajdują się w przestrzeni publicznej, ale za to informacja o nowej lokalizacji dworu pojawiła się już jako adnotacja na google.maps!
Wyczerpuje to w zasadzie pule ekspertów mających zasoby na których można oprzeć "prace analityczne". Ponieważ nie są publikowane dokumenty na jakich owe prace są prowadzone nie sposób z nimi dyskutować. Można je przyjąć albo nie. Do tej pory nie możemy się nadziwić, ze Instytucje powiatu G. najwyraźniej uparły się aby przyjmować je na wiarę. Zupełnie tak jakby nie chciały się w żadnym wypadku w temat bardziej zagłębiać. I to pomimo iż ma to dla nich poważne konsekwencje. Ale jak się okazało może za tym stać pewna logika. Oczywiście tylko wtedy gdy bezkrytycznie wierzy się ekspertom.
6. "Brothers in crime" czyli jak zbudować mur milczenia z bałaganu
Ponieważ lokalni "eksperci" nie kwapią się z upublicznieniem dokumentów na podstawie których dokonali swoich analiz (a tym bardziej tych, które uznali za niewiarygodne i nie uwzględnili w swoich analizach) - nie jest możliwa dyskusja z nimi o ile się nie ma swoich prywatnych zasobów. Dla postronnego obserwatora ma to przezabawne konsekwencje. Natomiast dla lokalnych instytucji ma to, przynajmniej czasami. naprawdę poważne konsekwencje prawne.
Dla przykładu weźmy naszą nieruchomość. Jeżeli istotnie dokonano jakiejś analizy i uznano, że na miejscu naszej nieruchomości znajdowało się coś innego niż to co jest ujawnione w księgach wieczystych i innych dokumentach wystawionych przez instytucje państwowe do przełomu roku 2009/2010 (czyli w czasie gdy instytucje uznawały jeszcze dobrze udokumentowana rzeczywistość) - to konsekwencja tego jest "wykrycie" trwającej przez prawie 100 lat "działalności przestępczej" polegającej na ciągłym potwierdzaniu tego czego według dokonanych analiz nie ma -czyli naszej nieruchomości oraz praw własności naszych i naszych poprzedników prawnych. Co więcej, (o zgrozo!!!), instytucje państwowe miały zwyczaj potwierdzać władanie właścicieli, których według hipotetycznych "prac analitycznych" nie było nieruchomością, której według "prac analitycznych" również nie powinno być. Istny stuletni syndykat zbrodni ;-)
W uwierzenie w tak ewidentną bzdurę nie dałaby się oczywiście wrobić żadna instytucja, która wierzy w prawidłowość wystawianych przez siebie dokumentów czy prowadzonych rejestrów, przynajmniej na przestrzeni ostatnich, powiedzmy 20 lat. Ale jak wspomnieliśmy w powiecie G we wszystkim co jest związane z nieruchomościami panuje taki bałagan, że jak pokazuje chociażby nasze doświadczenie nawet dokumenty z ustawowym domniemaniem wiarygodności poparte kilkoma segregatorami innych dokumentów nie budzą w powiecie respektu. No cóż, chciałoby się powiedzieć, ze funkcjonariusze powiatowi najlepiej wiedza na jakiej kupie poświadczeń nieprawdy siedzą.....
Mówiąc bardziej dosadnie. Jeżeli uznałoby się (na przykład w trakcie "prac analitycznych"), że na miejscu naszej nieruchomości znajduje się coś innego, to trzeba byłoby również przyjąć, ze mamy do czynienia ze stuletnią przestępczością sądową (lewe postępowania spadkowe, lewe wpisy do ksiąg wieczystych, lewe potwierdzenia odbioru, hipoteka wpisana na nie istniejącej nieruchomości). Czy moglibyśmy się więc dziwić, ze jeżeli taka sytuacja naprawdę zaistniała, to porażeni rozmiarami własnych zbrodni sędziowie nie chcieliby sprawy ruszać, nie chcieliby przyjmować do akt sprawy dokumentów, nie chcieliby niczego badać ani ustalać i zachowywali się tak jakby chcieli nas przekonać żebyśmy przestali się z nasza wspólną zbrodnia afiszować i po cichu zrezygnowali z tego co nam się według nich nie należy. Innymi słowy nie chcieliby mieć w aktach sprawy dowodu na działalność przestępczą nie tylko naszą, ale również swoich kolegów i poprzedników (w tym przedwojennych). Za to byliby zainteresowani przekonaniem nas do wycofania się ze wszystkiego po gentelmeńsku czyli po cichu.... Innymi słowy nie powinno nas zdziwić, gdyby w takiej sytuacji sąd uległ pokusie, aby zamiast przystąpić do jawnych ustaleń stanąć twardo na stanowisku, że to, iż jesteśmy "brothers in crime" nie uprawnia nas do czerpania z tego korzyści.
Podobnie rzecz się ma w innych instytucjach. Nawet starostwo powiatowe istniejące niewiele ponad 15 lat zdążyło już wielokrotnie wydać wyrysy i wypisy pokazujące istniejąca rzeczywistość (czyli tą, której się od przełomu 2009/2010 nie uznaje), wydać właścicielom ujawnionym w nieuznawanych księgach wieczystych zgodę na podział nieruchomości, przyjąć dwa razy zgłoszenia prac budowlanych, zarejestrować samochód (w miejscu w którym nas według "prac analitycznych" nie było), co więcej skarbówka dzieląca ze starostwem budynek sprawdzała nasze nabycie nieruchomości każąc nam dostarczyć dokumentację zdjęciową pokazującą stan nieruchomości (która według "prac analitycznych" nie istniała) i na jej podstawie doliczyła nam ekstra podatek.
Bezmiarem "zbrodni" Urzędu Miasta nawet nie będziemy nawet zanudzać, bo jeżeli potraktujemy poważnie to co hipotetycznie "ustalono" na przełomie 2009/2010 roku, bo przez prawie 100 lat zebrało się tego, ze ho ho ho.
Można to w zasadzie powiedzieć o każdej instytucji łącznie z gazownia, która tak się wystraszyła, że podłączyła instalację w nieistniejącym budynku, ze od prawie 5 lat uchyla się od wydania nakazu usunięcia jej nielegalnej części.
Czy wobec takiego bezmiaru zbrodni (o ile oczywiście wierzymy w prawdziwość domniemanych "ustaleń" z 2009/2010 roku) możemy się dziwić, ze nikt nie chce sprawy badać. w końcu nikt nie jest zainteresowany dołączaniem do akt sprawy dokumentów pokazujących na bezmiar nieprawidłowości w obrębie jego instytucji . Nie wątpimy, że wszyscy czuja się jak grupa archaniołów, która chce nam wiele wybaczyć o ile zgodzimy się na zakopanie "naszych oraz ich wspólnych grzeszków".
Jedyny problem jest tylko w tym, że nie mając przyjemności zapoznania się z "pracami analitycznymi" czy innymi "ustaleniami" (których mimo bezwarunkowej wiary w ich prawidłowość żadna instytucja nie chce nam pokazać) całość działań powiatowych instytucji percepujemy jako brutalny, trwający już ponad 6 lat mobbing, którego celem wydaje się być zmuszenia nas do rezygnacji z naszych dobrze udokumentowanych praw.
Podsumowując cały ten absurd. Nikt nie chce nawet czytać żądnych dokumentów dotyczących naszej nieruchomości i ignoruje wszystko co mówimy najprawdopodobniej nie dlatego, ze chronią jakiego Skunksa, któremu wszyscy boja się podpaść, ale najprawdopodobniej dlatego, ze wierząc w jakieś dokonane w2009/2010 roku "prace analityczne" lub "ustalenia" uważają się za naszych "brothers in crime" i kryją tą nasza wielka stuletnią wspólną z nimi zbrodnię. Zarazem naciskając nas abyśmy jednak z czerpania korzyści z "naszej wspólnej zbrodni" zrezygnowali.
Darujemy sobie w tym miejscu złośliwe komentarze o grzybkach halucynogennych serwowanych w urzędowych stołówkach czy nadzwyczajnych właściwościach wody w urzędowych kranach. Pozwolimy sobie tylko zauważyć, że nieocenione w generowaniu powiatowej psychozy i budowaniu muru milczenia jest (poza zatrudnieniem jako funkcjonariuszy państwowych osób o hmm... odpowiednich kwalifikacjach intelektualnych) jeszcze przekonanie ich, że mają na sumieniu jakieś grzeszki i powinni je ukrywać....
Ponieważ lokalni "eksperci" nie kwapią się z upublicznieniem dokumentów na podstawie których dokonali swoich analiz (a tym bardziej tych, które uznali za niewiarygodne i nie uwzględnili w swoich analizach) - nie jest możliwa dyskusja z nimi o ile się nie ma swoich prywatnych zasobów. Dla postronnego obserwatora ma to przezabawne konsekwencje. Natomiast dla lokalnych instytucji ma to, przynajmniej czasami. naprawdę poważne konsekwencje prawne.
