|
|
Po przeczytaniu tych bzdur prawdę mówiąc zdębieliśmy. Wydają się być one bowiem świadectwem swoistej kultury w której nie dokłada się należnej staranności dla zapewnienia by dokumenty i rejestry pozostawały w należnym porządku. A następnie o rozbieżnościach w dokumentacji powstałych w wyniku cokolwiek nonszalanckiego stosunku do dokumentacji nie informuje się osób, które mają do tej informacji prawo, bo te "teoretycznie sprzeczne ze sobą dane" mogą być źle zrozumiane.
Być może w innych okolicznościach nie poczulibyśmy się zaalarmowani, ale zauważyliśmy , że Urząd Miasta M. odmawia szeregu osobom wyjaśnienia dlaczego nie szanuje się nie tylko ich praw, ale częstokroć nie akceptuje się nawet istniejącego stanu faktycznego. Na przykład nam odmawiano ujawnienia jakie dokumenty odnośnie naszej nieruchomości znajdują się w zasobach Urzędu Miasta M, a kiedy udało nam się namierzyć część z tych dokumentów i ustalić, ze niektóre są ewidentnie wadliwe - omówiono ich usunięcia. W innym przypadku przyłapano Urząd Miasta M, że za brakiem poszanowania dobrze udokumentowanej sytuacji prawnej stoją jakieś tajemnicze "prace analityczne" (czyli coś w rodzaju dokonywanego za plecami osób mających interes prawny „odczytu oraz komentarza”). Niestety odmówiono zarówno raportu z ich wykonania jak i podania na podstawie jakich dokumentów je wykonano. Czyżby znowu chodziło o "teoretycznie sprzeczne ze sobą dane", które mogą być źle zrozumiane?
Nie chcemy być złośliwi, ale naprawdę ciekawi nas dlaczego Burmistrz Miasta M. uważa, że ona i jej pracownicy są lepiej predysponowani do właściwego zrozumienia tych "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych". Przecież mieszkańcy mają swoje własne, często obszerne archiwa i co tu dużo mówić, ale okolice swoich nieruchomości znają z pewnością znacznie lepiej niż pracownicy Urzędu Miasta M.
Dziwne, że Burmistrz Miasta M. nie miała jeszcze refleksji, że wyeliminowanie osób mających interes prawny z ustalania jak należy interpretować te „teoretycznie sprzeczne ze sobą dane” prowadzi do wykreowania w dokumentach „alternatywnej” rzeczywistości. Pomijając już taki drobny fakt iż nie wydaje się aby było to do końca zgodne z prawem. No i powoduje takie absurdy jak to, że Urząd Miasta M. usiłuje np. likwidować istniejące w terenie ulice bo takie wnioski wyciągnął z „teoretycznie sprzecznych ze sobą danych” (których też nie może pokazać).
Zanim jednak przeegzaminujemy Urząd Miasta M na okoliczność właściwego rozumienia "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" spróbujmy ocenić skalę bałaganu jaki panuje w zasobach powiatu G i zastanówmy się czy rzeczywiście jest to bałagan tylko "historyczny".
Być może w innych okolicznościach nie poczulibyśmy się zaalarmowani, ale zauważyliśmy , że Urząd Miasta M. odmawia szeregu osobom wyjaśnienia dlaczego nie szanuje się nie tylko ich praw, ale częstokroć nie akceptuje się nawet istniejącego stanu faktycznego. Na przykład nam odmawiano ujawnienia jakie dokumenty odnośnie naszej nieruchomości znajdują się w zasobach Urzędu Miasta M, a kiedy udało nam się namierzyć część z tych dokumentów i ustalić, ze niektóre są ewidentnie wadliwe - omówiono ich usunięcia. W innym przypadku przyłapano Urząd Miasta M, że za brakiem poszanowania dobrze udokumentowanej sytuacji prawnej stoją jakieś tajemnicze "prace analityczne" (czyli coś w rodzaju dokonywanego za plecami osób mających interes prawny „odczytu oraz komentarza”). Niestety odmówiono zarówno raportu z ich wykonania jak i podania na podstawie jakich dokumentów je wykonano. Czyżby znowu chodziło o "teoretycznie sprzeczne ze sobą dane", które mogą być źle zrozumiane?
Nie chcemy być złośliwi, ale naprawdę ciekawi nas dlaczego Burmistrz Miasta M. uważa, że ona i jej pracownicy są lepiej predysponowani do właściwego zrozumienia tych "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych". Przecież mieszkańcy mają swoje własne, często obszerne archiwa i co tu dużo mówić, ale okolice swoich nieruchomości znają z pewnością znacznie lepiej niż pracownicy Urzędu Miasta M.
Dziwne, że Burmistrz Miasta M. nie miała jeszcze refleksji, że wyeliminowanie osób mających interes prawny z ustalania jak należy interpretować te „teoretycznie sprzeczne ze sobą dane” prowadzi do wykreowania w dokumentach „alternatywnej” rzeczywistości. Pomijając już taki drobny fakt iż nie wydaje się aby było to do końca zgodne z prawem. No i powoduje takie absurdy jak to, że Urząd Miasta M. usiłuje np. likwidować istniejące w terenie ulice bo takie wnioski wyciągnął z „teoretycznie sprzecznych ze sobą danych” (których też nie może pokazać).
Zanim jednak przeegzaminujemy Urząd Miasta M na okoliczność właściwego rozumienia "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" spróbujmy ocenić skalę bałaganu jaki panuje w zasobach powiatu G i zastanówmy się czy rzeczywiście jest to bałagan tylko "historyczny".
CZĘŚĆ I
Ogólny rys historyczny czyli wesołe przypadki PRL-u
Interpretując historie PRL-u często zapomina się o tym, ze że systemy i państwa nie upadają dlatego, że są okrutne, nieludzkie, niesprawiedliwe czy opresyjne. Upadają dlatego że są dysfunkcjonalne. Oczywiście można się zastanawiać nad tym jaki jest związek pomiędzy przejawami opresji, niesprawiedliwości czy nieludzkiego traktowania z ogólną dysfunkcją państwa, ale pozostawimy to pasjonatom historii.
Dla nas istotniejsze jest to, ze PRL był państwem od początku wysoce dysfunkcjonalnym. Przywiezieni na sowieckich bagnetach towarzysze wymyślali w swoich warszawskich siedzibach coraz to bardziej odjechane pomysły na "państwo powszechnej szczęśliwości". Najwyraźniej przekonani, że cokolwiek kontrolują.
Natomiast obarczone zadaniem wdrażania tych pomysłów struktury lokalne, częstokroć pozbawione nawet odpowiednich kadr by utrzymać jako taki autorytet (np poprzez zaprowadzenie efektywnej administracji terenem) układały się z lokalną populacją na zasadzie nie będziecie robić mi kłopotów z górą partii - to się jakoś dogadamy.
Zycie w PRL-u płynęło więc dwutorowo. Z jednej strony była potiomkinowska wioska władzy "partyjnej wierchuszki". Z drugiej szeroka populacja, która żyła własnym życiem obchodząc wszelkie "nieżyciowe" pomysły władzy jak się tylko dało. Łącznikiem były doły partyjne, których jedynym zainteresowaniem było dostarczenie iluzji, ze panują nad terenem i wdrażają wytyczne. Pomimo, że szczególnie z tym drugim to różnie w praktyce bywało.
Podsumowując PRL był od początku do końca generatorem wielkiego bałaganu, który nie mógł się nie odbić na jakości dokumentacji i rejestrów dotyczących nieruchomości. Przyjrzyjmy się temu bliżej. Może właśnie tam tkwi rozwiązanie zagadki nawyków Burmistrz Miasta M?
Dla nas istotniejsze jest to, ze PRL był państwem od początku wysoce dysfunkcjonalnym. Przywiezieni na sowieckich bagnetach towarzysze wymyślali w swoich warszawskich siedzibach coraz to bardziej odjechane pomysły na "państwo powszechnej szczęśliwości". Najwyraźniej przekonani, że cokolwiek kontrolują.
Natomiast obarczone zadaniem wdrażania tych pomysłów struktury lokalne, częstokroć pozbawione nawet odpowiednich kadr by utrzymać jako taki autorytet (np poprzez zaprowadzenie efektywnej administracji terenem) układały się z lokalną populacją na zasadzie nie będziecie robić mi kłopotów z górą partii - to się jakoś dogadamy.
Zycie w PRL-u płynęło więc dwutorowo. Z jednej strony była potiomkinowska wioska władzy "partyjnej wierchuszki". Z drugiej szeroka populacja, która żyła własnym życiem obchodząc wszelkie "nieżyciowe" pomysły władzy jak się tylko dało. Łącznikiem były doły partyjne, których jedynym zainteresowaniem było dostarczenie iluzji, ze panują nad terenem i wdrażają wytyczne. Pomimo, że szczególnie z tym drugim to różnie w praktyce bywało.
Podsumowując PRL był od początku do końca generatorem wielkiego bałaganu, który nie mógł się nie odbić na jakości dokumentacji i rejestrów dotyczących nieruchomości. Przyjrzyjmy się temu bliżej. Może właśnie tam tkwi rozwiązanie zagadki nawyków Burmistrz Miasta M?
1. O historii ewidencji gruntów i katastru słów kilka.
Opowieść o prowadzeniu ewidencji gruntów to gotowy scenariusz do filmu Barei pełen zaskakujących pomysłów radzenia sobie z już istniejącymi problemami w taki sposób by wykreować następne. Zacznijmy jednak od początku.
Opowieść o prowadzeniu ewidencji gruntów to gotowy scenariusz do filmu Barei pełen zaskakujących pomysłów radzenia sobie z już istniejącymi problemami w taki sposób by wykreować następne. Zacznijmy jednak od początku.
|
A. Lata 1945-1955.
Teoretycznie w 1945 roku dla ziem polskich wprowadzony był kataster (czyli ewidencja w której domniemaniem wiarygodności cieszą się nie tylko dane o gruncie, ale również te odnoszące się do tego kto jest jego właścicielem). Piszemy teoretycznie ponieważ granice uległy przesunięciu, dokumenty częściowemu unicestwieniu, podobnie jak również część znaków geodezyjnych w terenie. Szybko przystąpiono do porządkowania sprawy w charakterystyczny dla nowego systemu sposób. to znaczy wydano pewną ilość dekretów i rozporządzeń nie przejmując się specjalnie faktem, ze nie było nawet fachowej siły do tego aby je wykonać. Ponadto w tym czasie nie tylko pamięć o właśnie zakończonej wojnie była świeża, ale jeszcze przekonanie o tym, ze za chwile wybuchnie następna powszechne. Przynajmniej w pewnych kręgach. W takiej sytuacji ogarnięty paranoją stalinowski reżim nie wydawał się być specjalnie chętny do umieszczania w cywilnych (czyli jawnych) rejestrach tak istotnych ze strategicznego punktu widzenia danych jak informacje o tym co znajduje się w terenie. Innymi słowy wszelkie dobre chęci uporządkowania sytuacji geodezyjnej pozostały dobrymi chęciami. Zaowocowało to wysoce pocieszną sytuacją w 1949 roku, która rozwiązano w sposób dający przedsmak tego co się będzie działo później. (cytujemy za artykułem „Prace powojenne” umieszczonym na geoforum.pl) "(…) gdy w 1949 r. zaordynowano wykonanie (dla ujednolicenia podstaw podatku gruntowego) wspomnianej wcześniej „społecznej” klasyfikacji gruntów na bazie istniejących materiałów, okazało się, że obszar Polski jest mniejszy o 1,5 mln hektarów (5% powierzchni kraju) niż wynikałoby to z pomiarów granic państwa. Problem urósł do rangi narodowego i w 1951 r. przy Głównym Urzędzie Pomiarów Kraju powołano nawet Komisję Główną ds. Ustalania Powierzchni Użytków. Jej prace nie wniosły nic nowego, w rezultacie więc te 1,5 mln hektarów rozrzucono na tysiące gospodarstw (choć nie wiadomo do końca na które), ale za to budżet dostał swoje (...)" |
|
B. Lata 1955-1970
Najwyraźniej uznano, ze sytuacja w której nie można "doliczyć się" aż 5% kraju nie wydawała się normalna nawet towarzyszom. Toteż zrezygnowano z ambitnego planu doprowadzenia do porządku katastru i uznano, ze dla socjalistyczno-komunistycznej rzeczywistości bardziej odpowiednia jest ewidencja gruntów w której do wiarygodności informacji o prawach własności nie przywiązuje się już aż tak wielkiej wagi. W dniu 2 lutego 1955 wydano więc dekret o ewidencji gruntów i budynków i przystąpiono do jego wykonania. Okazało się jednak, że przy posiadanych zasobach ludzkich sporządzenie map techniką jaka była wymagana zajmie ok 50 lat. Wymyślono więc inny sposób, który dawał gwarancje zakończenia projektu do końca lat 1960-tych. Upraszczając tą nowatorską koncepcję sprowadzała się ona do zrezygnowania ze sporządzania map na podstawie dokonanych w terenie pomiarów. Zadowolono się czarno-białymi zdjęciami lotniczymi, które pracowicie "posklejano" i przetworzono na coś w rodzaju mapy. Następnie dokonano czegoś w rodzaju uzgodnienia w terenie dokonując rozgraniczeń poszczególnych obrębów z uzgodnieniem punktów granicznych. W równie prosty sposób ustalano kto włada nieruchomościami. (cytujemy za artykułem „Prace powojenne” umieszczonym na geoforum.pl) "(…) Ustalenie stanu władania odbywało się na zebraniu wiejskim, w czasie którego spisywano odpowiednie protokoły. (...) Po jego wykonaniu następowało ogłoszenie stanu władania, czyli kolejne wiejskie zebranie, na którym przedstawiano do wglądu zarówno mapę, jak i rejestr (jeśli ktoś był nieobecny, zamiast niego protokół podpisywał sołtys). Powierzchnie działek, użytków i konturów klasyfikacyjnych wpisywano w rejestrach z dokładnością do 1 ara. (...)" Konsekwencje takiego podejścia do geodezji także zgrabnie podsumowano w cytowanym artykule: "(...)W rezultacie z pełnymi szykanami stworzono rejestry i mapy ewidencyjne. Jednym „drobnym” mankamentem tego rozwiązania było to, że tak naprawdę żadna działka nie została zmierzona w terenie, czego dotkliwe skutki odczuwamy do dzisiaj. (...)" |
|
C. Lata 1970-1989.
Od lat 1970-tych zaczął się wielki projekt modernizacji kraju. Najwyraźniej jednak w sprawach związanych z geodezją modernizację rozumiano jako ciągłą i niekończącą się reorganizację struktur z nią związanych. Po części było to związane z reformą administracyjną państwa. Wynikiem tego było m in przekazanie administracji terenowej - nowo utworzonym gminom - prowadzenia ewidencji gruntów. Pozostaje niejasne czy w tym czasie w kraju była na tyle duża ilość doświadczonych geodetów, aby oddelegować przynajmniej po jednym do każdej gminy. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, ze po prostu uznano, ze do prowadzenia ewidencji gruntów nie są wcale potrzebni geodeci. Jest to tym bardziej prawdopodobne, ze w tym czasie doświadczona kadra Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii (GUGiK), do tej pory pozostającego w gestii Ministerstwie Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego, została zaabsorbowana niekończącymi się przeprowadzkami do kolejnych ministerstw (cytujemy za artykułem „W Polsce Ludowej” umieszczonym na geoforum.pl) "(…) w 1972 r. w związku z gruntowną przebudową centralnej administracji GUGiK znalazł się w nowym resorcie – Ministerstwie Gospodarki Terenowej i Ochrony Środowiska, a po dwóch latach w tym samym, ale „lekko” zreformowanym urzędzie, czyli Ministerstwie Administracji, Gospodarki Terenowej i Ochrony Środowiska. Kiedy Ochrona Środowiska usamodzielniła się w 1983 r., geodezja znalazła się pod opieką Ministerstwa Administracji i Gospodarki Przestrzennej. W 1986 r. po kolejnej reformie na „górze” była już w Ministerstwie Budownictwa, Gospodarki Przestrzennej i Komunalnej. W końcu, w październiku 1987 r., Główny Urząd Geodezji i Kartografii postawiono w stan likwidacji, a jego kompetencje przejęło Ministerstwo Gospodarki Przestrzennej i Budownictwa. Można by złośliwie skomentować ten fakt „usprawnieniem pracy administracji i zaspokojeniem potrzeb gospodarki”. Ale są i tacy, którzy mówią, że stało się to w wyniku wewnętrznych tarć na górze, które czasami skutkują tym, że likwiduje się całą instytucję, bo nie ma sposobu, by pozbyć się jej dobrze umocowanego szefa. Jeszcze inni twierdzą, że gdy urzędnicy GUGiK dowiedzieli się, że mają znaleźć się pod „opieką” kolejnego ministra, sami zaproponowali zlikwidowanie urzędu. (...)" Jednak inne informacje zawarte w cytowanych artykułach sprawiają, iż można podejrzewać, że powód dla ciągłej wędrówki GUGiK pomiędzy ministerstwami mógł być bardziej prozaiczny. Być może po prostu ewidencja gruntów była w takim stanie, ze była uważana za kukułcze jajo, które każdy minister chciał usunąć z orbity swojej odpowiedzialności. "(…) Statystyki były jednak nieubłagane. Z raportu o stanie ewidencji gruntów i budynków z 1975 r. (po dwudziestu latach od wprowadzenia dekretu) wynikało, że 9% miast nie miało w dalszym ciągu założonej ewidencji, a w pozostałych 91% była ona bardzo różnej (z reguły niskiej) jakości. Najpoważniejsze zarzuty dotyczyły braku aktualności i powiązań z mapą zasadniczą. Oczywiście ewidencjonowanie budynków leżało cały czas w sferze marzeń. Do problemu tego nie przykładano bowiem żadnej wagi. Zapomniano o nich nawet w wydanym już w 1969 r. zarządzeniu ministrów rolnictwa i gospodarki komunalnej dotyczącym ewidencji. W rezultacie budynki mierzono i nanoszono na mapy, ale żadne informacje o nich nie pojawiały się w rejestrach ewidencji, nie prowadzono też ich aktualizacji. Zaledwie około 40% map ewidencyjnych w Polsce wykonano na podstawie pomiarów bezpośrednich. Jedna czwarta powstała w wyniku opracowań fotogrametrycznych, a pozostałe pochodzą z materiałów archiwalnych.(...)" Jak wynika z dalszej treści cytowanych artykułów na geoforum.pl - ich autorzy są przekonani, że w ciągu ostatnich 28 lat lat sytuacja się zmieniła diametralnie i obecnie ewidencja gruntów, budynków i lokali jest prowadzona na przyzwoitym europejskim poziomie. No cóż sprawdźmy czy ich wiara jest uzasadniona na przykładzie miasteczka M, ale najpierw kilka słów poświęćmy księgom wieczystym. |
2. Księgi wieczyste i prawo hipoteczne
To, że opowieść o ewidencji gruntów w PRL-u wygląda jak gotowy scenariusz do filmu Stanisława Barei wynika z tego, że była ona w zakresie zainteresowań towarzyszy, którzy z charakterystyczną dla siebie niekompetencja i zapałem przystąpili do szukania nowych "socjalistycznych" rozwiązań.
Księgi wieczyste, dokumentujące prawo własności, które w komuno-socjaliźmie nie były w wielkim poważaniu, nie dostąpiły "zaszczytu" wielkiego socjalistycznego porządkowania . Ich historia w PRL-u to opowieść o wielkim zaniedbaniu, które być może skończyłoby się znalezieniem się w równie wielkim bałaganie jak to miało miejsce w przypadku ewidencji gruntów, gdyby nie jedna drobna okoliczność. Otóż w PRL-u nie było rozwiniętego rynku nieruchomości. Własność nieruchomości była najczęściej dziedziczona. Dużo bardziej powszechnym prawem do nieruchomości było prawo spółdzielcze, przydział administracyjny czy prawa wynikające z władania nieruchomością. Przy tak martwym rynku nieruchomości zrobienie naprawdę dużego bałaganu na księgach wieczystych było po prostu niemożliwe.
Jednak historię ksiąg wieczystych warto opowiedzieć. Chociażby ze względu na jej zakończenie.
To, że opowieść o ewidencji gruntów w PRL-u wygląda jak gotowy scenariusz do filmu Stanisława Barei wynika z tego, że była ona w zakresie zainteresowań towarzyszy, którzy z charakterystyczną dla siebie niekompetencja i zapałem przystąpili do szukania nowych "socjalistycznych" rozwiązań.
