|
|
|
|
1. I C 77/11 - sprawa o 200 Złotych
Pozew został złożony 07.10.2010. Teraz mamy... 5 lat później. Pozew dotyczył zapłaty 200 złotych, które stanowiły 1/6 kosztów wykonania obowiązkowego przeglądu. technicznego budynku. Za jego niewykonanie grożą sankcje karne.... Jeżeli uznajemy istniejący (to znaczy ten, który naprawdę istnieje i który jest potwierdzony zapisami ksiąg wieczystych) stan prawny i faktyczny to roszczenie jest bezsprzeczne. Można nawet powiedzieć, że automatyczne wynika bowiem bezpośrednio z wymogów prawa. Drugie żądanie czyli "nakazanie Pozwanej wywiązania się z obowiązków właściciela nieruchomości określonych przez art 61 oraz art 70 Prawa Budowlanego oraz art 200 Kodeksu Cywilnego, a w szczególności zaprzestania uniemożliwiania przeprowadzenia remontów budynku usuwających zagrożenie dla zdrowia mieszkańców" właściwie nie powinno wejść na wokandę, bo nakaz wynika z przepisów karnych i sąd cywilny może co najwyżej grzecznościowo potwierdzić, że pozwana ma taki obowiązek, albo się po prostu do sprawy nie mieszać. Oczywiście o ile uznaje się zapisy ksiąg wieczystych i opisany w nich stan faktyczny.
Najwyraźniej jednak sąd niczego takiego nie uznaje, bo sprawa się toczy już piąty rok... Przez ten czas sąd nawet nie ustalił jaki jest stan prawny nieruchomości (a przynajmniej nie zrobił tego w sposób jawny), bo sprawa cały czas się toczy z wniosku "posiadacza 5/6 udziałów w nieruchomości". W języku prawnym "posiadacz" to osoba, która nieruchomością włada (czyli mówiąc kolokwialnie z niej korzysta). a właściciel to osoba, która ja np kupiła lub odziedziczyła i ma do niej tzw tytuł prawny. Prawa na które się powoływaliśmy wynikały z bycia właścicielem. A wnosiliśmy o nie jako "posiadacz". Sąd powinien wyjaśnić to na pierwszej rozprawie. Jednak tego nie zrobił, bo inaczej nie mógłby "rżnąć głupa" i kazać nam udowadniać, ze nie jesteśmy wielbłądem. A to ostatnie wydaje się być jego hobby. Musieliśmy nawet ganiać do związku inżynierów aby tam nam potwierdzono, że osoba, która wykonała przegląd faktycznie miała uprawnienia, których odpis dołączyła do przeglądu.
Gdy okazało się, że nie można podważyć naszej dokumentacji zaczął się prawdziwy cyrk czyli na scenę weszły dokumenty wystawione przez PINB w G. Jak już opisaliśmy wcześniej PINB-owi zdarza się widzieć rzeczy, których nikt poza nim nie widzi. Na przykład w 2010 roku dojrzał toczące się na ćwoczej nieruchomości prace budowlane. Gdy okazało się, że mamy wszystko udokumentowane musiał wycofać się rakiem, ale "prace wykonane w 2010 roku" zaczęły żyć własnym życiem razem z wystawionym na ta okoliczność dokumentem PINB. Dokument ten (pomimo iż uchylony przez instancje wyższą) zaczął wyskakiwać niczym kot na sprężynie w różnych sprawach. I co więcej zakres "prowadzonych prac" zaczął się chyba surrealnie poszerzać bo inaczej dołączanie go do różnych spraw po prostu nie miałoby sensu. Podobnie jak inny dokument wystawiony przez PINB w którym nakazał de facto powtórzyć ekspertyzy zawarte w przeglądzie 5-letnim i dorzucił do tego nakaz wykonania inwentaryzacji prac budowlanych. Jak rozumiemy tych z 2010 toku, które sobie uroił. Nie musimy chyba dodawać, że do chwili obecnej podstawa prawna dla tych działań jest chyba najpilniej strzeżoną tajemnicą. Ale jak się zdaje sądowi to bynajmniej nie przeszkadza.
Jak wynika z pisma procesowego oba dokumenty zostały dołączone do akt sprawy jako dowód tego, że wykonanie przez nas przeglądu 5-letniego było bezprawne (sic!). No cóż wykonanie przez nas przeglądu pięcioletniego byłoby bezprawne gdybyśmy nie byli właścicielami większej części nieruchomości lub gdyby nieruchomość nie była budynkiem trzylokalowym (czyli wielorodzinnym) czyli tym istniejącym naprawdę i udokumentowanym zapisami ksiąg wieczystych. Czy właśnie dowodem na to, że w miejscu ćwoczej nieruchomości jest coś innego są urojone "prace budowlane", które PINB w G usiłuje przekuć na rzeczywistość? Czy to właśnie usiłuje wykazać Sąd rejonowy w G zmieniając proste postępowanie nakazowe w trwający już 5 rok cyrk?
Pozew został złożony 07.10.2010. Teraz mamy... 5 lat później. Pozew dotyczył zapłaty 200 złotych, które stanowiły 1/6 kosztów wykonania obowiązkowego przeglądu. technicznego budynku. Za jego niewykonanie grożą sankcje karne.... Jeżeli uznajemy istniejący (to znaczy ten, który naprawdę istnieje i który jest potwierdzony zapisami ksiąg wieczystych) stan prawny i faktyczny to roszczenie jest bezsprzeczne. Można nawet powiedzieć, że automatyczne wynika bowiem bezpośrednio z wymogów prawa. Drugie żądanie czyli "nakazanie Pozwanej wywiązania się z obowiązków właściciela nieruchomości określonych przez art 61 oraz art 70 Prawa Budowlanego oraz art 200 Kodeksu Cywilnego, a w szczególności zaprzestania uniemożliwiania przeprowadzenia remontów budynku usuwających zagrożenie dla zdrowia mieszkańców" właściwie nie powinno wejść na wokandę, bo nakaz wynika z przepisów karnych i sąd cywilny może co najwyżej grzecznościowo potwierdzić, że pozwana ma taki obowiązek, albo się po prostu do sprawy nie mieszać. Oczywiście o ile uznaje się zapisy ksiąg wieczystych i opisany w nich stan faktyczny.
Najwyraźniej jednak sąd niczego takiego nie uznaje, bo sprawa się toczy już piąty rok... Przez ten czas sąd nawet nie ustalił jaki jest stan prawny nieruchomości (a przynajmniej nie zrobił tego w sposób jawny), bo sprawa cały czas się toczy z wniosku "posiadacza 5/6 udziałów w nieruchomości". W języku prawnym "posiadacz" to osoba, która nieruchomością włada (czyli mówiąc kolokwialnie z niej korzysta). a właściciel to osoba, która ja np kupiła lub odziedziczyła i ma do niej tzw tytuł prawny. Prawa na które się powoływaliśmy wynikały z bycia właścicielem. A wnosiliśmy o nie jako "posiadacz". Sąd powinien wyjaśnić to na pierwszej rozprawie. Jednak tego nie zrobił, bo inaczej nie mógłby "rżnąć głupa" i kazać nam udowadniać, ze nie jesteśmy wielbłądem. A to ostatnie wydaje się być jego hobby. Musieliśmy nawet ganiać do związku inżynierów aby tam nam potwierdzono, że osoba, która wykonała przegląd faktycznie miała uprawnienia, których odpis dołączyła do przeglądu.
Gdy okazało się, że nie można podważyć naszej dokumentacji zaczął się prawdziwy cyrk czyli na scenę weszły dokumenty wystawione przez PINB w G. Jak już opisaliśmy wcześniej PINB-owi zdarza się widzieć rzeczy, których nikt poza nim nie widzi. Na przykład w 2010 roku dojrzał toczące się na ćwoczej nieruchomości prace budowlane. Gdy okazało się, że mamy wszystko udokumentowane musiał wycofać się rakiem, ale "prace wykonane w 2010 roku" zaczęły żyć własnym życiem razem z wystawionym na ta okoliczność dokumentem PINB. Dokument ten (pomimo iż uchylony przez instancje wyższą) zaczął wyskakiwać niczym kot na sprężynie w różnych sprawach. I co więcej zakres "prowadzonych prac" zaczął się chyba surrealnie poszerzać bo inaczej dołączanie go do różnych spraw po prostu nie miałoby sensu. Podobnie jak inny dokument wystawiony przez PINB w którym nakazał de facto powtórzyć ekspertyzy zawarte w przeglądzie 5-letnim i dorzucił do tego nakaz wykonania inwentaryzacji prac budowlanych. Jak rozumiemy tych z 2010 toku, które sobie uroił. Nie musimy chyba dodawać, że do chwili obecnej podstawa prawna dla tych działań jest chyba najpilniej strzeżoną tajemnicą. Ale jak się zdaje sądowi to bynajmniej nie przeszkadza.
Jak wynika z pisma procesowego oba dokumenty zostały dołączone do akt sprawy jako dowód tego, że wykonanie przez nas przeglądu 5-letniego było bezprawne (sic!). No cóż wykonanie przez nas przeglądu pięcioletniego byłoby bezprawne gdybyśmy nie byli właścicielami większej części nieruchomości lub gdyby nieruchomość nie była budynkiem trzylokalowym (czyli wielorodzinnym) czyli tym istniejącym naprawdę i udokumentowanym zapisami ksiąg wieczystych. Czy właśnie dowodem na to, że w miejscu ćwoczej nieruchomości jest coś innego są urojone "prace budowlane", które PINB w G usiłuje przekuć na rzeczywistość? Czy to właśnie usiłuje wykazać Sąd rejonowy w G zmieniając proste postępowanie nakazowe w trwający już 5 rok cyrk?
2. Sprawa I C 170/10 czyli frycowe dla żóltodziobów
Wyrok wydany w tej sprawie w 2012 jest najstarszym znanym nam dokumentem w którym Sąd Rejonowy explicite potwierdził, że uznaje inny stan prawny i faktyczny ćwoczej nieruchomości (w konsekwentnie prowadzonych księgach wieczystych są to stany tożsame) niż te które istnieją w rzeczywistości. O samym wyroku i odmowie jego usunięcia już pisaliśmy tutaj, Jednak proces, który doprowadził do jego wydania i uprawomocnienia zasługuje również na opisanie. Nie ukrywamy, że cała sprawa wzięła nas przez zaskoczenie. Nie przypuszczaliśmy wówczas, że jakikolwiek sąd może sobie pozwalać na wystawianie dokumentów wskazujących, że nie absolutnie nie wierzy w zapisy prowadzonych przez niego ksiąg wieczystych (nawet wtedy gdy ich zapisy są dobrze udokumentowane i odzwierciedlają istniejący stan faktyczny). Tym bardziej nie podejrzewaliśmy, że sędzia może przypisywać sobie prawo do ignorowania ich zapisów ot tak sobie. I to bez ujawnienia niczego co by wskazywało, ze za poświadczeniem innego stanu prawnego stoi coś więcej niż to, że nas po prostu nie lubi.
Naiwnie więc wzięliśmy za dobra monetę, to, ze wyłączono do oddzielnego postępowania ustalenie ważności umowy pomiędzy współwłaścicielami z pozwu, którego celem było ustalenie kwoty, która pani Sąsiadka musi łożyć na utrzymanie współwłasności. Na tym etapie naprawdę wierzyliśmy, że sprawa sądowa jest dobrym sposobem, aby ustalić dlaczego Pani Sąsiadka uzasadniając to "stosunkami dobrosąsiedzkimi" wchodzi w nasze prawa prawa i zachowuje się jakby to do niej należała cała nieruchomość lub przynajmniej znaczna część tego co jest naszą własnością. Wydawało nam się, że jawność postępowania przed sądami jest gwarancją ujawnienia wszelkich roszczeń jakie ma pani Sąsiadka i ustalenia czy mają jakiekolwiek podstawy (co zresztą w świetle posiadanych dokumentów wydaje się praktycznie niemożliwe). Jednak sędzia nie miał zamiaru niczego jawnie ustalać. Po prostu wydał wyrok, który z nasza rzeczywistością (czyli tą, która można zobaczyć i która jest udokumentowana w księgach wieczystych) nie miał nic wspólnego, co zresztą wynikało jasno z zawijasów i przeinaczeń od jakich roiło się w wyroku i jego uzasadnieniu.
Byliśmy oburzeni, ale naiwnie myśleliśmy, że sprawę wyjaśni się poprzez apelację. Nie wiedzieliśmy, że z apelacjami od takich wyroków to wcale nie jest taka prosta sprawa. Pierwszym zdziwieniem było to, że wice przewodnicząca Sądu Rejonowego uznała, że trzeba ustalić wartość przedmiotu sporu. Wydawać by się mogło, że zostało to ustalone przy jego złożeniu, ale najwyraźniej wice przewodniczącej to nie satysfakcjonowało. Z drugiej strony w jakimś dziwnym rozdwojeniu jaźni wyznaczyła nam opłatę od apelacji zupełnie jakby wartość przedmiotu sporu została już ustalona. Poczuliśmy się jak w domu wariatów. Jednak wyznaczoną zapłatę uiściliśmy. Na zobowiązanie do podania przedmiotu sporu odpowiedzieliśmy, że nie jesteśmy jej w stanie ustalić, co zresztą było zgodne z prawdą, bo w tym momencie już naprawdę nie wiedzieliśmy nie tylko czego dotyczył wyrok, ale nawet jakiej nieruchomości dotyczył, bo przecież z bełkotu zawartego w uzasadnieniu wynikało, ze nie jest to nieruchomość naprawdę istniejąca pod adresem ćwoczej nieruchomości. W takich sytuacjach opłatę powinien wyznaczyć sąd. Jest nawet na to odpowiedni paragraf. Jednak najwyraźniej wice przewodnicząca o tych przepisach zapomniała, podobnie jak o swoim piśmie wyznaczającym opłatę i naszym uiszczeniu tej opłaty. Po prostu poświadczywszy, że nie spełniliśmy warunków formalnych odrzuciła apelację.
Co właściwie pokazuje w jaki sposób sąd może prostym sposobem odrzucić niewygodna apelację, wniosek czy pozew. Jak się okazało później. opisany trik wchodził w zakres uprawnień wice przewodniczącej bo podobne stosowała jeszcze kilkukrotnie. Zresztą przy aplauzie Sądu Okręgowego. Ale to już trochę inna bajka.