Dla przykładu weźmy naszą nieruchomość. Jeżeli istotnie dokonano jakiejś analizy i uznano, że na miejscu naszej nieruchomości znajdowało się coś innego niż to co jest ujawnione w księgach wieczystych i innych dokumentach wystawionych przez instytucje państwowe do przełomu roku 2009/2010 (czyli w czasie gdy instytucje uznawały jeszcze dobrze udokumentowana rzeczywistość) - to konsekwencja tego jest "wykrycie" trwającej przez prawie 100 lat "działalności przestępczej" polegającej na ciągłym potwierdzaniu tego czego według dokonanych analiz nie ma -czyli naszej nieruchomości oraz praw własności naszych i naszych poprzedników prawnych. Co więcej, (o zgrozo!!!), instytucje państwowe miały zwyczaj potwierdzać władanie właścicieli, których według hipotetycznych "prac analitycznych" nie było nieruchomością, której według "prac analitycznych" również nie powinno być. Istny stuletni syndykat zbrodni ;-)
W uwierzenie w tak ewidentną bzdurę nie dałaby się oczywiście wrobić żadna instytucja, która wierzy w prawidłowość wystawianych przez siebie dokumentów czy prowadzonych rejestrów, przynajmniej na przestrzeni ostatnich, powiedzmy 20 lat. Ale jak wspomnieliśmy w powiecie G we wszystkim co jest związane z nieruchomościami panuje taki bałagan, że jak pokazuje chociażby nasze doświadczenie nawet dokumenty z ustawowym domniemaniem wiarygodności poparte kilkoma segregatorami innych dokumentów nie budzą w powiecie respektu. No cóż, chciałoby się powiedzieć, ze funkcjonariusze powiatowi najlepiej wiedza na jakiej kupie poświadczeń nieprawdy siedzą.....
Mówiąc bardziej dosadnie. Jeżeli uznałoby się (na przykład w trakcie "prac analitycznych"), że na miejscu naszej nieruchomości znajduje się coś innego, to trzeba byłoby również przyjąć, ze mamy do czynienia ze stuletnią przestępczością sądową (lewe postępowania spadkowe, lewe wpisy do ksiąg wieczystych, lewe potwierdzenia odbioru, hipoteka wpisana na nie istniejącej nieruchomości). Czy moglibyśmy się więc dziwić, ze jeżeli taka sytuacja naprawdę zaistniała, to porażeni rozmiarami własnych zbrodni sędziowie nie chcieliby sprawy ruszać, nie chcieliby przyjmować do akt sprawy dokumentów, nie chcieliby niczego badać ani ustalać i zachowywali się tak jakby chcieli nas przekonać żebyśmy przestali się z nasza wspólną zbrodnia afiszować i po cichu zrezygnowali z tego co nam się według nich nie należy. Innymi słowy nie chcieliby mieć w aktach sprawy dowodu na działalność przestępczą nie tylko naszą, ale również swoich kolegów i poprzedników (w tym przedwojennych). Za to byliby zainteresowani przekonaniem nas do wycofania się ze wszystkiego po gentelmeńsku czyli po cichu.... Innymi słowy nie powinno nas zdziwić, gdyby w takiej sytuacji sąd uległ pokusie, aby zamiast przystąpić do jawnych ustaleń stanąć twardo na stanowisku, że to, iż jesteśmy "brothers in crime" nie uprawnia nas do czerpania z tego korzyści.
Podobnie rzecz się ma w innych instytucjach. Nawet starostwo powiatowe istniejące niewiele ponad 15 lat zdążyło już wielokrotnie wydać wyrysy i wypisy pokazujące istniejąca rzeczywistość (czyli tą, której się od przełomu 2009/2010 nie uznaje), wydać właścicielom ujawnionym w nieuznawanych księgach wieczystych zgodę na podział nieruchomości, przyjąć dwa razy zgłoszenia prac budowlanych, zarejestrować samochód (w miejscu w którym nas według "prac analitycznych" nie było), co więcej skarbówka dzieląca ze starostwem budynek sprawdzała nasze nabycie nieruchomości każąc nam dostarczyć dokumentację zdjęciową pokazującą stan nieruchomości (która według "prac analitycznych" nie istniała) i na jej podstawie doliczyła nam ekstra podatek.
Bezmiarem "zbrodni" Urzędu Miasta nawet nie będziemy nawet zanudzać, bo jeżeli potraktujemy poważnie to co hipotetycznie "ustalono" na przełomie 2009/2010 roku, bo przez prawie 100 lat zebrało się tego, ze ho ho ho.
Można to w zasadzie powiedzieć o każdej instytucji łącznie z gazownia, która tak się wystraszyła, że podłączyła instalację w nieistniejącym budynku, ze od prawie 5 lat uchyla się od wydania nakazu usunięcia jej nielegalnej części.
Czy wobec takiego bezmiaru zbrodni (o ile oczywiście wierzymy w prawdziwość domniemanych "ustaleń" z 2009/2010 roku) możemy się dziwić, ze nikt nie chce sprawy badać. w końcu nikt nie jest zainteresowany dołączaniem do akt sprawy dokumentów pokazujących na bezmiar nieprawidłowości w obrębie jego instytucji . Nie wątpimy, że wszyscy czuja się jak grupa archaniołów, która chce nam wiele wybaczyć o ile zgodzimy się na zakopanie "naszych oraz ich wspólnych grzeszków".
Jedyny problem jest tylko w tym, że nie mając przyjemności zapoznania się z "pracami analitycznymi" czy innymi "ustaleniami" (których mimo bezwarunkowej wiary w ich prawidłowość żadna instytucja nie chce nam pokazać) całość działań powiatowych instytucji percepujemy jako brutalny, trwający już ponad 6 lat mobbing, którego celem wydaje się być zmuszenia nas do rezygnacji z naszych dobrze udokumentowanych praw.
Podsumowując cały ten absurd. Nikt nie chce nawet czytać żądnych dokumentów dotyczących naszej nieruchomości i ignoruje wszystko co mówimy najprawdopodobniej nie dlatego, ze chronią jakiego Skunksa, któremu wszyscy boja się podpaść, ale najprawdopodobniej dlatego, ze wierząc w jakieś dokonane w2009/2010 roku "prace analityczne" lub "ustalenia" uważają się za naszych "brothers in crime" i kryją tą nasza wielka stuletnią wspólną z nimi zbrodnię. Zarazem naciskając nas abyśmy jednak z czerpania korzyści z "naszej wspólnej zbrodni" zrezygnowali.
Darujemy sobie w tym miejscu złośliwe komentarze o grzybkach halucynogennych serwowanych w urzędowych stołówkach czy nadzwyczajnych właściwościach wody w urzędowych kranach. Pozwolimy sobie tylko zauważyć, że nieocenione w generowaniu powiatowej psychozy i budowaniu muru milczenia jest (poza zatrudnieniem jako funkcjonariuszy państwowych osób o hmm... odpowiednich kwalifikacjach intelektualnych) jeszcze przekonanie ich, że mają na sumieniu jakieś grzeszki i powinni je ukrywać....
7. Świat według funkcjonariusza państwowego w powiecie g.
Bez względu na to za jakich archaniołów czy za jakie siostry miłosierdzia uważają się powiatowi funkcjonariusze - fakty pozostają nieubłagane. Od ponad 6 lat dają się najprawdopodobniej wkręcić w ukrywanie ewidentnego przestępstwa i mobbing jego ofiar. I to w sytuacji gdy do wyjaśnienia sytuacji wystarczy tylko skonfrontowanie nas z "pracami analitycznymi" czy "ustaleniami", które (jak wskazuje na to chociażby zachowanie instytucji państwowych) najwyraźniej miały miejsce na przełomie 2009/2010 roku i w których wiarygodność nikt w obrębie instytucji państwowych zdaje się nie wątpić. Jednak nikt również nie chce się ich nam pokazać.
Z upływem czasu coraz mniej wiarygodne wydaje się to, ze nikomu nawet nie zaświtało w głowie, ze z domniemanymi "pracami analitycznymi" czy "ustaleniami" z przełomu 2009/2010 jest coś nie tak skoro założenie o ich prawdziwości nie tylko implikuje każda z powiatowych instytucji w ciągnącą się od prawie 100 lat działalność przestępczą, ale również wymaga uwierzenia w to, że zjawiliśmy się w roku 2010 podstępnie przebudowując budynek (postarzając tynk i napuszczając tresowane korniki, aby wszystko wyglądało jakby od wielu dekad nikt konstrukcji i elewacji nie ruszał) , żeby zgadzał się z naszymi księgami wieczystymi, które oczywiście w tak zwanym międzyczasie równie podstępnie sfałszowaliśmy (podobnie jej ewidencję gruntów i kilkanaście aktów notarialnych i cały plik innych dokumentów wystawianych przez różne instytucje). Nie wiemy co prawda jak z naszym pojawieniem się dopiero w roku 2010 jest sobie w stanie psychicznie poradzić Pani Naczelnik od spraw architektoniczno -budowlanych w Starostwie, którą w roku 2008 nachodziliśmy, Wydział Komunikacji w Starostwie który w 2007 roku zarejestrował nam samochód, Referat Meldunkowy w Urzędzie Miasta który nas w 2007 roku na "nieistniejącej nieruchomości" zameldował czy PINB do którego także w 2007 roku zwracaliśmy w sprawie stanu technicznego budynku i który wówczas (jak to się ładnie mówi) spuścił nas na drzewo. Jednak jak powiedzieliśmy postanowiliśmy darować sobie złośliwe komentarze o grzybkach halucynogennych serwowanych w urzędowych stołówkach czy nadzwyczajnych właściwościach wody w urzędowych kranach.
Wisienką na torcie absurdu lokalnych instytucji państwowych jest to, ze jakkolwiek potworne byłyby nasze zbrodnie niestety nie można nas z ich dowodami skonfrontować gdyż wówczas wyszłoby, że niewinni funkcjonariusze państwowi współdziałali w sfałszowaniu przez nas swoich rejestrów (podczas gdy są niewinni gdyż my dostaliśmy się do rejestrów wlatując podstępnie przez dziurkę od klucza). Całą nadzieję lokalny aparat urzędniczy zdaje się pokładać w PINB, który na pewno wykaże nam przebudowy, siłą swojego umysłu odkrywając jak udało nam się postarzyć tynk o kilkadziesiąt lat oraz wytresować korniki aby wygryzały wzorki wyglądające na stare.