Księgi wieczyste, dokumentujące prawo własności, które w komuno-socjaliźmie nie były w wielkim poważaniu, nie dostąpiły "zaszczytu" wielkiego socjalistycznego porządkowania . Ich historia w PRL-u to opowieść o wielkim zaniedbaniu, które być może skończyłoby się znalezieniem się w równie wielkim bałaganie jak to miało miejsce w przypadku ewidencji gruntów, gdyby nie jedna drobna okoliczność. Otóż w PRL-u nie było rozwiniętego rynku nieruchomości. Własność nieruchomości była najczęściej dziedziczona. Dużo bardziej powszechnym prawem do nieruchomości było prawo spółdzielcze, przydział administracyjny czy prawa wynikające z władania nieruchomością. Przy tak martwym rynku nieruchomości zrobienie naprawdę dużego bałaganu na księgach wieczystych było po prostu niemożliwe.
Jednak historię ksiąg wieczystych warto opowiedzieć. Chociażby ze względu na jej zakończenie.
|
A. Przedwojenne i wojenne dziedzictwo
Opowieść o sytuacji wieczystoksięgowej należałoby zacząć od roku 1939. W tym bowiem roku wybuch wojny uniemożliwił uchwalenie, a tym bardziej wprowadzenie w życie ujednoliconego prawa obejmującego ta sferę życia. Aby uzmysłowić jakie to miało konsekwencje przytaczamy opis stanu prawodawstwa w II RP znaleźliśmy w artykule "Tradycje prawa hipotecznego a współczesne prawo polskie" ( Chrostek Marcin Tomasz -praca magisterska) "(…) Pozostawiono wiele starych norm mocy prawnej, niektóre z nich sięgały początków XIX wieku. Taka mozaika przepisów w międzywojennej Polsce utrudniała opanowanie w całości wiedzy prawniczej. W praktyce absolwent określonego wydziału prawa był przypisany do dzielnicy, w której studiował. Nawet w Sądzie Najwyższym istniały sekcje dzielnicowe. Pomimo polskiej doktryny prawa i orzecznictwa sądowego w istocie stosowano prawo obce (...)". Oznacza to mniej więcej, że nawet gdyby nie było II wojny światowej i dokonanego w jej wyniku przerysowania granic - sytuacja wieczystoksięgowa byłaby trudna dla każdej centralnej władzy bo wymagała kompleksowego uporządkowania bałaganu odziedziczonego jeszcze po zaborcach, z czym II RP w ciągu 20 lat swojego życia nie zdołała sobie poradzić. Tymczasem II wojna światowa wybuchła dodając do istniejących już problemów jeszcze to, że część archiwów spłonęła, część została wywieziona do III Rzeszy (zawsze istnieje podejrzenie, że nie wszystkie mogły wrócić w stanie nienaruszonym). Do tego sytuacja była tak zagmatwana, ze po zmianie granic na tzw ziemiach odzyskanych, aby utrzymać porządek trzeba było przyzwolić nawet na czasowa kontynuację starych "poniemieckich" praw. Dotyczyć to musiało także spraw związanych z prawem własności do nieruchomości i prowadzonych dla nich rejestrów. |
|
B. Władza ludowa bierze sprawy w swoje ręce
Trzeba przyznać, że za porządkowanie sytuacji wieczystoksięgowej zabrano się szybko i w charakterystycznym dla tego okresu sposób czyli dekretami. Dekrety dotyczące ksiąg wieczystych wydano 11 października 1946 roku. Niewątpliwie powstanie jednolitego prawa dla całego obszaru kraju było korzystnym rozwiązaniem. Jednak w systemie, który nie promował prywatnej własności - księgi wieczyste nie były rejestrem, który w pełni doceniano. I tak na przykład księgi wieczyste dla nieruchomości stanowiących własność Skarbu Państwa lub związków samorządu terytorialnego nie były obligatoryjne, aczkolwiek mogły być zakładane "na żądanie właścicieli". Dotychczasowe księgi (hipoteczne, gruntowe) zostały uznane za księgi wieczyste, co dopuszczało sporą różnorodność i uniemożliwiało pełna unifikację (najwyraźniej uznano, że nie jest ona warta poniesionych kosztów). Na uwagę zasługuje również fakt, że odstąpiono od germańskiej zasady wpisu do ksiąg wieczystych jako ustawowej przesłanki ustanowienia praw rzeczowych (czyli m. in prawa własności). Wpis jako przesłanka nabycia, zmiany i utraty praw rzeczowych miał ograniczone znaczenie. Nie było to z pewnością motywacją do przywiązywania do ksiąg wieczystych większej wagi. Jak widać ówcześni rządzący nie do końca chyba pojmowali potrzebę prowadzenia wiarygodnych rejestrów dokumentujących właścicieli nieruchomości. Sposób myślenia ówczesnej władzy oddaje fragment artykułu "Prace powojenne" znaleziony na www.geoforum.pl "(…) Według stosowanej w tamtych latach argumentacji, przepisy wprowadzono dla „utrwalenia prawa do ziemi zdobytego przez chłopów na zlikwidowanych obszarnikach”. Swoją drogą władza nie za bardzo zachęcała owych chłopów do bliższego kontaktu z hipoteką, skoro na porządku dziennym były: „uspołecznienie” wsi (przymusowo zakładane spółdzielnie, czyli kołchozy) i wysokie podatki określone w 1949 r. na podstawie społecznej klasyfikacji gruntów wykonanej według „księżycowych” danych z Ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych oraz Wydziału Rolnego KC. Do tego dochodziła jeszcze wymiana gruntów często krzywdząca indywidualnych rolników. (...)" Wkrótce okazało się, ze zmniejszeniu ulegają wpływy z podatków, jednak ówcześni decydenci nie powiązali tego z brakiem rzetelnych rejestrów właścicieli, ale z brakiem rzetelnej ewidencji gruntów (których ilość też im się zresztą przestałą zgadzać). Toteż ich stosunek do ksiąg wieczystych pozostał niezmieniony. |
|
C. Księgi wieczyste wędrują do notariatu.
W 1964 roku prowadzenie ksiąg wieczystych przekazano państwowemu notariatowi. Było to o tyle niekorzystne, ze sporządzanie aktów notarialnych zadysponowania własnością i ich ujawnianie było dokonywane przez tą sama instytucję - co w efekcie pozbawia proces należnej kontroli. Do tego proces przekazania prowadzenia ksiąg wieczystych notariatowi wiązał się z kolejną "przeprowadzką" dokumentów. Jeszcze w latach 1950-tych księgi wieczyste powędrowały z lokalnych sądów w których były prowadzone do sądów w tym celu wyznaczonych przez władzę centralną. Potem przekazano je do kilku wyznaczonych notariatów. jednak najwyraźniej centralne prowadzenie ksiąg wieczystych nie zdało egzaminu, bo w latach 1960-tych i 1970-tych coraz większej ilości prowincjonalnych notariatów powierzano prowadzenie ksiąg wieczystych. Jak by na to nie patrzeć księgi wieczyste zaliczyły kilka przeprowadzek w ciągu zaledwie 30 lat. Bałagan w rejestrach mógł powstać nie tylko w wyniku nietrafionych rozwiązań prawnych dotyczących samych ksiąg wieczystych, ale również na skutek socjalistyczno- komunistycznych realiów. Trudno bowiem oczekiwać skrupulatności nawet od samych właścicieli jeżeli w komunistyczno- socjalistycznej rzeczywistości większe znaczenie dla wykazania prawa do korzystania z danej nieruchomości niejednokrotnie miało wykazanie stanu posiadania czy okazanie dokumentu przydziału czy nadania przez instytucje państwowe niż zapis w księgach wieczystych. Toteż często nie ujawniano w nich np spadków, bo w zasadzie niczego to nie zmieniało, a wiązało się z kosztami. Z kolei własność Skarbu Państwa i jednostek samorządu terytorialnego była zwolniona z obowiązku posiadania ksiąg wieczystych. Co niejednokrotnie sprawiało, ze w księgach wieczystych znacjonalizowanego mienia nie ujawniano nowego właściciela i cały czas figurowali przedwojenni właściciele (za Wikipedią). Ponadto jak pokazuje chociażby „Rozporządzenie Ministra Sprawiedliwości z dnia 11 lipca 1986 w sprawie prowadzenia ksiąg wieczystych założonych przed dniem 1 stycznia 1947 r. oraz utraty mocy prawnej niektórych takich ksiąg” jeszcze w latach 1980-tych dla niektórych nieruchomości mogły cały czas być prowadzone carskie czy cesarskie księgi hipoteczne. Daje to niewątpliwie obraz wielkości zaniedbań w tej kwestii. |
|
D. Wielkie porządki
Najprawdopodobniej pod koniec lat 1960-tych w najwyższych kręgach władzy ludowej zaczęto "przeczuwać" potrzebę włączenia się do opartej na kredycie gospodarki. Wiązało się to w oczywisty sposób z koniecznością uporządkowania sytuacji własnościowej nieruchomości w PRL-u. Zaczęto więc podejmować kolejne kroki. Przykładem takich działań mogą być; Ustawa z dnia 9 kwietnia 1968 r. o dokonywaniu w księgach wieczystych wpisów na rzecz Skarbu Państwa w oparciu o międzynarodowe umowy o uregulowaniu roszczeń finansowych, która regulowała sposób ujawniania praw Skarbu Państwa nabytych w wyniku procesów indeminizacyjnych. Ustawa z dnia 26 października 1971 r. o uregulowaniu własności gospodarstw rolnych regulowała sytuację rolników uprawiających ziemie nie będąca ich własnością. W 1982 roku wydano nawet ustawę o księgach wieczystych i hipotece. Jednak jak wynika z wpisu na Wikipedii nie wzbudza ona zachwytu znawców tematu. "(…) Ustawa ta w zasadzie powtarza regulacje zawarte w poprzednich aktach prawnych regulujących ustrój ksiąg wieczystych w Polsce (w dekrecie z 11 października 1946 – Prawo o księgach wieczystych i w ustawodawstwie zaborczym), dość przypadkowo łącząc je z regulacją hipoteki.(...)" Za wysoce prawdopodobne należy uznać, że wszelkie próby porządkowania ksiąg wieczystych prowadzonych dla własności Skarbu Państwa czy własności prywatnej powstałej w wyniku uwłaszczenia na niej mogły prowadzić do powstania pewnego bałaganu. Taka bowiem była logika działania PRL-u. Szczególnie w jego późniejszej formie. W końcu aby ujawnić własność Skarbu Państwa (czy uwłaszczonej na tej własności osoby) do nieruchomości X należało znaleźć nie tylko decyzję na podstawie której nastąpiło jej przejęcie, ale przede wszystkim ustalić czy była dla niej prowadzona księga hipoteczna i czy się zachowała. Jeżeli nie - to należało ją spróbować odtworzyć z zachowanej dokumentacji i dopiero wtedy wydzielić z niej do nowej księgi wieczystej ta część nieruchomości, której stan prawny chciano ujawnić . Chyba dla każdego, kto pamięta jak funkcjonował system socjalistyczno-komunistyczny jest oczywiste, ze jest wysoce prawdopodobne, że w znacznej ilości przypadków to się tak raczej nie odbywało. Dla tych co tego systemu nie pamiętają spieszymy wyjaśnić, że wszelkie działania związane z rejestrami, statystykami były traktowane jako piąte koło u wozu i wpychane temu, komu się dało. Oczywiście niekoniecznie musiał to być ktoś, kto w ogóle rozumiał co robi. Do tego wszelkie instytucje, które zajmowały się rejestrami czy statystykami nie miały wystarczającej siły (czyli umocowania) aby wyegzekwować należne dokumenty i dane. System socjalistyczno-komunistyczny rozliczał z wyrabiania norm w produkcji i trzymania kręgosłupa ideologicznego, a nie z wypełniania rubryk w rejestrach. Można więc podejrzewać, ze ujawniane praw własności w księgach wieczystych odbywało się w wielu wypadkach na skróty czyli poprzez założenie księgi wieczystej bez oglądania się na to jaka księga hipoteczna prowadzona była dla danego kawałka nieruchomości. Chyba nikt się nie przejmował tym, że w ten sposób powstawało podwójne hipotekowanie. Jakby na to nie patrzeć zachowująca cały czas ważność księga hipoteczna nie odzwierciedlała tego, że nieruchomość ma nowego właściciela, a świeżo założona księga wieczysta nie mówiła nic o poprzednim właścicielu. W socjalistyczno- komunistycznej rzeczywistości jednak mogło się to wydawać bez znaczenia. Tym niemniej wydaje się prawdopodobne, ze przynajmniej częściowo właśnie w taki sposób uprowadzano w życie postanowienia kolejnych ustaw, których zamysłem było uporządkowanie rejestrów dokumentujących stan prawny nieruchomości. |
|
E. Stan ksiąg wieczystych po PRL-u i szkodliwe remedium
Jak widać przez cały PRL księgi wieczyste traktowane były trochę jak piąte koło u wozu. Można by przypuszczać, ze takie podejście mogło zaowocować powstaniem w tych rejestrach pewnego bałaganu . Nie tylko ze względu na niejednokrotnie nietrafione rozwiązania prawne, ale przede wszystkim na skutek zwykłej niestaranności, nieprostowanych pomyłek, zatrudnianiu przy ich prowadzeniu osób nie posiadających odpowiednich kompetencji (wytworzenie odpowiednio przeszkolonej kadry wymaga rozumienia roli tych rejestrów) etc. Niewykluczone, ze już za czasów PRL okazję wyczuła także drobna przestępczość - dokładając do bałaganu swoje 3 grosze. Jednak nie wydaje się aby wszystko to mogło doprowadzić do powstania jakiegoś wielkiego bałaganu. Przede wszystkim dlatego, ze rynek obrotu nieruchomościami był rynkiem martwym. Nieruchomości prywatne pozostawały najczęściej przez cały okres PRL-u w rękach jednej rodziny. Być może nie wszystkie prawa były na bieżąco ujawniane, ale z reguły były dobrze udokumentowane. Bałagan w zasadzie mógł zostać wykreowany głównie na mieniu państwowym i być może na reformach uwłaszczeniowych. Nie można wykluczyć, ze na skutek zwykłej niestaranności doprowadzono nawet czasem do powstania podwójnego hipotekowania. Jednak przy zachowanej drobnej i średniej własności i praktycznie martwym rynku obrotu nieruchomościami - bałagan nie mógł osiągnąć rozmiarów apokaliptycznych. Dowodem na to są chociażby księgi hipoteczne z czasów II RP, które pomimo zaniedbań instytucjonalno-prawnych pozostawały w zadowalającym porządku. W takich okolicznościach pozostaje dla nas wielka zagadką, dlaczego uchwała Sądu Najwyższego z 28 lutego 1989 roku zdjęto domniemanie wiarygodności ksiąg wieczystych z działu I-O (czyli tego w którym jest opisane jakiej nieruchomości dana księga dotyczy), co de facto uzależniło wiarygodność ksiąg wieczystych od wiarygodności danych z ewidencji gruntów. Tej samej ewidencji gruntów, której naczelny organ przez całe lata 1970 -te i 1980-te podrzucały sobie różne Ministerstwa niczym kukułcze jajo aż do szczęśliwego jego rozwiązania. Czyżby podejmujący wspomniana uchwałę sędziowie nie rozumieli jej znaczenia? |
3. Wesołe przypadki PRL-owskiej biurokracji (i dokumentacji)
Przynajmniej w Miasteczku M w sprawach ustaleń związanych z nieruchomościami stare dokumenty wystawiane przez różne organy państwowe w różnych okresach wydają się odgrywać częstokroć nawet decydującą rolę w ustalaniu praw własności. Toteż chyba warto przyjrzeć się sposobowi działania instytucji państwowych wystawiających te dokument w okresie PRL-u i nie tylko..
Przynajmniej w Miasteczku M w sprawach ustaleń związanych z nieruchomościami stare dokumenty wystawiane przez różne organy państwowe w różnych okresach wydają się odgrywać częstokroć nawet decydującą rolę w ustalaniu praw własności. Toteż chyba warto przyjrzeć się sposobowi działania instytucji państwowych wystawiających te dokument w okresie PRL-u i nie tylko..