Wyrok wydany w tej sprawie w 2012 jest najstarszym znanym nam dokumentem w którym Sąd Rejonowy explicite potwierdził, że uznaje inny stan prawny i faktyczny ćwoczej nieruchomości (w konsekwentnie prowadzonych księgach wieczystych są to stany tożsame) niż te które istnieją w rzeczywistości. O samym wyroku i odmowie jego usunięcia już pisaliśmy tutaj, Jednak proces, który doprowadził do jego wydania i uprawomocnienia zasługuje również na opisanie. Nie ukrywamy, że cała sprawa wzięła nas przez zaskoczenie. Nie przypuszczaliśmy wówczas, że jakikolwiek sąd może sobie pozwalać na wystawianie dokumentów wskazujących, że nie absolutnie nie wierzy w zapisy prowadzonych przez niego ksiąg wieczystych (nawet wtedy gdy ich zapisy są dobrze udokumentowane i odzwierciedlają istniejący stan faktyczny). Tym bardziej nie podejrzewaliśmy, że sędzia może przypisywać sobie prawo do ignorowania ich zapisów ot tak sobie. I to bez ujawnienia niczego co by wskazywało, ze za poświadczeniem innego stanu prawnego stoi coś więcej niż to, że nas po prostu nie lubi.
Naiwnie więc wzięliśmy za dobra monetę, to, ze wyłączono do oddzielnego postępowania ustalenie ważności umowy pomiędzy współwłaścicielami z pozwu, którego celem było ustalenie kwoty, która pani Sąsiadka musi łożyć na utrzymanie współwłasności. Na tym etapie naprawdę wierzyliśmy, że sprawa sądowa jest dobrym sposobem, aby ustalić dlaczego Pani Sąsiadka uzasadniając to "stosunkami dobrosąsiedzkimi" wchodzi w nasze prawa prawa i zachowuje się jakby to do niej należała cała nieruchomość lub przynajmniej znaczna część tego co jest naszą własnością. Wydawało nam się, że jawność postępowania przed sądami jest gwarancją ujawnienia wszelkich roszczeń jakie ma pani Sąsiadka i ustalenia czy mają jakiekolwiek podstawy (co zresztą w świetle posiadanych dokumentów wydaje się praktycznie niemożliwe). Jednak sędzia nie miał zamiaru niczego jawnie ustalać. Po prostu wydał wyrok, który z nasza rzeczywistością (czyli tą, która można zobaczyć i która jest udokumentowana w księgach wieczystych) nie miał nic wspólnego, co zresztą wynikało jasno z zawijasów i przeinaczeń od jakich roiło się w wyroku i jego uzasadnieniu.
Byliśmy oburzeni, ale naiwnie myśleliśmy, że sprawę wyjaśni się poprzez apelację. Nie wiedzieliśmy, że z apelacjami od takich wyroków to wcale nie jest taka prosta sprawa. Pierwszym zdziwieniem było to, że wice przewodnicząca Sądu Rejonowego uznała, że trzeba ustalić wartość przedmiotu sporu. Wydawać by się mogło, że zostało to ustalone przy jego złożeniu, ale najwyraźniej wice przewodniczącej to nie satysfakcjonowało. Z drugiej strony w jakimś dziwnym rozdwojeniu jaźni wyznaczyła nam opłatę od apelacji zupełnie jakby wartość przedmiotu sporu została już ustalona. Poczuliśmy się jak w domu wariatów. Jednak wyznaczoną zapłatę uiściliśmy. Na zobowiązanie do podania przedmiotu sporu odpowiedzieliśmy, że nie jesteśmy jej w stanie ustalić, co zresztą było zgodne z prawdą, bo w tym momencie już naprawdę nie wiedzieliśmy nie tylko czego dotyczył wyrok, ale nawet jakiej nieruchomości dotyczył, bo przecież z bełkotu zawartego w uzasadnieniu wynikało, ze nie jest to nieruchomość naprawdę istniejąca pod adresem ćwoczej nieruchomości. W takich sytuacjach opłatę powinien wyznaczyć sąd. Jest nawet na to odpowiedni paragraf. Jednak najwyraźniej wice przewodnicząca o tych przepisach zapomniała, podobnie jak o swoim piśmie wyznaczającym opłatę i naszym uiszczeniu tej opłaty. Po prostu poświadczywszy, że nie spełniliśmy warunków formalnych odrzuciła apelację.
Co właściwie pokazuje w jaki sposób sąd może prostym sposobem odrzucić niewygodna apelację, wniosek czy pozew. Jak się okazało później. opisany trik wchodził w zakres uprawnień wice przewodniczącej bo podobne stosowała jeszcze kilkukrotnie. Zresztą przy aplauzie Sądu Okręgowego. Ale to już trochę inna bajka.
3. Sprawa I C 824/12 czyli powtórka z (sądowej) rozrywki?
Sprawa powstała, gdy od pozwu w którym chodziło o to aby przymusić panią Sąsiadkę by zaczęła łożyć na utrzymanie nieruchomości wyłączono decyzją sędziego wszystko z wyjątkiem wniosku o ustalenie ważności umowy quoad usum, w której poprzedni właściciele ustalili szereg zasad korzystania z nieruchomości i postanowili, z będą one również obowiązywały ich następców prawnych. Wnieśliśmy o ustalenie ważności tej umowy dlatego, że pani Sąsiadka ciągle twierdziła, ze ona jest nieważna, ale zgodnie ze swoim zwyczajem nie mówiła dlaczego. Było to tym bardziej dziwne, ze szereg ustaleń tej umowy było widocznych gołym okiem i pani Sąsiadka bynajmniej nie miała zamiaru z nich rezygnować traktując je jako "dobro oczywiste". Uznaliśmy, że wniesienie o ustalenie ważności tej umowy jest dobrym sposobem na przymuszenie jej do złożenia wyjaśnień w tej kwestii.
Sąd do tej pory nie raczył nam wyjaśnić dlaczego właśnie ważność wspomnianej umowy uznano za warta oddzielnego przeprocesowania. W każdym razie przeprocesowano ją w sposób opisany powyżej (....) i tutaj (...). Nie wyjaśniło to co prawda dlaczego pani Sąsiadka uważała umowę za nieważną (pomimo iż z jej ustaleń korzysta), ale pokazało, że Sąd Rejonowy nie przyjmuje do wiadomości tego, ze ćwocza nieruchomość istnieje pomimo iż jest pięknie opisana w księgach wieczystych i każdy sędzia może w każdej chwili zobaczyć, że na jej miejscu nie ma nic innego. Wystarczy odbyć tylko 4 kilometrowy spacerek.
Po zapłaceniu frycowego jakim było niewątpliwie pozwolenie na unieważnienie przez sąd umowy (która opisywała stan faktyczny nieruchomości i której podstawą były prawa ujawnione w księgach wieczystych), do unieważnienia której żadnych uprawnień nie miał, po poświadczeniu rzekomego istnienia innego stanu prawnego i faktycznego (na co nie przedstawił ani kawałka dowodu), zaczęliśmy z podejrzliwością patrzeć co dalej Sąd będzie wyprawiał. Sąd nie zwiódł, bowiem zaczął przesyłać dokumenty w których wynikało, że sprawa I C 824/12 (czyli ta zajmująca się resztą pozwu) dotyczy bynajmniej nie ponoszenia ciężaru utrzymania nieruchomości, ale ..... nieistnienia jakiegoś stosunku prawnego. Zażądaliśmy wyjaśnienia, z łatwym do przewidzenia skutkiem. Sprawa nawet zaniepokoiła panią Sąsiadkę, która na rozprawie zaczęła zadawać w tej kwestii pytania, których oczywiście nigdzie nie zaprotokołowano.
Profilaktycznie więc przedyktowaliśmy do protokołu dokładny opis stanu prawnego nieruchomości i numery ksiąg wieczystych. które to dokumentują i wnieśliśmy o wyłączenie sędziego. I czekamy co będzie dalej.
A swoją droga to fantazja tutejszego sądu zdaje się nie znać granic. Podobnie jak wola jej przekuwania w dokumenty państwowe. W końcu próba zrobienia ze sprawy o koszty utrzymania posesji dwóch spraw o nieistnienie stosunku prawnego pozbawionych jakiegokolwiek punktu zaczepienia w rzeczywistości udokumetowanej m. in w prowadzonych przez ten sąd księgach wieczystych - wydaje się być naprawdę cyrkowym osiągnięciem. Tm bardziej, że tak z formalnego punktu widzenia to nigdy żadnego wniosku o "nieistnienie stosunku prawnego" nie składaliśmy.....
Sprawa powstała, gdy od pozwu w którym chodziło o to aby przymusić panią Sąsiadkę by zaczęła łożyć na utrzymanie nieruchomości wyłączono decyzją sędziego wszystko z wyjątkiem wniosku o ustalenie ważności umowy quoad usum, w której poprzedni właściciele ustalili szereg zasad korzystania z nieruchomości i postanowili, z będą one również obowiązywały ich następców prawnych. Wnieśliśmy o ustalenie ważności tej umowy dlatego, że pani Sąsiadka ciągle twierdziła, ze ona jest nieważna, ale zgodnie ze swoim zwyczajem nie mówiła dlaczego. Było to tym bardziej dziwne, ze szereg ustaleń tej umowy było widocznych gołym okiem i pani Sąsiadka bynajmniej nie miała zamiaru z nich rezygnować traktując je jako "dobro oczywiste". Uznaliśmy, że wniesienie o ustalenie ważności tej umowy jest dobrym sposobem na przymuszenie jej do złożenia wyjaśnień w tej kwestii.
Sąd do tej pory nie raczył nam wyjaśnić dlaczego właśnie ważność wspomnianej umowy uznano za warta oddzielnego przeprocesowania. W każdym razie przeprocesowano ją w sposób opisany powyżej (....) i tutaj (...). Nie wyjaśniło to co prawda dlaczego pani Sąsiadka uważała umowę za nieważną (pomimo iż z jej ustaleń korzysta), ale pokazało, że Sąd Rejonowy nie przyjmuje do wiadomości tego, ze ćwocza nieruchomość istnieje pomimo iż jest pięknie opisana w księgach wieczystych i każdy sędzia może w każdej chwili zobaczyć, że na jej miejscu nie ma nic innego. Wystarczy odbyć tylko 4 kilometrowy spacerek.
Po zapłaceniu frycowego jakim było niewątpliwie pozwolenie na unieważnienie przez sąd umowy (która opisywała stan faktyczny nieruchomości i której podstawą były prawa ujawnione w księgach wieczystych), do unieważnienia której żadnych uprawnień nie miał, po poświadczeniu rzekomego istnienia innego stanu prawnego i faktycznego (na co nie przedstawił ani kawałka dowodu), zaczęliśmy z podejrzliwością patrzeć co dalej Sąd będzie wyprawiał. Sąd nie zwiódł, bowiem zaczął przesyłać dokumenty w których wynikało, że sprawa I C 824/12 (czyli ta zajmująca się resztą pozwu) dotyczy bynajmniej nie ponoszenia ciężaru utrzymania nieruchomości, ale ..... nieistnienia jakiegoś stosunku prawnego. Zażądaliśmy wyjaśnienia, z łatwym do przewidzenia skutkiem. Sprawa nawet zaniepokoiła panią Sąsiadkę, która na rozprawie zaczęła zadawać w tej kwestii pytania, których oczywiście nigdzie nie zaprotokołowano.
Profilaktycznie więc przedyktowaliśmy do protokołu dokładny opis stanu prawnego nieruchomości i numery ksiąg wieczystych. które to dokumentują i wnieśliśmy o wyłączenie sędziego. I czekamy co będzie dalej.
A swoją droga to fantazja tutejszego sądu zdaje się nie znać granic. Podobnie jak wola jej przekuwania w dokumenty państwowe. W końcu próba zrobienia ze sprawy o koszty utrzymania posesji dwóch spraw o nieistnienie stosunku prawnego pozbawionych jakiegokolwiek punktu zaczepienia w rzeczywistości udokumetowanej m. in w prowadzonych przez ten sąd księgach wieczystych - wydaje się być naprawdę cyrkowym osiągnięciem. Tm bardziej, że tak z formalnego punktu widzenia to nigdy żadnego wniosku o "nieistnienie stosunku prawnego" nie składaliśmy.....
4. I Ns 313/10 czyli o wizji lokalnej
Nie pamiętamy już dokładnie powodów dla których wydzieliliśmy remont tarasu i tarasiku do oddzielnego postępowania. Najprawdopodobniej uznaliśmy, że sprawa jest ewidentna i paląca i chcieliśmy mieć pewność, ze zostanie przeprocesowana szybko. Oczywiście nie została. I jak łatwo zauważyć minęło pięć lat i wiele płatów farby i tynku odpadło na skutek nieszczelności tarasów.(link galeria)
Patrząc z perspektywy czasu złożenie oddzielnego pozwu dotyczącego elementów "przybudówki" zwieńczonej tarasem było bardzo dobrym pomysłem, bo coraz więcej faktów wskazuje, że w alternatywnej rzeczywistości (czyli tej, która nie ma nic wspólnego z tym co rzeczywiście istnieje i jest ujawnione w księgach wieczystych, wypisie z ewidencji pełniącej rolę katastru i innych dokumentach) w która zdają się wierzyć instytucje państwowe - ten element budynku nie istnieje. Nie trudno więc zgadnąć, ze sprawa ma interesujący przebieg.
Szkoda, ze nie byliśmy tego wtedy świadomi, ale najprawdopodobniej napięcie sięgnęło zenitu w chwili gdy sędzia zażyczył sobie wizji lokalnej. I mamy wrażenie, że się trochę zdenerwował, gdy przybywszy na miejsce ten element nieruchomości, jednak zobaczył. Trzeba uczciwie przyznać, że opisał go nadzwyczaj solidnie, łącznie kilkuletnią roślinnością, która "przybudówkę" obrasta (co właściwie wykluczało jego niedawne dostawienie). Co prawda zdziwiło nas jednak nawet wtedy to, że budynek mieszkalny sędzia opisał jako dwukondygnacyjny, co wydaje się mocno nieprecyzyjne i budzi niepokojące skojarzenie z pozwoleniem na "nadbudowę" na planach nieistniejącego budynku, które w 1993 roku wydał burmistrz miasta M**. Co prawda jak można się było łatwo zorientować rzekoma "nadbudowa", była w istocie adaptacją strychu i została wykonana w rzeczywiście istniejącym budynku. W powiecie g** różne rzeczy się zdarzają i lepiej na wszystko zwracać uwagę. Może jednak stajemy się trochę zbyt podejrzliwi....