Zanim zabierzemy się za rozwikłanie tego gordyjskiego węzła, który ukręciły siebie lokalne instytucje państwowe spróbujmy ustalić, czy naprawdę jeszcze wierzą w wygenerowaną przy pomocy ekspertów fikcję. Bo jeżeli ich wiara jest mocna to po pewnej perswazji powinni w końcu się złamać i skonfrontować nas z dowodami naszej domniemanej "zbrodni" na czymkolwiek by ona nie polegała. Tym bardziej, ze twierdząc, że o niej nic nie wiemy przedstawiamy cały powiat w bardzo niekorzystnym świetle jako stado ludzi którzy hmm... trochę utracili kontakt z rzeczywistością. W końcu ktoś uwierzy i będzie dym. A jeżeli jesteśmy naprawdę winni to czy jedynym sposobem na poskromienie nas nie jest pokazanie, ze powiat nie zawaha się ujawnienia tego co w swoim przekonaniu razem z nami narozrabiał.
Poniżej pismo, które wysłaliśmy do Prokuratury Rejonowej w G, a pod nim skany pism wysłanych do innych instytucji powiatowych.
Bez względu na to za jakich archaniołów czy za jakie siostry miłosierdzia uważają się powiatowi funkcjonariusze - fakty pozostają nieubłagane. Od ponad 6 lat dają się najprawdopodobniej wkręcić w ukrywanie ewidentnego przestępstwa i mobbing jego ofiar. I to w sytuacji gdy do wyjaśnienia sytuacji wystarczy tylko skonfrontowanie nas z "pracami analitycznymi" czy "ustaleniami", które (jak wskazuje na to chociażby zachowanie instytucji państwowych) najwyraźniej miały miejsce na przełomie 2009/2010 roku i w których wiarygodność nikt w obrębie instytucji państwowych zdaje się nie wątpić. Jednak nikt również nie chce się ich nam pokazać.
Z upływem czasu coraz mniej wiarygodne wydaje się to, ze nikomu nawet nie zaświtało w głowie, ze z domniemanymi "pracami analitycznymi" czy "ustaleniami" z przełomu 2009/2010 jest coś nie tak skoro założenie o ich prawdziwości nie tylko implikuje każda z powiatowych instytucji w ciągnącą się od prawie 100 lat działalność przestępczą, ale również wymaga uwierzenia w to, że zjawiliśmy się w roku 2010 podstępnie przebudowując budynek (postarzając tynk i napuszczając tresowane korniki, aby wszystko wyglądało jakby od wielu dekad nikt konstrukcji i elewacji nie ruszał) , żeby zgadzał się z naszymi księgami wieczystymi, które oczywiście w tak zwanym międzyczasie równie podstępnie sfałszowaliśmy (podobnie jej ewidencję gruntów i kilkanaście aktów notarialnych i cały plik innych dokumentów wystawianych przez różne instytucje). Nie wiemy co prawda jak z naszym pojawieniem się dopiero w roku 2010 jest sobie w stanie psychicznie poradzić Pani Naczelnik od spraw architektoniczno -budowlanych w Starostwie, którą w roku 2008 nachodziliśmy, Wydział Komunikacji w Starostwie który w 2007 roku zarejestrował nam samochód, Referat Meldunkowy w Urzędzie Miasta który nas w 2007 roku na "nieistniejącej nieruchomości" zameldował czy PINB do którego także w 2007 roku zwracaliśmy w sprawie stanu technicznego budynku i który wówczas (jak to się ładnie mówi) spuścił nas na drzewo. Jednak jak powiedzieliśmy postanowiliśmy darować sobie złośliwe komentarze o grzybkach halucynogennych serwowanych w urzędowych stołówkach czy nadzwyczajnych właściwościach wody w urzędowych kranach.
Wisienką na torcie absurdu lokalnych instytucji państwowych jest to, ze jakkolwiek potworne byłyby nasze zbrodnie niestety nie można nas z ich dowodami skonfrontować gdyż wówczas wyszłoby, że niewinni funkcjonariusze państwowi współdziałali w sfałszowaniu przez nas swoich rejestrów (podczas gdy są niewinni gdyż my dostaliśmy się do rejestrów wlatując podstępnie przez dziurkę od klucza). Całą nadzieję lokalny aparat urzędniczy zdaje się pokładać w PINB, który na pewno wykaże nam przebudowy, siłą swojego umysłu odkrywając jak udało nam się postarzyć tynk o kilkadziesiąt lat oraz wytresować korniki aby wygryzały wzorki wyglądające na stare.
Zanim zabierzemy się za rozwikłanie tego gordyjskiego węzła, który ukręciły siebie lokalne instytucje państwowe spróbujmy ustalić, czy naprawdę jeszcze wierzą w wygenerowaną przy pomocy ekspertów fikcję. Bo jeżeli ich wiara jest mocna to po pewnej perswazji powinni w końcu się złamać i skonfrontować nas z dowodami naszej domniemanej "zbrodni" na czymkolwiek by ona nie polegała. Tym bardziej, ze twierdząc, że o niej nic nie wiemy przedstawiamy cały powiat w bardzo niekorzystnym świetle jako stado ludzi którzy hmm... trochę utracili kontakt z rzeczywistością. W końcu ktoś uwierzy i będzie dym. A jeżeli jesteśmy naprawdę winni to czy jedynym sposobem na poskromienie nas nie jest pokazanie, ze powiat nie zawaha się ujawnienia tego co w swoim przekonaniu razem z nami narozrabiał.
Poniżej pismo, które wysłaliśmy do Prokuratury Rejonowej w G, a pod nim skany pism wysłanych do innych instytucji powiatowych.
Prokuratura Rejonowa w G
Szanowni Państwo,
Ze zdumieniem stwierdzam, ze do chwili obecnej nie usunęli Państwo z obiegu prawnego dokumentów i zapisów w ewidencjach poświadczających nieprawdę w kwestiach stanu faktyczno-prawnego nieruchomości przy ul (...) 53 w M(...).
Co więcej nie dostałam żadnych wyjaśnień w kwestii konsekwentnego nie wszczynania postępowań karnych w stosunku do funkcjonariuszy instytucji powiatowych Powiatu G(...) (w tym Prokuratury Rejonowej w G(...)), którzy prowadząc postępowania tak jakby pod wskazanym adresem znajdował się inny obiekt niż ten który znajduje się tam faktycznie i jest ujawniony w księgach wieczystych prowadzonych dla nieruchomości pod tym adresem (...)- doprowadzali do wprowadzenia do obiegu prawnego kolejnych dokumentów poświadczających (pośrednio lub bezpośrednio) ewidentną nieprawdę w zakresie
stanu prawno- faktycznego tej nieruchomości.
Mogę tylko wyrazić nadzieję, ze Państwa zaniechań w tym zakresie nie należy traktować jako okoliczności wskazującej na możliwość świadomego współdziałania w uwiarygadnianiu rzekomego istnienia pod adresem K(...) 53 w M(...) innego obiektu niż tego który istnieje tam w rzeczywistości i jest ujawniony w dokumentach oraz ewidencjach mających domniemanie wiarygodności (wypisie z ewidencji budynków i lokali, księgach wieczystych. aktach notarialnych etc) czyli de facto w przejmowaniu nieruchomości.
Aby to rozstrzygnąć wnoszę o wydanie w formie zaświadczenia informacji z udzieleniem których nie powinni mieć Państwo problemu jeżeli szczerze Państwo wierzą, że pod adresem K(...) 53 w M(...) znajduje się inny obiekt niż ten ujawniony w rejestrach i dokumentach z domniemaniem wiarygodności (księgi wieczyste, wypisy z ewidencji gruntów, akty notarialne etc). w szczególności:
1. Podania opisu nieruchomości jaka znajduje się w Państwa przekonaniu pod adresem K(...) 53 w M(...). W szczególności kto w Państwa rozumieniu jest jej właścicielem, jak wszedł w posiadanie swoich praw własności, jaki kształt i powierzchnię ma nieruchomość, jakie budynki się na jej terenie znajdują etc (informacje w o tym powinny znajdować się w każdej sprawie przeprocesowanej z brakiem poszanowania praw ujawnionych w księgach wieczystych prowadzonych dla nieruchomości pod tym adresem tj. (...).
2. Wskazania jakie zdarzenie mające skutki prawne miało miejsce na przełomie lat 2009/2010. które sprawiło, ze instytucje Powiatu G(...) przestały szanować nie tylko istniejący stan faktyczny, ale również poświadczające o jego istnieniu rejestr)' i dokumenty (przypominam, ze takich zachowań nie uznali Państwo za sprzeczne z prawem).
3. Jeżeli Państwo wierzą, ze zdarzenie opisane w pkt 2 było zgodne z prawem - to powinni mieć Państwo również dowód poinformowania o tym zdarzeniu władających nieruchomością właścicieli ujawnionych w księgach wieczystych i wypisie z ewidencji gruntów i lokali lub móc podać powód dla którego poinformowanie ich o tym uznane zostało za zbędne
4. Wyjaśnienie jak Państwo są w stanie wytłumaczyć uznawanie przez instytucje państwowe Powiatu G(...) jednego stanu faktycznego i prawnego przed przełomem 2009/2010 roku, a innego po tej dacie.