|
A. Umiejętność pisania mile widziana (pierwsze dekady komuno-socjalizmu)
Wielokrotnie słyszeliśmy od starszych osób, ze w pierwszych dekadach PRL-u do prac biurowych w instytucjach państwowych zatrudniano osoby, których jedyna kwalifikacja była umiejętność "ładnego pisania". Po spędzeniu pewnej ilości godzin na odcyfrowywaniu starych ksiąg hipotecznych nie jesteśmy bynajmniej skłonni do negowania tego, że przed upowszechnieniem się maszyn do pisania czytelny charakter pisma był niezmiernie ważny. Jednak zatrudnianie osoby posiadającej jedynie takie kwalifikacje w innej funkcji niż pisarz-kopista to proszenie się o kłopoty. I to nawet w warunkach stabilnego i dobrze zorganizowanego państwa. A pierwszy okres PRL-u na pewno do stabilnych nie należał. Pominąwszy wszelkie walki zbrojne i tarcia polityczne, pamiętać należy, że kraj był zniszczony po wojnie, przesunięto jego granice (czemu zresztą towarzyszyły potężne ruchy migracyjne), W spadku po II RP miał nieuporządkowaną sytuację prawną i był w trakcie budowy nowego systemu politycznego opartego na wielkiej wspólnej szczęśliwości, co z reguły się ze stabilnością nie kojarzy. Jednak plotka o tym, że zdolność "ładnego pisania" była uznawana za kwalifikację wystarczającą do pracy np w księgowości czy administracji państwowej wydaje się być wiarygodna. Nie tylko ze względu na stan dokumentów jaki po sobie ten okres pozostawił, ale przede wszystkim ze względu na nieubłagany fakt, ze komuno-socjalistyczny reżim w pierwszych dekadach swojego istnienia nie miał raczej innego wyjścia niż obsadzać instytucje państwowe osobami nie posiadającymi podstawowych kwalifikacji. Po prostu brakowało mu odpowiednich zasobów. Chociażby z tego względu, ze straty wykwalifikowanych kadr w czasie II wojny światowej były olbrzymie. Podajemy za Antoni Dudek, Zdzisław Zblewski "Dzieje powszechne ilustrowane", suplement, tom XI, dzieje najnowsze. "(…) Spośród grup społecznych najbardziej dotkliwe straty poniosła inteligencja - w czasie wojny zginęło 37,5% osób posiadających wykształcenie wyższe, natomiast spośród osób z wykształceniem średnim odsetek ten wyniósł 30%. W latach 1939 - 1945 z rąk obu okupantów zginęło 30% naukowców, 57% adwokatów, 39% lekarzy oraz blisko 20% nauczycieli i przedstawicieli świata kultury. (...)" Nie oznacza to bynajmniej, że władza ludowa nie pogarszała i tak trudnej sytuacji. Paranoja sprawiała, ze widziała "zaplute karły reakcji" chyba we wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób związani byli z przedwojennym państwem. W efekcie uniemożliwiało jej to wykorzystanie i tak już zdziesiątkowanych specjalistów czasami nawet w bardzo apolitycznych dziedzinach. Dopatrujący się wszędzie dywersji reżim wolał czasami mieć na decyzyjnym stanowisku osobę "pewną ideologicznie" pomimo iż jedynymi kwalifikacjami jakie posiadała była właśnie zdolność ładnego pisania. Nawet jeżeli fachowiec był dostępny. Podejrzewać należy, że działo się tak szczególnie w miejscach niepewnych w których prawdopodobieństwo występowania "zaplutych karłów reakcji" oceniano na szczególnie wysokie. Do tego dochodziła kolejna paranoja czyli przygotowywanie się do kolejnej wojny i obrony zdobyczy socjalizmu. Ustawiało to priorytety władzy w których cywilna biurokracja stała naprawdę nisko w kolejce po wykwalifikowane kadry. Przy takim doborze kadr nie powinno dziwić, ze poszczególne jednostki instytucji wykazywały się czasami skrajną nieudolnością. Jest to bardzo dobrze widoczne gdy studiuje się dokumenty wystawiane przez lokalne instytucje w kwestiach związanych z nieruchomościami Miasteczka M. Potrafiły one nawet mylić adresy, czy przekręcać nazwiska właścicieli. Nie mówiąc już o takich drobnostkach jak wpisywanie nieprawdziwych (chociaż łatwych do zweryfikowania) danych identyfikujących nieruchomość. Są nawet dokumenty wystawiane dla nieistniejących nieruchomości. Zaniedbania z pierwszego okresu PRL-u chyba nie zostały usunięte do końca trwania tego systemu. Z dotychczasowej korespondencji wynika, ze Urząd Miasta M do końca nie zorientował się jakie nieruchomości znajdowały się na terenie miasta, które z nich miał w zarządzie a nad którymi pieczę sprawowali właściciele lub część właścicieli, a które były w rękach "dzikich lokatorów". Nie wie nawet dokładnie na jakich nieruchomościach był kwaterunek (a przynajmniej jego dane nie zgadzają się z danymi z innych źródeł). Czy aż taki stopień rozgardiaszu i nie panowania nad niczym był charakterystyczny dla całego kraju? A może Miasteczko M stanowi niechlubny wyjątek? Być może. W końcu w miasteczku, które było przed wojna siedliskiem endecji, a w czasie wojny ważnym ośrodkiem AK ilość "zaplutych karłów reakcji" musiała być ponadnormatywna. A ich niechęć do kooperacji z nowym reżimem - wzajemna. |
|
B. Barter "dojściami" czyli lata 1970-te i dalej
Tych co nie pamiętają jak w okresie lat 70-tych funkcjonowało państwo odsyłamy do filmów Stanisława Barei. W tym miejscu skupmy się tylko na kilku charakterystycznych cechach tego okresu, które niewątpliwie musiały mieć wpływ na wiarygodność dokumentów wystawianych w tym czasie w związku z nieruchomościami. Najbardziej charakterystyczną cecha tego okresu był to barter "dojściami", który rozwijał się stopniowo, aby osiągnąć naprawdę imponującą skalę. Był on wynikiem powszechnych niedoborów i "sobiepaństwa" na posadach (państwowych) będącego wynikiem szybko postępującego rozkładu państwa. W sytuacji gdy państwo organizowało prawie całą gospodarkę i nie było w stanie zagwarantować dostaw praktycznie rzecz biorąc niczego do oficjalnych punktów dystrybucji w zadowalającej ilości, wytworzył się system dystrybucji nieoficjalnej. Każdy kto miał cokolwiek wspólnego z produkcją czy dystrybucją jakiegoś produktu - wykazywał się różnego rodzaju "zaradnością" w ich zdobywaniu, a następnie sprzedawał to co zdobył "na boku". Znajomość z takimi ludźmi nazywana była właśnie "dojściem". W epoce niedoborów bez "dojść" po prostu nie dało się przeżyć. Ponieważ nie można było mieć "dojść" wszędzie rozwinął się rodzaj barteru. To znaczy mając "dojście" w sklepie mięsnym można było załatwić komuś "mięso bez kolejki" w zamian za papier toaletowy od kogoś, kto miał "dojścia" w branży papierniczej. Pozornie rozwijający się barter w gospodarce nie ma nic wspólnego z wiarygodnością dokumentacji wystawianej przez instytucje państwowe w kwestiach związanych z nieruchomościami. Ale tylko pozornie. Bowiem w sytuacji oparcia obiegu gospodarczego o "dojścia" instynktem chyba każdego było stworzenie sytuacji w której on też jest w pozycji aby coś załatwić i wymienić na inne przysługi (np dostęp do papieru toaletowego czy mięsa "bez kolejki"). Z kolei postępujący w tempie logarytmicznym rozkład państwa stwarzał urzędnikom możliwość załatwiania spraw w sposób bardziej życzliwy (czyli z przymknięciem oka na jakieś braki w dokumentacji, potwierdzenia czegoś co w zakresie ich uprawnień nie leży, przełożenia dokumentów tak by załatwione zostały szybciej etc) lub mniej życzliwy (odrzucanie podania za nie postawienie przecinka, odsuwanie załatwienia sprawy w czasie etc). Innymi słowy pracujący w instytucjach państwowych pozycjonowali się tak, aby (używając współczesnego języka) wejść na rynek "dojść" i mieć na nim do zaoferowania coś na co był popyt. Jaki miało to wpływ na wiarygodność wszelkiej dokumentacji łatwo się chyba domyślić. Kolejną istotną cechą lat 70/80-tych był tzw "głód mieszkaniowy". Prywatne budownictwo było letargu nie tylko dlatego, że "władza ludowa" nie patrzyła na nie zbyt życzliwym okiem. Przede wszystkim nie było ono żadną konkurencją cenową w stosunku do dotowanego budownictwa wielorodzinnego. Mówiąc po prostu niewielu było na nie stać i pewnie jeszcze mniej czuło potrzebę posiadania kosztownego lokum w którym wszystkim trzeba było się zająć samemu . Ponadto w epoce powszechnych niedoborów - po prostu nie było z czego budować. Promowane przez państwo budownictwo wielorodzinne - zwyczajnie nie nadążało za potrzebami. Sytuacja była oczywiście różna w różnych miastach. Podejrzewamy jednak, ze okres oczekiwania na mieszkanie wynoszący ponad 20 lat nie był bynajmniej wyjątkiem. A to oznacza, ze perspektywa dostania mieszkania przed czterdziestką było wysoce wątpliwa. Łatwo się domyślić, ze przerażenie zakładania rodziny w "pokoiku przy teściach" dotyczyło nie tylko młodego pokolenia, ale również owych "teściów". Desperacja aby zdobyć własny kąt była więc wielka. A przy takich okazjach ujawniała się cała kreatywność populacji. Samowole, dobudówki, "lewe meldunki", by otrzymać przydział po swojej lub nie swojej babci, łapówki by przesunąć się do przodu w kolejce, wykazywanie koszmarnych warunków mieszkaniowych, fikcyjne rozwody rynek nielegalnego wynajmu, wynajdowanie pustostanów i wykazywanie, ze mieszka się w nich od wielu lat etc. Dochodziło to takich absurdów jak meldowanie w niewielkim mieszkanku całej rzeszy kuzynów, by wykazać nadmierne zagęszczenie. Po uzyskaniu "cynku" od życzliwej urzędniczki (ach znowu te „dojścia”), że w danym dniu ma się zjawić komisja w celu sprawdzenia, ze wykazane na papierze zatłoczenie ma rzeczywiście miejsce - zjawiali się oni z pościelą, łóżeczkami dziecinnymi itp i odstawiali na potrzeby komisji przedstawienie. W zasadzie istniało społeczne przyzwolenie na wykorzystanie każdego możliwego sposobu aby zdobyć mieszkanie. A podstawą wielu z nich były właśnie "dojścia" w odpowiednich instytucjach państwowych. Jeżeli już mówimy o sytuacji mieszkaniowej PRL-u, to wypadałoby dodać jedną ciekawostkę, chyba trudną do uwierzenia dla kogoś kto nie pamięta tych czasów. W okresie PRL-u było wielu ludzi, którzy uważali, że prywatna własność nieruchomości jest czymś pośledniejszym od własności spółdzielczej lub kwaterunku. Miało to pewne uzasadnienie. W przypadku nieruchomości spółdzielczych czy kwaterunkowych wszelkie koszty naprawy czy utrzymania ponosiło "państwo". "Państwo" się też wszystkim zajmowało. Począwszy od cieknącego kranu, a skończywszy na utrzymaniu porządku wokół nieruchomości. Wszystko oczywiście było dotowane. W przypadku nieruchomości prywatnych trzeba było nie tylko za wszystko płacić, to jeszcze wszystkim się trzeba było zająć. Zważywszy, że duża część prywatnej substancji mieszkaniowej to były obiekty przedwojenne - to utrzymanie ich pochłaniało znaczne środki, których w czasach dużej unifikacji zarobków - nikt dużo nie posiadał. Władza ludowa drobnej i średniej własności co prawda nie zlikwidowała, ale zrobiła wszystko aby do jej posiadania zniechęcić. "Dojścia", które pozwalały na załatwienie mieszkania w przedwojennej nieruchomości, które nie było kwaterunkiem (czyli takiego, która wiązało się z koniecznością ponoszenia rzeczywistych kosztów utrzymania) miały więc bardzo długo bardzo pośledni towar do zaoferowania. Ten stosunek do własności jako do gorszej formy kwaterunku niewątpliwie miał wpływ na ocenę moralną szeregu kruczków prawnych stosowanych w tym okresie. Wszystko to miało to niewątpliwie odzwierciedlenie w dokumentacji z tego okresu. |
|
C. Wielka prywatyzacja czyli lata 1990-te i później
Co prawda PRL skończył się gdzieś w połowie roku 1989, ale bałagan po nim pozostał. Nie oceniając polityki tzw "grubej kreski" wskazać należy, że jej oczywista konsekwencją było zrezygnowanie z robienia porządku w jakiejkolwiek dokumentacji. Robienie porządku w dokumentach zawsze nieodłącznie wiąże się z ujawnianiem różnych nieprawidłowości czy zaniedbań. A tych po epoce, która zaczęła się wielka niekompetencją w instytucjach, a potem wyewoluowała w czasy wielkiego barteru "dojściami" z pewnością nie brakowało. W archiwach państwowych pozostały wiec niejednokrotnie istne "cuda", w których nikt nie chciał grzebać. Być może szkody tym poczynione w innych czasach byłyby ograniczone, ale lata 1990-te i następne miały również swoją "bałaganotwórczą" charakterystykę. Po pierwsze ustabilizowanie państwa po zmianach ustrojowych nie było wcale proste. Miało to również wpływ na działania instytucji państwowych, które przez pewien okres czasu funkcjonowały w wielkiej prowizorce i sporym chaosie. Nikt nie wiedział co będzie dalej. Często nie wiedziano również jak w nowych warunkach ustrojowych należy postępować. Taki stan niepewności z reguły jest wykorzystywany przez cwaniaczków różnego kalibru, toteż po wielu miastach i miasteczkach hulały plotki o tym co i kto nakradł. Również w dziedzinie nieruchomości. Plotki te uwiarygadniały różne ogólnokrajowe afery. Mogło w nich być źdźbło (a może nawet więcej niż źdźbło) prawdy. Tym bardziej, ze przyzwolenie na "zakombinowanie na państwowym" było mocno zakorzenione co najmniej kilku dekad. Czynnikiem, który miał jednak największy wpływ na dokumentację związana z nieruchomościami była samonakręcająca się panika jako powstała po tym jak nowa władza zaczęła napomykać, ze nie wszystkie decyzje wywłaszczeniowe w PRL-u były zgodne z prawem i trzeba je uchylić. Lub co gorsza gdy okazywało się, że są nieruchomości co do których nie ma pewności czy ich stan prawny został uregulowany. Wówczas, szczególnie wśród mieszkańców przedwojennych budynków powstała obawa, ze "teraz wrócą burżuje/niemcy/żydzi” (w zależności od okolicy) i nas z domów wygonią". Konsekwencją tej paniki była, wśród co bardziej zaradnych osób, potrzeba uregulowania swojej sytuacji prawnej. Czyli np skłonienie państwa do przejęcia nieruchomości (o ile dawało się wykazać, ze są ku temu podstawy) i wykup przejętego mienia lub wystąpienie o zasiedzenie jeżeli było się posiadaczem samoistnym. Najprawdopodobniej podobna panika poszła przez sfery rządowe. Co prawda sfery rządzące nie musiały obawiać się, ze ktoś wyrzuci ich z domu. Jednak potencjalny zwrot nieruchomości wiązał się z koniecznością wykwaterowania lokatorów co w sytuacji i tak potężnego głodu mieszkaniowego mogło spowodować poważne problemy dla sprawujących władzę. W takiej sytuacji konieczne było uregulowanie sytuacji prawnej szeregu nieruchomości, które w świetle prawa mogły być przejęte przez państwo. A następnie, w razie wyrażenia chęci, sprzedania ich lokatorom. Procesy te mogły prowadzić do poważnych nadużyć w sytuacji sporego chaosu spowodowanego transformacja ustrojową w zasadzie ledwo już funkcjonującego państwa. Sprzyjał temu bałagan w dokumentacji i rejestrach, które do tego momentu, na skutek dekad generowania bałaganu mogły wykazywać kilka wykluczających się rzeczywistości Tym bardziej, ze nie było wyszkolonych kadr aby to wszystko obsłużyć. Innymi słowy nie było prawników odpowiednio wyszkolonych w kwestiach prawa rzeczowego. . |
4. PRL-owska szkoła prawa rzeczowego
Ciężko jest pisać o prawnikach w PRL-u z tak trywialnego powodu, ze byli niewidoczni. Chyba zresztą nie było ich wielu, bo nie wydaje się by byli szczególnie potrzebni w państwie w którym Partia stanowiła prawo, interpretowała je i wdrażała. Nie jesteśmy więc nawet pewni jaka była ich rola w komuno-socjalistycznym systemie. Częściowo z pewnością była to rola listka figowego, szczególnie w przypadku PRL-owskich sędziów i prokuratorów. Z pewnością jacyś prawnicy bronili przestępców czy opozycji, ale byli to specjaliści od prawa karnego. Pewnie na polecenie najważniejszych towarzyszy obsługiwali też jakieś sprawy międzynarodowe i pisali ustawy. Musieli tez istnieć cywiliści. Chociażby z tego powodu, ze były rozwody, spadki, działy majątku etc.
Jednak sprawy związane z własnością nieruchomości, szczególnie powikłane działaniami aparatu państwowego nie były najprawdopodobniej zbyt mocną stroną ówczesnej palestry. Chociażby ze względów ideologicznych. PRL, którego oficjalną deklaracją, przynajmniej w pierwszym okresie, było dążenie do uwspólnienia wszystkiego - z pewnością nie przeznaczał środków na badania prawnych aspektów własności, chyba, ze wspólnej socjalistycznej czyli państwowej.
Na domiar złego, nawet gdyby jacyś pasjonaci na własny koszt i ryzyko chcieli podjąć próby pracy nad tematem - to nie bardzo mieli do czego się odnosić. W II RP prawo było niezunifikowane i w praktyce inne dla ziem każdego byłego zaboru. Nawet w Sądzie Najwyższym II RP była specjalizacja regionalna. Poza tym jak już zacytowaliśmy w czasie II wojny światowej wymordowano 57 % prawników. Pozostaje niejasne ilu z tych którzy pozostali przy życiu zostało przez komuno-socjalistyczny reżim zagospodarowanych, a ilu uznanych za "zaplute karły reakcji", a cała ich wiedza o prawie za "burżuazyjny przeżytek".
Zresztą pozostaje nawet niejasne czy było jakiekolwiek zapotrzebowanie na usługi specjalistów od prawa rzeczowego w atmosferze w której wiedzą powszechną było, że z "władzą nie warto zadzierać", za to "można się z nią dogadać". Towarzysze nigdy do końca nie panujący nad terenem potrafili niejednokrotnie wykazać wdzięczność za załatwienie po cichu ewidentnych przejawów ich bezradności i niekompetencji. Prawnicy w takich sytuacjach nie byli specjalnie potrzebni.
Powyższego opisu nie należy traktować jako krytyki PRL-owskiego środowiska prawniczego. Nie wątpimy, że w PRL-owskiej rzeczywistości funkcjonowało ono dobrze i posiadało etykę na tyle wysoką by obrońców posiadały nawet osoby uznane za wrogów ówczesnej władzy. Było to jednak środowisko działające w takich a nie innych warunkach ustrojowych i rozwijało wiedzę na którą w ówczesnych warunkach było zapotrzebowanie. Nie było natomiast przygotowane do obsługi spraw związanych w własnością nieruchomości skomplikowanej bałaganem jaki wokół tego tematu wygenerowano wszędzie gdzie się dało.
W naszej opinii koronnym dowodem nie całkowite nieprzygotowanie środowiska prawniczego do poradzenia sobie z niejednokrotnie powikłanymi sprawami związanych z własnością nieruchomości, jak również na całkowitego niezrozumienia problemów z tym związanych jest uchwała Sądu Najwyższego z lutego 1989 roku zdejmująca domniemanie wiarygodności z działu I-O ksiąg wieczystych (dział w którym jest opisana nieruchomość dla której księgi wieczyste się prowadzi). W ten sposób uchwała uczyniła księgi wieczyste rejestrem ułomnym i przekazała ustalanie dla jakich nieruchomości prowadzone są księgi wieczyste do ewidencji gruntów. Problem polega na tym, ze w ewidencji gruntów domniemania wiarygodności nie posiadają informacje dotyczące praw własności. W ten oto sposób wysadzono w powietrze to co jeszcze pozostało w post PRL-owskim bałaganie z wiarygodności dokumentów i rejestrów związanych z nieruchomościami
Wspomnianej Uchwały Sądu Najwyższego nie unieważniono do tej pory i jest stosowania do dziś (2017). Powołuje się na nią nie tylko się Sad Najwyższy w swoich orzeczeniach, ale również administracja państwowa. Powstaje więc pytanie na czym właściwie „wiszą” prawa własności w III RP. Nie na księgach wieczystych (które mają niewiarygodny dział I-O). Nie na ewidencji gruntów (która jest niewiarygodna jeśli chodzi o prawa własności). Czyżby więc wisiały na bliżej nieokreślonych „komentarzach” i „umiejętności odczytu” urzędników w stosunku do „teoretycznie sprzecznych ze sobą danych” o których napisała Burmistrz Miasta M. w swojej decyzji?
Ciężko jest pisać o prawnikach w PRL-u z tak trywialnego powodu, ze byli niewidoczni. Chyba zresztą nie było ich wielu, bo nie wydaje się by byli szczególnie potrzebni w państwie w którym Partia stanowiła prawo, interpretowała je i wdrażała. Nie jesteśmy więc nawet pewni jaka była ich rola w komuno-socjalistycznym systemie. Częściowo z pewnością była to rola listka figowego, szczególnie w przypadku PRL-owskich sędziów i prokuratorów. Z pewnością jacyś prawnicy bronili przestępców czy opozycji, ale byli to specjaliści od prawa karnego. Pewnie na polecenie najważniejszych towarzyszy obsługiwali też jakieś sprawy międzynarodowe i pisali ustawy. Musieli tez istnieć cywiliści. Chociażby z tego powodu, ze były rozwody, spadki, działy majątku etc.
Jednak sprawy związane z własnością nieruchomości, szczególnie powikłane działaniami aparatu państwowego nie były najprawdopodobniej zbyt mocną stroną ówczesnej palestry. Chociażby ze względów ideologicznych. PRL, którego oficjalną deklaracją, przynajmniej w pierwszym okresie, było dążenie do uwspólnienia wszystkiego - z pewnością nie przeznaczał środków na badania prawnych aspektów własności, chyba, ze wspólnej socjalistycznej czyli państwowej.
Na domiar złego, nawet gdyby jacyś pasjonaci na własny koszt i ryzyko chcieli podjąć próby pracy nad tematem - to nie bardzo mieli do czego się odnosić. W II RP prawo było niezunifikowane i w praktyce inne dla ziem każdego byłego zaboru. Nawet w Sądzie Najwyższym II RP była specjalizacja regionalna. Poza tym jak już zacytowaliśmy w czasie II wojny światowej wymordowano 57 % prawników. Pozostaje niejasne ilu z tych którzy pozostali przy życiu zostało przez komuno-socjalistyczny reżim zagospodarowanych, a ilu uznanych za "zaplute karły reakcji", a cała ich wiedza o prawie za "burżuazyjny przeżytek".
Zresztą pozostaje nawet niejasne czy było jakiekolwiek zapotrzebowanie na usługi specjalistów od prawa rzeczowego w atmosferze w której wiedzą powszechną było, że z "władzą nie warto zadzierać", za to "można się z nią dogadać". Towarzysze nigdy do końca nie panujący nad terenem potrafili niejednokrotnie wykazać wdzięczność za załatwienie po cichu ewidentnych przejawów ich bezradności i niekompetencji. Prawnicy w takich sytuacjach nie byli specjalnie potrzebni.
Powyższego opisu nie należy traktować jako krytyki PRL-owskiego środowiska prawniczego. Nie wątpimy, że w PRL-owskiej rzeczywistości funkcjonowało ono dobrze i posiadało etykę na tyle wysoką by obrońców posiadały nawet osoby uznane za wrogów ówczesnej władzy. Było to jednak środowisko działające w takich a nie innych warunkach ustrojowych i rozwijało wiedzę na którą w ówczesnych warunkach było zapotrzebowanie. Nie było natomiast przygotowane do obsługi spraw związanych w własnością nieruchomości skomplikowanej bałaganem jaki wokół tego tematu wygenerowano wszędzie gdzie się dało.
W naszej opinii koronnym dowodem nie całkowite nieprzygotowanie środowiska prawniczego do poradzenia sobie z niejednokrotnie powikłanymi sprawami związanych z własnością nieruchomości, jak również na całkowitego niezrozumienia problemów z tym związanych jest uchwała Sądu Najwyższego z lutego 1989 roku zdejmująca domniemanie wiarygodności z działu I-O ksiąg wieczystych (dział w którym jest opisana nieruchomość dla której księgi wieczyste się prowadzi). W ten sposób uchwała uczyniła księgi wieczyste rejestrem ułomnym i przekazała ustalanie dla jakich nieruchomości prowadzone są księgi wieczyste do ewidencji gruntów. Problem polega na tym, ze w ewidencji gruntów domniemania wiarygodności nie posiadają informacje dotyczące praw własności. W ten oto sposób wysadzono w powietrze to co jeszcze pozostało w post PRL-owskim bałaganie z wiarygodności dokumentów i rejestrów związanych z nieruchomościami
Wspomnianej Uchwały Sądu Najwyższego nie unieważniono do tej pory i jest stosowania do dziś (2017). Powołuje się na nią nie tylko się Sad Najwyższy w swoich orzeczeniach, ale również administracja państwowa. Powstaje więc pytanie na czym właściwie „wiszą” prawa własności w III RP. Nie na księgach wieczystych (które mają niewiarygodny dział I-O). Nie na ewidencji gruntów (która jest niewiarygodna jeśli chodzi o prawa własności). Czyżby więc wisiały na bliżej nieokreślonych „komentarzach” i „umiejętności odczytu” urzędników w stosunku do „teoretycznie sprzecznych ze sobą danych” o których napisała Burmistrz Miasta M. w swojej decyzji?