Gwiazdą wizji lokalnej była jednak Pani Prawnik pani Sąsiadki, która poświęciła dużo energii żeby wykazać, że nasze pomieszczenia nie są wykorzystywane jako pomieszczenia mieszkalne (pomimo iż nigdy nie ukrywaliśmy, ze zostaliśmy zmuszeni do zaprzestania zamieszkiwania na posesji po ataku astmy), a poza tym zachowywała się jak zwykle czyli jakby szukała gdzie schowaliśmy dodatkowy lokal mieszkalny. Musimy ze wstydem przyznać, ze dopóki nie zorientowaliśmy się, że Pani Sąsiadka, my i instytucje państwowe żyjemy w kilku nie przystających do siebie rzeczywistościach prawnych (a być może nawet faktycznych), to podejrzewaliśmy, ze pani Prawnik uciekła z wariatkowa. Poza szukaniem gdzie schowaliśmy jakiś lokal mieszkalny (co dawało naprawdę komiczne efekty), miała zwyczaj straszenia nas sądami (pomimo iż to my składaliśmy kolejne pozwy a nie ona), oskarżania nas o wyszczucie kogoś z domu, twierdzenia, że nas oszukano, że mamy "nieważne" papiery. Poza tym twierdziła, że ma prawo do zarządzania nieruchomością podobno z upoważnienia pani Sąsiadki. Szczerze żałujemy, że zniknęła zaraz po wizji lokalnej czyli zanim zdążyliśmy się zorientować w całej hucpie. Teraz myślimy,że mogła być nawet dobrym prawnikiem i z chęcią byśmy z nią pogadali.....
Z perspektywy czasu nie możemy się nadziwić, ze stwierdziwszy "organoleptycznie", że na miejscu ćwoczej nieruchomości" znajduje się "ćwocza nieruchomość (czyli ta opisana w konsekwentnie w prowadzonych księgach wieczystych oraz załączonym do akt sprawy 5-letnim obowiązkowym przeglądzie technicznym) i że nie ma na niej śladu po świeżych przebudowach, a taras i tarasik przeciekają dokładnie tak jak to jest opisane we wspomnianym przeglądzie, sędzia wcale nie zmienił sposobu prowadzenia sprawy..
Naprawdę fascynuje nas co może być przekazywane poza aktami sprawy, że sprawia iż wszyscy przestają wierzyć nie tylko w rejestry i dokumenty cieszące się ustawowo domniemaniem wiarygodności (takie jak księgi wieczyste czy akty notarialne) ale również w to co widzą własnymi oczami. Najbardziej jednak intryguje nas dlaczego za wiarygodne uważa się coś o czym nam nawet nie można powiedzieć......
Nie pamiętamy już dokładnie powodów dla których wydzieliliśmy remont tarasu i tarasiku do oddzielnego postępowania. Najprawdopodobniej uznaliśmy, że sprawa jest ewidentna i paląca i chcieliśmy mieć pewność, ze zostanie przeprocesowana szybko. Oczywiście nie została. I jak łatwo zauważyć minęło pięć lat i wiele płatów farby i tynku odpadło na skutek nieszczelności tarasów.(link galeria)
Patrząc z perspektywy czasu złożenie oddzielnego pozwu dotyczącego elementów "przybudówki" zwieńczonej tarasem było bardzo dobrym pomysłem, bo coraz więcej faktów wskazuje, że w alternatywnej rzeczywistości (czyli tej, która nie ma nic wspólnego z tym co rzeczywiście istnieje i jest ujawnione w księgach wieczystych, wypisie z ewidencji pełniącej rolę katastru i innych dokumentach) w która zdają się wierzyć instytucje państwowe - ten element budynku nie istnieje. Nie trudno więc zgadnąć, ze sprawa ma interesujący przebieg.
Szkoda, ze nie byliśmy tego wtedy świadomi, ale najprawdopodobniej napięcie sięgnęło zenitu w chwili gdy sędzia zażyczył sobie wizji lokalnej. I mamy wrażenie, że się trochę zdenerwował, gdy przybywszy na miejsce ten element nieruchomości, jednak zobaczył. Trzeba uczciwie przyznać, że opisał go nadzwyczaj solidnie, łącznie kilkuletnią roślinnością, która "przybudówkę" obrasta (co właściwie wykluczało jego niedawne dostawienie). Co prawda zdziwiło nas jednak nawet wtedy to, że budynek mieszkalny sędzia opisał jako dwukondygnacyjny, co wydaje się mocno nieprecyzyjne i budzi niepokojące skojarzenie z pozwoleniem na "nadbudowę" na planach nieistniejącego budynku, które w 1993 roku wydał burmistrz miasta M**. Co prawda jak można się było łatwo zorientować rzekoma "nadbudowa", była w istocie adaptacją strychu i została wykonana w rzeczywiście istniejącym budynku. W powiecie g** różne rzeczy się zdarzają i lepiej na wszystko zwracać uwagę. Może jednak stajemy się trochę zbyt podejrzliwi....
Gwiazdą wizji lokalnej była jednak Pani Prawnik pani Sąsiadki, która poświęciła dużo energii żeby wykazać, że nasze pomieszczenia nie są wykorzystywane jako pomieszczenia mieszkalne (pomimo iż nigdy nie ukrywaliśmy, ze zostaliśmy zmuszeni do zaprzestania zamieszkiwania na posesji po ataku astmy), a poza tym zachowywała się jak zwykle czyli jakby szukała gdzie schowaliśmy dodatkowy lokal mieszkalny. Musimy ze wstydem przyznać, ze dopóki nie zorientowaliśmy się, że Pani Sąsiadka, my i instytucje państwowe żyjemy w kilku nie przystających do siebie rzeczywistościach prawnych (a być może nawet faktycznych), to podejrzewaliśmy, ze pani Prawnik uciekła z wariatkowa. Poza szukaniem gdzie schowaliśmy jakiś lokal mieszkalny (co dawało naprawdę komiczne efekty), miała zwyczaj straszenia nas sądami (pomimo iż to my składaliśmy kolejne pozwy a nie ona), oskarżania nas o wyszczucie kogoś z domu, twierdzenia, że nas oszukano, że mamy "nieważne" papiery. Poza tym twierdziła, że ma prawo do zarządzania nieruchomością podobno z upoważnienia pani Sąsiadki. Szczerze żałujemy, że zniknęła zaraz po wizji lokalnej czyli zanim zdążyliśmy się zorientować w całej hucpie. Teraz myślimy,że mogła być nawet dobrym prawnikiem i z chęcią byśmy z nią pogadali.....
Z perspektywy czasu nie możemy się nadziwić, ze stwierdziwszy "organoleptycznie", że na miejscu ćwoczej nieruchomości" znajduje się "ćwocza nieruchomość (czyli ta opisana w konsekwentnie w prowadzonych księgach wieczystych oraz załączonym do akt sprawy 5-letnim obowiązkowym przeglądzie technicznym) i że nie ma na niej śladu po świeżych przebudowach, a taras i tarasik przeciekają dokładnie tak jak to jest opisane we wspomnianym przeglądzie, sędzia wcale nie zmienił sposobu prowadzenia sprawy..
Naprawdę fascynuje nas co może być przekazywane poza aktami sprawy, że sprawia iż wszyscy przestają wierzyć nie tylko w rejestry i dokumenty cieszące się ustawowo domniemaniem wiarygodności (takie jak księgi wieczyste czy akty notarialne) ale również w to co widzą własnymi oczami. Najbardziej jednak intryguje nas dlaczego za wiarygodne uważa się coś o czym nam nawet nie można powiedzieć......
5. Sprawa I Ns 253/10 - czyli o ekspertach.
Jest to jedna z szeregu spraw, które wnieśliśmy chcąc ubić dwa ptaki jednym kamieniem. Po pierwsze chcieliśmy doprowadzić budynek gospodarczy znajdujący się na ćwoczej nieruchomości nie tylko do stanu spełniającego normy budowlane, ale również do stanu w którym nie raziłby oka. Po drugie chcieliśmy ustalić w jawnym postępowaniu z czego pani Sąsiadka wywodzi swoje prawa do decydowania o tym co się dzieje na nieruchomości. Bo przecież nie z tytułu posiadania 1/6 udziałów w częściach wspólnych i "stosunków dobrosąsiedzkich". Te ostatnie nie polegają w końcu na tym, że rządzi ten co ma niecałe 20%. No chyba, że ma złota akcje, ale takiej ani pani Sąsiadka nie pokazała, ani nikt o jej istnieniu nie poinformował.
Sprawa właściwie była prosta. Mieliśmy obowiązkowy 5-letni przegląd techniczny z opisami koniecznych remontów i 5/6 udziałów w częściach wspólnych. Co prawda w pozwie opisaliśmy się znowu jako "posiadacze", ale do akt sprawy został dołączony wypis w ksiąg wieczystych. Poza tym ustalenie tytułu własności czy władania powinno być pierwszą czynnością jaką sędzia prowadzący sprawę miał obowiązek podjąć. Nie jesteśmy pewni czy nie powinno się takich spraw wyjaśniać jeszcze przed wejściem sprawy na wokandę..
Oczywiście nic takiego się ne stało. Sąd Rejonowy w G*** nie ma najwyraźniej zwyczaju dokonywania jawnych ustaleń stanu prawnego nieruchomości będącej przedmiotem pozwu. Za to chyba jakieś niejawne ustalenia za naszymi plecami dokonane zostały, bo sprawa dalej toczyła się jakby dotyczyła innej nieruchomości. Po pierwsze obowiązkowy 5-letni przegląd techniczny został całkowicie zignorowany i sędzia nakazał dokonanie ekspertyz przez biegłego sądowego. Czy sędzia miał prawo zignorować wykonany z nakazu prawa dokument? Jeżeli dotyczył nieruchomości będącej przedmiotem sprawy to nie za bardzo. Ale wygląda na to, że, podobnie jak w przypadku innych spraw dotyczących ćwoczej nieruchomości, ta tez w pewnym momencie zaczęła się toczyć tak jakby na jej miejscu znajdowało się coś całkiem innego.
Z opinii wystawionej przez eksperta wcale nie wynikało, ze dotyczy budynku gospodarczego znajdującego się na ćwoczej nieruchomości. Niby zdjęcia się zgadzały, ale wycena kosztów remontu 78m2 budynku na 3 tys złotych to suma absurdalna. Tym bardziej jeżeli się weźmie pod uwagę, ze w grę wchodziła m. in naprawa dachu, lewara, odkorniczenie i zmiana powłoki malarskiej po zagruntowaniu. 3 tys złotych wskazywało na bardzo malutki budyneczek.
Ponieważ jednak suma 3 tys złotych nie odpowiadała Pani Sąsiadce, która twardo twierdziła (o ile dobrze pamiętamy), że chce budynek rozebrać - sędzia nakazał ekspertowi ocenić opłacalność remontu. Ekspert uznał, ze remont jest nieopłacalny (przypominamy, ze chodziło o 3 tys złotych na remont 78m2 budynku) czyli jak domniemamy zalecił rozbiórkę.
Pomijając absurdalność całej oceny, nie da się ukryć, ze aby wnosić sądownie o rozbiórkę budowli trzeba mieć co najmniej ponad połowę udziałów. Tak wynika z zapisów prawa. Myśmy tego wniosku nie składali. Pozostaje więc pytanie. Kto w rozumieniu sędziego jest właścicielem co najmniej ponad połowy udziałów w budynku gospodarczym na ćwoczej nieruchomości? Pani Sąsiadka czy ktoś kogo nawet nie ujawniono w trakcie rozprawy. I co w rozumieniu sędziego znajduje się na miejscu budynku gospodarczego skoro wydanie nawet 3 tysięcy na remont przekracza koszty jego odtworzenia?
Jest to jedna z szeregu spraw, które wnieśliśmy chcąc ubić dwa ptaki jednym kamieniem. Po pierwsze chcieliśmy doprowadzić budynek gospodarczy znajdujący się na ćwoczej nieruchomości nie tylko do stanu spełniającego normy budowlane, ale również do stanu w którym nie raziłby oka. Po drugie chcieliśmy ustalić w jawnym postępowaniu z czego pani Sąsiadka wywodzi swoje prawa do decydowania o tym co się dzieje na nieruchomości. Bo przecież nie z tytułu posiadania 1/6 udziałów w częściach wspólnych i "stosunków dobrosąsiedzkich". Te ostatnie nie polegają w końcu na tym, że rządzi ten co ma niecałe 20%. No chyba, że ma złota akcje, ale takiej ani pani Sąsiadka nie pokazała, ani nikt o jej istnieniu nie poinformował.
Sprawa właściwie była prosta. Mieliśmy obowiązkowy 5-letni przegląd techniczny z opisami koniecznych remontów i 5/6 udziałów w częściach wspólnych. Co prawda w pozwie opisaliśmy się znowu jako "posiadacze", ale do akt sprawy został dołączony wypis w ksiąg wieczystych. Poza tym ustalenie tytułu własności czy władania powinno być pierwszą czynnością jaką sędzia prowadzący sprawę miał obowiązek podjąć. Nie jesteśmy pewni czy nie powinno się takich spraw wyjaśniać jeszcze przed wejściem sprawy na wokandę..
Oczywiście nic takiego się ne stało. Sąd Rejonowy w G*** nie ma najwyraźniej zwyczaju dokonywania jawnych ustaleń stanu prawnego nieruchomości będącej przedmiotem pozwu. Za to chyba jakieś niejawne ustalenia za naszymi plecami dokonane zostały, bo sprawa dalej toczyła się jakby dotyczyła innej nieruchomości. Po pierwsze obowiązkowy 5-letni przegląd techniczny został całkowicie zignorowany i sędzia nakazał dokonanie ekspertyz przez biegłego sądowego. Czy sędzia miał prawo zignorować wykonany z nakazu prawa dokument? Jeżeli dotyczył nieruchomości będącej przedmiotem sprawy to nie za bardzo. Ale wygląda na to, że, podobnie jak w przypadku innych spraw dotyczących ćwoczej nieruchomości, ta tez w pewnym momencie zaczęła się toczyć tak jakby na jej miejscu znajdowało się coś całkiem innego.
Z opinii wystawionej przez eksperta wcale nie wynikało, ze dotyczy budynku gospodarczego znajdującego się na ćwoczej nieruchomości. Niby zdjęcia się zgadzały, ale wycena kosztów remontu 78m2 budynku na 3 tys złotych to suma absurdalna. Tym bardziej jeżeli się weźmie pod uwagę, ze w grę wchodziła m. in naprawa dachu, lewara, odkorniczenie i zmiana powłoki malarskiej po zagruntowaniu. 3 tys złotych wskazywało na bardzo malutki budyneczek.