Wskazuje jednocześnie, ze podstawą dla nie respektowania rzeczywistej sytuacji nieruchomości przy ul K(...) 53 w M(...) nie może być fakt, ze konsekwentnie prowadzona dokumentacja związana z tą nieruchomością (która przestała być z nieujawnionych względów uznawana za wiarygodna na przełomie 2009/2010 roku) wskazuje na możliwość istnienia poważnych patologii w ustalaniu stanów faktyczne - prawnych dokonywanych w Powiecie G(...) na przestrzeni ostatnich dekad.
Jako interes prawny w wydaniu zaświadczenia podaję władanie nieruchomością przy ul K(...) 53 w M(...) w zakresie w jakim jest ona własnością A(...) S(...)
ujawnioną w księgach wieczystych (...) na mocy zawartej z nią umowy oraz zamiar zakupu nieruchomości lub jej części.
Z poważaniem
III
Powiatowa psychoza czy "syndykat zbrodni"
Wygląda więc na to, że powiat G zafundował sobie dwie rzeczywistości na nasze/ćwoczej nieruchomości. Jedna z nich to ta istniejąca w rzeczywistości, która odzwierciedlają księgi wieczyste (i szereg innych dokumentów), a druga to ta o istnieniu której zdołano przekonać funkcjonariuszy państwowych ( w której zresztą razem z nami stanowią oni działająca od 100 lat szajkę zajmująca się potwierdzaniem tego czego w tej drugiej rzeczywistości być nie może, a ewidentnie istnieje w pierwszej). Z chęcią skonfrontowalibyśmy te dwie rzeczywistości. Niestety tą drugą starannie się przed nam ukrywa. Najwyraźniej w obawie, ze w przypływie nieobliczalności wyciągniemy ten stuletni "syndykat zbrodni " na światło dzienne.
Bez względu jak to wszystko wygląda psychopatycznie w naszej rzeczywistości, to ta druga rzeczywistość musi mieć jakieś znamiona prawdopodobieństwa. Przynajmniej dla niezbyt kompetentnego funkcjonariusza państwowego, który czuje wyjątkowa odrazę do zapoznania się z dołączana przez nas dokumentacją.
Bez względu jak to wszystko wygląda psychopatycznie w naszej rzeczywistości, to ta druga rzeczywistość musi mieć jakieś znamiona prawdopodobieństwa. Przynajmniej dla niezbyt kompetentnego funkcjonariusza państwowego, który czuje wyjątkowa odrazę do zapoznania się z dołączana przez nas dokumentacją.
8. Alternatywny komplecik.
W ciągu kilku lat które spędziliśmy ryjąc w gminno-powiatowej dokumentacji niczym krety. Kilkakrotnie udało nam się znaleźć dokumenty które do naszej nieruchomości (i rzeczywistości w której ona się znajduje delikatnie mówiąc nie pasowały), chociaż udawały że mają z nią coś wspólnego. Dokumenty te były jednak na tyle pozbawione znaczenia, że początkowo nie zwracaliśmy na nie uwagi. Bo niby co można zrobić na podstawie starej decyzji dotyczącej "nadbudowy" choćby była nie wiadomo jak wadliwa? Albo z potwierdzeniem, że w trakcie modernizacji ewidencji gruntów znaleziono nieistniejącą działkę? Wydawało się, że takie rzeczy co prawda są przejawami jakiejś patologicznej niekompetencji i głupoty, ale w gruncie rzeczy dość nieszkodliwej.
Wątpliwości pierwszy raz ogarnęły nas kiedy odkryliśmy, że w tutejszym powiecie nawet najbardziej odjechane przejawy urzędowej niekompetencji i głupoty potrafią znaleźć swoje zastosowanie, oby tylko opatrzone były jakąś pieczątką (niekoniecznie właściwej instytucji). Okazało się, że plan zagospodarowania przestrzennego urzędnik może olać na podstawie bezwartościowego potwierdzenia od konserwatora zabytków, działkę leśną urzędnik może zmienić w przeznaczoną pod budownictwo wielorodzinne na podstawie ogólnego pisma od konserwatora przyrody na zupełnie inny temat, uciążliwy zakład przemysłowy może stać się dla urzędnika nieusuwalny na podstawie ogólnego pisma wojewody, a inwestor może zostać przez urzędnika zwolniony z kosztownej przebudowy drogi na podstawie zapewnienia, że jakieś negocjacje z inwestorem trwają. Niektórzy z dokonujących tak karkołomnej gimnastyki intelektualnej urzędników nie krępowali się nawet aby wyniki swoich "prac analitycznych" przedstawiać na piśmie i musimy przyznać, że na pierwszy rzut oka miało to jakieś znamiona prawdopodobieństwa. to znaczy miało zanim nauczyliśmy się weryfikować treści pisma z materiałem źródłowym.
Po tym doświadczeniu zaczęliśmy mieć powoli podejrzenia, że być może dokumenty na których wygenerowano na naszej nieruchomości alternatywną rzeczywistość są nam już znane, a przynajmniej część z nich. Zaryzykujemy nawet twierdzenie, że nawet gdyby jakiś tutejszy specjalista od "prac analitycznych" bazował wyłącznie na śmieciowych dokumentach które znaleźliśmy to miałby jak na tutejsze warunki bardzo mocny materiał dowodowy pokazujący, że nasza nieruchomość to nie nasza nieruchomość ;-) Weźmy na przykład taki pozornie bezwartościowy dokument jak decyzja Pana Krzysia dotycząca nadbudowy nieistniejącego budynku na nieistniejącej działce czy coś podobnego któremu poświeciliśmy już wiele miejsca (link). Jeżeli nie będziemy przejmować się tym drobnym faktem, że nieruchomość, której on dotyczył nie istniała to mamy "wiarygodne potwierdzenie", że w miejscu naszej nieruchomości było coś innego. W modernizacji w roku 1996 czy 2002 znaleziono (w nieujawnionym zresztą do tej pory źródle) informacje o działce 275a, która nie może co prawda współistnieć z naszymi dokumentami, ale za to pięknie uzupełnia dokument Pana Krzysia. Mamy więc już komplet. Z faktu iż gmina nie chce wykluczyć swojego zarządu/władania czy lokatora przymusowego na naszej nieruchomości (bo jak twierdzi nie ma żadnych dokumentów) możemy domniemać, że być może dorzucono do kompletu dokumenty z sąsiedniej nieruchomości na której istotnie te wszystkie artefakty się znajdowały. To że nie zgadzały się numery posesji nie ma większego znaczenia, bo takie rzeczy zawsze można uznać za "starą" i "powielaną" pomyłkę. No i mamy piękny komplecik na którym pozornie mucha nie ma gdzie usiąść (przynajmniej według tutejszych standardów).
Pozostaje tylko pytanie dlaczego tak "dobre" dokumenty czekały w uśpieniu aż do przełomu 2009/2010 roku....
W ciągu kilku lat które spędziliśmy ryjąc w gminno-powiatowej dokumentacji niczym krety. Kilkakrotnie udało nam się znaleźć dokumenty które do naszej nieruchomości (i rzeczywistości w której ona się znajduje delikatnie mówiąc nie pasowały), chociaż udawały że mają z nią coś wspólnego. Dokumenty te były jednak na tyle pozbawione znaczenia, że początkowo nie zwracaliśmy na nie uwagi. Bo niby co można zrobić na podstawie starej decyzji dotyczącej "nadbudowy" choćby była nie wiadomo jak wadliwa? Albo z potwierdzeniem, że w trakcie modernizacji ewidencji gruntów znaleziono nieistniejącą działkę? Wydawało się, że takie rzeczy co prawda są przejawami jakiejś patologicznej niekompetencji i głupoty, ale w gruncie rzeczy dość nieszkodliwej.
Wątpliwości pierwszy raz ogarnęły nas kiedy odkryliśmy, że w tutejszym powiecie nawet najbardziej odjechane przejawy urzędowej niekompetencji i głupoty potrafią znaleźć swoje zastosowanie, oby tylko opatrzone były jakąś pieczątką (niekoniecznie właściwej instytucji). Okazało się, że plan zagospodarowania przestrzennego urzędnik może olać na podstawie bezwartościowego potwierdzenia od konserwatora zabytków, działkę leśną urzędnik może zmienić w przeznaczoną pod budownictwo wielorodzinne na podstawie ogólnego pisma od konserwatora przyrody na zupełnie inny temat, uciążliwy zakład przemysłowy może stać się dla urzędnika nieusuwalny na podstawie ogólnego pisma wojewody, a inwestor może zostać przez urzędnika zwolniony z kosztownej przebudowy drogi na podstawie zapewnienia, że jakieś negocjacje z inwestorem trwają. Niektórzy z dokonujących tak karkołomnej gimnastyki intelektualnej urzędników nie krępowali się nawet aby wyniki swoich "prac analitycznych" przedstawiać na piśmie i musimy przyznać, że na pierwszy rzut oka miało to jakieś znamiona prawdopodobieństwa. to znaczy miało zanim nauczyliśmy się weryfikować treści pisma z materiałem źródłowym.