5. Podsumowanie
Jak widać sposób prowadzenia rejestrów i wystawianie dokumentacji pozostawał w PRL-u (i nie tylko) wiele do życzenia. Czy jednak oznacza to, ze należy traktować wszelkie dokumenty z tego okresu jako niewiarygodne? Z pewnością nie. Większość z wystawianej dokumentacji jest w gruncie rzeczy wiarygodna, przynajmniej jeżeli chodzi o to co było głównym powodem ich wystawienia. Częstokroć jednak wymagają dokładnej i przede wszystkim JAWNEJ weryfikacji z uwzględnieniem wszystkich dostępnych dokumentów, realiów historycznych oraz (przede wszystkim) udziałem wszystkich osób mających interes prawny..
Jeżeli natomiast zrezygnuje się z JAWNEGO uzgadniania "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" i zastąpi je dyskretnym dokonywaniem interpretacji przez posiadających "umiejętność odczytu” funkcjonariuszy państwowych to ma to potencjalnie bardzo poważne konsekwencje. Po pierwsze po pewnym czasie we wszystkich rejestrach będzie taki śmietnik, że w zasadzie nadawały się będą tylko do zaorania. Po drugie, jeśli doda się do tego przyzwolenie na przymuszanie osób, których prawa posiadający "umiejętność odczytu” funkcjonariusze państwowi uznali z jakichś przyczyn za nieistniejące do uznawania tych „ustaleń” bez ich ujawnienia to będziemy mieć nie tylko do czynienia z normalnym bezprawnym przejmowaniem nieruchomości z współudziałem funkcjonariuszy państwowych, ale również z generowaniem coraz większego bałaganu. I to bynajmniej nie bałaganu o komunistycznym czy sanacyjnym rodowodzie - tylko jak najbardziej współczesnego.
Zastanówmy się więc czy poza komicznymi aspektami całej sytuacji w miasteczku M, lub raczej w powiecie G. nie ma właśnie pięknie rozwiniętych symptomów takich właśnie poważnych konsekwencji przyzwolenia na niejawne porządkowanie informacji "teoretycznie ze sobą sprzecznych" bez poinformowania osób które z w opinii funkcjonariuszy państwowych "nie mają umiejętności odczytu" tych"pozornie sprzecznych danych" nawet jeżeli maja oczywisty interes prawny w posiadaniu o nich pełnej wiedzy.
Najpierw jednak przyjrzyjmy się bliżej wichrom historii wiejącym w samym Miasteczku M i sytuacji jaka po sobie pozostawiły.
Jak widać sposób prowadzenia rejestrów i wystawianie dokumentacji pozostawał w PRL-u (i nie tylko) wiele do życzenia. Czy jednak oznacza to, ze należy traktować wszelkie dokumenty z tego okresu jako niewiarygodne? Z pewnością nie. Większość z wystawianej dokumentacji jest w gruncie rzeczy wiarygodna, przynajmniej jeżeli chodzi o to co było głównym powodem ich wystawienia. Częstokroć jednak wymagają dokładnej i przede wszystkim JAWNEJ weryfikacji z uwzględnieniem wszystkich dostępnych dokumentów, realiów historycznych oraz (przede wszystkim) udziałem wszystkich osób mających interes prawny..
Jeżeli natomiast zrezygnuje się z JAWNEGO uzgadniania "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" i zastąpi je dyskretnym dokonywaniem interpretacji przez posiadających "umiejętność odczytu” funkcjonariuszy państwowych to ma to potencjalnie bardzo poważne konsekwencje. Po pierwsze po pewnym czasie we wszystkich rejestrach będzie taki śmietnik, że w zasadzie nadawały się będą tylko do zaorania. Po drugie, jeśli doda się do tego przyzwolenie na przymuszanie osób, których prawa posiadający "umiejętność odczytu” funkcjonariusze państwowi uznali z jakichś przyczyn za nieistniejące do uznawania tych „ustaleń” bez ich ujawnienia to będziemy mieć nie tylko do czynienia z normalnym bezprawnym przejmowaniem nieruchomości z współudziałem funkcjonariuszy państwowych, ale również z generowaniem coraz większego bałaganu. I to bynajmniej nie bałaganu o komunistycznym czy sanacyjnym rodowodzie - tylko jak najbardziej współczesnego.
Zastanówmy się więc czy poza komicznymi aspektami całej sytuacji w miasteczku M, lub raczej w powiecie G. nie ma właśnie pięknie rozwiniętych symptomów takich właśnie poważnych konsekwencji przyzwolenia na niejawne porządkowanie informacji "teoretycznie ze sobą sprzecznych" bez poinformowania osób które z w opinii funkcjonariuszy państwowych "nie mają umiejętności odczytu" tych"pozornie sprzecznych danych" nawet jeżeli maja oczywisty interes prawny w posiadaniu o nich pełnej wiedzy.
Najpierw jednak przyjrzyjmy się bliżej wichrom historii wiejącym w samym Miasteczku M i sytuacji jaka po sobie pozostawiły.
CZĘŚĆ II
Wichry historii w Miasteczku M
Jak widać w PRL-u niezbyt dobrze obchodzono się z dokumentacja i rejestrami. A jak wyglądało to w naszym Miasteczku M? Czy ich stan będzie sugerował, ze zasada nie pokazywania"teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" tym co mogą to "źle zrozumieć" może być ponadczasowa i ponadustrojowa? Jeżeli uzgodnienia "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" były rzeczywiście dokonywane od dziesięcioleci przez posiadających "umiejętność odczytu" lokalnych funkcjonariuszy państwowych, ale bez udziału osób mających interes prawny (czyli mówiąc po prostu osób mających jakieś prawo do nieruchomości) to śladów takiej działalności powinniśmy znaleźć całkiem sporo. Spróbowaliśmy więc poszukać, a poniżej prezentujemy mały przegląd tego co znaleźliśmy
1. Przerysowana mapa
Zabytkowa część Miasteczka M powstałą w wyniku parcelacji kilku majątków na działki letniskowe. Taka parcelacja ma to do siebie, ze w wyniku jej każdego etapu powstają działki o mniej więcej równiej wielkości i podobnym kształcie. Historie tych działek są różne. Czasami są dzielone, znacznie rzadziej łączone, ale nie ma możliwości aby powstałe w ten sposób miasteczko zatraciło swój pierwotny szkielet parcelacyjny. O ile oczywiście zachowana została struktura własnościowa (czyli obecni właściciele są kolejnymi następcami prawnymi pierwszych nabywców wyznaczonych działek). W naturze każdego właściciela nieruchomości jest w końcu pilnowanie swojej miedzy. Jeżeli wierzyć choćby danym z Gminnej Ewidencji Zabytków, to tych właścicieli w okresie PRL-u było tu sporo.
Zabytkowa część Miasteczka M powstałą w wyniku parcelacji kilku majątków na działki letniskowe. Taka parcelacja ma to do siebie, ze w wyniku jej każdego etapu powstają działki o mniej więcej równiej wielkości i podobnym kształcie. Historie tych działek są różne. Czasami są dzielone, znacznie rzadziej łączone, ale nie ma możliwości aby powstałe w ten sposób miasteczko zatraciło swój pierwotny szkielet parcelacyjny. O ile oczywiście zachowana została struktura własnościowa (czyli obecni właściciele są kolejnymi następcami prawnymi pierwszych nabywców wyznaczonych działek). W naturze każdego właściciela nieruchomości jest w końcu pilnowanie swojej miedzy. Jeżeli wierzyć choćby danym z Gminnej Ewidencji Zabytków, to tych właścicieli w okresie PRL-u było tu sporo.
|
A Nowa ewidencja gruntów.
Gdy po raz pierwszy zobaczyliśmy mapę geodezyjną zabytkowej części Miasteczka M przesłaną do gminy w latach 70-tych to usiedliśmy. Miała ona raczej niezbyt wiele wspólnego z przedwojennymi mapami sporządzanymi z okazji parcelacji okolicznych majątków i przekształceniem ich w działki letniskowe. I to bynajmniej nie tylko dlatego, że poprzednia numerację zastąpiono inną - czterocyfrową. Przede wszystkim nie zgadzały się granice działek. W części były poprzestawiane zastępując regularny kształt parceli czymś co wyglądało tak jakby mapę przerysowywał pijany geodeta. Do tego były rejony miasta w których nie można się nawet dopatrzeć śladu dawnego układu parcelacyjnego. Można byłoby to zwalić oczywiście na jakąś zemstę komuny na „zaplutych karłach reakcji”, których niedobitki zachowały się w miasteczku M gdyby nie to że podobne zjawiska dotknęły też zdrowy element robotniczo-chłopski. Także rejestr gruntów dla likwidowanej wsi, której grunty przyłączono do miasteczka M, nie pokrywał się z "tabelami likwidacyjnymi" czyli mapami sporządzanymi zaledwie kilka lat wcześniej pokazujących kto we wsi co miał i gdzie. Innymi słowy mapa miasteczka M została przerysowana na nowych numerach. Jak do tego doszło pozostaje poniekąd zagadką. Zwłaszcza, że według Starostwa w G. mapa wykonywana była nie tylko na podstawie zdjęć lotniczych, ale też pomiarów w terenie. Być może odpowiedź stanowi to, że generalnie był to leśny niegrodzony teren, właścicieli części znajdujących się tam nieruchomości nie było na miejscu, a ci którzy się tam znajdowali uważani byli w sporej części różnego rodzaju "zaplute karły reakcji", które do wszelkich pomysłów socjalistycznej władzy podchodziły nieufnie, węsząc kolejny podstęp mający na celu zabranie im kolejnej części majątku, dokwaterowania kolejnych lokatorów czy narzucenia jakichś przymusowych opłat. Paradoksem jest, że podobny efekt można było osiągnąć na terenach zamieszkałych przez "zdrowy element robotniczo-chłopski" Tu winna były niewydarzone wysiłki kolektywizacyjne. Jak czytamy w wikipedii "(...) Od czerwca 1952, równolegle z powstaniem PRL, wobec fiaska planów kolektywizacji zaostrzono represje wobec jej przeciwników, m.in. rewizje, niszczenie mienia i dobytku gospodarczego, bezprawne domiary podatkowe (co doprowadzało gospodarstwa rolne do bankructwa) (...). Jedną z form represji były kary pieniężne – okresie 1948-1955 karę grzywny orzekano w stosunku do 1,5 miliona chłopów każdego roku, za niewywiązywanie się z przymusowych dostaw obowiązkowych (kontyngentów), niejednokrotnie orzekając karę obozu pracy lub więzienia.(...)" W tej sytuacji trudno się dziwić, że chodzenie w latach 60-tych po okolicy jakichś ludzi, którzy spisywali kto jaki grunt ma i w jakim miejscu budziło u rolników indywidualnych jak najgorsze przeczucia i niekoniecznie zachęcało do podawania prawdziwych danych. |
|
B. Posiadający "umiejętność odczytu" wchodzą do akcji?
Rozjechanie się mapy ewidencji gruntów z mapami parcelacyjnymi miało poważne konsekwencje. Prawa własności ujawnione w księgach hipotecznych były bowiem przypisane do działek pochodzących z parcelacji, których w ewidencji gruntów po prostu nie było. W ten sposób powstała jedna wielka pula "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" pochodzących z ewidencji gruntów oraz z ksiąg hipotecznych/wieczystych. Uzgodnienie jej było teoretycznie bardzo proste. Należało po prostu przywrócić rysunek parcelacyjny poprawiony o dokumentację dotyczącą podziałów etc, którą z pewnością właściciele przechowywali, a w przypadku nieruchomości będących w państwowym zarządzie, władaniu czy własności - dokumentacja taka powinna być w Urzędzie Miasta M. Oznaczało to jednak wciągnięcie do tego procesu tych co "bez odpowiedniego komentarza i umiejętności odczytu" mogliby źle zrozumieć "teoretycznie sprzeczne ze sobą dane". W dokumentacji z lat 70-tych nie widać zbyt wielu śladów po tym, że posiadający "umiejętności odpowiedniego komentarza i odczytu" zabrali się do systematycznej pracy przy porządkowaniu danych. Nie można wykluczyć, że powodem było to, że okazało się iż "teoretyczna sprzeczność" dotyczy praw siedzących na swoich nieruchomościach właścicieli (którzy mieli na ich poparcie przedwojenne księgi hipoteczne) oraz praw siedzących na swoich nieruchomościach towarzyszy (którzy mieli na ich poparcie dokumenty może mniej wiarygodne, ale za to z lepszym podpisem). Wygląda więc na to, że "teoretyczne sprzeczności" były uzgadniane nie w sposób systematyczny, którego nadrzędnym celem było przywrócenie mapie ewidencyjnej należnego rysunku, ale dorywczo dla pojedynczych działek w oderwaniu od całego obrazu i tylko w razie zaistnienia takiej potrzeby (czyli gdy nie można było udawać, ze tych rozbieżności w danym punkcie nie ma). A na to, że istotnie były one robione przez kastę posiadającą "umiejętność odczytu i sporządzenia komentarza", ale bez udziału wszystkich osób mających interes prawny zdaje się wskazywać to, ze mapa Miasteczka M stawała się coraz mniej podobna do map parcelacyjnych. Taki rozwój wydarzeń raczej nie wchodziłby w rachubę, gdyby w jawnym procesie brali udział wszyscy mający interes prawny, w tym właściciele ze swoimi dokumentami. Ta grupa ludzi z reguły ma tendencję do pilnowania by miedza pozostała jednak na swoim miejscu. A im mniej mapa Miasteczka M przypominała mapy parcelacyjne (dla starej części miasta) i taryfy inwentaryzacyjne (dla przyłączonych później terenów) tym większe musiało być ryzyko, ze jak nie posiadający "umiejętności odpowiedniego komentarza i odczytu" dla "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" dowiedzą się z czym ich prawo własności latami uzgadniano - to istotnie ktoś z nich mógłby to bardzo źle zrozumieć. |
2. Labirynty pod ulicami
Innym przykładem wskazującym na możliwość dokonywania latami jakichś pokątnych ustaleń dotyczących "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" są działki znajdujące się pod ulicami. W przeciwieństwie do działek budowlanych, które podlegały różnym podziałom te powinny być w zasadzie niezmienne od czasu kiedy ta czy inna ulica została w trakcie parcelacji wytyczona. Nic jednak bardziej mylnego. Wydaje się, że niektóre ulice są przedmiotem nieustannych "umiejętności odczytu", co objawia się tym, że działki drogowe dzielą się, przybierają niespotykane w jakiejkolwiek parcelacji kształty oraz powodują ból głowy w Urzędzie Miasta M, który co raz to jakąś przejmuje, ale nie jest w stanie ujawnić jej w księdze wieczystej (aktualnie naliczyliśmy takich przypadków kilkaset).
Innym przykładem wskazującym na możliwość dokonywania latami jakichś pokątnych ustaleń dotyczących "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" są działki znajdujące się pod ulicami. W przeciwieństwie do działek budowlanych, które podlegały różnym podziałom te powinny być w zasadzie niezmienne od czasu kiedy ta czy inna ulica została w trakcie parcelacji wytyczona. Nic jednak bardziej mylnego. Wydaje się, że niektóre ulice są przedmiotem nieustannych "umiejętności odczytu", co objawia się tym, że działki drogowe dzielą się, przybierają niespotykane w jakiejkolwiek parcelacji kształty oraz powodują ból głowy w Urzędzie Miasta M, który co raz to jakąś przejmuje, ale nie jest w stanie ujawnić jej w księdze wieczystej (aktualnie naliczyliśmy takich przypadków kilkaset).
|
A. Krótka historia ulic w II RP oraz PRL
Pierwotna parcelacja na bazie której powstało miasteczko M -nie była intuicyjna. Najpierw bowiem podzielono parcelowana część folwarku na działki , następnie wykrojono z nich drogi. Do każdej działki w pierwotnym planie przynależał więc przylegający kawałek drogi. O ile jednak wydaje się, że każdy pierwotny nabywca działki musiał taki kawałek drogi od spółki parcelacyjnej wykupić (tu nie trafiliśmy jeszcze na inne rozwiązanie) to w przypadku dalszej odsprzedaży było już różnie. Jednak w żaden sposób nie wpływało na kształt działek pod drogą, które dalej powinny stanowić siatkę regularnych prostokątów sięgających mniej więcej do jej połowy. To kto był właścicielem którego kawałka było dobrze udokumentowane w księgach hipotecznych. PRL generalnie stanem prawnym dróg niespecjalnie się przejmowało. Jak wynika z map sporządzonych przy okazji założenia ewidencji gruntów z każdej drogi zrobiono jedną działkę i zdaje się, że nikogo nie obchodziło przy tym jakich ta działka ma właścicieli, ani na której części. Z niezrozumiałych przyczyn na przełomie lat 1970/1980-tych PRL postanowił jednak stanem prawnym dróg się zainteresować i wykonał w miasteczku M. modernizację ewidencji gruntów w której każdy kawałek drogi próbowano spasować z jakimś właścicielem wykonując tzw. "badania hipoteczne". Nie sądzimy, aby do tej roboty się zbytnio przykładano, ale nawet zrobienie jej "na odwal" musiało uwidocznić, ze przeniesiony z ksiąg hipotecznych rysunek działek pod ulica nijak się ma do ówczesnych granic przylegających działek budowlanych. Pomimo iż jak pisaliśmy poprzednio powinien je odzwierciedlać. W końcu każdej działce drogowej odpowiadała pierwotnie działka budowlana o identycznej szerokości. To odkrycie i wnioski jakie się od razu nasuwały musiały chyba nieźle pewną ilość osób wystraszyć, skoro z przeprowadzonych na przełomie lat 1970/1980-tych "badań hipotecznych" w tym zakresie nie zrobiono żadnego użytku, tylko odłożono je "ad acta". Spory zbiór "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" po tych "badaniach hipotetycznych" jednak pozostał i czekał w jakiejś przepastnej szufladzie na swojego odkrywcę. |
|
B. III RP czyli posiadający "umiejętność odczytu" w akcji.
W połowie lat 1990-tych III RP postanowiła w jakiś sposób uregulować kwestię własności dróg. Urząd Miasta M. do którego obowiązków należało wtedy prowadzenie ewidencji gruntów teoretycznie powinien w tym celu wykonać badane takiego stanu prawnego ulic i ustalić kto którego kawałka jest właścicielem. Zamiast tak zrobić, wydaje się, że po prostu włączył do ewidencji gruntów wyprodukowany pod hasłem "badań hipotecznych" zbiór "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" jako zbiór wiarygodny. Najwyraźniej w tym czasie "umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu" osiągnęła kolejny (jak rozumiemy wyższy) stopień rozwoju przy którym kompletne nie przystawanie do siebie mapy działek drogowych i reszty miasta nie było niczym co pobudzałoby do refleksji nad prawidłowością dokonywanych już kilka dekad ustaleń. Następnie prowadzenie ewidencji gruntów zostało przekazane Starostwu G, które z kolei podzieliło ulice na kawałki, które z "badań hipotecznych" („zweryfikowanych” uprzednio przez Urząd Miasta M. i przefiltrowanych jak się domyślamy przez jego "umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu") mu wychodziły. W ten sposób ulice, które według pierwotnej parcelacji powinny być podzielone na śliczne regularne prostokąty stały się plątaniną działek miejscami mających kształty podobnych zupełnie do niczego. Być może gdyby było to tylko ćwiczenie z zakresu geodezji jedynym skutkiem byłyby pokraczne mapy. Jednak III RP postanowiła wypłacić odszkodowania za działki znajdujące się pod ulicami. W 1998 roku uchwalono odpowiednią ustawę wyznaczając termin w którym ich właściciele mogli się zgłaszać. Jak się zdaje dla Urzędu Miasta M oraz Starostwa G było to bardzo traumatyczne doświadczenie. Trudno się zdziwić. Jednorazowo zwaliła się do nich spora pula ludzi z "teoretycznie sprzecznymi ze sobą" dokumentami, którzy nieuznanie swoich praw mogli źle zrozumieć (zwłaszcza, że nie uznanie praw do działki drogowej pośrednio oznaczało też zanegowanie praw do działki budowlanej wywodzącej się z tej samej księgi hipotecznej). Zdaje się, że zmyślnym instytucjom udało się jednak jakoś uniknąć niezręcznych jawnych ustaleń. Do dnia dzisiejszego mamy jak się zdaje dzięki temu działki za które Urząd Miasta M. co prawda zapłacił, ale dopełnienie innych wymaganych formalności jakoś kiepsko mu idzie. Nie do końca wiemy też co myśleć o tym, że w tym czasie Urząd Miasta M. próbował jedną z ulic zasiedzieć. Jakoś nie wydaje nam się , żeby powodem mogło być skąpstwo i chęć zaoszczędzenia na wypłacie odszkodowań.... |