Ponieważ jednak suma 3 tys złotych nie odpowiadała Pani Sąsiadce, która twardo twierdziła (o ile dobrze pamiętamy), że chce budynek rozebrać - sędzia nakazał ekspertowi ocenić opłacalność remontu. Ekspert uznał, ze remont jest nieopłacalny (przypominamy, ze chodziło o 3 tys złotych na remont 78m2 budynku) czyli jak domniemamy zalecił rozbiórkę.
Pomijając absurdalność całej oceny, nie da się ukryć, ze aby wnosić sądownie o rozbiórkę budowli trzeba mieć co najmniej ponad połowę udziałów. Tak wynika z zapisów prawa. Myśmy tego wniosku nie składali. Pozostaje więc pytanie. Kto w rozumieniu sędziego jest właścicielem co najmniej ponad połowy udziałów w budynku gospodarczym na ćwoczej nieruchomości? Pani Sąsiadka czy ktoś kogo nawet nie ujawniono w trakcie rozprawy. I co w rozumieniu sędziego znajduje się na miejscu budynku gospodarczego skoro wydanie nawet 3 tysięcy na remont przekracza koszty jego odtworzenia?
6. Sprawa I C 335/12 czyli sprawa o nie wiadomo co
Cała sprawa jest co najmniej absurdalna. Zacznijmy od tego, że nie jest do końca jasne o co jest pozew złożony przez panią Sąsiadkę czy o "przywrócenie poprzedniego stanu posiadania" (cokolwiek to znaczy) jak jest napisane w pozwie i ostatnim piśmie procesowym czy o "uwspólnienie zaworu" czyli stworzenie nowej sytuacji prawnej, jak to jest opisane w innym piśmie procesowym. Biorąc pod uwagę dotychczasowa logikę działań szczególnie Sądu Rejonowego nie jesteśmy nawet pewni czy dla kogokolwiek poza nami te sprawy się wykluczają.
Bez względu na to czego sprawa dotyczy nie jest nawet jasne z czego pani Sąsiadka wywodzi swoja legitymacje procesową (czyli prawo do nękania nas pozwem). Jedynym materiałem dowodowym jaki dołączyła jest jej akt notarialny. Nie ma natomiast ani kawałka dokumentu na istnienie tego co jest przedmiotem sprawy bez względu na to co nim jest. Po pierwsze więc nie ma ani kawałka dowodu na to, ze Pani Sąsiadka nie jest w pełnym władaniu wszystkiego co do niej należy (jeżeli przedmiotem sprawy jest to co jest w tytule pozwu). Po drugie (jeżeli przedmiotem sprawy jest treść pozwu, która zdaje się nie mieć nic wspólnego z jego tytułem) nie ma ani kawałka dowodu na istnienie legalnej i sprawnej instalacji wodno-kanalizacyjnej czemu się chyba nie należy dziwić, bo według naszej wiedzy legalnej instalacji po prostu nie ma. Po trzecie (jeżeli przedmiotem sprawy jest to co wynika z jednego z pism procesowych) nie ma ani kawałka dowodu istnienia zaworu zdolnego do obsługi jeszcze jednego lokalu mieszkalnego i w ogóle istnienia warunków technicznych dla doprowadzenia wody na poddasze. W końcu wiąże się to z powstaniem pomieszczeń o dużej wilgotności, a mamy coraz większe podejrzenie, ze jedzona przez korniki więźba dachowa może tego długo nie wytrzymać. Poza tym pozostaje niejasne dlaczego zamiast wystąpić o podłączenie wody do jej lokalu mieszkalnego Pani sąsiadka próbuje "uwspólnić" coś co jest naszą własnością i jakie ma ku temu podstawy.
Gdyby nie nasze poprzednie doświadczenia z "wizjami lokalnymi", które najczęściej prowadzą do powstania dokumentów świadczących, że przeprowadzający je lokalny funkcjonariusz widzi nie to co się tam w rzeczywistości znajduje, ale coś co może wynikać tylko z jakiś czynionych poza naszymi plecami "ustaleń", to poparlibyśmy wniosek o jej przeprowadzenie obiema rękami. Solidnie przeprowadzona wizja lokalna pokazałaby, że pozew o przywrócenie "stanu poprzedniego" jest w istocie w najlepszym przypadku wnioskiem o nakazanie nam zalania domu poprzez wprowadzenie wody do zniszczonej instalacji, a w najgorszym wnioskiem o oddanie części naszej własności. Wniosku o "uwspólnienie zaworu" nie będziemy, wobec istniejących warunków technicznych, nawet komentować...
Brak dokumentacji i określonego przedmiotu sprawy jednak najwyraźniej jest uważany w Sądzie (nie tylko rejonowym) za niewielki problem. W końcu podobno nawet kłamstwo powtórzone pewną ilość razy staje się prawdą. A co dopiero mówić o skromnej instalacji, czy innych prawach, które sąd pozwala najwyraźniej wyczarować siłą zdarzeń, (które z hydraulika, budownictwem, czy poszanowaniem prawa własności nic wspólnego nie maja) oraz aktów prawnych. Jak rozumiemy z pozwu i pism procesowych istnienie jakiś bliżej nieokreślonych praw lub instalacji czy zaworu zdolnego obsłużyć 3 lokale mieszkalne wynika z
1. poinformowanie przez powódkę policji o tym, że pozwana (przed okresem minus 20 stopniowych mrozów w nieogrzewanym budynku) odcięła dopływ wody i fakt przyjazdu policji na interwencje po tym zgłoszeniu
2. fakt zdemontowania przez powódkę " zamkniętego zamka do drzwi na własny koszt, aby odkręcić ponownie zawór i móc normalnie korzystać z wody. Obecni byli przy tym świadkowie (nazwiska 3 osób)"
3. art. 47 Kc
4. akt notarialny zakupu pani Sąsiadki
5. art. 206 i art. 222 Kc i art. 13 iisl I i 2 ustawy o własności lokali.
6. CV CZ 198/2001 Postanowienie Sadu Najwyższego - Izba Cywilna z dnia 19 firudnla 2001 r.
7. Ustawy o własności lokali.
8. uchwały Sądu Najwyższego z. dnia 28 sierpnia 1997 r III CZP 36/97 (OSNC 1998/1) jak rozumiemy w sprawie centralnego ogrzewania
9. art. 49 § 1 Kc, wyjaśnienia Sądu Najwyższego
10. wyrok Sądu najwyższego z 18 czerwca 2004 r., 11 CK 359/03,
11. Uchwaly Składu Siedmiu Sędziów Sadu Najwyższego - Izba Cywilna z dnia 8 marca 2006 r. III CZP 105/2005.
12. Wyroku z dnia 13 maja 2004 r. III SK 39/2004 Sądu Najwyższego (jak rozumiemy dotyczył on majątku przedsiębiorstw)
13. Wyroków Sądu Najwyższego z dnia 26 lutego 2003 r. II CK 40/2002, z dnia 13 maja 2004 r. III SK 39/2004 oraz z dnia 3 grudnia 2004 r. IV CK 347/2004, (jak rozumiemy miały one coś wspólnego z przedsiębiorstwami energetycznymi)
14. dorobku judykatury Sądu Najwyższego w zakresie interpretacji art 48, 49, 191 Kc w stosunku do przedsiębiorstw.
15. uchwała , SN z dnia 28 sierpnia 1997 r III CZP 36/97,
16. SN z dnia 18 czerwca 2004 r.. II CK 359/03,
17. 64 art Konstytucji
W miarę możliwości zapoznaliśmy się z cytowanymi dokumentami i nie ma w nich nic o co miałoby związek ze sprawą. Po prostu nie zajmują się one ani legalizacją instalacji wodnej, ani warunkami technicznymi doprowadzenia wody do prywatnej nieruchomości, ani poszerzeniem praw własności czy władania kosztem innej osoby. Na marginesie chcemy zaznaczy że nie kwestionujemy, że każdy ma prawo do doprowadzenia wody do swojego mieszkania (jeżeli o to właśnie chodzi w pozwie, czego nie możemy być jednak wcale pewni), ale nie oznacza to, że każdy ma prawo do podłączenia się do i tak już niewydolnej instalacji sąsiada, lub wykorzystania sądu do legalizacji nielegalnych (i w chwili obecnej zniszczonych przez mróz ) przyłączy.
Jak więc widać od 2012 roku mamy na karku sprawę sadową, która, jeżeli potraktujemy tytuł pozwu dosłownie jest wnioskiem o przekazanie Pani Sąsiadce czegoś co jest naszą własnością. Jeżeli natomiast skupimy się na treść pozwu i potraktujemy ją dosłownie to jest według naszej wiedzy jest to de facto sprawa o sądowe wymuszenie dewastacji nieruchomości albo od piwnicy przez jej zalanie, albo od dachu poprzez zapewnienie dogodnych warunków dla rozwoju pleśni i korników. Chociaż w tym ostatnim wypadku może tak źle nie będzie w końcu zawór o którego uwspólnienie występuje pani Sąsiadka i tak nie był w stanie zapewnić wystarczającego przepływu wody nawet dla dwóch mieszkań, nawet przed tym jak pani Sąsiadka uznała, że napełnienie instalacji wodą przy minus 20 stopniowym mrozie to dobry pomysł.
Cała sprawa jest co najmniej absurdalna. Zacznijmy od tego, że nie jest do końca jasne o co jest pozew złożony przez panią Sąsiadkę czy o "przywrócenie poprzedniego stanu posiadania" (cokolwiek to znaczy) jak jest napisane w pozwie i ostatnim piśmie procesowym czy o "uwspólnienie zaworu" czyli stworzenie nowej sytuacji prawnej, jak to jest opisane w innym piśmie procesowym. Biorąc pod uwagę dotychczasowa logikę działań szczególnie Sądu Rejonowego nie jesteśmy nawet pewni czy dla kogokolwiek poza nami te sprawy się wykluczają.
Bez względu na to czego sprawa dotyczy nie jest nawet jasne z czego pani Sąsiadka wywodzi swoja legitymacje procesową (czyli prawo do nękania nas pozwem). Jedynym materiałem dowodowym jaki dołączyła jest jej akt notarialny. Nie ma natomiast ani kawałka dokumentu na istnienie tego co jest przedmiotem sprawy bez względu na to co nim jest. Po pierwsze więc nie ma ani kawałka dowodu na to, ze Pani Sąsiadka nie jest w pełnym władaniu wszystkiego co do niej należy (jeżeli przedmiotem sprawy jest to co jest w tytule pozwu). Po drugie (jeżeli przedmiotem sprawy jest treść pozwu, która zdaje się nie mieć nic wspólnego z jego tytułem) nie ma ani kawałka dowodu na istnienie legalnej i sprawnej instalacji wodno-kanalizacyjnej czemu się chyba nie należy dziwić, bo według naszej wiedzy legalnej instalacji po prostu nie ma. Po trzecie (jeżeli przedmiotem sprawy jest to co wynika z jednego z pism procesowych) nie ma ani kawałka dowodu istnienia zaworu zdolnego do obsługi jeszcze jednego lokalu mieszkalnego i w ogóle istnienia warunków technicznych dla doprowadzenia wody na poddasze. W końcu wiąże się to z powstaniem pomieszczeń o dużej wilgotności, a mamy coraz większe podejrzenie, ze jedzona przez korniki więźba dachowa może tego długo nie wytrzymać. Poza tym pozostaje niejasne dlaczego zamiast wystąpić o podłączenie wody do jej lokalu mieszkalnego Pani sąsiadka próbuje "uwspólnić" coś co jest naszą własnością i jakie ma ku temu podstawy.
Gdyby nie nasze poprzednie doświadczenia z "wizjami lokalnymi", które najczęściej prowadzą do powstania dokumentów świadczących, że przeprowadzający je lokalny funkcjonariusz widzi nie to co się tam w rzeczywistości znajduje, ale coś co może wynikać tylko z jakiś czynionych poza naszymi plecami "ustaleń", to poparlibyśmy wniosek o jej przeprowadzenie obiema rękami. Solidnie przeprowadzona wizja lokalna pokazałaby, że pozew o przywrócenie "stanu poprzedniego" jest w istocie w najlepszym przypadku wnioskiem o nakazanie nam zalania domu poprzez wprowadzenie wody do zniszczonej instalacji, a w najgorszym wnioskiem o oddanie części naszej własności. Wniosku o "uwspólnienie zaworu" nie będziemy, wobec istniejących warunków technicznych, nawet komentować...
Brak dokumentacji i określonego przedmiotu sprawy jednak najwyraźniej jest uważany w Sądzie (nie tylko rejonowym) za niewielki problem. W końcu podobno nawet kłamstwo powtórzone pewną ilość razy staje się prawdą. A co dopiero mówić o skromnej instalacji, czy innych prawach, które sąd pozwala najwyraźniej wyczarować siłą zdarzeń, (które z hydraulika, budownictwem, czy poszanowaniem prawa własności nic wspólnego nie maja) oraz aktów prawnych. Jak rozumiemy z pozwu i pism procesowych istnienie jakiś bliżej nieokreślonych praw lub instalacji czy zaworu zdolnego obsłużyć 3 lokale mieszkalne wynika z
1. poinformowanie przez powódkę policji o tym, że pozwana (przed okresem minus 20 stopniowych mrozów w nieogrzewanym budynku) odcięła dopływ wody i fakt przyjazdu policji na interwencje po tym zgłoszeniu
2. fakt zdemontowania przez powódkę " zamkniętego zamka do drzwi na własny koszt, aby odkręcić ponownie zawór i móc normalnie korzystać z wody. Obecni byli przy tym świadkowie (nazwiska 3 osób)"
3. art. 47 Kc
4. akt notarialny zakupu pani Sąsiadki
5. art. 206 i art. 222 Kc i art. 13 iisl I i 2 ustawy o własności lokali.