Po tym doświadczeniu zaczęliśmy mieć powoli podejrzenia, że być może dokumenty na których wygenerowano na naszej nieruchomości alternatywną rzeczywistość są nam już znane, a przynajmniej część z nich. Zaryzykujemy nawet twierdzenie, że nawet gdyby jakiś tutejszy specjalista od "prac analitycznych" bazował wyłącznie na śmieciowych dokumentach które znaleźliśmy to miałby jak na tutejsze warunki bardzo mocny materiał dowodowy pokazujący, że nasza nieruchomość to nie nasza nieruchomość ;-) Weźmy na przykład taki pozornie bezwartościowy dokument jak decyzja Pana Krzysia dotycząca nadbudowy nieistniejącego budynku na nieistniejącej działce czy coś podobnego któremu poświeciliśmy już wiele miejsca (link). Jeżeli nie będziemy przejmować się tym drobnym faktem, że nieruchomość, której on dotyczył nie istniała to mamy "wiarygodne potwierdzenie", że w miejscu naszej nieruchomości było coś innego. W modernizacji w roku 1996 czy 2002 znaleziono (w nieujawnionym zresztą do tej pory źródle) informacje o działce 275a, która nie może co prawda współistnieć z naszymi dokumentami, ale za to pięknie uzupełnia dokument Pana Krzysia. Mamy więc już komplet. Z faktu iż gmina nie chce wykluczyć swojego zarządu/władania czy lokatora przymusowego na naszej nieruchomości (bo jak twierdzi nie ma żadnych dokumentów) możemy domniemać, że być może dorzucono do kompletu dokumenty z sąsiedniej nieruchomości na której istotnie te wszystkie artefakty się znajdowały. To że nie zgadzały się numery posesji nie ma większego znaczenia, bo takie rzeczy zawsze można uznać za "starą" i "powielaną" pomyłkę. No i mamy piękny komplecik na którym pozornie mucha nie ma gdzie usiąść (przynajmniej według tutejszych standardów).
Pozostaje tylko pytanie dlaczego tak "dobre" dokumenty czekały w uśpieniu aż do przełomu 2009/2010 roku....
9. Ekscentryczna wnuczka i bratanica ....
Pierwszą rzeczą, która może przyjść do głowy jest to, że być może dokumenty wskazujące na istnienie alternatywnej rzeczywistości bynajmniej wcale nie czekały w uśpieniu prawie 2 dekady, Przekręt został zrobiony w latach 1990-tych tylko zapomniano o nim kogokolwiek poinformować.
W takich okolicznościach za główną podejrzaną należałoby uznać niejaka Panią E, która w decyzji pana Krzysia została opisana jako inwestorka, pomimo iż będąc właścicielką tylko 1/3 nieruchomości nie za bardzo miała podstawy prawne by wniosek o "nadbudowę" składać . Panią E mieliśmy okazję poznać osobiście i zrobiła na na wrażenie hmm... osoby ekscentrycznej i obdarzonej niezmiernie wybujała wyobraźnią. Być może jednak nasze temperamenty po prostu do siebie nie przystawały.
Pomimo iż nie wątpimy w siłę wyobraźni Pani E - nie jesteśmy skłonni do oskarżania jej o próbę oskubania krewnych, będących właścicielami pozostałych 2/3 nieruchomości poprzez wykazanie, że na miejscu rzeczywistej nieruchomości znajduje się coś co do niej należy. Chociażby z tego względu, że "oskubanie" ciotki mieszkającej nie na drugim końcu globu tylko 30km dalej nie wydaje się prawdopodobne. Tym bardziej jeżeli ciotka nie kontaktuje się z rodzina przez prawnika, ale utrzymuje z nią osobiste kontakty i jest zaangażowana w opiekę nad chora matka mieszkająca w rzeczonej nieruchomości. Jak domniemamy ostro do tego interesu dopłacając.
Jak by tego było mało na nieruchomości (tej rzeczywiście istniejącej) mieszkała poprzednia właścicielka pani Bronikowska, której prawo do zajmowania sporej przestrzeni wynikało z posiadania służebności osobistej. Oczywiście na rzeczywiście istniejącej nieruchomości. Podmianka nieruchomości wiązała się więc w sposób oczywisty z pozbawieniem jej dachu nad głową z czym ta, podobno bardzo energiczna staruszka, raczej by się łatwo nie pogodziła. Nie wiemy co prawda nic najbliższych pani Bronikowskiej ale domyślamy się, ze rodzina, która wydała jednego z pierwszych polskich olimpijczyków nie jest gromadką bezradnych dzieciaków, która w sytuacji wyrzucania najbliższego krewnego z domu położyłaby po sobie uszy i na wszystko się potulnie zgodziła.
Ale to jeszcze nie wszystko, bowiem działka z decyzji pana Krzysia obejmowała również sąsiednia posesję powstałą w wyniku podziału ok 1968 roku. Na posesji tej mieszka wielopokoleniowa rodzina, która sądząc z kształtu budowli, o okolicach lat 1980-tych lub nawet 1970-tych postawiła sobie tam dom. Nie sądzimy aby ta gromadka przesympatycznych osób była zachwycona gdyby się okazało, że w wyniku czyjegoś przekrętu zostali pozbawienie swojej własności..
W takich okolicznościach gdyby istotnie Pani E próbowała coś kombinować to jej rozkojarzenie z rzeczywistością musiałoby być znacznie większe niż wynikałoby to z naszych obserwacji dokonanych w trakcie krótkiego mieszkania pod wspólnym dachem. Co więcej gdyby nasza ocena była jednak błędna i Panią E jednak wyobraźnia poniosła to jej domniemany "przekręt" byłby po prostu niemożliwy do dokończenia......
Bardziej prawdopodobne wydaje nam się jednak, że decyzja pana Krzysia jest albo ewidentna fałszywką, która została do zasobów Urzędu Miasta M dołączoną w terminie późniejszym, albo po prostu próbą obejścia restrykcyjnego Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego lub braku zgody krewnych na prace budowlane.
Pierwszą rzeczą, która może przyjść do głowy jest to, że być może dokumenty wskazujące na istnienie alternatywnej rzeczywistości bynajmniej wcale nie czekały w uśpieniu prawie 2 dekady, Przekręt został zrobiony w latach 1990-tych tylko zapomniano o nim kogokolwiek poinformować.
W takich okolicznościach za główną podejrzaną należałoby uznać niejaka Panią E, która w decyzji pana Krzysia została opisana jako inwestorka, pomimo iż będąc właścicielką tylko 1/3 nieruchomości nie za bardzo miała podstawy prawne by wniosek o "nadbudowę" składać . Panią E mieliśmy okazję poznać osobiście i zrobiła na na wrażenie hmm... osoby ekscentrycznej i obdarzonej niezmiernie wybujała wyobraźnią. Być może jednak nasze temperamenty po prostu do siebie nie przystawały.
Pomimo iż nie wątpimy w siłę wyobraźni Pani E - nie jesteśmy skłonni do oskarżania jej o próbę oskubania krewnych, będących właścicielami pozostałych 2/3 nieruchomości poprzez wykazanie, że na miejscu rzeczywistej nieruchomości znajduje się coś co do niej należy. Chociażby z tego względu, że "oskubanie" ciotki mieszkającej nie na drugim końcu globu tylko 30km dalej nie wydaje się prawdopodobne. Tym bardziej jeżeli ciotka nie kontaktuje się z rodzina przez prawnika, ale utrzymuje z nią osobiste kontakty i jest zaangażowana w opiekę nad chora matka mieszkająca w rzeczonej nieruchomości. Jak domniemamy ostro do tego interesu dopłacając.
Jak by tego było mało na nieruchomości (tej rzeczywiście istniejącej) mieszkała poprzednia właścicielka pani Bronikowska, której prawo do zajmowania sporej przestrzeni wynikało z posiadania służebności osobistej. Oczywiście na rzeczywiście istniejącej nieruchomości. Podmianka nieruchomości wiązała się więc w sposób oczywisty z pozbawieniem jej dachu nad głową z czym ta, podobno bardzo energiczna staruszka, raczej by się łatwo nie pogodziła. Nie wiemy co prawda nic najbliższych pani Bronikowskiej ale domyślamy się, ze rodzina, która wydała jednego z pierwszych polskich olimpijczyków nie jest gromadką bezradnych dzieciaków, która w sytuacji wyrzucania najbliższego krewnego z domu położyłaby po sobie uszy i na wszystko się potulnie zgodziła.
Ale to jeszcze nie wszystko, bowiem działka z decyzji pana Krzysia obejmowała również sąsiednia posesję powstałą w wyniku podziału ok 1968 roku. Na posesji tej mieszka wielopokoleniowa rodzina, która sądząc z kształtu budowli, o okolicach lat 1980-tych lub nawet 1970-tych postawiła sobie tam dom. Nie sądzimy aby ta gromadka przesympatycznych osób była zachwycona gdyby się okazało, że w wyniku czyjegoś przekrętu zostali pozbawienie swojej własności..
W takich okolicznościach gdyby istotnie Pani E próbowała coś kombinować to jej rozkojarzenie z rzeczywistością musiałoby być znacznie większe niż wynikałoby to z naszych obserwacji dokonanych w trakcie krótkiego mieszkania pod wspólnym dachem. Co więcej gdyby nasza ocena była jednak błędna i Panią E jednak wyobraźnia poniosła to jej domniemany "przekręt" byłby po prostu niemożliwy do dokończenia......
Bardziej prawdopodobne wydaje nam się jednak, że decyzja pana Krzysia jest albo ewidentna fałszywką, która została do zasobów Urzędu Miasta M dołączoną w terminie późniejszym, albo po prostu próbą obejścia restrykcyjnego Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego lub braku zgody krewnych na prace budowlane.
10. .......... czy przestawiona ulica.....
Jeżeli jednak eliminujemy Panią E z grona podejrzanych to nadal pozostajemy z zagadką dlaczego przez kolejne lata konsekwentnie produkowano kolejne dokumenty i różne mniejsze lub większe "błędy" tworzące iluzje istnienia innej rzeczywistości. W wieloletnie planowanie przejęcia naszej nieruchomości jakoś trudno nam było uwierzyć. Tym bardziej, ze długoterminowe plany z realizacją rozłożona na dekady nie wydają się być w stylu powiatu G.