|
C. Nieustające samodoskonalenie uliczne.
Teoretycznie mogłoby się wydawać, że po akcji z wypłatą odszkodowań więcej problemów ulicznych już nie będzie. W końcu niezależnie od tego jak bardzo "teoretycznie sprzeczne" były prawa do działek pod ulicami z prawami do sąsiadujących nieruchomości, które przynajmniej teoretycznie musiały wywodzić się z tej samej księgi hipotecznej, to wydawało się, że nikt już nie będzie miał żadnego interesu, żeby dociekać skąd się ta "teoretyczna sprzeczność" wzięła. Tymczasem nic bardziej mylnego. Gdyby powiedzieć, ze działki pod ulicami zmieniają się jak w kalejdoskopie to może byłoby to pewną przesadą, ale mamy wrażenie, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat na mało której ulicy nie działali posiadający "umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu" urzędnicy dokonując coraz to kolejnych odkryć w dziedzinie przypisanych do poszczególnych kawałków praw własności (czego efektem najczęściej jest dokonanie kolejnego podziału na kawałki o dziwacznych kształtach). Przez pewien czas podejrzewaliśmy nawet, że odpowiedzialnym za takie działania urzędnikom po prostu się nudzi i raz na jakiś czas jakąś kolejną "teoretyczną sprzeczność" sobie wydłubią oraz wrzucą na mapę. Chcieliśmy się nawet do tej zabawy przyłączyć proponując aby dokonali korekty polegającej na usunięciu z działki drogowej przy naszej nieruchomości "zmartwychwstałych" nieboszczyków, których wrzucono tam 40 lat wcześniej jednak okazało się, że nie zrozumieliśmy chyba reguł tej zabawy ( a tym bardziej czemu ona tak naprawdę służy) Wszystko to można byłoby potraktować jako coś w rodzaju lokalnego folkloru gdyby nie to, że działki drogowe są wspaniałymi "teoretycznie sprzecznymi danymi" mogącymi stanowić rodzaj potwierdzenia "alternatywnych" praw własności. Szerzej będziemy o tym pisać w części poświęconej naszej nieruchomości właśnie na przykładzie naszych (lub raczej niejako przynależnych do naszej nieruchomości) "zmartwychwstałych" nieboszczyków. |
3. Urzędowe niechlujstwo i jego skutki
Skarb Państwa w Miasteczku M. miał pewien majątek. Wynikało to z tego, że PRL nie powstrzymywał się bynajmniej od przejmowania prywatnych gruntów w Miasteczku M. Przejmował przez długie lata i na różne sposoby. Znacjonalizował okoliczne majątki i fabryczki, przejmował mienie opuszczone, zasiadywał, przejmował spadki, nabywał dzięki indeminizacji, a nawet zwyczajnie kupował.
Kiedyś wydawało nam się , ze co jak co ale mienie państwowe jest jakoś skatalogowane i nie powinno być kłopotów z ustaleniem co było własnością Skarbu Państwa. Nawet przez myśl nam nie przeszło, że jakakolwiek instytucja państwowa może nie wiedzieć co posiada, czym zarządza, czy w jaki sposób nabyła prawa własności do jakiejś składowej swojego majątku.
Potem przeprowadziliśmy się do Miasteczka M i zobaczyliśmy jak na mieniu państwowym można hodować kolejne zbiory "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych".
Skarb Państwa w Miasteczku M. miał pewien majątek. Wynikało to z tego, że PRL nie powstrzymywał się bynajmniej od przejmowania prywatnych gruntów w Miasteczku M. Przejmował przez długie lata i na różne sposoby. Znacjonalizował okoliczne majątki i fabryczki, przejmował mienie opuszczone, zasiadywał, przejmował spadki, nabywał dzięki indeminizacji, a nawet zwyczajnie kupował.
Kiedyś wydawało nam się , ze co jak co ale mienie państwowe jest jakoś skatalogowane i nie powinno być kłopotów z ustaleniem co było własnością Skarbu Państwa. Nawet przez myśl nam nie przeszło, że jakakolwiek instytucja państwowa może nie wiedzieć co posiada, czym zarządza, czy w jaki sposób nabyła prawa własności do jakiejś składowej swojego majątku.
Potem przeprowadziliśmy się do Miasteczka M i zobaczyliśmy jak na mieniu państwowym można hodować kolejne zbiory "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych".
|
A. Wielka Inwentaryzacja
Na początku lat 90-tych Urząd Miasta M. postanowił spisać całość mienia Skarbu Państwa znajdującego się na terenie miasteczka M. Zostało w tym celu utworzone coś w rodzaju Komisji inwentaryzacyjnej, której członkowie pracowicie spisywali mienie na specjalnych kartach. Spisane mienie było następnie przejmowane przez Urząd Miasta M. korzystając z zapisów ustawy Przepisy wprowadzające ustawę o samorządzie terytorialnym i ustawę o pracownikach samorządowych. Ilość kart inwentaryzacyjnych mniej więcej zgadzała się z ilością przejętego przez Urząd Miasta M. mienia i wszystko wyglądało na całkiem przyzwoicie wykonane nabycie majątku Skarbu Państwa przez jednostkę samorządu terytorialnego dopóki nie zaczęło się wchodzić w szczegóły. Okazało się wtedy, że niektóre karty zostały sporządzone podwójnie, niektóre nieruchomości zostały spisane oraz przejęte dwa razy, niektóre karty nie są numerowane, nie całe spisane mienie zostało przejęte przez Urząd Miasta M, bo część została przekazana jako mienie Skarbu państwa do Starostwa, a z częścią nie wiadomo co się stało. Urząd Miasta M potrafił przypomnieć sobie po 10 latach o tym, że do tej pory nie zinwentaryzował jako własności Skarbu Państwa działki o pow. 8000 m2 wraz z budynkiem mieszkalnym, a po niektórych nieruchomościach które powinny zostać zinwentaryzowane i do dziś dnia stanowić własność Skarbu państwa ślad w ogóle zaginął. Na osobną wzmiankę zasługują też same karty inwentaryzacyjne, które wykonane zostały ze swoiście rozumianą "szczególną" starannością. Zdarza się w nich podawanie jako podstawy nabycia jakiegoś składnika mienia przez Skarb Państwa postanowienia sądu, które nic nie ma wspólnego z daną nieruchomością a nawet w ogóle z żadną nieruchomością oraz mylenie dat wydania postanowienia. Poza postanowieniami sądu podstawę nabycia stanowią także różne decyzje organów administracji czy akty notarialne, których nie można się doszukać więc trudno zgadnąć czy jest tam podobna egzotyka jak w przypadku postanowień sądu. Karty inwentaryzacyjne jak widać to wielki bałagan mogący być potencjalnie potężnym źródłem "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych". I to najprawdopodobniej takim, który mógłby istotnie być bardzo źle zrozumiany gdyby się okazało, że są jedynym dowodem na własność Skarbu Państwa jakiejś nieruchomości. |
|
B. Nieruchomość "państwową" sprzedam
Pozwolenie na wyprzedaż państwowych nieruchomości istniała od 1957 roku kiedy uchwalono pierwszą regulującą tą dziedzinę życia ustawę. Prawdziwy ruch zaczął się jednak w latach 1970-tych gdy władze ludowe wręcz zachęcały obywateli do kupowania na własność nieruchomości od spółdzielni mieszkaniowych czy Skarbu Państwa. Najprawdopodobniej traktowały tą działalność jako formę "ściągnięcia pieniędzy z rynku" w warunkach przyspieszającej inflacji. Nie ma nic złego uregulowaniu stanu prawnego jakiejś nieruchomości poprzez przejęcie jej zgodnie z wymogami obowiązującego prawa przez Skarb Państwa, a następnie sprzedanie jej komuś. Oczywiście z zachowaniem należnych procedur tj. na przykład ustaleniem czy Skarb Państwa na pewno ma prawo do bycia właścicielem danej nieruchomości oraz sprzedaniem jej w sposób jaki nakazywało obowiązujące wówczas prawo. Jednak trafiliśmy na kilka przypadków, które nie pozwalają wykluczyć, ze taki obrót nieruchomościami może tez być przyczyną "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych". Dla przykładu podajemy sprawę nieruchomości przy ul O. O tym, na podstawie jakich dowodów Urząd Miasta M. dokonał w Sądzie Rejonowym w G dokonał zasiedzenia nieruchomości przy ulicy O już pisaliśmy . Pisaliśmy też, ze przed złożeniem wniosku o zasiedzenie wykreślono z ewidencji nazwiska właścicieli, które uznano za "powielaną pomyłkę". Po nabyciu praw własności Urząd Miasta M nieruchomość podzielił i sprzedał. Jednak jak się później okazało osoby uważające się za właścicieli tej nieruchomości najwyraźniej źle to zrozumiały i dały temu wyraz w Sądzie Okręgowym. Sąd Okręgowy stwierdził, ze na podstawie takich dokumentów, jakie przedstawił Urząd Miasta nie dokonuje się zasiedzeń. Obecnie jak rozumiemy trwa postępowanie ugodowe i według lokalnych plotek chodzi o naprawdę sporą ilość pieniędzy... Można więc powiedzieć, ze w tym przypadku obawy Urzędu Miasta przed złym zrozumieniem informacji teoretycznie sprzecznych przez osoby nie posiadające "umiejętności odczytu bez komentarza" okazały się w pewnym sensie uzasadnione ;-). Niestety jak wynika z pisma Burmistrza Miasta M, które stało się przyczyną naszych rozważań nie wyciągnięto z tego żadnych wniosków... |
|
C. Bałagan spływający z góry
Poza bałaganem generowanym w dokumentach przez cały PRL lokalnie istniał jeszcze bałagan spływający z góry. Naszym ulubionym przykładem jest tu indeminizacja na skutek której powinno trafić do miasteczka M pięć decyzji Ministra Finansów dotyczących przejęcia różnych obiektów przez Skarb Państwa. Według naszej wiedzy trafiła tu tylko jedna taka decyzja do tego dotycząca błędnie zlokalizowanego obiektu. Dokładnie wyglądało to tak. W latach 70-tych z przyczyn, których do chwili obecnej nie udało nam się ustalić Ministerstwo Finansów uznało, ze nieruchomość, która według dokumentów indeminizacyjnych znajduje się w odległym o kilkanaście kilometrów miasteczku P, powinna zostać zlokalizowana w Miasteczku M. Być może jakiś towarzysz uznał, że nazwa willi "Zakątek" jest tak unikalna, że sam fakt istnienie willi o takiej nazwie w Miasteczku M jest wystarczającym powodem dla dokonania takiej teleportacji. Decyzją Ministerstwa Finansów willa "Zakątek" z miasteczka P. została więc teleportowana na nieruchomość o tej samej nazwie w miasteczku M. Nie zgadzało się praktycznie nic, łącznie z powierzchnią działki, przez 40 lat nikt nie zauważył w tym jednak żadnej nieprawidłowości. Jak rozumiemy z pisma otrzymanego od Starostwa dowodem na prawidłowość dokonanych przez Ministerstwo ustaleń jest to, że po pierwsze Urząd Miasta M nie zauważył tej "teleportacji" i nieruchomość na początku lat 90-tych przejął, a następnie wystąpił o jej sądowy podział. A po drugie, ze Sąd Rejonowy też nie zauważył teleportacji - tylko na wniosek Urzędu Miasta wydał zgodę na podział. Następnie podzielona nieruchomość została sprzedana. Wygląda więc na to, że ewidentny błąd jakiejś instytucji przestaje być błędem jeśli nie zauważą go dwie inne instytucje (przynajmniej według Starostwa). Pozostaje tylko pytanie co by się stało gdyby zgłosili się teraz właściciele prawdziwej willi "Zakątek" (tej z miasteczka M. , a nie miasteczka P.) Z obiektów w miasteczku M. których dotyczyła indeminizacja dwa nie wiadomo właściwie gdzie są bo dokumentacja indeminizacyjna jest delikatnie mówiąc nieprecyzyjna. Kolejne dwa owszem zostały przejęte przez Skarb Państwa, tyle, ze w latach 80-tych na skutek zasiedzenia. Tak więc w ten sposób powstało coś w rodzaju podwójnego zestawu praw własności do nieruchomości. Co prawda obydwa zestawy opiewały na Skarb Państwa, jednak kto wie co mógłby z takich "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" wydedukować jakiś posiadający "umiejętności odpowiedniego komentarza i odczytu". Nie są to przy tym bynajmniej podejrzenia teoretyczne bo jedną z takich nieruchomości jest siedziba Urzędu Miasta M. , który uznaje prawa do niej wynikające z zasiedzenia, ale jak ognia broni się przed tymi wynikającymi z indemnizacji, chociaż dają mu prawo do nieco większej ilości gruntu. |
|
D. Wielkie plany
Na coś co mogłoby być potencjalnie wielkim źródłem "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" trafiliśmy w Miejscowym Planie Zagospodarowania Przestrzennego z roku 1981. W tym Planie przeznaczono znaczne części miasteczka M pod planowane ze sporym rozmachem inwestycje. Miały powstać parki, place zabaw, osiedla bloków wielorodzinnych, kompleks handlowo-usługowy etc w miejscach gdzie znajdowały się prywatne nieruchomości. Takie planowanie nie miało sensu ekonomicznego. Koszty wykupu i wykwaterowania musiałyby być olbrzymie. Ta całe planowanie miałoby tylko wtedy sens gdyby komuś się ubzdurało, że olbrzymie terenu przeznaczone pod planowane inwestycje są już własnością Skarbu Państwa. Rodziłoby to niewątpliwie wiele pytań. Przede wszystkim wyjaśnienia wymagałoby jakim cudem udało się wywłaszczyć pewna ilość osób nie mówiąc im o tym. Czyżby szczere wyznanie Burmistrza Miasta M (cytowane w pierwszym paragrafie tej strony), że nie podaje się publicznie informacji, które mogą być źle zrozumiane bez „umiejętności odpowiedniego komentarza i odczytu” zawierało zasadę obowiązującą już w latach 1980-tych? No cóż informacja o tym, że kogoś bez jego wiedzy wywłaszczono ma spory potencjał do tego by być bardzo źle zrozumiana. Chociaż niewątpliwie jeszcze gorzej zostałoby zrozumiane gdyby w latach 80-tych Skarb Państwa tylko planował coś przejąć, a już w III RP ktoś posiadający "umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu" doszedł do wniosku, że plany musiały zostać zrealizowane, a to, że właściciele cały czas posiadają swoje prawa to "wieloletnia pomyłka". |
4. Urzędowe dokumenty różne.
Innym potencjalnym źródłem „teoretycznie sprzecznych ze sobą danych” są różne stare urzędowe dokumenty. Żeby zrozumieć jaka może być rola takich dokumentów w kreowaniu "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" wypada powiedzieć kilka słów o specyfice miasteczka M. w okresie PRL. Z jednej strony bowiem działały tu 3 fabryki, których pracownicy musieli gdzieś mieszkać, z drugiej na sporej części obowiązywał plan zagospodarowania który utrudniał zbudowanie czegokolwiek, a z trzeciej część przedwojennych nieruchomości cały czas była w rękach właścicieli którzy robili co mogli aby uchronić swoje nieruchomości przed nadmierną ilością lokatorów, nie być zmuszanym do płacenia za przymusowe remonty i móc wynająć albo sprzedać niepotrzebną im część działki.
Nie wątpimy więc, że taka sytuacja powodowała uruchomienie sporej dozy kreatywności i podejmowanie różnych działań, które może nie były do końca zgodne z prawem, ale za to były w pełni akceptowalne społecznie. Po części można nawet zrozumieć kogoś kto dokonuje troszeczkę naciąganego meldunku aby nieco powiększyć swoją przestrzeń życiową ograniczoną do pokoiku z dostępem do kuchni i łazienki, obchodzi troszeczkę jakieś restrykcyjne przepisy, żeby zbudować sobie domek i wynieść się z pokoiku z dostępem do kuchni i łazienki, troszeczkę naciąga urzędową rzeczywistość aby móc postawić drobny zakład rzemieślniczy i mieć z czego żyć itp.
Ponadto, dokumentami, z których treści wynikała, że ktoś troszeczkę kombinował powstała spora ilość dokumentów w których były normalne błędy np. trochę przekręcone nazwisko właścicieli sąsiedniej nieruchomości, którego się nie pamiętało, a trzeba było podać przy sporządzaniu jakichś map geodezyjnych, źle podany numer porządkowy nieruchomości w jakimś dokumencie, jakieś sprzeczne ze sobą dokumenty dotyczące metrażu działki wynikające z tego, że pomiarów dokonano dwa razy, za każdym razem zaczynając z innej strony itp.
Skutkiem takich działań było powstanie pewnej ilości dokumentów, które mogły poświadczać troszeczkę nieprawdziwe rzeczy, zwłaszcza w tym zakresie które nie były główną treścią dokumentu. Tytułem autentycznego przykładu widzieliśmy skierowany do sądu wniosek Referatu Gospodarki Mieszkaniowej i Komunalnej Miejskiej Rady Narodowej dotyczący ustanowienia hipoteki z powodu wykonanych przymusowo remontów opiewający na błędnie podane nazwisko właściciela nieruchomości i nieistniejący numer działki. Dane te nie były jednak z punktu widzenia dokumentu istotne bo zgadzać powinna się księga hipoteczna i ona rzeczywiście się zgadzała.
Oczywiście nikt w głębokim PRL nie mógł przewidzieć, że kilkadziesiąt lat później może nastąpić zmiana systemu i jakiś posiadający "umiejętność odczytu" może na podstawie takiego dokumentu dojść do wniosku, że ma przed sobą nie błąd w dokumencie, ale coś zupełnie innego.
Innym potencjalnym źródłem „teoretycznie sprzecznych ze sobą danych” są różne stare urzędowe dokumenty. Żeby zrozumieć jaka może być rola takich dokumentów w kreowaniu "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" wypada powiedzieć kilka słów o specyfice miasteczka M. w okresie PRL. Z jednej strony bowiem działały tu 3 fabryki, których pracownicy musieli gdzieś mieszkać, z drugiej na sporej części obowiązywał plan zagospodarowania który utrudniał zbudowanie czegokolwiek, a z trzeciej część przedwojennych nieruchomości cały czas była w rękach właścicieli którzy robili co mogli aby uchronić swoje nieruchomości przed nadmierną ilością lokatorów, nie być zmuszanym do płacenia za przymusowe remonty i móc wynająć albo sprzedać niepotrzebną im część działki.
Nie wątpimy więc, że taka sytuacja powodowała uruchomienie sporej dozy kreatywności i podejmowanie różnych działań, które może nie były do końca zgodne z prawem, ale za to były w pełni akceptowalne społecznie. Po części można nawet zrozumieć kogoś kto dokonuje troszeczkę naciąganego meldunku aby nieco powiększyć swoją przestrzeń życiową ograniczoną do pokoiku z dostępem do kuchni i łazienki, obchodzi troszeczkę jakieś restrykcyjne przepisy, żeby zbudować sobie domek i wynieść się z pokoiku z dostępem do kuchni i łazienki, troszeczkę naciąga urzędową rzeczywistość aby móc postawić drobny zakład rzemieślniczy i mieć z czego żyć itp.
Ponadto, dokumentami, z których treści wynikała, że ktoś troszeczkę kombinował powstała spora ilość dokumentów w których były normalne błędy np. trochę przekręcone nazwisko właścicieli sąsiedniej nieruchomości, którego się nie pamiętało, a trzeba było podać przy sporządzaniu jakichś map geodezyjnych, źle podany numer porządkowy nieruchomości w jakimś dokumencie, jakieś sprzeczne ze sobą dokumenty dotyczące metrażu działki wynikające z tego, że pomiarów dokonano dwa razy, za każdym razem zaczynając z innej strony itp.
Skutkiem takich działań było powstanie pewnej ilości dokumentów, które mogły poświadczać troszeczkę nieprawdziwe rzeczy, zwłaszcza w tym zakresie które nie były główną treścią dokumentu. Tytułem autentycznego przykładu widzieliśmy skierowany do sądu wniosek Referatu Gospodarki Mieszkaniowej i Komunalnej Miejskiej Rady Narodowej dotyczący ustanowienia hipoteki z powodu wykonanych przymusowo remontów opiewający na błędnie podane nazwisko właściciela nieruchomości i nieistniejący numer działki. Dane te nie były jednak z punktu widzenia dokumentu istotne bo zgadzać powinna się księga hipoteczna i ona rzeczywiście się zgadzała.