6. CV CZ 198/2001 Postanowienie Sadu Najwyższego - Izba Cywilna z dnia 19 firudnla 2001 r.
7. Ustawy o własności lokali.
8. uchwały Sądu Najwyższego z. dnia 28 sierpnia 1997 r III CZP 36/97 (OSNC 1998/1) jak rozumiemy w sprawie centralnego ogrzewania
9. art. 49 § 1 Kc, wyjaśnienia Sądu Najwyższego
10. wyrok Sądu najwyższego z 18 czerwca 2004 r., 11 CK 359/03,
11. Uchwaly Składu Siedmiu Sędziów Sadu Najwyższego - Izba Cywilna z dnia 8 marca 2006 r. III CZP 105/2005.
12. Wyroku z dnia 13 maja 2004 r. III SK 39/2004 Sądu Najwyższego (jak rozumiemy dotyczył on majątku przedsiębiorstw)
13. Wyroków Sądu Najwyższego z dnia 26 lutego 2003 r. II CK 40/2002, z dnia 13 maja 2004 r. III SK 39/2004 oraz z dnia 3 grudnia 2004 r. IV CK 347/2004, (jak rozumiemy miały one coś wspólnego z przedsiębiorstwami energetycznymi)
14. dorobku judykatury Sądu Najwyższego w zakresie interpretacji art 48, 49, 191 Kc w stosunku do przedsiębiorstw.
15. uchwała , SN z dnia 28 sierpnia 1997 r III CZP 36/97,
16. SN z dnia 18 czerwca 2004 r.. II CK 359/03,
17. 64 art Konstytucji
W miarę możliwości zapoznaliśmy się z cytowanymi dokumentami i nie ma w nich nic o co miałoby związek ze sprawą. Po prostu nie zajmują się one ani legalizacją instalacji wodnej, ani warunkami technicznymi doprowadzenia wody do prywatnej nieruchomości, ani poszerzeniem praw własności czy władania kosztem innej osoby. Na marginesie chcemy zaznaczy że nie kwestionujemy, że każdy ma prawo do doprowadzenia wody do swojego mieszkania (jeżeli o to właśnie chodzi w pozwie, czego nie możemy być jednak wcale pewni), ale nie oznacza to, że każdy ma prawo do podłączenia się do i tak już niewydolnej instalacji sąsiada, lub wykorzystania sądu do legalizacji nielegalnych (i w chwili obecnej zniszczonych przez mróz ) przyłączy.
Jak więc widać od 2012 roku mamy na karku sprawę sadową, która, jeżeli potraktujemy tytuł pozwu dosłownie jest wnioskiem o przekazanie Pani Sąsiadce czegoś co jest naszą własnością. Jeżeli natomiast skupimy się na treść pozwu i potraktujemy ją dosłownie to jest według naszej wiedzy jest to de facto sprawa o sądowe wymuszenie dewastacji nieruchomości albo od piwnicy przez jej zalanie, albo od dachu poprzez zapewnienie dogodnych warunków dla rozwoju pleśni i korników. Chociaż w tym ostatnim wypadku może tak źle nie będzie w końcu zawór o którego uwspólnienie występuje pani Sąsiadka i tak nie był w stanie zapewnić wystarczającego przepływu wody nawet dla dwóch mieszkań, nawet przed tym jak pani Sąsiadka uznała, że napełnienie instalacji wodą przy minus 20 stopniowym mrozie to dobry pomysł.
7. Sprawa I Ns 254/10 - wielokrotnie pozbawiona sensu
I Ns 254/10 sprawa o pozwolenie na doprowadzenie budynku mieszkalnego do stanu zgodnego z normami.
Gdyby nie to, ze jeszcze nie zatarł się w pamięci stan całkowitego zagubienia i niedowierzania spowodowany działaniami pani Sąsiadki, które w znanej nam rzeczywistości były nie tylko pozbawione sensu, ale przede wszystkim bardzo dla niej szkodliwe - myślelibyśmy, że pozew złożony w sprawie , której nadano sygnaturę I Ns 254/10 to idealna podpucha. W znanej nam rzeczywistości (czyli tej, która można sobie obejrzeć w odległości niecałych 4 km od budynku Sądu, albo o której można poczytać w księgach wieczystych, wypisach w a ewidencji gruntów, budynków i lokali) pozew ten nie powinien wejść na wokandę, bo .... nie leży w zakresie uprawnień sądownictwa cywilnego. Jednak rozpoznanie tego faktu wymaga uznana m. in, ze księgi wieczyste prowadzone dla ćwoczej nieruchomości przez tutejszy sąd są perfekcyjnie OK, a tego z jakiś względów Sąd nie może uczynić.
W świecie wiarygodnych ksiąg wieczystych i uznawania przez Sąd rejonowy istniejącej rzeczywistości Sąd musiałby wykonać szereg czynności, których nie wykonał.
Po pierwsze powinniśmy zostać wezwani do podania czy naszą legitymacja procesowa jest władanie nieruchomością, własność czy własność i władanie. W momencie składania wniosku nie wiedzieliśmy o tym, ze w języku prawniczym posiadanie to synonim władania, a nie własności. Sąd jednak miał obowiązek to w pierwszym rzędzie wyjaśnić. Nic takiego jednak nie nastąpiło do tej pory.
Po drugie po ustaleniu powinniśmy być pouczeni, że nie spełnianie przez budynek mieszkalny norm technicznych to sprawa prawa budowlanego, a nie sądownictwa cywilnego. Właściciel większości nieruchomości ma nie tylko prawo, ale nawet obowiązek doprowadzić go do stanu w którym nie stanowi on zagrożenia dla zdrowia. I to obowiązek, za nie wywiązanie z którego są przewidziane nawet sankcje karne.
Po trzecie z powodu opisanego w pkt 2 przymuszanie pani Sąsiadki do kooperacji w doprowadzeniu nieruchomości do należnego stanu nie leży w gestii sądownictwa cywilnego tylko karnego.
Po czwarte nasz wniosek o zezwolenie na wykonanie czynności przekraczających zakres zarządu zwykłego nie ma sensu bowiem doprowadzenie budynku mieszkalnego do stanu zgodnego z normami jest jak najbardziej z definicji w tym zakresie jako czynność nakazana właścicielom większej części udziałów przez Prawo Budowlane.
Po piąte to samo można powiedzieć o wniosku o przeniesienie czynności związanych z remontem w zakres czynności zarządu zwykłego. Nie można przecież przenieść niczego skoro to coś już tam jest.
Ponieważ okazało się,. ze Sąd Rejonowy w G*** nie uznaje wiarygodności prowadzonych przez siebie ksiąg wieczystych, a zarazem nie może nam powiedzieć dlaczego - przeprocesowanie sprawy w sposób należny w tej sprawie okazało się niemożliwe. Sprawa więc wisi i wisi i do końca chyba nikt nie wie co się w niej dzieje. Ostatnio akta tej sprawy widzieliśmy dołączone do sprawy I Ns 253/10......
I Ns 254/10 sprawa o pozwolenie na doprowadzenie budynku mieszkalnego do stanu zgodnego z normami.
Gdyby nie to, ze jeszcze nie zatarł się w pamięci stan całkowitego zagubienia i niedowierzania spowodowany działaniami pani Sąsiadki, które w znanej nam rzeczywistości były nie tylko pozbawione sensu, ale przede wszystkim bardzo dla niej szkodliwe - myślelibyśmy, że pozew złożony w sprawie , której nadano sygnaturę I Ns 254/10 to idealna podpucha. W znanej nam rzeczywistości (czyli tej, która można sobie obejrzeć w odległości niecałych 4 km od budynku Sądu, albo o której można poczytać w księgach wieczystych, wypisach w a ewidencji gruntów, budynków i lokali) pozew ten nie powinien wejść na wokandę, bo .... nie leży w zakresie uprawnień sądownictwa cywilnego. Jednak rozpoznanie tego faktu wymaga uznana m. in, ze księgi wieczyste prowadzone dla ćwoczej nieruchomości przez tutejszy sąd są perfekcyjnie OK, a tego z jakiś względów Sąd nie może uczynić.
W świecie wiarygodnych ksiąg wieczystych i uznawania przez Sąd rejonowy istniejącej rzeczywistości Sąd musiałby wykonać szereg czynności, których nie wykonał.
Po pierwsze powinniśmy zostać wezwani do podania czy naszą legitymacja procesowa jest władanie nieruchomością, własność czy własność i władanie. W momencie składania wniosku nie wiedzieliśmy o tym, ze w języku prawniczym posiadanie to synonim władania, a nie własności. Sąd jednak miał obowiązek to w pierwszym rzędzie wyjaśnić. Nic takiego jednak nie nastąpiło do tej pory.
Po drugie po ustaleniu powinniśmy być pouczeni, że nie spełnianie przez budynek mieszkalny norm technicznych to sprawa prawa budowlanego, a nie sądownictwa cywilnego. Właściciel większości nieruchomości ma nie tylko prawo, ale nawet obowiązek doprowadzić go do stanu w którym nie stanowi on zagrożenia dla zdrowia. I to obowiązek, za nie wywiązanie z którego są przewidziane nawet sankcje karne.
Po trzecie z powodu opisanego w pkt 2 przymuszanie pani Sąsiadki do kooperacji w doprowadzeniu nieruchomości do należnego stanu nie leży w gestii sądownictwa cywilnego tylko karnego.
Po czwarte nasz wniosek o zezwolenie na wykonanie czynności przekraczających zakres zarządu zwykłego nie ma sensu bowiem doprowadzenie budynku mieszkalnego do stanu zgodnego z normami jest jak najbardziej z definicji w tym zakresie jako czynność nakazana właścicielom większej części udziałów przez Prawo Budowlane.
Po piąte to samo można powiedzieć o wniosku o przeniesienie czynności związanych z remontem w zakres czynności zarządu zwykłego. Nie można przecież przenieść niczego skoro to coś już tam jest.
Ponieważ okazało się,. ze Sąd Rejonowy w G*** nie uznaje wiarygodności prowadzonych przez siebie ksiąg wieczystych, a zarazem nie może nam powiedzieć dlaczego - przeprocesowanie sprawy w sposób należny w tej sprawie okazało się niemożliwe. Sprawa więc wisi i wisi i do końca chyba nikt nie wie co się w niej dzieje. Ostatnio akta tej sprawy widzieliśmy dołączone do sprawy I Ns 253/10......
8. Sprawa I Ns 183/12 czyli pomieszanie z poplątaniem
Przez pewien okres czasu myśleliśmy, ze sprawa I Ns 183/12 to połączone sprawy I Ns 253/10; I Ns 254/10 i I Ns 313/11. I chyba tak było bo protokół z rozprawy z dnia 27.03.2012 wskazuje, że prowadzący sprawę sędzia tez był najwyraźniej tego samego zdania. Co więcej z protokołu wynika, ze po wyłączeniu 3 wniosków o nakazanie pani Sąsiadce umożliwienia wykonania prac nakazanych przez art 70 Prawa Budowlanego (doprowadzenia nieruchomości do stanu zgodnego z normami) i o zasądzenie zaliczki na poczet kosztów koniecznych remontów - sędzia umorzył sprawę. Potwierdza to postanowienie, które gdy ostatni raz do akt sprawy zaglądaliśmy było skatalogowane jako karta 5.
Sprawa właściwie wydawałoby się jasna. Jednak w aktach sprawy I Ns 183/12 nie było akt rzekomo połączonych spraw. Co więcej sprawa I Ns 253/10 toczy się dalej w najlepsze (od tego czasu było już kilka rozpraw). Do akt tej sprawy (I Na 253/10) cały czas dołączone są akta spraw I Ns 254/10 i I Ns 313/11. Wnioskujemy więc, ze one tez się toczą. Co więc sędzia umorzył postanowieniem z dnia 27.03.2012 w sprawie I Ns 183/10? Co więcej akta sprawy nie wyglądają na akta sprawy umorzonej, lecz na akta sprawy wypożyczanej. Już po swoim umorzeniu powędrowały do Sądu Okręgowego skąd wróciły 15.06.2012 roku. Jak się domyślamy następnie powędrowały do prokuratury Rejonowej w G**, która zwróciła je 04.07.2012. O ile się nie przesłyszeliśmy to powędrowały do Sądu Okręgowego również w tym roku (2015). Trzeba przyznać, ze niesamowite powodzenie maja te liczące kilkanaście strom akta !!!!
Nie można jednak twierdzić, ze sprawa jest tylko i wyłącznie wynikiem jakiejś zbiorowej halucynacji, bo wyłączone z niej wnioski jak najbardziej wyłączono i nadano im bardzo oficjalny bieg (o tym poniżej). Dlaczego więc umorzone tym samym postanowieniem sprawy toczą się dalej w najlepsze??
Przez pewien okres czasu myśleliśmy, ze sprawa I Ns 183/12 to połączone sprawy I Ns 253/10; I Ns 254/10 i I Ns 313/11. I chyba tak było bo protokół z rozprawy z dnia 27.03.2012 wskazuje, że prowadzący sprawę sędzia tez był najwyraźniej tego samego zdania. Co więcej z protokołu wynika, ze po wyłączeniu 3 wniosków o nakazanie pani Sąsiadce umożliwienia wykonania prac nakazanych przez art 70 Prawa Budowlanego (doprowadzenia nieruchomości do stanu zgodnego z normami) i o zasądzenie zaliczki na poczet kosztów koniecznych remontów - sędzia umorzył sprawę. Potwierdza to postanowienie, które gdy ostatni raz do akt sprawy zaglądaliśmy było skatalogowane jako karta 5.
Sprawa właściwie wydawałoby się jasna. Jednak w aktach sprawy I Ns 183/12 nie było akt rzekomo połączonych spraw. Co więcej sprawa I Ns 253/10 toczy się dalej w najlepsze (od tego czasu było już kilka rozpraw). Do akt tej sprawy (I Na 253/10) cały czas dołączone są akta spraw I Ns 254/10 i I Ns 313/11. Wnioskujemy więc, ze one tez się toczą. Co więc sędzia umorzył postanowieniem z dnia 27.03.2012 w sprawie I Ns 183/10? Co więcej akta sprawy nie wyglądają na akta sprawy umorzonej, lecz na akta sprawy wypożyczanej. Już po swoim umorzeniu powędrowały do Sądu Okręgowego skąd wróciły 15.06.2012 roku. Jak się domyślamy następnie powędrowały do prokuratury Rejonowej w G**, która zwróciła je 04.07.2012. O ile się nie przesłyszeliśmy to powędrowały do Sądu Okręgowego również w tym roku (2015). Trzeba przyznać, ze niesamowite powodzenie maja te liczące kilkanaście strom akta !!!!
Nie można jednak twierdzić, ze sprawa jest tylko i wyłącznie wynikiem jakiejś zbiorowej halucynacji, bo wyłączone z niej wnioski jak najbardziej wyłączono i nadano im bardzo oficjalny bieg (o tym poniżej). Dlaczego więc umorzone tym samym postanowieniem sprawy toczą się dalej w najlepsze??