Po latach poszukiwań znaleźliśmy wreszcie prawdopodobne rozwiązanie, które zasadzało się na tym, że nasza nieruchomość wraz z nieruchomością sąsiadów (tych których nieruchomość została wydzielona z naszej działki ok 1968 roku) pokazuje, że ulica K. jest przesunięta względem swojej pierwotnej parcelacji. I nie jest to bynajmniej problem małej wagi bo implikuje konieczność zbadania praw własności kilkudziesięciu nieruchomości, których dane geodezyjne tego faktu nie uwzględniają.
Aby naświetlić problem miasteczko M. ma jakiś straszliwy problem z określeniem dokładnego położenia ulic. Szczegółowo pisaliśmy o tym tutaj (link)
Możemy dodać tylko, że traktowaliśmy to mimo wszystko jako drobną lokalną anomalię dopóki nie zainteresowaliśmy się sprawą ulicy B, która stanowiła drogę dojazdową do nieruchomości pana S. i na której płot postawili sobie państwo T. Mimo iż sprawa mogłaby wydawać się prosta do rozwiązania (tj.wystarczy usunąć państwa T z drogi publicznej) ciągnie się już prawie 20 lat, a Urząd Miasta M gotów jest zrobić wszystko łącznie z wykazaniem, że zamiast drogi jest tam rów melioracyjny oby tylko nie konfrontować jawnie dokumentów nieruchomości państwa T. z dokumentami nieruchomości pana S. Możemy tylko zgadywać, co spowodowałaby taka konfrontacja. Po pierwsze być może ujawniłaby, że równocześnie funkcjonują w obiegu prawnym dwa dokumenty opiewające na ten sam kawałek terenu (co teoretycznie byłoby jeszcze do jakiegoś zaadresowania). Po drugie być może powstałaby konieczność zbadania skąd dokładnie wzięły się wykluczające się nawzajem dokumenty nieruchomości z których tylko jeden może być wiarygodny. I tu obawiamy się, że lokalne instytucje mogłyby polec bo trzeba byłoby odpowiedzieć na pytanie skąd się wzięły dwie alternatywne nie przystające do siebie rzeczywistości na pewnym obszarze. A ten obszar może wcale taki mały nie być, Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że dokumenty pana S w prostej linii pochodzą od jego teścia który miał w tej okolicy całkiem spore gospodarstwo rolne, a dokumenty państwa T. od jakiegoś pana, który być może też miał dokumenty na jakieś spore gospodarstwo rolne...
Przechodząc do naszej nieruchomości jak pisaliśmy uprzednio (link). pokazuje ona, że ulica przesunięta została względem oryginalnej parcelacji. Co ciekawe nie odzwierciedla tego faktu ani nieruchomość na lewo (oryginalnie numer 276a), ani nieruchomość na prawo (oryginalnie numer 275b), nie odzwierciedla tego też mapa z decyzji Pana Krzysia której zresztą "zapomniał" dać nam Urząd Miasta, a wydania uwierzytelnionej kopii odmówił PINB.
Czyżby więc (niezależnie od intencji pani E.) decyzja Pana Krzysia była sposobem na niejawne wyrównanie dawnej działki 275a do przesuniętego przebiegu ulicy? Widzimy tu nawet sporą stawkę bo ujawnienie przesunięcia ulicy powoduje konieczność zbadania praw własności kilkudziesięciu nieruchomości, które przy ulicy K. się znajdują, a jak pokazuje przykład ulicy B. jest to czynność, której z pewnych przyczyn Urząd Miasta za wszelką cenę chce uniknąć.
Z pewnością taki scenariusz w jakiś pokrętny sposób tłumaczyłby wciskanie do różnych rejestrów przez kolejne lata różnych dokumentów w których ktoś się hmm... trochę mylił, czasem zmieniając kształt działki, czasem powierzchnię, a czasem znajdując jakąś dodatkową nieistniejącą działkę na którą być może przy odrobinie szczęścia można byłoby "wyrzucić" naszą księgę wieczystą. Mamy wrażenie, że nasilenie różnych kombinacji zwiększyło się po wejściu różnych regulacji nakazujących podział działek pod drogami publicznymi na kawałki o jednolitym stanie prawnym, co z punktu widzenia zachowania gminno -powiatowego sekretu drogowego było rzeczywiście dość niewygodne ;-)
Podsumowując nie możemy więc wykluczyć, że powodem problemów z naszą nieruchomością jest bynajmniej nie nasza nieruchomość, tylko kilkadziesiąt innych nieruchomości przy ul. K których dokumenty należałoby zbadać aby sprawę przesuniętej ulicy uregulować. No i tu powstaje finalne pytanie. Czy chodzi o to, że powiatowe instytucje tak boją się awantury jaka wybuchnie z powodu istnienia tych ulicznych nieprawidłowości? Czy może okaże się, że coś jest na rzeczy w tej nieprawdopodobnej zdawałoby się plotce, którą kiedyś słyszeliśmy, że sposoby regulowania stanów prawnych w miasteczku M są .... nie do końca zrozumiałe.
Jeżeli jednak eliminujemy Panią E z grona podejrzanych to nadal pozostajemy z zagadką dlaczego przez kolejne lata konsekwentnie produkowano kolejne dokumenty i różne mniejsze lub większe "błędy" tworzące iluzje istnienia innej rzeczywistości. W wieloletnie planowanie przejęcia naszej nieruchomości jakoś trudno nam było uwierzyć. Tym bardziej, ze długoterminowe plany z realizacją rozłożona na dekady nie wydają się być w stylu powiatu G.
Po latach poszukiwań znaleźliśmy wreszcie prawdopodobne rozwiązanie, które zasadzało się na tym, że nasza nieruchomość wraz z nieruchomością sąsiadów (tych których nieruchomość została wydzielona z naszej działki ok 1968 roku) pokazuje, że ulica K. jest przesunięta względem swojej pierwotnej parcelacji. I nie jest to bynajmniej problem małej wagi bo implikuje konieczność zbadania praw własności kilkudziesięciu nieruchomości, których dane geodezyjne tego faktu nie uwzględniają.
Aby naświetlić problem miasteczko M. ma jakiś straszliwy problem z określeniem dokładnego położenia ulic. Szczegółowo pisaliśmy o tym tutaj (link)
Możemy dodać tylko, że traktowaliśmy to mimo wszystko jako drobną lokalną anomalię dopóki nie zainteresowaliśmy się sprawą ulicy B, która stanowiła drogę dojazdową do nieruchomości pana S. i na której płot postawili sobie państwo T. Mimo iż sprawa mogłaby wydawać się prosta do rozwiązania (tj.wystarczy usunąć państwa T z drogi publicznej) ciągnie się już prawie 20 lat, a Urząd Miasta M gotów jest zrobić wszystko łącznie z wykazaniem, że zamiast drogi jest tam rów melioracyjny oby tylko nie konfrontować jawnie dokumentów nieruchomości państwa T. z dokumentami nieruchomości pana S. Możemy tylko zgadywać, co spowodowałaby taka konfrontacja. Po pierwsze być może ujawniłaby, że równocześnie funkcjonują w obiegu prawnym dwa dokumenty opiewające na ten sam kawałek terenu (co teoretycznie byłoby jeszcze do jakiegoś zaadresowania). Po drugie być może powstałaby konieczność zbadania skąd dokładnie wzięły się wykluczające się nawzajem dokumenty nieruchomości z których tylko jeden może być wiarygodny. I tu obawiamy się, że lokalne instytucje mogłyby polec bo trzeba byłoby odpowiedzieć na pytanie skąd się wzięły dwie alternatywne nie przystające do siebie rzeczywistości na pewnym obszarze. A ten obszar może wcale taki mały nie być, Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że dokumenty pana S w prostej linii pochodzą od jego teścia który miał w tej okolicy całkiem spore gospodarstwo rolne, a dokumenty państwa T. od jakiegoś pana, który być może też miał dokumenty na jakieś spore gospodarstwo rolne...
Przechodząc do naszej nieruchomości jak pisaliśmy uprzednio (link). pokazuje ona, że ulica przesunięta została względem oryginalnej parcelacji. Co ciekawe nie odzwierciedla tego faktu ani nieruchomość na lewo (oryginalnie numer 276a), ani nieruchomość na prawo (oryginalnie numer 275b), nie odzwierciedla tego też mapa z decyzji Pana Krzysia której zresztą "zapomniał" dać nam Urząd Miasta, a wydania uwierzytelnionej kopii odmówił PINB.
Czyżby więc (niezależnie od intencji pani E.) decyzja Pana Krzysia była sposobem na niejawne wyrównanie dawnej działki 275a do przesuniętego przebiegu ulicy? Widzimy tu nawet sporą stawkę bo ujawnienie przesunięcia ulicy powoduje konieczność zbadania praw własności kilkudziesięciu nieruchomości, które przy ulicy K. się znajdują, a jak pokazuje przykład ulicy B. jest to czynność, której z pewnych przyczyn Urząd Miasta za wszelką cenę chce uniknąć.