Oczywiście nikt w głębokim PRL nie mógł przewidzieć, że kilkadziesiąt lat później może nastąpić zmiana systemu i jakiś posiadający "umiejętność odczytu" może na podstawie takiego dokumentu dojść do wniosku, że ma przed sobą nie błąd w dokumencie, ale coś zupełnie innego.
5. Podsumowanie.
Jak widać, to co się działo na przestrzeni wielu dekad sprzyjało tworzeniu się bałaganu we wszelkich urzędowych rejestrach. Nie wątpimy, ze w zasobach szeregu instytucji na skutek wichrów historii wiejących zarówno lokalnie jak i nielokalnie powstać mogło wiele dokumentów o sprzecznej treści.
Jednak podejrzewamy, że bałagan wynikający z rzeczywistych pomyłek czy nawet z sanacyjno-wojenno-komunistycznych przekrętów prędko by się uporządkował, gdyby wszelkie sprzeczne treści były wyjaśniane w sposób JAWNY z udziałem wszystkich osób mających interes prawny i posiadających dokumenty pozwalające na dokonanie prawidłowych ustaleń.
Mamy jednak coraz silniejsze podejrzenie, ze za przerysowana mapa miasteczka M i sprawy takie jak naszej nieruchomości (czyli nie uznawanie nie tylko dobrze udokumentowanych praw, ale również istniejącej w terenie rzeczywistości) oznaczają, że zamiast jawnych ustaleń od lat praktykuje się tu uzgadnianie „teoretycznie sprzecznych ze sobą danych” w gronie osób posiadających „umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu”, ale bez udziału osób mających interes prawny oraz posiadanych przez nich dokumentów .
Może kogoś to oburzy, ale nie widzimy możliwości aby można było dokonać właściwych ustaleń odnośnie „teoretycznie sprzecznych ze sobą danych” bez udziału osób mających w tym interes prawny oraz posiadanych przez nich dokumentów. Co więcej wydaje się, ze dokonywanie takich ustaleń bez ich udziału jest zwykłym przekrętem, którego celem jest nie ustalenie stanu faktycznego i/lub prawnego nieruchomości, ale udowodnienie zadanej tezy na podstawie dokumentów wyciągniętych z urzędowego bałaganu.
Nie oznacza to bynajmniej, że podejrzewamy lokalnych funkcjonariuszy państwowych o nieuczciwość. Podejrzewamy raczej, że ich zadaniem jest taki "odczyt" dokumentów, aby poprzednich "odczytów" nie można było uznać za zwykłe szachrajstwo. Innymi słowy podejrzewamy, że od panującego w urzędowych rejestrach bałaganu wszystkim w powiecie już się wszystko pomieszało. A najbardziej to co „powinno być” z rzeczywistością.
A swoja drogą to chyba zaczynamy rozumieć dlaczego mamy wrażenie, ze w większości instytucji powiatu G traktuje się nas jak... element podejrzany. W końcu spadliśmy jak grom z jasnego nieba z dokumentami, których wadliwości nie można w żaden sposób wykazać, a które według posiadających "umiejętność odczytu" nie mogą być prawdziwe bo jeżeli są to hmm... być może okazuje się, że „przedwojenni właściciele”, których majątkiem się być może czule zaopiekowano są....... „zmartwychwstałymi” nieboszczykami, którym z prawnego punktu widzenia nic nie przysługiwało.
Co z kolei karze się zastanowić jak to się stało, że nikt spośród posiadających "umiejętność odczytu" tego nie zauważył. O co najważniejsze jak się ma ta "umiejętność odczyty i komentarza" do przerysowanej mapy miasteczka M.
Jak widać, to co się działo na przestrzeni wielu dekad sprzyjało tworzeniu się bałaganu we wszelkich urzędowych rejestrach. Nie wątpimy, ze w zasobach szeregu instytucji na skutek wichrów historii wiejących zarówno lokalnie jak i nielokalnie powstać mogło wiele dokumentów o sprzecznej treści.
Jednak podejrzewamy, że bałagan wynikający z rzeczywistych pomyłek czy nawet z sanacyjno-wojenno-komunistycznych przekrętów prędko by się uporządkował, gdyby wszelkie sprzeczne treści były wyjaśniane w sposób JAWNY z udziałem wszystkich osób mających interes prawny i posiadających dokumenty pozwalające na dokonanie prawidłowych ustaleń.
Mamy jednak coraz silniejsze podejrzenie, ze za przerysowana mapa miasteczka M i sprawy takie jak naszej nieruchomości (czyli nie uznawanie nie tylko dobrze udokumentowanych praw, ale również istniejącej w terenie rzeczywistości) oznaczają, że zamiast jawnych ustaleń od lat praktykuje się tu uzgadnianie „teoretycznie sprzecznych ze sobą danych” w gronie osób posiadających „umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu”, ale bez udziału osób mających interes prawny oraz posiadanych przez nich dokumentów .
Może kogoś to oburzy, ale nie widzimy możliwości aby można było dokonać właściwych ustaleń odnośnie „teoretycznie sprzecznych ze sobą danych” bez udziału osób mających w tym interes prawny oraz posiadanych przez nich dokumentów. Co więcej wydaje się, ze dokonywanie takich ustaleń bez ich udziału jest zwykłym przekrętem, którego celem jest nie ustalenie stanu faktycznego i/lub prawnego nieruchomości, ale udowodnienie zadanej tezy na podstawie dokumentów wyciągniętych z urzędowego bałaganu.
Nie oznacza to bynajmniej, że podejrzewamy lokalnych funkcjonariuszy państwowych o nieuczciwość. Podejrzewamy raczej, że ich zadaniem jest taki "odczyt" dokumentów, aby poprzednich "odczytów" nie można było uznać za zwykłe szachrajstwo. Innymi słowy podejrzewamy, że od panującego w urzędowych rejestrach bałaganu wszystkim w powiecie już się wszystko pomieszało. A najbardziej to co „powinno być” z rzeczywistością.
A swoja drogą to chyba zaczynamy rozumieć dlaczego mamy wrażenie, ze w większości instytucji powiatu G traktuje się nas jak... element podejrzany. W końcu spadliśmy jak grom z jasnego nieba z dokumentami, których wadliwości nie można w żaden sposób wykazać, a które według posiadających "umiejętność odczytu" nie mogą być prawdziwe bo jeżeli są to hmm... być może okazuje się, że „przedwojenni właściciele”, których majątkiem się być może czule zaopiekowano są....... „zmartwychwstałymi” nieboszczykami, którym z prawnego punktu widzenia nic nie przysługiwało.
Co z kolei karze się zastanowić jak to się stało, że nikt spośród posiadających "umiejętność odczytu" tego nie zauważył. O co najważniejsze jak się ma ta "umiejętność odczyty i komentarza" do przerysowanej mapy miasteczka M.
CZĘŚĆ III
"Umiejętność odczytu" "teoretycznie sprzecznych" danych w praktyce -przykładów kilka
Kiedy już wydawało nam się, że temat "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" już wyczerpaliśmy okazało się, że złotousty Urząd Miasta M. znów dał głos. Tym razem odpowiadając na pytanie mieszkańca dotyczące tego jak doszło do takiej sytuacji jak przy ulicy O. (link) beztrosko napisał, że "w zakresie nieprawidłowości przy procedurze zasiedzenia, upraszczając należy wskazać iż wniosek o zasiedzenie nieruchomości z 2009 roku, oparty był o nierzetelnie zweryfikowany stan prawny i faktyczny nieruchomości."
Patrzyliśmy i oczom nie mogliśmy uwierzyć. Jak to możliwe, że gmina mogła sobie zasiedzieć nieruchomość w oparciu o "nierzetelnie zweryfikowany stan prawny i faktyczny nieruchomości"? Przecież zarówno stan faktyczny jak i prawny weryfikowany był w tym przypadku przez co najmniej trzy poważne instytucje tj. Urząd Miasta M., Starostwo G (które wykreśliło właścicieli z ewidencji gruntów) i Sąd Rejonowy w G. (który dokonał zasiedzenia). Być może jeśli dobrze się przyjrzymy to może znajdziemy tu jeszcze PINB w G (bo w międzyczasie rozebrano znajdujący się na terenie nieruchomości budynek).
Czyżby tak wyglądało w praktyce badanie "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" przez osoby posiadające "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu"? Niewątpliwie rzucałoby to interesujące światło na to dlaczego w miasteczku M. panuje taki geodezyjno-własnościowy bałagan, a problemy z wyegzekwowaniem swoich praw własności mają osoby, które mają je solidnie udokumentowane za ostatnie kilkadziesiąt lat. Do tego udokumentowane za pomocą dokumentów, które rzeczywiście mają znaczenie prawne, a nie dokumentów, które co prawda świetnie pasują do aktualnej koncepcji posiadających "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu", ale niestety nie nadają się do pokazania.
Postanowiliśmy więc zrobić krótki przegląd różnych przypadków dotyczących różnych nieruchomości, które mogły paść ofiarą "nierzetelnie zweryfikowanego stanu prawnego i faktycznego nieruchomości" przez posiadających "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu".
Patrzyliśmy i oczom nie mogliśmy uwierzyć. Jak to możliwe, że gmina mogła sobie zasiedzieć nieruchomość w oparciu o "nierzetelnie zweryfikowany stan prawny i faktyczny nieruchomości"? Przecież zarówno stan faktyczny jak i prawny weryfikowany był w tym przypadku przez co najmniej trzy poważne instytucje tj. Urząd Miasta M., Starostwo G (które wykreśliło właścicieli z ewidencji gruntów) i Sąd Rejonowy w G. (który dokonał zasiedzenia). Być może jeśli dobrze się przyjrzymy to może znajdziemy tu jeszcze PINB w G (bo w międzyczasie rozebrano znajdujący się na terenie nieruchomości budynek).
Czyżby tak wyglądało w praktyce badanie "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" przez osoby posiadające "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu"? Niewątpliwie rzucałoby to interesujące światło na to dlaczego w miasteczku M. panuje taki geodezyjno-własnościowy bałagan, a problemy z wyegzekwowaniem swoich praw własności mają osoby, które mają je solidnie udokumentowane za ostatnie kilkadziesiąt lat. Do tego udokumentowane za pomocą dokumentów, które rzeczywiście mają znaczenie prawne, a nie dokumentów, które co prawda świetnie pasują do aktualnej koncepcji posiadających "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu", ale niestety nie nadają się do pokazania.
Postanowiliśmy więc zrobić krótki przegląd różnych przypadków dotyczących różnych nieruchomości, które mogły paść ofiarą "nierzetelnie zweryfikowanego stanu prawnego i faktycznego nieruchomości" przez posiadających "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu".
1. Ulica O czyli długa seria "umiejętnych odczytów" z wykreśleniem właściciela..
Jeśli chodzi o sprawę ulicy O. to po przyznaniu się Urzędu Miasta M. do podejmowania działań w oparciu o "nierzetelnie zweryfikowany stan prawny i faktyczny nieruchomości" jest już dość jasna. Pozostaje tylko jedna zagadka, a mianowicie jak doszło do tego, że podejmując w stosunku do tej nieruchomości wielokrotnie różne czynności Urząd Miasta M. nie zorientował się jaki jest właściwy stan faktyczny oraz prawny nieruchomości. Mamy tu w końcu przymusowy zarząd gminy (znaleźliśmy w uchwale dotyczącej wieloletniego gospodarowania zasobem mieszkaniowym gminy na lata 2002-2006, chyba więc w związku z tym gospodarowaniem gmina coś na nieruchomości robiła?), rozbiórkę budynku (wynika to z Gminnej Ewidencji Zabytków przeprowadzoną w roku 2005), dwa postępowania sądowe, postępowanie administracyjne w sprawie wykreślenia właścicieli nieruchomości z ewidencji gruntów. Jak można było przy takiej ilości różnych czynności mających znaczenie prawne "nierzetelnie zweryfikować stan prawny i faktyczny nieruchomości"? Cóż być może Urzędowi Miasta M. pokręciło się już coś od panującego w dokumentacji bałaganu. Wskazuje na to naprzemienne używanie w stosunku do nieruchomości numeru 10 oraz 12. Numer 12 owszem się zgadza, natomiast numer 10 dotyczy następnego budynku). Następny budynek stanowi z kolei dobrze zachowaną przedwojenną willę , która w Gminnej Ewidencji Zabytków opatrzona jest adnotacją, że poprzedni adres to ulica O. nr 8. Innymi słowy wygląda na to, że coś na tej ulicy O. się mocno poprzesuwało. Takie przesunięcia ułatwia to, że narożne nieruchomości w miasteczku M. miały kiedyś podwójną numerację tj. ul. O. 12 była jednocześnie ulicą G. 10, a ulica O. 10 jednocześnie ulicą G. 5 (właśnie pod tym adresem aktualnie funkcjonuje).
O ul O. piszemy tak wiele, bowiem wydaje się ona być absolutna kwintesencja "umiejętności odczytu". Łącznie z usunięciem w międzyczasie śladów po właścicielach z ewidencji gruntów. Pewnie dlatego, aby się nie denerwowali po złym zrozumieniu "teoretycznie sprzecznych" danych.
Jak dla nas jednak w całej sprawie tkwi jeszcze zagadka wynikająca z przesuwającego się numeru O.10, którą być może rozwiąże obejrzenie jeszcze kilku dokumentów.
Jeśli chodzi o sprawę ulicy O. to po przyznaniu się Urzędu Miasta M. do podejmowania działań w oparciu o "nierzetelnie zweryfikowany stan prawny i faktyczny nieruchomości" jest już dość jasna. Pozostaje tylko jedna zagadka, a mianowicie jak doszło do tego, że podejmując w stosunku do tej nieruchomości wielokrotnie różne czynności Urząd Miasta M. nie zorientował się jaki jest właściwy stan faktyczny oraz prawny nieruchomości. Mamy tu w końcu przymusowy zarząd gminy (znaleźliśmy w uchwale dotyczącej wieloletniego gospodarowania zasobem mieszkaniowym gminy na lata 2002-2006, chyba więc w związku z tym gospodarowaniem gmina coś na nieruchomości robiła?), rozbiórkę budynku (wynika to z Gminnej Ewidencji Zabytków przeprowadzoną w roku 2005), dwa postępowania sądowe, postępowanie administracyjne w sprawie wykreślenia właścicieli nieruchomości z ewidencji gruntów. Jak można było przy takiej ilości różnych czynności mających znaczenie prawne "nierzetelnie zweryfikować stan prawny i faktyczny nieruchomości"? Cóż być może Urzędowi Miasta M. pokręciło się już coś od panującego w dokumentacji bałaganu. Wskazuje na to naprzemienne używanie w stosunku do nieruchomości numeru 10 oraz 12. Numer 12 owszem się zgadza, natomiast numer 10 dotyczy następnego budynku). Następny budynek stanowi z kolei dobrze zachowaną przedwojenną willę , która w Gminnej Ewidencji Zabytków opatrzona jest adnotacją, że poprzedni adres to ulica O. nr 8. Innymi słowy wygląda na to, że coś na tej ulicy O. się mocno poprzesuwało. Takie przesunięcia ułatwia to, że narożne nieruchomości w miasteczku M. miały kiedyś podwójną numerację tj. ul. O. 12 była jednocześnie ulicą G. 10, a ulica O. 10 jednocześnie ulicą G. 5 (właśnie pod tym adresem aktualnie funkcjonuje).
O ul O. piszemy tak wiele, bowiem wydaje się ona być absolutna kwintesencja "umiejętności odczytu". Łącznie z usunięciem w międzyczasie śladów po właścicielach z ewidencji gruntów. Pewnie dlatego, aby się nie denerwowali po złym zrozumieniu "teoretycznie sprzecznych" danych.
Jak dla nas jednak w całej sprawie tkwi jeszcze zagadka wynikająca z przesuwającego się numeru O.10, którą być może rozwiąże obejrzenie jeszcze kilku dokumentów.
|
Urząd Miasta M.
Wnosimy o udzielenie informacji publicznej w postaci: 1. kopii wniosku Gminy M. dotyczącego wydania pozwolenia na rozbiórkę budynku mieszkalnego znajdującego się przy ul. O. 10 w M. lub przy ul. O. 12 w M., a także kopii wydanego pozwolenia. Ewentualnie zgłoszenia prac budowlanych polegających na rozbiórce budynku. 2. kopii zawartej ugody z 13.01.2017 r. dotyczącej odszkodowania za nieruchomość przy ul. O. 10 lub O. 12 3. wskazania czy osoby z którymi zawarta została ugoda posługiwały się dokumentami opiewającymi na: - O. 10 czy O. 12 - konkretną nazwą księgi hipotecznej tj. "Willa xxx". Jeśli tak to wnosimy o podanie tej nazwy. - konkretnym numerem parceli według nomenklatury przedwojennej i/lub aktualnej. Jeśli tak to wnosimy o podanie tej nazwy. 4. kopii dokumentu na podstawie którego został ustanowiony przymusowy zarząd dla nieruchomości przy ul. O. 12 ewentualnie kopii dokumentu potwierdzającego, że zarząd taki istniał w momencie podejmowania uchwały RMM Nr (...). 5. wskazania kiedy oraz na jakiej podstawie adres O. 10 przepisany został na adres O. 12 6. wskazania na jakiej podstawie ustalono zawartą w Gminnej Ewidencji Zabytków informację iż poprzedni numer nieruchomości przy ul. G. 5 to "O. 8" (co nie jest nawiasem mówiąc prawdą bo numerem tym jest "O. 10"). 7. wskazania czy nieruchomość przy ul. G. 5 objęta była kiedykolwiek własnością Skarbu Państwa lub objęta była zarządem przymusowym nieruchomością. z poważaniem |
2. Willa "Zakątek" czyli wielkie sprzątanie po "teleportacji" nieruchomości
Willa "Zakątek" zlokalizowana została w miasteczku M. decyzją Ministra Finansów z lat 70-tych. Dokumenty na podstawie których wydana została decyzja wskazywały, że willa "Zakątek" nie znajdowała się w miasteczku M., ale miasteczku P., nie zgadzała się ponadto wielkość działki, ani budynki, które powinny się na jej terenie znajdować. Mimo to przez ponad 40 lat nikt tych ewidentnych rozbieżności nie zauważył, chociaż w międzyczasie wpisano decyzję ministra do księgi wieczystej, dokonano rozbiórki budynku (decyzja administracyjna), dwukrotnie podzielono działkę (za każdym razem decyzja administracyjna) oraz przeprowadzono jedno postępowanie sądowe (zakończone postanowieniem sądu), sprzedano w kilku kawałkach (akty notarialne).
Od kiedy odkryliśmy willę "Zakątek" zastanawialiśmy się w jaki sposób mogło dojść do tego, że przez 40 lat, mimo wykonywania wielu czynności nikt nie zauważył, że ma do czynienia nie z tą nieruchomością co trzeba. Po ostatnich doświadczeniach z posiadającymi "umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu" wydaje nam się jednak, że źle percypowaliśmy tą sprawę. Być może wszystkie podejmowane czynności nie wynikały z tego, że ktoś nie zauważył, że ma do czynienia z decyzją Ministra Finansów dotyczącą fikcyjnej nieruchomości, ale z tego że zauważył. Tyle, że zamiast poinformować Ministra, że decyzja jest błędna postanowił dostosować rzeczywistość do jej treści.
Spójrzmy jednak na kolejne czynności podejmowane przez Urząd Miasta M. przy założeniu, że ten scenariusz niczym z filmu Stanisława Barei rzeczywiście miał miejsce.
Jak powiedzieliśmy problem z decyzją Ministra Finansów polegał na tym, że nic się nie zgadzało. Ani budynek, ani działka. Problem budynku przestał istnieć po dokonaniu rozbiórki, która miała miejsce na początku lat 90-tych. Niestety z enigmatycznej informacji zawartej na karcie obiektu znajdującej się w Gminnej Ewidencji Zabytków nie wynika nawet kto tej rozbiórki dokonał. Oczywiście można zakładać, że zrobił to władający obiektem Urząd Miasta M. Pytanie tylko czy jest to dobre założenie.