9. Sprawa I C 817/12 czyli trik na nierozpatrzenie wniosku
Jak wynika z akt sprawy o sygn I C 817/12 jej początkiem było wyłączenia do oddzielnego postępowania pisma złożonego w dniu 16.05.2012 na rozprawie dotyczącej sprawy o sygn I C 77/11.
Wyłączeniu do oddzielnego postępowania nie należy się dziwić, bo skoro sprawę I C 77/11 prowadzi się przy założeniu, że w miejscu ćwoczej nieruchomości znajduje się coś zupełnie innego, o istnieniu czego nas ćwoków nie można poinformować, to niby jak rozpatrzyć wezwanie o zaprzestanie uniemożliwiania doprowadzenia do stanu zgodnego z normami budynku, który uparcie istnieje (chociaż ewidentnie instytucje powiatu g** nie chcą przyjąć tego do wiadomości.).
Początkowo myśleliśmy, że wyłączenie tego wniosku to po prostu podrzucenie zgniłego jaja koledze. Okazało się jednak, że nie jest to żadne zgniłe jajo tylko pierwszy etap czegoś ci wygląda na trik na nie rozpatrywanie wniosków, których rozpatrzeć z jakiś względów sąd nie chce. Drugim etapem jest przeprocesowanie go jak pozwu czyli nadanie sygnatury. Trzecim jest zobowiązanie skołowanego wnioskodawcy do zrobienia czegoś, a następnie odrzucenie "pozwu" pod pozorem nie uzupełnienia braków.
W przypadku sprawy I C 817/12 zobowiązano nas do
1. dokładnego określenie żądania poprzez wyjaśnienie, do czego Sąd ma zobowiązać panią Sąsiadkę
2. przytoczenie okoliczności faktycznych uzasadniających żądanie wniosku oraz
3. przytoczenie dowodów na ich poparcie
4. wskazanie wartości przedmiotu sporu
Podejrzewamy, że dostawszy to pisemko po prostu zbaranieliśmy, nie do końca rozumiejąc czego ono dotyczy, bo
1. po pierwsze jeżeli sędzia nie zrozumiał o co chodzi we wniosku to na jakiej podstawie wyłączył go do oddzielnego postępowania
2. po drugie okoliczności faktyczne były udokumentowane w sprawie z której ten wniosek został wyłączony - po jaka Anielkę więc sąd o nie prosi??
3. po trzecie materiał dowodowy znajdował się w aktach sprawy I C 77/11 jeżeli był potrzebny do przeprocesowania wniosku to po co wniosek wyłączano
4. po czwarte - konia z rzędem temu, kto ustawi cena na nakazanie pani Sąsiadce zaprzestania uniemożliwiania doprowadzenia budynku mieszkalnego do stanu zgodnego z normami.
Najistotniejsze jednak jest to, że utrzymywanie budynku mieszkalnego w stanie technicznym, w którym stanowi zagrożenie dla zdrowia, nie jest czynem, który wchodzi w gestie prawa cywilnego tylko karnego. Nie było więc dla nas jasne co sąd w ogóle wyprawia. Bo jeżeli wydział cywilny postanowił wchodzić w nieswoje kompetencje, to powinien przynajmniej przeprocesować sprawę w sposób należny czyli nakazać pani Sąsiadce by przestrzegała prawa. Jednak najwyraźniej w alternatywnej rzeczywistości w której żyje sąd to nie jest takie oczywiste, bo nasze wezwanie przemianowane na pozew zostało odrzucone, z powodu nie uzupełnienia braków formalnych, które w tej naprawdę istniejącej rzeczywistości zostały wygenerowane działaniami sądu.
Być może jeszcze można byłoby rozważać, czy patrząc z jakiegoś punktu widzenia działania Sądu Rejonowego mogą być OK, gdyby nie to, ze ćwocza nieruchomość uparcie nie chce się przemienić w to co sąd sobie życzy aby było na jej miejscu. A o zapisach ksiąg wieczystych i innych dokumentach potwierdzających jej istnienie nawet nie wspominamy......
Jak wynika z akt sprawy o sygn I C 817/12 jej początkiem było wyłączenia do oddzielnego postępowania pisma złożonego w dniu 16.05.2012 na rozprawie dotyczącej sprawy o sygn I C 77/11.
Wyłączeniu do oddzielnego postępowania nie należy się dziwić, bo skoro sprawę I C 77/11 prowadzi się przy założeniu, że w miejscu ćwoczej nieruchomości znajduje się coś zupełnie innego, o istnieniu czego nas ćwoków nie można poinformować, to niby jak rozpatrzyć wezwanie o zaprzestanie uniemożliwiania doprowadzenia do stanu zgodnego z normami budynku, który uparcie istnieje (chociaż ewidentnie instytucje powiatu g** nie chcą przyjąć tego do wiadomości.).
Początkowo myśleliśmy, że wyłączenie tego wniosku to po prostu podrzucenie zgniłego jaja koledze. Okazało się jednak, że nie jest to żadne zgniłe jajo tylko pierwszy etap czegoś ci wygląda na trik na nie rozpatrywanie wniosków, których rozpatrzeć z jakiś względów sąd nie chce. Drugim etapem jest przeprocesowanie go jak pozwu czyli nadanie sygnatury. Trzecim jest zobowiązanie skołowanego wnioskodawcy do zrobienia czegoś, a następnie odrzucenie "pozwu" pod pozorem nie uzupełnienia braków.
W przypadku sprawy I C 817/12 zobowiązano nas do
1. dokładnego określenie żądania poprzez wyjaśnienie, do czego Sąd ma zobowiązać panią Sąsiadkę
2. przytoczenie okoliczności faktycznych uzasadniających żądanie wniosku oraz
3. przytoczenie dowodów na ich poparcie
4. wskazanie wartości przedmiotu sporu
Podejrzewamy, że dostawszy to pisemko po prostu zbaranieliśmy, nie do końca rozumiejąc czego ono dotyczy, bo
1. po pierwsze jeżeli sędzia nie zrozumiał o co chodzi we wniosku to na jakiej podstawie wyłączył go do oddzielnego postępowania
2. po drugie okoliczności faktyczne były udokumentowane w sprawie z której ten wniosek został wyłączony - po jaka Anielkę więc sąd o nie prosi??
3. po trzecie materiał dowodowy znajdował się w aktach sprawy I C 77/11 jeżeli był potrzebny do przeprocesowania wniosku to po co wniosek wyłączano
4. po czwarte - konia z rzędem temu, kto ustawi cena na nakazanie pani Sąsiadce zaprzestania uniemożliwiania doprowadzenia budynku mieszkalnego do stanu zgodnego z normami.
Najistotniejsze jednak jest to, że utrzymywanie budynku mieszkalnego w stanie technicznym, w którym stanowi zagrożenie dla zdrowia, nie jest czynem, który wchodzi w gestie prawa cywilnego tylko karnego. Nie było więc dla nas jasne co sąd w ogóle wyprawia. Bo jeżeli wydział cywilny postanowił wchodzić w nieswoje kompetencje, to powinien przynajmniej przeprocesować sprawę w sposób należny czyli nakazać pani Sąsiadce by przestrzegała prawa. Jednak najwyraźniej w alternatywnej rzeczywistości w której żyje sąd to nie jest takie oczywiste, bo nasze wezwanie przemianowane na pozew zostało odrzucone, z powodu nie uzupełnienia braków formalnych, które w tej naprawdę istniejącej rzeczywistości zostały wygenerowane działaniami sądu.
Być może jeszcze można byłoby rozważać, czy patrząc z jakiegoś punktu widzenia działania Sądu Rejonowego mogą być OK, gdyby nie to, ze ćwocza nieruchomość uparcie nie chce się przemienić w to co sąd sobie życzy aby było na jej miejscu. A o zapisach ksiąg wieczystych i innych dokumentach potwierdzających jej istnienie nawet nie wspominamy......
10. Sprawa I Ns 184/12 vel I C 1169/12 czyli duży sęk
Właściwie to nie do końca wiemy skąd się sprawa I Ns 184/12 wzięła. Z dokumentów wynika, że na początki dotyczyła ona dwóch z trzech wniosków wyłączonych ze sprawy i Ns 183/12. Tylko, że numeracja wydaje się dziwna, bowiem wskazuje, ze od momentu nadania sygnatury sprawie I Ns 183/12 do momentu zarejestrowania wydzielonych z niej wniosków w Sądzie Rejonowym nie złożono niczego co zasługiwałoby na sygnaturę Ns, bo nowym sprawom są przyznawane kolejne numery. Ale może się nie znamy.....
W każdym razie pierwsze czynności w tej sprawie podjęto jak się zdaje 29.10.2012 roku i było to napisanie zobowiązania.
" Zobowiązuję SSR YY do wskazania sygnatury akt oraz karty akt sądowych, na których znajduje się wniosek, o którym mowa w pkt 3 postanowienia z dnia 27.03.2012 (k. 38) akt 183/12 w terminie 2 dni"
Aby być precyzyjnym musimy dodać, że podany numer karty (k 38) to stan z 29.10.2012. Gdy ostatni raz zaglądaliśmy postanowienie z dnia 27.03.2012 w aktach sprawy było opisane jako karta 5 i o ile dobrze pamiętamy, to akta tej sprawy były co najmniej o połowę za chude by szczycić się posiadaniem karty 38.
Zobowiązanie doczekał się następującej odpowiedzi
"Informuję, iż wniosek o którym mowa w pkt 3 postanowienia z dnia 27.03.2012 (k. 38) dot I Ns 183/12 nie wynika wprost z jakiegokolwiek pisma strony złożonego na sprawie, Został sprecyzowany przez stronę na rozprawie w dniu 27.03.2012 na rozprawie I Ns 183/12 (k.38)"
No cóż, prawda to chyba to nie jest bowiem 13.03,2012 zostało złożone do akt spraw I Ns 253/12, i I Ns 254/12 (czyli spraw, które jak wynika z protokołu z rozprawy z 27.03.2012 były rozpatrywane w ramach sprawy I Ns 183/12 - więcej tutaj) pismo zawierające taki właśnie wniosek (czyli wniosek o m. in nakazanie pani Sąsiadce współdziałanie w przeprowadzeniu remontów koniecznych). We wniosku była dokładnie opisana podstawa prawna dla naszego żądania i co więcej właśnie ten wniosek pokazywał, że zgoda na przeprowadzenie remontów (które były przedmiotem sprawy) została już wydana w należnym trybie administracyjnym. Być może właśnie ta informacja była powodem dziwnej przekładanki, łączenia, rozłączania i odchudzania akt spraw? Oznaczała ona bowiem, ze Starostwo, które sprzeciwu wobec wykonania należnych prac nie zgłosiło uznało nasze prawa wynikające z zapisów ksiąg wieczystych i stanu faktycznego. Te same prawa, których sąd uznać nie chce i czy nie może.
W każdym razie zdobywszy poświadczenie, że żaden wniosek nie był składany, zajmująca się sprawą wice-przewodnicząca wyłączyła do oddzielnego postępowania część sprawy objętej złożonym 13.03.2012 wnioskiem (czyli część dotycząca spraw wymienionych w nagłówku wniosku o którym zapomniał prowadzący sprawę I Ns 183/12 sędzia) i zabrała się z całą energią do procesowania części mającej związek ze sprawą I Ns 313/10. Nadano jej nową sygnaturę I C 1169 wskazującą, ze Sąd Rejonowy nie uważa jej za proste postępowanie nakazowe.
Następnie prawa została przeprocesowana przy pomocy opisywanego już dwukrotnie triku czyli wezwano nas do uzupełnienia braków formalnych -
- uiszczenia wpisu sądowego W kwocie 250,00 zł,
- złożenie odpisu pozwu tj. pism z dnia 20 i 21 listopada 2011 roku złożonych do sprawy I Ns 313/11
Zobowiązani dokładnie wypełniliśmy, co jednak w żaden sposób nie przeszkodziło w wydać zarządzenie o zwrocie pozwu z powodu nie uzupełnienia braków formalnych.
Aby podkreślić piękno sytuacji przypominamy, że mieliśmy już w ręku zgodę na przeprowadzenie prac remontowych uzyskane należną drogą administracyjną, co dotyczyło także prac będących sprawą postępowania I Ns 313/11. Sąd procesując wniosek w ramach sprawy miałby nie lada trudności z uchylaniem się od nakazania pani Sąsiadce przestrzegania prawa. Oczywiście w stosunku do ćwoczej nieruchomości (czyli tej, która naprawdę istnieje co jest potwierdzone zapisami ksiąg wieczystych i innych dokumentów i rejestrów mających domniemanie wiarygodności) a nie dla nieruchomości, której istnienie usiłuje na jej miejscu desperacko wykazać Sąd Rejonowy.....
Zaczynamy się zastanawiać, czy Sąd Rejonowy wie co robi.
Właściwie to nie do końca wiemy skąd się sprawa I Ns 184/12 wzięła. Z dokumentów wynika, że na początki dotyczyła ona dwóch z trzech wniosków wyłączonych ze sprawy i Ns 183/12. Tylko, że numeracja wydaje się dziwna, bowiem wskazuje, ze od momentu nadania sygnatury sprawie I Ns 183/12 do momentu zarejestrowania wydzielonych z niej wniosków w Sądzie Rejonowym nie złożono niczego co zasługiwałoby na sygnaturę Ns, bo nowym sprawom są przyznawane kolejne numery. Ale może się nie znamy.....
W każdym razie pierwsze czynności w tej sprawie podjęto jak się zdaje 29.10.2012 roku i było to napisanie zobowiązania.
" Zobowiązuję SSR YY do wskazania sygnatury akt oraz karty akt sądowych, na których znajduje się wniosek, o którym mowa w pkt 3 postanowienia z dnia 27.03.2012 (k. 38) akt 183/12 w terminie 2 dni"
Aby być precyzyjnym musimy dodać, że podany numer karty (k 38) to stan z 29.10.2012. Gdy ostatni raz zaglądaliśmy postanowienie z dnia 27.03.2012 w aktach sprawy było opisane jako karta 5 i o ile dobrze pamiętamy, to akta tej sprawy były co najmniej o połowę za chude by szczycić się posiadaniem karty 38.