Z pewnością taki scenariusz w jakiś pokrętny sposób tłumaczyłby wciskanie do różnych rejestrów przez kolejne lata różnych dokumentów w których ktoś się hmm... trochę mylił, czasem zmieniając kształt działki, czasem powierzchnię, a czasem znajdując jakąś dodatkową nieistniejącą działkę na którą być może przy odrobinie szczęścia można byłoby "wyrzucić" naszą księgę wieczystą. Mamy wrażenie, że nasilenie różnych kombinacji zwiększyło się po wejściu różnych regulacji nakazujących podział działek pod drogami publicznymi na kawałki o jednolitym stanie prawnym, co z punktu widzenia zachowania gminno -powiatowego sekretu drogowego było rzeczywiście dość niewygodne ;-)
Podsumowując nie możemy więc wykluczyć, że powodem problemów z naszą nieruchomością jest bynajmniej nie nasza nieruchomość, tylko kilkadziesiąt innych nieruchomości przy ul. K których dokumenty należałoby zbadać aby sprawę przesuniętej ulicy uregulować. No i tu powstaje finalne pytanie. Czy chodzi o to, że powiatowe instytucje tak boją się awantury jaka wybuchnie z powodu istnienia tych ulicznych nieprawidłowości? Czy może okaże się, że coś jest na rzeczy w tej nieprawdopodobnej zdawałoby się plotce, którą kiedyś słyszeliśmy, że sposoby regulowania stanów prawnych w miasteczku M są .... nie do końca zrozumiałe.
11. .... a może "spadkobiercy"?
Przejmowanie nieruchomości na fałszywych "spadkobierców" jest jednym ze sposobów przejmowania nieruchomości. Pisano o nim kilka lat temu w gazetach przy okazji zlikwidowania grupy, która o ile dobrze pamiętamy wyszukiwała "słupy" o tych samych nazwiskach co właściciele nieruchomości, a potem w jakiś sposób uwiarygadniała, ze są oni właściwymi spadkobiercami i występowała o odzyskanie/przejęcie spadku. Niezbyt się ta sprawą interesowaliśmy, więc szczegóły tego procederu nie są nam znane.
Pomysł, ze w przypadku naszej nieruchomości może również chodzić o "spadkobierców" podsunęła nam obecność państwa Marii i Tomasza Łebkowskich na fikcyjnej działce 275a którą Starostwo znalazło w modernizacji prowadzonej w roku 2002 (chociaż ostatnio twierdzi, że chodzi o modernizację z roku 1996, a w roku 2002 dane zostały powielone). Pomijając brak istnienia wspomnianej działki 275a w terenie oraz usilne próby Starostwa podejmowane w celu upchnięcia jej na działce przylegającej do działek powstałych z autentycznej działki 275a (do której ewidentnie nie pasuje), działka ma jeszcze jedną ciekawą anomalię, a mianowicie przypisanych jako jej właścicieli właśnie Marię i Tomasza Łebkowskich.
Aby wyjaśnić o co chodzi na chwilę przejdźmy do rzeczywistości którą znamy i w której Maria i Tomasz Łebkowscy to... nasi poprzednicy prawni. Zaczynając jednak od początku na początku XX wieku Maria i Tomasz Łebkowscy robili w miasteczku M. spore inwestycje w nabywając trochę ponad hektar gruntów w skład których wchodziła też działka 275a. Grunty te następnie odsprzedawali. Jeśli chodzi o działkę 275a to zbyta naszym poprzednikom prawnym została w następujący sposób:
1. Aktem notarialnym z 04.03.1950 (Repetytorium nr 293,kancelaria Wiktora Natansona) sprzedana została przez Lucynę z Łebkowskich Kalinską oraz Mariana Łebkowskiego 1/2 udziałów w działce 275a. Udziały te pochodziły ze spadku po ich rodzicach Marii i Tomaszu Łebkowskich. Pozostałe udziały należały do ich siostry Heleny z Łebkowskich Dreamer oraz bratanka Andrzeja Łebkowskiego (który nabył swoją część jako spadek po ojcu Józefie Łebkowskim).
2. Aktem notarialnym z 02.06.1950 sporządzonym przez Rogera H.Cazaler notariusza z Salisbury w południowej Rodezji Lucyna Kalinska nabyła jako darowiznę część udziałów przypadającą Helenie z Łebkowskich Dreamer
3. Aktem notarialnym z 11.01.1955 (Repetytorium nr IV-178/55,kancelaria Wiktora Natansona) sprzedane została przez Lucynę Kalińską oraz Andrzeja Łebkowskiego pozostałe 1/2 udziałów w działce 275a.
Fakty te są starannie udokumentowane w aktach księgi wieczystej naszej nieruchomości, w których znajduje się także tytuł wykonawczy nabycia spadku po Józefie Łebkowskim (sygn.Ns.587/53),zezwolenie dotyczące nabycia spadku po Józefie Łebkowskim (Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w P**, M.Fn V/54/sp/54),zezwolenie dotyczące dysponowania darowizną Heleny Łebkowskiej Dreamer (Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w P**, M.Fn V/54/sp/54).
Jak widać więc w realnie istniejącym świecie już w roku 1950 zarówno Marii jak i Tomasza Łebkowskiego nie było na tym świecie, a majątkiem dysponowały ich dzieci oraz wnuk, którzy w 1950 roku zbyli te udziały, które nie wymagały dodatkowych zabiegów prawnych oraz w 1955 roku te dla których konieczne było załatwienie formalności (własność siostry która wyemigrowała za granicę, postępowanie spadkowe po bracie).
Wątpliwości odnośnie ciągłości praw własności nie ma żadnych bo zaglądając z kolei do księgi hipotecznej można dokładnie zobaczyć jak wcześniej prawa własności przechodziły z Marii i Tomasza Łebkowskich na ich dzieci.
Nie jest więc wykonalne aby w jakimkolwiek badaniu ksiąg wieczystych znaleziono w roku 2002 czy 1996 jakąkolwiek działkę 275a należącą do Marii i Tomasza Łebkowskich. No chyba, że ktoś postanowił sobie... stworzyć alternatywną wersję rzeczywistości.
Na to, że alternatywna rzeczywistość mogła zostać stworzona może wskazywać pojawienie się w krótkim okresie dwóch działek 275a, jedna to wspomniana na początku działka znaleziona w modernizacji, a druga to ta z decyzji Pana Krzysia. Obie działki pasują do siebie, bo razem maja właśnie taki metraż jak posiadała oryginalna działka 275a. Co więcej działka z decyzji pana Krzysia też chyba (przynajmniej do niedawna) musiała należeć do państwa Łebkowskich, bo nie było na niej śladu podziału dokonanego przez tych, którzy w latach 1950-55 rzeczywiście istniejącą działkę kupili od spadkobierców państwa Łepkowskich.
Pozwolimy sobie wzorem tutejszych urzędników wykonać "prace analityczne" i zrekonstruować jak mogłaby wyglądać ta alternatywna wersja rzeczywistości. Jeśli weźmiemy dokumentację z decyzji Pana Krzysia oraz znalezioną przez Starostwo w 2002 roku działkę 275a to można opowiedzieć to tak. Małżeństwa Łebkowskich nikt po wojnie nie widział. Została po nich działka 275a o pow. 3500m2 + 232m2 pod ulicą. Na działce stał (być może przedwojenny) budynek, w 1993 został nadbudowany co potwierdza pozwolenie na nadbudowę wystawione przez pana Krzysia (dokumenty z decyzji o nadbudowie stanowią świetne potwierdzenie, że "stan faktyczny" zgodny był z alternatywną rzeczywistością). Ponieważ trudno nam wyobrazić sobie, że ktoś zajmowałby się takim tworzeniem alternatywnej rzeczywistości hobbystycznie to zakładamy, że w grę mogli wchodzić jacyś "spadkobiercy" Marii i Tomasza Łebkowskich, których raczej nie ma w gronie spadkobierców o których wiemy. Jeśli w grę wchodzą "spadkobiercy" to raczej wątpliwe jest aby robili to w celu zagarnięcia działki 275a (która byłaby dla nich nawet trudniejsza do zagarnięcia niż dla pani E. nad którą snuliśmy rozważania w pkt 3), ale raczej chodziło im o inne włości państwa Łebkowskich, które nie były przedmiotem powojennego obrotu i nie siedzą na nich właściciele posiadający prawie 100 letnia ciągłość swoich praw. W temacie działki 275a maksymalnie co można było zrobić to wyprodukować dokumenty rozmywające nieco fałszywość praw "spadkobierców" czego przejawem może być właśnie dokumentacja z decyzji Pana Krzysia, która w przeciwieństwie do autentycznej dokumentacji nie pokazuje bynajmniej przesunięcia ulicy K. o jakieś 4m w stosunku do oryginalnego przebiegu. Wydaje się więc należeć do tego samego kompletu co "ustalenia" stanu faktyczno-prawnego większości nieruchomości przy ul K.
Tak więc jeśli jacyś "spadkobiercy" grasowali na początku lat 90-tych to mieli przynajmniej na tyle zdrowego rozsądku, żeby wiedzieć którymi nieruchomościami można się hmm.. zaopiekować, a których nie należy ruszać. Cała sprawa rozeszłaby się po kościach, zwłaszcza, że prawowici właściciele naszej nieruchomości zdołali od lat 90-tych wykonać szereg czynności prawnych potwierdzających właściwy stan prawny i faktyczny nieruchomości, gdyby nie pojawił się Skunks który być może nie wiedząc nawet o radosnej działalności "spadkobierców" z początku lat 90-tych być może wziął pozostawione przez nich dokumenty za dobrą monetę i nie przejmując się tym, że prawowici właściciele spokojnie sobie z nieruchomości korzystają, uruchomił niezłą lawinę. Na miejscu "spadkobierców" bylibyśmy Skunksowi dozgonnie wdzięczni ;-)
Jak widać nie mamy jeszcze odpowiedzi na nasze pytanie czy jesteśmy ofiara powiatowej psychozy czy pospolitego przestępstwa. Co więcej pojawia się kolejna zagadka. Jeżeli jesteśmy ofiarami przestępstwa to jak jest jego skala. Czy chodzi tylko o pojedynczy przekręt na naszej nieruchomości? Czy chodzi o kilkadziesiąt nieruchomości przy ulicy K**, których dokumenty nie uwzględniają jej przesunięcia względem pierwotnej parcelacji? Czy chodzi o wszystkie nieruchomości, które ktoś sobie nabył jako "spadkobierca" Marii i Tomasza Łebkowskich? Czy też chodzi o wszystko po trochę.