Działka była znacznie bardziej problematyczna od budynku bo w stosunku do decyzji Ministra brakowało w niej metrów i to całkiem sporo. Bo powinno być 4631m2, a było 3430 m2. W tej sytuacji wielokrotny podział działki niewątpliwie jakoś "prostował" sytuację, a przynajmniej gmatwał ją na tyle, że brakujące metry ciężej było zauważyć. Wisienką na torcie było sprzedanie pozbawionej budynku i podzielonej działki osobom prywatnym, które w tej sytuacji nabywały ją już w tak zwanej dobrej wierze. Pozostaje oczywiście hipotetyczne pytanie co też mogło stać się jeśli po dokonaniu tych wszystkich operacji pojawili się prawdziwi właściciele działki na którą wrzucono willę "Zakątek". Cóż ponieważ żadnych śladów po ugodzie sądowej nie znaleźliśmy to podejrzewamy, że jeśli nawet się tak stało to nie meli tyle szczęścia co właściciele działki przy ulicy O., którzy na mocy ugody zainkasowali odszkodowanie.
Pora więc chyba na zadanie kilku pytań.
Willa "Zakątek" zlokalizowana została w miasteczku M. decyzją Ministra Finansów z lat 70-tych. Dokumenty na podstawie których wydana została decyzja wskazywały, że willa "Zakątek" nie znajdowała się w miasteczku M., ale miasteczku P., nie zgadzała się ponadto wielkość działki, ani budynki, które powinny się na jej terenie znajdować. Mimo to przez ponad 40 lat nikt tych ewidentnych rozbieżności nie zauważył, chociaż w międzyczasie wpisano decyzję ministra do księgi wieczystej, dokonano rozbiórki budynku (decyzja administracyjna), dwukrotnie podzielono działkę (za każdym razem decyzja administracyjna) oraz przeprowadzono jedno postępowanie sądowe (zakończone postanowieniem sądu), sprzedano w kilku kawałkach (akty notarialne).
Od kiedy odkryliśmy willę "Zakątek" zastanawialiśmy się w jaki sposób mogło dojść do tego, że przez 40 lat, mimo wykonywania wielu czynności nikt nie zauważył, że ma do czynienia nie z tą nieruchomością co trzeba. Po ostatnich doświadczeniach z posiadającymi "umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu" wydaje nam się jednak, że źle percypowaliśmy tą sprawę. Być może wszystkie podejmowane czynności nie wynikały z tego, że ktoś nie zauważył, że ma do czynienia z decyzją Ministra Finansów dotyczącą fikcyjnej nieruchomości, ale z tego że zauważył. Tyle, że zamiast poinformować Ministra, że decyzja jest błędna postanowił dostosować rzeczywistość do jej treści.
Spójrzmy jednak na kolejne czynności podejmowane przez Urząd Miasta M. przy założeniu, że ten scenariusz niczym z filmu Stanisława Barei rzeczywiście miał miejsce.
Jak powiedzieliśmy problem z decyzją Ministra Finansów polegał na tym, że nic się nie zgadzało. Ani budynek, ani działka. Problem budynku przestał istnieć po dokonaniu rozbiórki, która miała miejsce na początku lat 90-tych. Niestety z enigmatycznej informacji zawartej na karcie obiektu znajdującej się w Gminnej Ewidencji Zabytków nie wynika nawet kto tej rozbiórki dokonał. Oczywiście można zakładać, że zrobił to władający obiektem Urząd Miasta M. Pytanie tylko czy jest to dobre założenie.
Działka była znacznie bardziej problematyczna od budynku bo w stosunku do decyzji Ministra brakowało w niej metrów i to całkiem sporo. Bo powinno być 4631m2, a było 3430 m2. W tej sytuacji wielokrotny podział działki niewątpliwie jakoś "prostował" sytuację, a przynajmniej gmatwał ją na tyle, że brakujące metry ciężej było zauważyć. Wisienką na torcie było sprzedanie pozbawionej budynku i podzielonej działki osobom prywatnym, które w tej sytuacji nabywały ją już w tak zwanej dobrej wierze. Pozostaje oczywiście hipotetyczne pytanie co też mogło stać się jeśli po dokonaniu tych wszystkich operacji pojawili się prawdziwi właściciele działki na którą wrzucono willę "Zakątek". Cóż ponieważ żadnych śladów po ugodzie sądowej nie znaleźliśmy to podejrzewamy, że jeśli nawet się tak stało to nie meli tyle szczęścia co właściciele działki przy ulicy O., którzy na mocy ugody zainkasowali odszkodowanie.
Pora więc chyba na zadanie kilku pytań.
|
Urząd Miasta M
Wnosimy o udzielenie informacji publicznej w postaci: 1. kopii wniosku Gminy M. dotyczącego wydania pozwolenia na rozbiórkę budynku willi "Zakątek" znajdującego się przy ul. S. 16 w M. oraz kopii pozwolenia na wykonanie tej rozbiórki (jak wynika z treści karty znajdującej się w Gminnej Ewidencji Zabytków dokumenty takie musiały być wydane na początku lat 90-tych) Ewentualnie zgłoszenia prac budowlanych polegających na rozbiórce budynku. 2. kopii dokumentów z których Burmistrz Miasta M. wywodził prawo do dysponowania nieruchomością znajdująca się przy ul. S. 16 w czasie wykonywania na niej szeregu czynności mających znaczenie prawne (np. rozbiórka budynku mieszkalnego). W szczególności dokumentów potwierdzających istnienie w tym czasie zarządu lub władania nieruchomością przez Burmistrza Miasta M. z poważaniem |
3. Ciekawostki z planu zagospodarowania z 1981 roku
W planie zagospodarowania miasteczka M. z 1981 roku wymienione zostało szereg obiektów objętych ochroną konserwatorską. Pierwsze pytanie jakie nam się w związku z tym nasuwa to co to był za rodzaj ochrony konserwatorskiej skoro wpis całego układu urbanistycznego do rejestru zabytków nastąpił dopiero 7 lat później. Być może chodziło o jakieś wpisy indywidualne. Jeśli jednak tak było to powinna pozostać dość obszerna dokumentacja po objętych tą ochroną konserwatorską obiektach. Tymczasem nic podobnego. Do tego część z budynków objętych w planie zagospodarowania z 1981 roku ochrona konserwatorską zniknęło.
A dla niektórych z tych co zostały współcześnie wskazywana jest dość nieprawdopodobna lokalizacja. Weźmy choćby obiekt przy dawnej ul. K. 19 (aktualnie ul. K. 49a) Co prawda jak wynika z karty znajdującej się w Gminnej Ewidencji Zabytków nie była to jakaś specjalnie okazała przedwojenna willa, jednak lokalizowanie jej w tylnym kącie działki wydaje nam się dość ekstrawaganckim pomysłem. Co prawda stare mapy pokazują, że w tylnym kącie rzeczywiście coś stało, ale bardziej prawdopodobne wydają się jakieś zabudowania gospodarcze.
Czyżby stanowiło to jakieś ślady po jakichś pradawnych "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" których uzgodnienie wymaga "umiejętności odpowiedniego komentarza i odczytu"? Cóż niewątpliwie wskazywałoby to, że tradycja "umiejętności odpowiedniego komentarza i odczytu" jest w miasteczku M. dość długa. Szkoda tylko zabytkowych will, które musiały być piękne skoro nawet władza ludowa objęła ochrona te pomniki kultury "zaplutych karłów reakcji"
W planie zagospodarowania miasteczka M. z 1981 roku wymienione zostało szereg obiektów objętych ochroną konserwatorską. Pierwsze pytanie jakie nam się w związku z tym nasuwa to co to był za rodzaj ochrony konserwatorskiej skoro wpis całego układu urbanistycznego do rejestru zabytków nastąpił dopiero 7 lat później. Być może chodziło o jakieś wpisy indywidualne. Jeśli jednak tak było to powinna pozostać dość obszerna dokumentacja po objętych tą ochroną konserwatorską obiektach. Tymczasem nic podobnego. Do tego część z budynków objętych w planie zagospodarowania z 1981 roku ochrona konserwatorską zniknęło.
A dla niektórych z tych co zostały współcześnie wskazywana jest dość nieprawdopodobna lokalizacja. Weźmy choćby obiekt przy dawnej ul. K. 19 (aktualnie ul. K. 49a) Co prawda jak wynika z karty znajdującej się w Gminnej Ewidencji Zabytków nie była to jakaś specjalnie okazała przedwojenna willa, jednak lokalizowanie jej w tylnym kącie działki wydaje nam się dość ekstrawaganckim pomysłem. Co prawda stare mapy pokazują, że w tylnym kącie rzeczywiście coś stało, ale bardziej prawdopodobne wydają się jakieś zabudowania gospodarcze.
Czyżby stanowiło to jakieś ślady po jakichś pradawnych "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" których uzgodnienie wymaga "umiejętności odpowiedniego komentarza i odczytu"? Cóż niewątpliwie wskazywałoby to, że tradycja "umiejętności odpowiedniego komentarza i odczytu" jest w miasteczku M. dość długa. Szkoda tylko zabytkowych will, które musiały być piękne skoro nawet władza ludowa objęła ochrona te pomniki kultury "zaplutych karłów reakcji"
|
Wojewódzki Konserwator Zabytków
Wnoszę o udzielenie informacji publicznej w postaci kopii dokumentu/dokumentów będących podstawą istnienia ochrony konserwatorskiej dla obiektów wymienionych Miejscowym Planie Ogólnym Zagospodarowania Przestrzennego Miasta M. - Uchwała Nr 24 Stołecznej Rady Narodowej w W. z dnia 20.03.1981 r.(w załączeniu fragment wspomnianego planu zagospodarowania przestrzennego) Nie jest to z całą pewnością dec. (...) z dn. 08 stycznia 1988 ponieważ dotyczy to ochrony konserwatorskiej istniejącej już co najmniej 7 lat wcześniej. Wnoszę także o dokumenty na podstawie których zdjęto ochronę konserwatorską z następujących obiektów znajdujących się w M. (najprawdopodobniej w latach 80-tych XX wieku) (...lista nieruchomości...) z poważaniem Urząd Miasta M Wnoszę o udzielenie informacji publicznej w postaci: 1. kopii wniosku dotyczącego wydania pozwolenia na rozbiórkę wymienionych poniżej budynków oraz kopii pozwolenia na wykonanie tej rozbiórki. Ewentualnie zgłoszenia prac budowlanych polegających na rozbiórce budynku. Chodzi o budynki: (...lista nieruchomości...) podana numeracja dotyczy obowiązującej w latach 80-tych Z poważaniem |
4. Inne znikające wille.
Zachęceni tym, że poprzednio opisane przypadki wydają się sugerować, że uzgodnienie "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" przez posiadających "umiejętność odczytu" często może współistnieć z wykonaniem rozbiórki obiektu, postanowiliśmy się także przyjrzeć obiektom które Urząd Miasta M. wykreślił z Gminnej Ewidencji Zabytków w ostatnim czasie. Okazuje się, że obiektów takich jest całkiem sporo. Warto chyba więc zapytać o szczegóły dokonanej rozbiórki. Może zaprowadzą one na ślad kolejnych uzgodnień dokonywanych przez posiadających "umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu"
Zachęceni tym, że poprzednio opisane przypadki wydają się sugerować, że uzgodnienie "teoretycznie sprzecznych ze sobą danych" przez posiadających "umiejętność odczytu" często może współistnieć z wykonaniem rozbiórki obiektu, postanowiliśmy się także przyjrzeć obiektom które Urząd Miasta M. wykreślił z Gminnej Ewidencji Zabytków w ostatnim czasie. Okazuje się, że obiektów takich jest całkiem sporo. Warto chyba więc zapytać o szczegóły dokonanej rozbiórki. Może zaprowadzą one na ślad kolejnych uzgodnień dokonywanych przez posiadających "umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu"
|
Urząd Miasta M.
Wnoszę o udzielenie informacji publicznej w postaci: 1. kopii wniosku dotyczącego wydania pozwolenia na rozbiórkę wymienionych poniżej budynków oraz kopii pozwolenia na wykonanie tej rozbiórki. Ewentualnie zgłoszenia prac budowlanych polegających na rozbiórce budynku. Chodzi o budynki: (...lista nieruchomości...) Właściwość Urzędu Miasta M. ustalona została w związku z uzyskaną od Starostwa G. informacją o nie przekazaniu mu przez Urząd Miasta M. rejestrów architektoniczno-budowlanych z lat 90-tych z poważaniem # Wojewódzki Konserwator Zabytków Wnoszę o udzielenie informacji publicznej w postaci kopii dokumentów na podstawie których zdjęto ochronę konserwatorską z następujących obiektów znajdujących się w M.: (....lista nieruchomości...) z poważaniem |
5. Komisariat policji i jego sąsiedztwo
Poza willami które znikają w miasteczku M. zdarzają się także wille, które się odnajdują. Nie mamy przy tym na myśli fizycznych obiektów, ale identyfikatory ksiąg hipotecznych (w miasteczku M. "willa" oznacza ksiąg hipoteczną, w której może być kilka parceli na których może stać kilka przedwojennych budynków).
Przykładem takiej znalezionej willi może być Komisariat Policji który okazał się być Willą Sadówek, hip 3438, a sąsiadująca z nim nieruchomość Willą Jarosławka. Nie mamy oczywiście nic przeciwko takim wdzięcznym nazwom. Zastanawiamy się jednak w jaki sposób można było dokonać podobnych ustaleń skoro w archiwum nie można znaleźć tak oznaczonych ksiąg hipotecznych. Czyżby znów jakieś uzgodnienia "danych teoretycznie ze sobą sprzecznych". Żeby jednak nie było iż takie uzgodnienia są wyłącznie specjalnością Urzędu Miasta M. to tym razem wygląda to na autorskie prace Starostwa.
Willa Sadówek pojawiła się gdzieś pomiędzy 2005, a 2008 rokiem (w uchwale Rady Miasta z 2005 roku jej nie ma, a w Gminnej Ewidencji Zabytków z 2008 roku już jest), a Willa Jarosławka pomiędzy 2008 i 2014 rokiem (w Gminnej Ewidencji Zabytków z 2008 roku jej jeszcze nie ma, a w planie zagospodarowania z 2014 roku już jest). Do tego o ile na temat potencjalnych okoliczności dotyczących znalezienia oznaczenia księgi hipotecznej Komisariatu Policji nie mamy zdania, to w przypadku drugiej nieruchomości współistniała ona ze znalezieniem właściciela, który tą nieruchomość odzyskał, w dość skandalicznych zresztą okolicznościach. Jak więc widać warto byłoby zasięgnąć języka na temat genezy obydwu odnalezionych oznaczeń ksiąg hipotecznych.
Poza willami które znikają w miasteczku M. zdarzają się także wille, które się odnajdują. Nie mamy przy tym na myśli fizycznych obiektów, ale identyfikatory ksiąg hipotecznych (w miasteczku M. "willa" oznacza ksiąg hipoteczną, w której może być kilka parceli na których może stać kilka przedwojennych budynków).
Przykładem takiej znalezionej willi może być Komisariat Policji który okazał się być Willą Sadówek, hip 3438, a sąsiadująca z nim nieruchomość Willą Jarosławka. Nie mamy oczywiście nic przeciwko takim wdzięcznym nazwom. Zastanawiamy się jednak w jaki sposób można było dokonać podobnych ustaleń skoro w archiwum nie można znaleźć tak oznaczonych ksiąg hipotecznych. Czyżby znów jakieś uzgodnienia "danych teoretycznie ze sobą sprzecznych". Żeby jednak nie było iż takie uzgodnienia są wyłącznie specjalnością Urzędu Miasta M. to tym razem wygląda to na autorskie prace Starostwa.
Willa Sadówek pojawiła się gdzieś pomiędzy 2005, a 2008 rokiem (w uchwale Rady Miasta z 2005 roku jej nie ma, a w Gminnej Ewidencji Zabytków z 2008 roku już jest), a Willa Jarosławka pomiędzy 2008 i 2014 rokiem (w Gminnej Ewidencji Zabytków z 2008 roku jej jeszcze nie ma, a w planie zagospodarowania z 2014 roku już jest). Do tego o ile na temat potencjalnych okoliczności dotyczących znalezienia oznaczenia księgi hipotecznej Komisariatu Policji nie mamy zdania, to w przypadku drugiej nieruchomości współistniała ona ze znalezieniem właściciela, który tą nieruchomość odzyskał, w dość skandalicznych zresztą okolicznościach. Jak więc widać warto byłoby zasięgnąć języka na temat genezy obydwu odnalezionych oznaczeń ksiąg hipotecznych.
|
Starostwo G
Szanowni Państwo, Zwracamy się z wnioskiem o wyjaśnienie następującej kwestii: 1. jak wynika z zapisów uchwały Nr (...) Rady Miasta M. z dnia 28 kwietnia 2005r. pod ulicą L. nie było ani działki (...), ani (...) obr (...). 2. Pomiędzy 2005 i 2008 rokiem pojawiła się działka (...) obr (...) zidentyfikowana jako Willa Sadówek, hip 3438. Niestety księgi hipotecznej ani o takiej nazwie ani numerze nie udało się odnaleźć w zasobach Archiwum Państwowego w G. Datę 2008 ustalono na podstawie tego iż działka (...) obr (...) ujawniona została w Gminnej Ewidencji Zabytków powstałej w tym roku. 3. Pomiędzy 2008 i 2014 rokiem pojawiła się działka (...) obr (...) zidentyfikowana jako Willa Jarosławka. Daty zidentyfikowano na podstawie tego, że w Gminnej Ewidencji Zabytków powstałej w roku 2008 nie ma takiej działki natomiast w MPZP Śródmieście w M. powstałym w roku 2014 już się znajduje. Niestety księgi hipotecznej ani o takiej nazwie nie udało się odnaleźć w zasobach Archiwum Państwowego w G. W związku z powyższym zwracamy się z wnioskiem o udzielenie informacji publicznej w postaci odpowiedzi na pytanie: 1. Skąd Starostwo G. wzięło identyfikatory ksiąg hipotecznych "Willa Sadówek, hip 3438" oraz "Willa Jarosławka" skoro nie istnieją takie księgi hipoteczne 2. ja podstawie jakich dokumentów ustalono istnienie działek (...) oraz (...) obr (...) jako działek o jednorodnym stanie prawnym (np. orzeczenie sądowe, akt notarialny, decyzja administracyjna itp) Ponadto w związku z kontrowersjami dotyczącymi odzyskania nieruchomości oznaczonej jako "Willa Jarosławka" (...) wnosimy także o wskazanie na podstawie jakich dokumentów ustalono iż aktualny właściciel ma prawa właśnie do tej nieruchomości. Jeśli wiązało się to z wystawieniem decyzji administracyjnej przez Starostę G. wnosimy o kopię tej decyzji. z poważaniem # Sąd Rejonowy w G Wnoszę o udzielenie informacji publicznej w postaci odpowiedzi na pytanie: 1. Czy prawdą jest, że Sąd Rejonowy w G. nie przekazał do Państwowego Archiwum w G. niektórych ksiąg hipotecznych 2. Jeśli tak to wnoszę o listę tych ksiąg |
6. Willi Elibór kilka
Skoro od znikających willi przeszliśmy do znajdujących się willi to pora przejść do namnażających się willi. Willa Elibor składała się ogólnie rzecz biorąc z dwóch kawałków. Jeden z nich (z którego pochodzi m.in. nasza nieruchomość) stanowiły działki 275a oraz 276, a drugi działka 259 znajdująca się przy zupełnie innej ulicy. Przedwojenni właściciele kupili obydwa tereny ewidentnie w celach inwestycyjnych, bardzo szybko podzielili na mniejsze kawałki i zaczęli wyprzedawać. Nabywcy (poza jednym przypadkiem) nie fatygowali się jednak aby zakładać dla swoich nabytków nowe księgi hipoteczne i dalej trzymali je w księdze hipotecznej Willa Elibor. W ten sposób ok. roku 1939 w ksiedze hipotecznej Willa Elibor znajdowało się 7 działek o różnych właścicielach z czego 3 były zabudowane budynkami mieszkalnymi. De facto były więc 3 przedwojenne budynki Willi Elibor. Z niezrozumiałych przyczyn przy każdym z tych budynków nazwa Willa Elibor zaczęła zanikać. Nie oznacza to bynajmniej, że zanikała w jakiś mający znaczenie prawne sposób bo cały czas ujawnione były w księdze hipotecznej jako część Willi Elibor, a następnie przepisane do ksiąg wieczystych także jako Willa Elibor.
Nie wiedzieć jednak czemu właściciele budynku znajdującego się na działce 276a zaczęli go jednak nazywać "Hanka - Janusz". Może uznali, że tak jest ładniej. Nazywanie "Hanka - Janusz" skończyło się w latach 80-tych, kiedy budynek został rozebrany, a działka podzielona. Do dziś dnia zachowały się za to dwa pozostałe przedwojenne budynki "Willa Elibor" z których jeden jest aktualnie znany jako "Irys", a drugi jako "Amerykanka". Skąd te nazwy się wzięły nie wiadomo, bo w księdze hipotecznej nie ma o tym ani słowa. Może wynika to tylko z fantazji właścicieli. Lepiej jednak będzie się upewnić, że na fantazjach właścicieli nie grasowali posiadający "umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu".