Zobowiązanie doczekał się następującej odpowiedzi
"Informuję, iż wniosek o którym mowa w pkt 3 postanowienia z dnia 27.03.2012 (k. 38) dot I Ns 183/12 nie wynika wprost z jakiegokolwiek pisma strony złożonego na sprawie, Został sprecyzowany przez stronę na rozprawie w dniu 27.03.2012 na rozprawie I Ns 183/12 (k.38)"
No cóż, prawda to chyba to nie jest bowiem 13.03,2012 zostało złożone do akt spraw I Ns 253/12, i I Ns 254/12 (czyli spraw, które jak wynika z protokołu z rozprawy z 27.03.2012 były rozpatrywane w ramach sprawy I Ns 183/12 - więcej tutaj) pismo zawierające taki właśnie wniosek (czyli wniosek o m. in nakazanie pani Sąsiadce współdziałanie w przeprowadzeniu remontów koniecznych). We wniosku była dokładnie opisana podstawa prawna dla naszego żądania i co więcej właśnie ten wniosek pokazywał, że zgoda na przeprowadzenie remontów (które były przedmiotem sprawy) została już wydana w należnym trybie administracyjnym. Być może właśnie ta informacja była powodem dziwnej przekładanki, łączenia, rozłączania i odchudzania akt spraw? Oznaczała ona bowiem, ze Starostwo, które sprzeciwu wobec wykonania należnych prac nie zgłosiło uznało nasze prawa wynikające z zapisów ksiąg wieczystych i stanu faktycznego. Te same prawa, których sąd uznać nie chce i czy nie może.
W każdym razie zdobywszy poświadczenie, że żaden wniosek nie był składany, zajmująca się sprawą wice-przewodnicząca wyłączyła do oddzielnego postępowania część sprawy objętej złożonym 13.03.2012 wnioskiem (czyli część dotycząca spraw wymienionych w nagłówku wniosku o którym zapomniał prowadzący sprawę I Ns 183/12 sędzia) i zabrała się z całą energią do procesowania części mającej związek ze sprawą I Ns 313/10. Nadano jej nową sygnaturę I C 1169 wskazującą, ze Sąd Rejonowy nie uważa jej za proste postępowanie nakazowe.
Następnie prawa została przeprocesowana przy pomocy opisywanego już dwukrotnie triku czyli wezwano nas do uzupełnienia braków formalnych -
- uiszczenia wpisu sądowego W kwocie 250,00 zł,
- złożenie odpisu pozwu tj. pism z dnia 20 i 21 listopada 2011 roku złożonych do sprawy I Ns 313/11
Zobowiązani dokładnie wypełniliśmy, co jednak w żaden sposób nie przeszkodziło w wydać zarządzenie o zwrocie pozwu z powodu nie uzupełnienia braków formalnych.
Aby podkreślić piękno sytuacji przypominamy, że mieliśmy już w ręku zgodę na przeprowadzenie prac remontowych uzyskane należną drogą administracyjną, co dotyczyło także prac będących sprawą postępowania I Ns 313/11. Sąd procesując wniosek w ramach sprawy miałby nie lada trudności z uchylaniem się od nakazania pani Sąsiadce przestrzegania prawa. Oczywiście w stosunku do ćwoczej nieruchomości (czyli tej, która naprawdę istnieje co jest potwierdzone zapisami ksiąg wieczystych i innych dokumentów i rejestrów mających domniemanie wiarygodności) a nie dla nieruchomości, której istnienie usiłuje na jej miejscu desperacko wykazać Sąd Rejonowy.....
Zaczynamy się zastanawiać, czy Sąd Rejonowy wie co robi.
11. Sprawa I Ns 184/12 vel 1170/12 czyli pączkująca sprawa
Uprzedzając wszelkie potencjalne komentarze informujemy iż opisany poniżej sposób prowadzenia sprawy nie stanowi niespójnego bełkotu w którym nie wiadomo o co chodzi, ale rzeczywisty sposób procesowania sprawy przez tutejszy sąd.
Zaczynając od początku. Jest to sprawa powstała podobno w wyniku wyłączenia wniosku o nakazanie pani Sąsiadce zaprzestania uniemożliwiania wykonania art 70 Prawa Budowlanego, czyli wywiązania się z nakazu doprowadzenie współposiadanej nieruchomości do stanu zgodnego z normami. W tym czasie mieliśmy już zgodę na przeprowadzenie remontów wydana w należnym trybie administracyjnym. Starostwo po prawie rocznej przepychance zdecydowało się jednak uznać nasze prawa wynikające z zapisów ksiąg wieczystych. Nie zmieniło to bynajmniej sposobu procesowana spraw związanych z ćwoczą nieruchomością w Sądzie. Po prostu okazał się być niezdolny do zaakceptowania faktu, że ćwocza nieruchomość nie tylko istnieje na swoim miejscu w rzeczywistości, ale również we wszystkich dokumentach jakie można nam pokazać. Trzeba jednak przyznać, że odmowa należnego przeprocesowania dobrze udokumentowanego roszczenia, uznanego już przez inną instytucje państwową to wyższa szkoła jazdy. Z dokumentów wynika, ze Sąd Rejonowy tego dokonał przy pomocy wydzielania do oddzielnego postępowania bez dołączania dokumentów mających podstawowe znaczenie dla rozpoznania sprawy.
Tak więc z akt sprawy I Ns 184/12 wcale nie wynika, ze sprawa została wyłączona z innej sprawy I Ns 184/12 po uzyskaniu poświadczenia, że nie złożono pisemnego wniosku o treści będącej przedmiotem sprawy czyli nakazania Pani Sąsiadce kooperacji w doprowadzeniu ćwoczej nieruchomości do należnego stanu. Przypominamy, ze wniosek taki jednak jak najbardziej istniał i został złożony dnia 13.03.2012 do akt sprawy I Ns 253/10 i I Ns 254/10 na kilka dni przed rozprawą I Ns 183/12 w ramach której procesowano wymienione sprawy (ostatnio widzieliśmy go zresztą w aktach sprawy I C 213/12). Nie przypominamy sobie aby nas przed rozprawą poinformowano o zmianie sygnatury połączonych spraw na I Ns 183/12. Ale było to dawno temu, więc może po prostu nie pamiętamy.... W każdym razie wyłączone do oddzielnego postępowania wnioski zostały podzielone w sposób następujący
- sprawa I C 213/12 będąca sprawą o zabezpieczenie na hipotece kosztów remontu do której dołączono wniosek z 13.05.2012 roku
- sprawa I Ns 184/12 o nakazanie pani Sąsiadce zaprzestania umożliwiania remontu w sprawach I Ns 253/12, Ns 254/12, I Ns 313/11.
Jak pisaliśmy w ramach tej ostatniej sprawy uzyskano poświadczenie o tym, że wniosek o nakazanie zaprzestania uniemożliwiania doprowadzenia nieruchomości do należnego stanu nie został złożony. Po czym wniosek o nakazanie zachowania w sprawie I Ns 313/11 procesowano dalej, a wniosek zawarty w piśmie z 13.03.2012 wyłączono do oddzielnego postępowania w ramach kolejnej sprawy I Ns 184/12. Natychmiast zmieniono sygnaturę tej ostatniej sprawy na I C 1170/12 i wdrożono opisaną już kilkukrotnie procedurę czyli zobowiązano do uzupełnienia braków formalnych pozwu (jak rozumiemy taką nazwę zyskuje wniosek po wydzieleniu do oddzielnego postępowania). Tym razem zobowiązano nas do
1. złożenie pozwu na piśmie.
2. przytoczenia okoliczności i dowodów na poparcie twierdzeń zawartych zw pozwie
3. wskazanie przedmiotu sporu.
Czyli de facto zobowiązano nas do uzupełnienie tego co przez kilka poprzednich miesięcy pracowicie usiłowano "zgubić" z akt sprawy. Pozostawiamy to bez komentarza i przypominamy, że podstawy prawne i materiał dowodowy był dołączany do akt bodajże każdej ze spraw połączonych na potrzeby bodajże jednej rozprawy w sprawie o sygnaturze I Ns 183/12 w marcu 2012 roku.....
Nie musimy oczywiście dodawać, że wniosek przerobiony na pozew został zwrócony bo nie uzupełniliśmy barków formalnych. Gdyby wniosek rozpatrywano w ramach postępowania w którym został złożony sąd w naszej opinii nie miałby takiej możliwości.
Uprzedzając wszelkie potencjalne komentarze informujemy iż opisany poniżej sposób prowadzenia sprawy nie stanowi niespójnego bełkotu w którym nie wiadomo o co chodzi, ale rzeczywisty sposób procesowania sprawy przez tutejszy sąd.
Zaczynając od początku. Jest to sprawa powstała podobno w wyniku wyłączenia wniosku o nakazanie pani Sąsiadce zaprzestania uniemożliwiania wykonania art 70 Prawa Budowlanego, czyli wywiązania się z nakazu doprowadzenie współposiadanej nieruchomości do stanu zgodnego z normami. W tym czasie mieliśmy już zgodę na przeprowadzenie remontów wydana w należnym trybie administracyjnym. Starostwo po prawie rocznej przepychance zdecydowało się jednak uznać nasze prawa wynikające z zapisów ksiąg wieczystych. Nie zmieniło to bynajmniej sposobu procesowana spraw związanych z ćwoczą nieruchomością w Sądzie. Po prostu okazał się być niezdolny do zaakceptowania faktu, że ćwocza nieruchomość nie tylko istnieje na swoim miejscu w rzeczywistości, ale również we wszystkich dokumentach jakie można nam pokazać. Trzeba jednak przyznać, że odmowa należnego przeprocesowania dobrze udokumentowanego roszczenia, uznanego już przez inną instytucje państwową to wyższa szkoła jazdy. Z dokumentów wynika, ze Sąd Rejonowy tego dokonał przy pomocy wydzielania do oddzielnego postępowania bez dołączania dokumentów mających podstawowe znaczenie dla rozpoznania sprawy.
Tak więc z akt sprawy I Ns 184/12 wcale nie wynika, ze sprawa została wyłączona z innej sprawy I Ns 184/12 po uzyskaniu poświadczenia, że nie złożono pisemnego wniosku o treści będącej przedmiotem sprawy czyli nakazania Pani Sąsiadce kooperacji w doprowadzeniu ćwoczej nieruchomości do należnego stanu. Przypominamy, ze wniosek taki jednak jak najbardziej istniał i został złożony dnia 13.03.2012 do akt sprawy I Ns 253/10 i I Ns 254/10 na kilka dni przed rozprawą I Ns 183/12 w ramach której procesowano wymienione sprawy (ostatnio widzieliśmy go zresztą w aktach sprawy I C 213/12). Nie przypominamy sobie aby nas przed rozprawą poinformowano o zmianie sygnatury połączonych spraw na I Ns 183/12. Ale było to dawno temu, więc może po prostu nie pamiętamy.... W każdym razie wyłączone do oddzielnego postępowania wnioski zostały podzielone w sposób następujący
- sprawa I C 213/12 będąca sprawą o zabezpieczenie na hipotece kosztów remontu do której dołączono wniosek z 13.05.2012 roku
- sprawa I Ns 184/12 o nakazanie pani Sąsiadce zaprzestania umożliwiania remontu w sprawach I Ns 253/12, Ns 254/12, I Ns 313/11.
Jak pisaliśmy w ramach tej ostatniej sprawy uzyskano poświadczenie o tym, że wniosek o nakazanie zaprzestania uniemożliwiania doprowadzenia nieruchomości do należnego stanu nie został złożony. Po czym wniosek o nakazanie zachowania w sprawie I Ns 313/11 procesowano dalej, a wniosek zawarty w piśmie z 13.03.2012 wyłączono do oddzielnego postępowania w ramach kolejnej sprawy I Ns 184/12. Natychmiast zmieniono sygnaturę tej ostatniej sprawy na I C 1170/12 i wdrożono opisaną już kilkukrotnie procedurę czyli zobowiązano do uzupełnienia braków formalnych pozwu (jak rozumiemy taką nazwę zyskuje wniosek po wydzieleniu do oddzielnego postępowania). Tym razem zobowiązano nas do
1. złożenie pozwu na piśmie.
2. przytoczenia okoliczności i dowodów na poparcie twierdzeń zawartych zw pozwie
3. wskazanie przedmiotu sporu.
Czyli de facto zobowiązano nas do uzupełnienie tego co przez kilka poprzednich miesięcy pracowicie usiłowano "zgubić" z akt sprawy. Pozostawiamy to bez komentarza i przypominamy, że podstawy prawne i materiał dowodowy był dołączany do akt bodajże każdej ze spraw połączonych na potrzeby bodajże jednej rozprawy w sprawie o sygnaturze I Ns 183/12 w marcu 2012 roku.....
Nie musimy oczywiście dodawać, że wniosek przerobiony na pozew został zwrócony bo nie uzupełniliśmy barków formalnych. Gdyby wniosek rozpatrywano w ramach postępowania w którym został złożony sąd w naszej opinii nie miałby takiej możliwości.
12. Sprawa I C 297/13 czyli pozwy nie dopuszczone na wokandę (1)
W dniu 11.04.2013 roku złożyliśmy pozew o ustalenia stosunku prawnego w postaci ustalenia nieistnienia praw w nieruchomości znajdującej się przy ul. K** 53 w M** innych niż ujawnione w księgach wieczystych W***/00001***/*, W***/O005****/6, W***/0005****/3. W***/0005***/0.
Do tej pory Sąd Rejonowy tak się palił do ustalania "nie istnienia stosunku prawnego", że jak się wydaje ze sprawy o nakazanie łożenia na utrzymanie nieruchomości usiłuje zrobić już drugą sprawę o "nieistnienie stosunku prawnego". Pomimo to gdy złożyliśmy należny pozew to potraktował go swoim zwykłym trikiem na, który po jego bodajże piątym użyciu zaczęliśmy pieszczotliwie określać "na zgniłe jajo". To znaczy, że po nadaniu sygnatury sprawie wezwał do uzupełnienia braków formalnych
"poprzez: wskazanie wartości przedmiotu sporu.oznaczenie strony pozwanej wraz z adresem zamieszkania(siedzibą). złożenie odpisu pozwu wraz z załącznikami dla strony przeciwnej .sprecyzowania żądania oraz szczegółowego wyjaśnienia jego podstawy faktycznej"
W odpowiedzi wskazaliśmy, że ponieważ nie są nam znane żadne inne prawa do nieruchomości poza tymi ujawnionymi w wymienionych w pozwie księgach wieczystych nie możemy wskazać drugiej strony sporu. Potencjalne istnienie innej strony sporu wynika tylko i wyłącznie z zachowania instytucji państwowych ze szczególnym uwzględnieniem Sądu Rejonowego w G. Wartości przedmiotu sporu tez nie byliśmy w stanie określić, bo naprawdę nie wiemy jaki zakres pokrywają prawa, których uznawanie np. przez Sąd Rejonowy sprawia, że nie może on uwierzyć w prawdziwość zapisów własnych ksiąg wieczystych i w przypadku co najmniej jednego sędziego również własnych oczu.