Przejmowanie nieruchomości na fałszywych "spadkobierców" jest jednym ze sposobów przejmowania nieruchomości. Pisano o nim kilka lat temu w gazetach przy okazji zlikwidowania grupy, która o ile dobrze pamiętamy wyszukiwała "słupy" o tych samych nazwiskach co właściciele nieruchomości, a potem w jakiś sposób uwiarygadniała, ze są oni właściwymi spadkobiercami i występowała o odzyskanie/przejęcie spadku. Niezbyt się ta sprawą interesowaliśmy, więc szczegóły tego procederu nie są nam znane.
Pomysł, ze w przypadku naszej nieruchomości może również chodzić o "spadkobierców" podsunęła nam obecność państwa Marii i Tomasza Łebkowskich na fikcyjnej działce 275a którą Starostwo znalazło w modernizacji prowadzonej w roku 2002 (chociaż ostatnio twierdzi, że chodzi o modernizację z roku 1996, a w roku 2002 dane zostały powielone). Pomijając brak istnienia wspomnianej działki 275a w terenie oraz usilne próby Starostwa podejmowane w celu upchnięcia jej na działce przylegającej do działek powstałych z autentycznej działki 275a (do której ewidentnie nie pasuje), działka ma jeszcze jedną ciekawą anomalię, a mianowicie przypisanych jako jej właścicieli właśnie Marię i Tomasza Łebkowskich.
Aby wyjaśnić o co chodzi na chwilę przejdźmy do rzeczywistości którą znamy i w której Maria i Tomasz Łebkowscy to... nasi poprzednicy prawni. Zaczynając jednak od początku na początku XX wieku Maria i Tomasz Łebkowscy robili w miasteczku M. spore inwestycje w nabywając trochę ponad hektar gruntów w skład których wchodziła też działka 275a. Grunty te następnie odsprzedawali. Jeśli chodzi o działkę 275a to zbyta naszym poprzednikom prawnym została w następujący sposób:
1. Aktem notarialnym z 04.03.1950 (Repetytorium nr 293,kancelaria Wiktora Natansona) sprzedana została przez Lucynę z Łebkowskich Kalinską oraz Mariana Łebkowskiego 1/2 udziałów w działce 275a. Udziały te pochodziły ze spadku po ich rodzicach Marii i Tomaszu Łebkowskich. Pozostałe udziały należały do ich siostry Heleny z Łebkowskich Dreamer oraz bratanka Andrzeja Łebkowskiego (który nabył swoją część jako spadek po ojcu Józefie Łebkowskim).
2. Aktem notarialnym z 02.06.1950 sporządzonym przez Rogera H.Cazaler notariusza z Salisbury w południowej Rodezji Lucyna Kalinska nabyła jako darowiznę część udziałów przypadającą Helenie z Łebkowskich Dreamer
3. Aktem notarialnym z 11.01.1955 (Repetytorium nr IV-178/55,kancelaria Wiktora Natansona) sprzedane została przez Lucynę Kalińską oraz Andrzeja Łebkowskiego pozostałe 1/2 udziałów w działce 275a.
Fakty te są starannie udokumentowane w aktach księgi wieczystej naszej nieruchomości, w których znajduje się także tytuł wykonawczy nabycia spadku po Józefie Łebkowskim (sygn.Ns.587/53),zezwolenie dotyczące nabycia spadku po Józefie Łebkowskim (Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w P**, M.Fn V/54/sp/54),zezwolenie dotyczące dysponowania darowizną Heleny Łebkowskiej Dreamer (Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w P**, M.Fn V/54/sp/54).
Jak widać więc w realnie istniejącym świecie już w roku 1950 zarówno Marii jak i Tomasza Łebkowskiego nie było na tym świecie, a majątkiem dysponowały ich dzieci oraz wnuk, którzy w 1950 roku zbyli te udziały, które nie wymagały dodatkowych zabiegów prawnych oraz w 1955 roku te dla których konieczne było załatwienie formalności (własność siostry która wyemigrowała za granicę, postępowanie spadkowe po bracie).
Wątpliwości odnośnie ciągłości praw własności nie ma żadnych bo zaglądając z kolei do księgi hipotecznej można dokładnie zobaczyć jak wcześniej prawa własności przechodziły z Marii i Tomasza Łebkowskich na ich dzieci.
Nie jest więc wykonalne aby w jakimkolwiek badaniu ksiąg wieczystych znaleziono w roku 2002 czy 1996 jakąkolwiek działkę 275a należącą do Marii i Tomasza Łebkowskich. No chyba, że ktoś postanowił sobie... stworzyć alternatywną wersję rzeczywistości.
Na to, że alternatywna rzeczywistość mogła zostać stworzona może wskazywać pojawienie się w krótkim okresie dwóch działek 275a, jedna to wspomniana na początku działka znaleziona w modernizacji, a druga to ta z decyzji Pana Krzysia. Obie działki pasują do siebie, bo razem maja właśnie taki metraż jak posiadała oryginalna działka 275a. Co więcej działka z decyzji pana Krzysia też chyba (przynajmniej do niedawna) musiała należeć do państwa Łebkowskich, bo nie było na niej śladu podziału dokonanego przez tych, którzy w latach 1950-55 rzeczywiście istniejącą działkę kupili od spadkobierców państwa Łepkowskich.
Pozwolimy sobie wzorem tutejszych urzędników wykonać "prace analityczne" i zrekonstruować jak mogłaby wyglądać ta alternatywna wersja rzeczywistości. Jeśli weźmiemy dokumentację z decyzji Pana Krzysia oraz znalezioną przez Starostwo w 2002 roku działkę 275a to można opowiedzieć to tak. Małżeństwa Łebkowskich nikt po wojnie nie widział. Została po nich działka 275a o pow. 3500m2 + 232m2 pod ulicą. Na działce stał (być może przedwojenny) budynek, w 1993 został nadbudowany co potwierdza pozwolenie na nadbudowę wystawione przez pana Krzysia (dokumenty z decyzji o nadbudowie stanowią świetne potwierdzenie, że "stan faktyczny" zgodny był z alternatywną rzeczywistością). Ponieważ trudno nam wyobrazić sobie, że ktoś zajmowałby się takim tworzeniem alternatywnej rzeczywistości hobbystycznie to zakładamy, że w grę mogli wchodzić jacyś "spadkobiercy" Marii i Tomasza Łebkowskich, których raczej nie ma w gronie spadkobierców o których wiemy. Jeśli w grę wchodzą "spadkobiercy" to raczej wątpliwe jest aby robili to w celu zagarnięcia działki 275a (która byłaby dla nich nawet trudniejsza do zagarnięcia niż dla pani E. nad którą snuliśmy rozważania w pkt 3), ale raczej chodziło im o inne włości państwa Łebkowskich, które nie były przedmiotem powojennego obrotu i nie siedzą na nich właściciele posiadający prawie 100 letnia ciągłość swoich praw. W temacie działki 275a maksymalnie co można było zrobić to wyprodukować dokumenty rozmywające nieco fałszywość praw "spadkobierców" czego przejawem może być właśnie dokumentacja z decyzji Pana Krzysia, która w przeciwieństwie do autentycznej dokumentacji nie pokazuje bynajmniej przesunięcia ulicy K. o jakieś 4m w stosunku do oryginalnego przebiegu. Wydaje się więc należeć do tego samego kompletu co "ustalenia" stanu faktyczno-prawnego większości nieruchomości przy ul K.
Tak więc jeśli jacyś "spadkobiercy" grasowali na początku lat 90-tych to mieli przynajmniej na tyle zdrowego rozsądku, żeby wiedzieć którymi nieruchomościami można się hmm.. zaopiekować, a których nie należy ruszać. Cała sprawa rozeszłaby się po kościach, zwłaszcza, że prawowici właściciele naszej nieruchomości zdołali od lat 90-tych wykonać szereg czynności prawnych potwierdzających właściwy stan prawny i faktyczny nieruchomości, gdyby nie pojawił się Skunks który być może nie wiedząc nawet o radosnej działalności "spadkobierców" z początku lat 90-tych być może wziął pozostawione przez nich dokumenty za dobrą monetę i nie przejmując się tym, że prawowici właściciele spokojnie sobie z nieruchomości korzystają, uruchomił niezłą lawinę. Na miejscu "spadkobierców" bylibyśmy Skunksowi dozgonnie wdzięczni ;-)
Jak widać nie mamy jeszcze odpowiedzi na nasze pytanie czy jesteśmy ofiara powiatowej psychozy czy pospolitego przestępstwa. Co więcej pojawia się kolejna zagadka. Jeżeli jesteśmy ofiarami przestępstwa to jak jest jego skala. Czy chodzi tylko o pojedynczy przekręt na naszej nieruchomości? Czy chodzi o kilkadziesiąt nieruchomości przy ulicy K**, których dokumenty nie uwzględniają jej przesunięcia względem pierwotnej parcelacji? Czy chodzi o wszystkie nieruchomości, które ktoś sobie nabył jako "spadkobierca" Marii i Tomasza Łebkowskich? Czy też chodzi o wszystko po trochę.
Dziennik pierwszy (pisany przed 08-2012) |
Dziennik drugi (pisany po 08-2012). |
Dziennik trzeci (pisany po 04-2014). |
Dziennik czwarty (pisany po 03-2015). |
Dziennik piąty (pisany po 01-2016). |