Skoro od znikających willi przeszliśmy do znajdujących się willi to pora przejść do namnażających się willi. Willa Elibor składała się ogólnie rzecz biorąc z dwóch kawałków. Jeden z nich (z którego pochodzi m.in. nasza nieruchomość) stanowiły działki 275a oraz 276, a drugi działka 259 znajdująca się przy zupełnie innej ulicy. Przedwojenni właściciele kupili obydwa tereny ewidentnie w celach inwestycyjnych, bardzo szybko podzielili na mniejsze kawałki i zaczęli wyprzedawać. Nabywcy (poza jednym przypadkiem) nie fatygowali się jednak aby zakładać dla swoich nabytków nowe księgi hipoteczne i dalej trzymali je w księdze hipotecznej Willa Elibor. W ten sposób ok. roku 1939 w ksiedze hipotecznej Willa Elibor znajdowało się 7 działek o różnych właścicielach z czego 3 były zabudowane budynkami mieszkalnymi. De facto były więc 3 przedwojenne budynki Willi Elibor. Z niezrozumiałych przyczyn przy każdym z tych budynków nazwa Willa Elibor zaczęła zanikać. Nie oznacza to bynajmniej, że zanikała w jakiś mający znaczenie prawne sposób bo cały czas ujawnione były w księdze hipotecznej jako część Willi Elibor, a następnie przepisane do ksiąg wieczystych także jako Willa Elibor.
Nie wiedzieć jednak czemu właściciele budynku znajdującego się na działce 276a zaczęli go jednak nazywać "Hanka - Janusz". Może uznali, że tak jest ładniej. Nazywanie "Hanka - Janusz" skończyło się w latach 80-tych, kiedy budynek został rozebrany, a działka podzielona. Do dziś dnia zachowały się za to dwa pozostałe przedwojenne budynki "Willa Elibor" z których jeden jest aktualnie znany jako "Irys", a drugi jako "Amerykanka". Skąd te nazwy się wzięły nie wiadomo, bo w księdze hipotecznej nie ma o tym ani słowa. Może wynika to tylko z fantazji właścicieli. Lepiej jednak będzie się upewnić, że na fantazjach właścicieli nie grasowali posiadający "umiejętność odpowiedniego komentarza i odczytu".
|
Starostwo G
Wnosimy o udzielenie informacji publicznej w postaci wskazania czy według ustaleń zawartych w ewidencji gruntów: 1. przy ul. L. w M. znajduje się "Willa Amerykanka", ewentualnie pochodzące z niej działki znajdują się po ulicą L. 2. przy ul. K. w M. znajduje się "Willa Irys", ewentualnie pochodzące z niej działki znajdują się po ulicą K. 3. przy ul. K. w M. znajduje się "Willa Hanka - Janusz" (ewentualnie "Willa Halka" oraz willa "Janusz"), ewentualnie pochodzące z niej/nich działki znajdują się po ulicą K. z poważaniem |
7. 73 vs 98
Jednym z kolejnych śladów wskazujących na to, że gdzieś tu mogli grasować posiadający "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu" są działki które Urząd Miasta M. przejął, ale z jakichś przyczyn nie jest w stanie ujawnić swoich praw w księdze wieczystej. Upodobaliśmy sobie tu szczególnie działki przy obiekcie, który kilka lat później Urząd Miasta M. także nabył, zmienił mu numerację porządkową oraz jakoś nie może zagospodarować. Podejrzewaliśmy na początku podwójne hipotekowanie (które przy bliższym przyjrzeniu okazało się jednak pospolitą literówką), potem trafiliśmy na to, że działki pod ulicą zostały w 1989 roku przez ówczesnych właścicieli zasiedziane (czego generalnie nie da się zrobić). Jednak to wszystko nie tłumaczyło dlaczego Urząd Miasta M. ma jakiś problem z ujawnieniem swoich praw do tych działek w księdze wieczystej.
Ponadto nie tłumaczyło dlaczego podstawa przejęcia działek była trochę niewłaściwa, bo zamiast zastosować art 73 ustawy z 13.10.1998 zastosowano art 98 ustawy o gospodarce nieruchomościami. Różnica w uproszczeniu jest taka, że pierwszy dotyczy dróg starych, a drugi dróg nowych. Tymczasem tutaj ewidentnie mieliśmy do czynienia z drogą starą, a nawet przedwojenną. Ostatnio przyszło nam jednak do głowy, że może warto sprawdzić czy problem nie leży przypadkiem w Starostwie G. Tak się bowiem składa, że jednym z elementów procedury przejmowania działek z art 73 jest uzyskanie od starostwa potwierdzenia, że 31 grudnia 1998 roku działka nie była własnością Skarbu Państwa, ale pozostawała w jego władaniu (ewentualnie władaniu jednostki samorządu terytorialnego). Tu pojawia się właśnie pewna okazja dla posiadających "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu" do zaprezentowania swoich umiejętności. Jeśli bowiem działki były własnością Skarbu Państwa np. dlatego, że w głębokich latach 60-tych zostały mu przekazane, a potem zostały zasiedziane w 1989 roku to sprawa robi się rzeczywiście nieco dziwaczna. Rozwiązaniem problemu mogłoby być jakieś jawne uzgodnienie, ale wtedy wyszedłby z kolei ogrom panującego w dokumentacji bałaganu, być może więc bałagan jest taki, że nawet wybitnie rozwinięta u lokalnych urzędów "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu" zawiodła.
Teorię tą postanowiliśmy niezwłocznie sprawdzić kierując odpowiednie zapytanie do Starostwa G o inne fragmenty starych dróg, które zostały przejęte przez Urząd Miasta M w oparciu o procedurę przewidzianą dla nowo powstałych .
Jednym z kolejnych śladów wskazujących na to, że gdzieś tu mogli grasować posiadający "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu" są działki które Urząd Miasta M. przejął, ale z jakichś przyczyn nie jest w stanie ujawnić swoich praw w księdze wieczystej. Upodobaliśmy sobie tu szczególnie działki przy obiekcie, który kilka lat później Urząd Miasta M. także nabył, zmienił mu numerację porządkową oraz jakoś nie może zagospodarować. Podejrzewaliśmy na początku podwójne hipotekowanie (które przy bliższym przyjrzeniu okazało się jednak pospolitą literówką), potem trafiliśmy na to, że działki pod ulicą zostały w 1989 roku przez ówczesnych właścicieli zasiedziane (czego generalnie nie da się zrobić). Jednak to wszystko nie tłumaczyło dlaczego Urząd Miasta M. ma jakiś problem z ujawnieniem swoich praw do tych działek w księdze wieczystej.
Ponadto nie tłumaczyło dlaczego podstawa przejęcia działek była trochę niewłaściwa, bo zamiast zastosować art 73 ustawy z 13.10.1998 zastosowano art 98 ustawy o gospodarce nieruchomościami. Różnica w uproszczeniu jest taka, że pierwszy dotyczy dróg starych, a drugi dróg nowych. Tymczasem tutaj ewidentnie mieliśmy do czynienia z drogą starą, a nawet przedwojenną. Ostatnio przyszło nam jednak do głowy, że może warto sprawdzić czy problem nie leży przypadkiem w Starostwie G. Tak się bowiem składa, że jednym z elementów procedury przejmowania działek z art 73 jest uzyskanie od starostwa potwierdzenia, że 31 grudnia 1998 roku działka nie była własnością Skarbu Państwa, ale pozostawała w jego władaniu (ewentualnie władaniu jednostki samorządu terytorialnego). Tu pojawia się właśnie pewna okazja dla posiadających "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu" do zaprezentowania swoich umiejętności. Jeśli bowiem działki były własnością Skarbu Państwa np. dlatego, że w głębokich latach 60-tych zostały mu przekazane, a potem zostały zasiedziane w 1989 roku to sprawa robi się rzeczywiście nieco dziwaczna. Rozwiązaniem problemu mogłoby być jakieś jawne uzgodnienie, ale wtedy wyszedłby z kolei ogrom panującego w dokumentacji bałaganu, być może więc bałagan jest taki, że nawet wybitnie rozwinięta u lokalnych urzędów "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu" zawiodła.
Teorię tą postanowiliśmy niezwłocznie sprawdzić kierując odpowiednie zapytanie do Starostwa G o inne fragmenty starych dróg, które zostały przejęte przez Urząd Miasta M w oparciu o procedurę przewidzianą dla nowo powstałych .
|
Starostwo G
Wnosimy o udzielenie informacji publicznej w postaci odpowiedzi na pytanie która z wymienionych poniżej działek pozostawała w dniu 31 grudnia 1998 r. we władaniu Skarbu Państwa lub jednostek samorządu terytorialnego ale nie stanowiła ich własności. Jeśli tak to z jakich dokumentów to wynika (wnosimy o wskazanie dokładnego dokumentu) (...lista działek.....) z poważaniem |
8. Znikająca ulica L.
Ulica L. spędza sen z oczu Urzędowi Miasta M. od kiedy jej mieszkańcy zaczęli upominać się o to, żeby wykonać na niej różne techniczne ułatwienia, które generalnie każdej ulicy prędzej czy później się należą. Wtedy Urząd Miasta M. przypomniał sobie, że ulica L. to nie jest ulica. Historia ulicy L. rzeczywiście jest trochę skomplikowana bo znajduje się na terenie, który przed wojną był parkiem miejskim (i jak się zdaje własnością publiczną, którą darczyńca obwarował różnymi zakazami odnośnie urządzania tam czegokolwiek poza parkiem), a po wojnie jeszcze raz został przejęty tym razem jako majątek opuszczony oraz stanęło na jego terenie niewielkie osiedle domków jednorodzinnych.
Teoretycznie więc darczyńca który upierał się że ma tam być park (lub jego spadkobiercy) mieliby wszelkie podstawy aby próbować darowiznę cofnąć. Gdyby darowizna była cofnięta to rzeczywiście istnienie na tym terenie ulicy byłoby dość kontrowersyjne (podobnie zresztą jak zabudowy). Wszystko to jednak są tylko hipotetyczne rozważania, bo gdyby rzeczywiście teren był aktualnie własnością prywatną to Urząd Miasta M. (który ujawniony jest w księdze wieczystej jako jego właściciel) chyba coś by wiedział oraz powiedział. Nie zaszkodzi jednak sprawdzić. W końcu posiadający "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu" są czasem nieprzewidywalni.
Tak więc z pewnością zadane kilku pytań nie zaszkodzi.
Ulica L. spędza sen z oczu Urzędowi Miasta M. od kiedy jej mieszkańcy zaczęli upominać się o to, żeby wykonać na niej różne techniczne ułatwienia, które generalnie każdej ulicy prędzej czy później się należą. Wtedy Urząd Miasta M. przypomniał sobie, że ulica L. to nie jest ulica. Historia ulicy L. rzeczywiście jest trochę skomplikowana bo znajduje się na terenie, który przed wojną był parkiem miejskim (i jak się zdaje własnością publiczną, którą darczyńca obwarował różnymi zakazami odnośnie urządzania tam czegokolwiek poza parkiem), a po wojnie jeszcze raz został przejęty tym razem jako majątek opuszczony oraz stanęło na jego terenie niewielkie osiedle domków jednorodzinnych.
Teoretycznie więc darczyńca który upierał się że ma tam być park (lub jego spadkobiercy) mieliby wszelkie podstawy aby próbować darowiznę cofnąć. Gdyby darowizna była cofnięta to rzeczywiście istnienie na tym terenie ulicy byłoby dość kontrowersyjne (podobnie zresztą jak zabudowy). Wszystko to jednak są tylko hipotetyczne rozważania, bo gdyby rzeczywiście teren był aktualnie własnością prywatną to Urząd Miasta M. (który ujawniony jest w księdze wieczystej jako jego właściciel) chyba coś by wiedział oraz powiedział. Nie zaszkodzi jednak sprawdzić. W końcu posiadający "umiejętność odpowiedniego komentarza oraz odczytu" są czasem nieprzewidywalni.
Tak więc z pewnością zadane kilku pytań nie zaszkodzi.
|
Sąd Rejonowy w G
Wnosimy o udzielenie informacji publicznej w postaci: 1. odpowiedzi na pytanie czy w Sądzie Rejonowym w G. zostało wydane orzeczenie zmieniające lub unieważniające treść orzeczenia Sądu Powiatowego w G. z 28.09.1964 sygn. I Ns 365/64 # Starostwo G Wnosimy o udzielenie informacji publicznej w postaci: 1. odpowiedzi na pytanie czy w odniesieniu do działek (...) położonych w obrębie (...) w ewidencji gruntów zawarta jest informacja, że Skarb Państwa był lub jest właścicielem tych gruntów na podstawie orzeczenia Sądu Powiatowego w G. z 28.09.1964 sygn. I Ns 365/64 2. odpowiedzi na pytanie na podstawie jakich dokumentów Skarb Państwa przestał być właścicielem części działki (...) obr (...) (fakt własności Skarbu Państwa wynika z fragmentu załączonej mapy będącej załącznikiem orzeczenia Sądu Powiatowego w G. z 28.09.1964 sygn. I Ns 365/64) 3. jeśli według dokumentów Starostwa Skarb Państwa nigdy nie był właścicielem części działki (...) obr (...) to wnosimy o podanie na podstawie jakich dokumentów zostały w nich ujawnione aktualnie wpisane prawa. 4. według załączonej mapy będącej załącznikiem orzeczenia Sądu Powiatowego w G. z 28.09.1964 sygn. I Ns 365/64 badania hipoteczne wykonane na przełomie lat 50/60-tych wykazały, że część dawnej działki 338, 353 oraz 354 znajduje się pod ulicą. Nie wydaje się jednak aby zgadzało się to z aktualnymi ustaleniami dla działki: - (...), obr (...) (jest za długa, powinna być w takim wypadku kończyć się na wysokości ul. K. 80) - (...) obr (...) (powinna rozciągać się od działki (...), obr (...) do połowy ulicy P.) - (...) obr (...) (powinna rozciągać się od działki (...), obr (...) do połowy ulicy P. o kończyć się na wysokości ok. połowy parceli przy ul. P. 5) Czy Starostwo G. jest w stanie wyjaśnić tą anomalię? z poważaniem |
9. Do czego właściwie się tu równa?
Kiedy zobaczyliśmy przerysowaną w stosunku do przedwojennej parcelacji mapę ewidencyjną miasteczka M. to przez pewien czas podejrzewaliśmy, że może cały bałagan wziął się stąd, że lokalne instytucje wpadły na pomysł równania praw własności do tej mapy ewidencyjnej. Byłoby to jednak zbyt proste i w żaden sposób nie tłumaczyłoby dlaczego przylegające działki pod ulicami nie pasują ani do tego co jest w przedwojennej parcelacji, ani do tego co jest w mapie ewidencyjnej. Poza tym jeśli chodzi o naszą działkę to akurat przedwojenna parcelacja i mapa ewidencyjna są ze sobą perfekcyjnie zgodne, a też mamy problemy. Tak więc wydaje się, że równanie odbywa się do jakichś bliżej nieokreślonych lokalnych ustaleń, co niejednokrotnie powoduje sytuacje, które nie bardzo dałoby się wytłumaczyć osobom nie posiadającym "umiejętności odpowiedniego komentarza oraz odczytu". Być może Starostwo uchyli nam rąbka tajemnicy jeśli zapytamy o to według jakiego klucza wyrównało kilka wybranych kwartałów w miasteczku M, które w tej chwili podobne są zupełnie do niczego.
Kiedy zobaczyliśmy przerysowaną w stosunku do przedwojennej parcelacji mapę ewidencyjną miasteczka M. to przez pewien czas podejrzewaliśmy, że może cały bałagan wziął się stąd, że lokalne instytucje wpadły na pomysł równania praw własności do tej mapy ewidencyjnej. Byłoby to jednak zbyt proste i w żaden sposób nie tłumaczyłoby dlaczego przylegające działki pod ulicami nie pasują ani do tego co jest w przedwojennej parcelacji, ani do tego co jest w mapie ewidencyjnej. Poza tym jeśli chodzi o naszą działkę to akurat przedwojenna parcelacja i mapa ewidencyjna są ze sobą perfekcyjnie zgodne, a też mamy problemy. Tak więc wydaje się, że równanie odbywa się do jakichś bliżej nieokreślonych lokalnych ustaleń, co niejednokrotnie powoduje sytuacje, które nie bardzo dałoby się wytłumaczyć osobom nie posiadającym "umiejętności odpowiedniego komentarza oraz odczytu". Być może Starostwo uchyli nam rąbka tajemnicy jeśli zapytamy o to według jakiego klucza wyrównało kilka wybranych kwartałów w miasteczku M, które w tej chwili podobne są zupełnie do niczego.
|
Starostwo G
Szanowni Państwo, W pierwszej kolejności pragniemy zwrócić uwagę iż działka (...) obr (...) (aktualnie działki (...) oraz (...)) aby istnieć jako działka o jednolitym stanie prawnym musiałaby powstać z połączenia części przedwojennych parceli 41 oraz 46. Mogłoby więc to miejsce tylko w przypadku gdyby parcele 41 oraz 46 miały jednego właściciela, których z jakichś przyczyn postanowił przeprowadzić taką operację, ewentualnie gdyby teren działki (...) został zasiedziany (w tym przez Skarb Państwa jako majątek opuszczony). Musiałoby mieć to miejsce przed założeniem ewidencji gruntów (początek lat 70-tych) ponieważ działka w takiej formie znajduje się już na mapie ewidencyjnej wykonanej w związku z założeniem ewidencji gruntów. Ponadto nie tłumaczy niestety dlaczego operacji wydzielenia z parceli 41 oraz 46, a następnie scalenia w sposób dopasowany do działki (...) obr (...) uległa także przylegająca do niej część gruntu pod ulicą tj. działka (...) obr (...) W związku z powyższym zwracamy się z wnioskiem o udzielenie informacji publicznej w postaci: 1. odpowiedzi na pytanie czy w ewidencji gruntów znajdują się informacje o zasiedzeniu działki (...) lub (...) obr (...)dokonanym przed rokiem 1973 i/lub pochodzeniu jej z dwóch odrębnych przedwojennych parceli (co może odpowiadać dwóm odrębnym księgom hipotecznym) 2. odpowiedzi na pytanie czy wśród właścicieli działki (...) lub (...)obr (...) znajduje się Skarb Państwa. Jeśli tak to dla jakiego przedziału czasowego oraz na podstawie jakich dokumentów nastąpiło nabycie własności nieruchomości przez Skarb Państwa oraz zbycie własności nieruchomości przez Skarb Państwa? z poważaniem ## Starostwo G Szanowni Państwo, W pierwszej kolejności pragniemy zwrócić uwagę iż działka (...) obr (...) aby istnieć jako działka o jednolitym stanie prawnym musiałaby powstać z połączenia części przedwojennych parceli 96 oraz 97. Mogłoby więc to miejsce tylko w przypadku gdyby parcele 96 oraz 97 miały jednego właściciela, których z jakichś przyczyn postanowił przeprowadzić taką operację, ewentualnie gdyby teren działki (...) obr (...) został zasiedziany (w tym przez Skarb Państwa jako majątek opuszczony). Musiałoby mieć to miejsce przed założeniem ewidencji gruntów (początek lat 70-tych) ponieważ działka w takiej formie znajduje się już na mapie ewidencyjnej wykonanej w związku z założeniem ewidencji gruntów. Ponadto nie tłumaczy niestety dlaczego operacji wydzielenia z parceli 96 oraz 97, a następnie scalenia w sposób dopasowany do działki (...) obr (...) uległa także przylegająca do niej część gruntu pod ulicą tj. działka (...) oraz (...) obr (...). W związku z powyższym zwracamy się z wnioskiem o udzielenie informacji publicznej w postaci: 1. odpowiedzi na pytanie czy w ewidencji gruntów znajdują się informacje o zasiedzeniu działki (...) lub (...) obr (...) dokonanym przed rokiem 1973 i/lub pochodzeniu jej z dwóch odrębnych przedwojennych parceli (co może odpowiadać dwóm odrębnym księgom hipotecznym) 2. odpowiedzi na pytanie czy wśród właścicieli działki (...) lub (...) obr (...) znajduje się Skarb Państwa. Jeśli tak to dla jakiego przedziału czasowego oraz na podstawie jakich dokumentów nastąpiło nabycie własności nieruchomości przez Skarb Państwa oraz zbycie własności nieruchomości przez Skarb Państwa? z poważaniem |
Dziennik pierwszy (pisany przed 08-2012) |
Dziennik drugi (pisany po 08-2012). |
Dziennik trzeci (pisany po 04-2014). |
Dziennik czwarty (pisany po 03-2015). |
Dziennik piąty (pisany po 01-2016). |
Dziennik szósty (pisany po 04-2016). |
Dziennik siódmy (pisany od 10-2016). |
Dziennik ósmy (pisany od 12-2016). |