Najwyraźniej jednak dla zajmującej się nadaniem biegu sprawie wice-przewodniczącej robienie cyrku z powagi sądu i procesu sądowego, wiarygodności ksiąg wieczystych, państwa w ogóle (nasze życie pomijamy dyskretnym milczeniem) to jedno, a ujawnienie w czyim interesie ten cyrk się robi to drugie. Podstępne poświadczenie w wyroku, że rzekomo zgadzamy się z nigdy nie dokonywanymi ustaleniami (wyrok I C 170/10) jest jak rozumiemy perfekcyjnie OK a dokonanie rzetelnych i jawnych ustaleń to świętokradztwo. Tylko tak możemy tłumaczyć to, ze posiadając w aktach sprawy szereg dokumentów wskazujących, ze Sąd Rejonowy i inne instytucje nie szanują naszych oczywistych praw własności bez ujawnienia powodu - odrzuciła pozew z powodu nie uzupełnienia braków formalnych czyli przypominamy - nie podaniu tego czego nie mogliśmy podać czyli w czyim interesie działają sąd i inne instytucje nie uznając istniejącej rzeczywistości i zapisów własnych ksiąg wieczystych.
Ponieważ wice przewodnicząca została niedawno nagrodzona awansem, za jak domniemamy satysfakcjonujące wypełnianie wymogów zawodu, nie mamy powodu by wątpić, ze cała sytuacja podsumowuje zgrabnie poziom upadku sądownictwa powszechnego.
W dniu 11.04.2013 roku złożyliśmy pozew o ustalenia stosunku prawnego w postaci ustalenia nieistnienia praw w nieruchomości znajdującej się przy ul. K** 53 w M** innych niż ujawnione w księgach wieczystych W***/00001***/*, W***/O005****/6, W***/0005****/3. W***/0005***/0.
Do tej pory Sąd Rejonowy tak się palił do ustalania "nie istnienia stosunku prawnego", że jak się wydaje ze sprawy o nakazanie łożenia na utrzymanie nieruchomości usiłuje zrobić już drugą sprawę o "nieistnienie stosunku prawnego". Pomimo to gdy złożyliśmy należny pozew to potraktował go swoim zwykłym trikiem na, który po jego bodajże piątym użyciu zaczęliśmy pieszczotliwie określać "na zgniłe jajo". To znaczy, że po nadaniu sygnatury sprawie wezwał do uzupełnienia braków formalnych
"poprzez: wskazanie wartości przedmiotu sporu.oznaczenie strony pozwanej wraz z adresem zamieszkania(siedzibą). złożenie odpisu pozwu wraz z załącznikami dla strony przeciwnej .sprecyzowania żądania oraz szczegółowego wyjaśnienia jego podstawy faktycznej"
W odpowiedzi wskazaliśmy, że ponieważ nie są nam znane żadne inne prawa do nieruchomości poza tymi ujawnionymi w wymienionych w pozwie księgach wieczystych nie możemy wskazać drugiej strony sporu. Potencjalne istnienie innej strony sporu wynika tylko i wyłącznie z zachowania instytucji państwowych ze szczególnym uwzględnieniem Sądu Rejonowego w G. Wartości przedmiotu sporu tez nie byliśmy w stanie określić, bo naprawdę nie wiemy jaki zakres pokrywają prawa, których uznawanie np. przez Sąd Rejonowy sprawia, że nie może on uwierzyć w prawdziwość zapisów własnych ksiąg wieczystych i w przypadku co najmniej jednego sędziego również własnych oczu.
Najwyraźniej jednak dla zajmującej się nadaniem biegu sprawie wice-przewodniczącej robienie cyrku z powagi sądu i procesu sądowego, wiarygodności ksiąg wieczystych, państwa w ogóle (nasze życie pomijamy dyskretnym milczeniem) to jedno, a ujawnienie w czyim interesie ten cyrk się robi to drugie. Podstępne poświadczenie w wyroku, że rzekomo zgadzamy się z nigdy nie dokonywanymi ustaleniami (wyrok I C 170/10) jest jak rozumiemy perfekcyjnie OK a dokonanie rzetelnych i jawnych ustaleń to świętokradztwo. Tylko tak możemy tłumaczyć to, ze posiadając w aktach sprawy szereg dokumentów wskazujących, ze Sąd Rejonowy i inne instytucje nie szanują naszych oczywistych praw własności bez ujawnienia powodu - odrzuciła pozew z powodu nie uzupełnienia braków formalnych czyli przypominamy - nie podaniu tego czego nie mogliśmy podać czyli w czyim interesie działają sąd i inne instytucje nie uznając istniejącej rzeczywistości i zapisów własnych ksiąg wieczystych.
Ponieważ wice przewodnicząca została niedawno nagrodzona awansem, za jak domniemamy satysfakcjonujące wypełnianie wymogów zawodu, nie mamy powodu by wątpić, ze cała sytuacja podsumowuje zgrabnie poziom upadku sądownictwa powszechnego.
13. Sprawa I C 866/12 czyli pozwy nie dopuszczone na wokandę (2)
Jeżeli dobrze odczytaliśmy pieczątkę to w dniu 09.07.2012 roku złożyliśmy pozew o "wydanie kopii dokumentacji (uzg.Nr 437/W.K/2003) dotyczącej instalacji wodociągowej posiadanej przez (ćwoka)"
Pozew złożyliśmy gdy jasne się stało, ze Sąd Rejonowy na spółkę z Prokuraturą Rejonowa i osobami, które wchodziły do naszej piwnicy pogrzebać przy instalacji wodociągowej, usiłują siła własnych poświadczeń wyczarować jakąś instalację, która bynajmniej do nas nie należy. W tym samym czasie Zakład Wodociągów i Kanalizacji podobne jak wszystkie instytucje powiatu G** zaczął odmawiać udostępnienia dokumentacji, która jednoznacznie potwierdzała, ze nieruchomość była w rękach naszych poprzedników prawnych. Ponieważ mamy kopie takiej dokumentacji wiemy, że zalega ona w archiwach wszystkich instytucji powiatu g.
Co prawda wszystko co potwierdza istniejący rzeczywiście (i ujawniony w księgach wieczystych) stan faktyczny i prawny jest powszechnie ignorowane. Oczywiście bez podani powodów. Jednak w przypadku instalacji wodno-kanalizacyjnej tworzenie alternatywnej rzeczywistości było tak ewidentne, ze postanowiliśmy sprawdzić co się stanie gdy złożymy pozew o wydanie przez Zakład Wodociągów i Kanalizacji dokumentacji potwierdzającej stan faktyczny.
Sprawę potraktowano tak jak się najwtraźniej traktuje pozwy, apelacje, wnioski, których rozpatrzenie jest cokolwiek dla sądu problematyczne. Zostaliśmy więc wezwani do uzupełnienia braków formalnych pozwu o "zapłatę" (o żadną zapłatę nie wnosiliśmy, ale to chyba w Sądzie Rejonowym nie ma znaczenia)
"Sąd Rejonowy w G** I Wydział Cywilny wzywa do uzupełnienia braków formalnych pozwu w sprawie z powództwa (ćwok) przeciwko Zakładowi Wodociągów i Kanalizacji sp. z o.o. w G** o zapłatę poprzez dokładne określenie żądania tj. czy wnosi o wydanie dokumentacji, czy też o ujawnienie jej treści; przytoczenie okoliczności faktycznych uzasadniających żądanie oraz przytoczenie dowodów na ich poparcie oraz wskazanie wartości przedmiotu sporu"
W pierwszym odruchu chcieliśmy zapytać czy sędzia zajmujący się sprawą potrafi czytać, ale po chwili przemyślenia postanowiliśmy jeszcze raz cierpliwie wyjaśnić
"W odpowiedzi na wezwanie z dnia 08.08.2012 wyjaśniam:
1. pozew dotyczy ustalenia istnienia oraz wydania kopii dokumentacji przyłącza wodociągowego prowadzącego do nieruchomości znajdującej się przy ul. K*** 53 w M** posiadanej przez ZWiK sp. z o.o.
2. okoliczności faktyczne uzasadniające żądanie stanowi konieczność ustalenia odpowiedzialności za podłączenie nielegalnie wykonanej instalacji wodociągowej, prowadzącej do lokalu nr 3, której istnienie wydaje się zaburzać funkcjonowanie instalacji prowadzącej do pozostałych dwóch lokali mieszkalnych. Wskazuję ponadto iż dotychczasowej korespondencji z ZWiK sp. z o.o. wydaje się iż znajduje się on w posiadaniu dokumentów opatrzonych tą samą sygnaturą co dokumentacja posiadana przez powódkę, jednak rażąco sprzecznych z treścią dokumentacji powódki.
3. wnoszę o ustalenie wartości przedmiotu sporu w oparciu o art 15 Ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych."
Odpowiedzią było zarządzenie o zwrocie pozwu
"Powódka złożyła pozew. który był dotknięty brakami formalnymi - nie określono dokładnie zadania, nie przytoczono okoliczności taktycznych uzasadniających żądanie i dowodów na ich poparcie oraz nie wskazano wartości przedmiotu sporu. W tej sytuacji Przewodniczący, na podstawie art.130 par. 1 kpc, wezwą! powódkę do uzupełnienia braków w terminie 7 dni pod rygorem zwrotu pozwu. Wezwanie powyższe doręczono powódce w dniu 03 września 2012 roku i do chwili obecnej powódka nic wskazała wartości przedmiotu sporu."
To pokazuje mniej więcej do czego zdolny jest Sąd, który nie chce uznać stanu faktycznego.....
Jeżeli dobrze odczytaliśmy pieczątkę to w dniu 09.07.2012 roku złożyliśmy pozew o "wydanie kopii dokumentacji (uzg.Nr 437/W.K/2003) dotyczącej instalacji wodociągowej posiadanej przez (ćwoka)"
Pozew złożyliśmy gdy jasne się stało, ze Sąd Rejonowy na spółkę z Prokuraturą Rejonowa i osobami, które wchodziły do naszej piwnicy pogrzebać przy instalacji wodociągowej, usiłują siła własnych poświadczeń wyczarować jakąś instalację, która bynajmniej do nas nie należy. W tym samym czasie Zakład Wodociągów i Kanalizacji podobne jak wszystkie instytucje powiatu G** zaczął odmawiać udostępnienia dokumentacji, która jednoznacznie potwierdzała, ze nieruchomość była w rękach naszych poprzedników prawnych. Ponieważ mamy kopie takiej dokumentacji wiemy, że zalega ona w archiwach wszystkich instytucji powiatu g.
Co prawda wszystko co potwierdza istniejący rzeczywiście (i ujawniony w księgach wieczystych) stan faktyczny i prawny jest powszechnie ignorowane. Oczywiście bez podani powodów. Jednak w przypadku instalacji wodno-kanalizacyjnej tworzenie alternatywnej rzeczywistości było tak ewidentne, ze postanowiliśmy sprawdzić co się stanie gdy złożymy pozew o wydanie przez Zakład Wodociągów i Kanalizacji dokumentacji potwierdzającej stan faktyczny.
Sprawę potraktowano tak jak się najwtraźniej traktuje pozwy, apelacje, wnioski, których rozpatrzenie jest cokolwiek dla sądu problematyczne. Zostaliśmy więc wezwani do uzupełnienia braków formalnych pozwu o "zapłatę" (o żadną zapłatę nie wnosiliśmy, ale to chyba w Sądzie Rejonowym nie ma znaczenia)
"Sąd Rejonowy w G** I Wydział Cywilny wzywa do uzupełnienia braków formalnych pozwu w sprawie z powództwa (ćwok) przeciwko Zakładowi Wodociągów i Kanalizacji sp. z o.o. w G** o zapłatę poprzez dokładne określenie żądania tj. czy wnosi o wydanie dokumentacji, czy też o ujawnienie jej treści; przytoczenie okoliczności faktycznych uzasadniających żądanie oraz przytoczenie dowodów na ich poparcie oraz wskazanie wartości przedmiotu sporu"
W pierwszym odruchu chcieliśmy zapytać czy sędzia zajmujący się sprawą potrafi czytać, ale po chwili przemyślenia postanowiliśmy jeszcze raz cierpliwie wyjaśnić
"W odpowiedzi na wezwanie z dnia 08.08.2012 wyjaśniam:
1. pozew dotyczy ustalenia istnienia oraz wydania kopii dokumentacji przyłącza wodociągowego prowadzącego do nieruchomości znajdującej się przy ul. K*** 53 w M** posiadanej przez ZWiK sp. z o.o.
2. okoliczności faktyczne uzasadniające żądanie stanowi konieczność ustalenia odpowiedzialności za podłączenie nielegalnie wykonanej instalacji wodociągowej, prowadzącej do lokalu nr 3, której istnienie wydaje się zaburzać funkcjonowanie instalacji prowadzącej do pozostałych dwóch lokali mieszkalnych. Wskazuję ponadto iż dotychczasowej korespondencji z ZWiK sp. z o.o. wydaje się iż znajduje się on w posiadaniu dokumentów opatrzonych tą samą sygnaturą co dokumentacja posiadana przez powódkę, jednak rażąco sprzecznych z treścią dokumentacji powódki.
3. wnoszę o ustalenie wartości przedmiotu sporu w oparciu o art 15 Ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych."
Odpowiedzią było zarządzenie o zwrocie pozwu
"Powódka złożyła pozew. który był dotknięty brakami formalnymi - nie określono dokładnie zadania, nie przytoczono okoliczności taktycznych uzasadniających żądanie i dowodów na ich poparcie oraz nie wskazano wartości przedmiotu sporu. W tej sytuacji Przewodniczący, na podstawie art.130 par. 1 kpc, wezwą! powódkę do uzupełnienia braków w terminie 7 dni pod rygorem zwrotu pozwu. Wezwanie powyższe doręczono powódce w dniu 03 września 2012 roku i do chwili obecnej powódka nic wskazała wartości przedmiotu sporu."
To pokazuje mniej więcej do czego zdolny jest Sąd, który nie chce uznać stanu faktycznego.....
Dziennik pierwszy (pisany przed 08-2012) |
Dziennik drugi (pisany po 08-2012). |
Dziennik trzeci (pisany po 04-2014). |
Dziennik czwarty (pisany po 03-2015). |
Dziennik piąty (pisany po 01-2016). |