Pisanie Dziennika .Czwartego rozpoczęliśmy w marcu 2015 roku. Wtedy bowiem pozbieraliśmy się po odkryciu, ze cały powiat (a wraz w nim instytucje nadrzędne) zachowuje się tak jakby wierzył, że pod adresem ćwoczej nieruchomości znajduje się coś innego niż to co każdy może sobie w każdej chwili obejrzeć i czego istnienie jest naprawdę perfekcyjnie udokumentowane i to za okres jakiś 100 lat. Sytuacja wydawał się rodem z powieści fantasy, ale zdając sobie sprawę, ze przebywamy jednak w realnym świecie postanowiliśmy zebrać więcej informacji aby zrozumieć jak taka sytuacja mogła się wytworzyć bez magów, wróżek, kosmitów i innych rzeczy, które w realnym świecie jednak nie istnieją. |
|
|
I
Sporządzający wie przecież najlepiej
Od momentu w którym poczucie kompletnego skołowania sprawiło, że nawet prowadzenie Dzienników Ćwoków okazało się ponad nasze możliwości - zdarzyło nam się osłupieć jeszcze kilkukrotnie
Po raz pierwszy gdy stojąc przed budynkiem w którym mieści się sąd okręgowy wlepialiśmy oczy w umieszczoną na nim tabliczkę z napisem "ośrodek migracyjny ksiąg wieczystych". (Niezorientowanym wyjaśniamy, że migracja ksiąg wieczystych do zamiana ich z formy papierowej, jaką miały od zawsze w formę elektroniczną.) Właściwie to nie powinniśmy być zdziwieni w końcu sąd okręgowy to miejsce równie dobre jak każde inne do wklepania w komputer informacji zawartych w papierowych KW (księgach wieczystych). Jednak byliśmy. Bo tak na zdrowy rozum, to jeżeli sąd okręgowy migrował księgi i jego prezes (a być może nie tylko) własnym podpisem poświadczył o prawidłowości dokonania przeniesienia treści, to cały sąd powinien umierać, za to, że proces odbył się prawidłowo i na danych zawartych w elektronicznej wersji mucha nie siada. Jednak dokumenty wystawiane przez sąd okręgowy w sprawach związanych z naszą własnością nie potwierdzają tej teorii.
Aby dotarło do nas co to znaczy musieliśmy aż powtórzyć sobie kilka razy, że "sąd okręgowy nie procesuje spraw z poszanowaniem praw wynikających z zapisów elektronicznych ksiąg wieczystych, które sam sporządził". No cóż patrząc bez emocji trzeba przyznać, ze migrując księgi najlepiej wiedział czy wprowadza do nich właściwe dane czy spiesząc się ściągał informacje z sufitu. Niewątpliwie jednak niewiara w prawdziwość wstukiwanych w komputer danych musi być zdumiewająca silna skoro można sąd okręgowy wkręcić w nieuznawanie nawet tak dobrze udokumentowanych praw własności jak nasze.
II
Funkcjonalne rozdwojenie jaźni
Kolejny raz zgłupieliśmy, gdy wyczytaliśmy w piśmie wystawionym przez Urząd Miasta , że posiadamy tylko dwa lokale mieszkalne. Wynika z tego, że w rozumieniu Urzędu Miasta (UM) w niewyjaśnionych okolicznościach pozbawiono nas nie tylko udziałów w całkiem sporej działki, ale również piwnic, strychów, murów instalacji czyli tego wszystkiego co się w mieszkaniach nie znajduje. Zainteresowaliśmy się skąd takie rewelacje UM wziął. Podobno ustalił badając księgi wieczyste. No cóż najwyraźniej widzi w księgach coś innego, bo jak dla nas to jak wół w nich stoi, że posiadany jednak znacznie więcej . Co więcej pod koniec 1999 roku UM wystawił wypis z ewidencji gruntów (pełniącej role katastru, która wtedy prowadzona była przez gminy) w którym dokładnie potwierdził stan, który był wówczas w tych księgach nie mając najwyraźniej żadnych wątpliwości co do jego istnienia.
W 2000 roku gmina przekazała te ewidencje do starostwa (które jak najbardziej potwierdza obecnie nasza wersję). A potem najwyraźniej wzrok się UM popsuł i w księgach wieczystych (a może i w innych nieujawnionych dokumentach) widzi już najwyraźniej coś zupełnie innego niż jet tam napisane
Może bylibyśmy nawet skłonni rozpatrywać teorię, ze prowadząc przez wiele lat ewidencje pełniące rolę katastru UM ma o ich wiarygodności podobne zdanie co sąd ma najwyraźniej o "własnoręcznie" wklepanych elektronicznych księgach wieczystych. Toteż uwolniwszy się od danych katastralnych zaczął z czystym sumieniem potwierdzać nie to co miał w katastrze (lub raczej ewidencjach pełniących jego rolę) lecz to co w jego szczerym przekonaniu na nieruchomości się znajdować z jakiś względów powinno. Jest jeden szkopuł. Nazywa się ewidencja podatkowa.
Podatek od nieruchomości gmina nalicza co roku opierając się (według własnego oświadczenia) na danych z prowadzonego przez starostę katastru. Jakoś ciężko nam sobie wyobrazić aby mieszkańcy gminy potulnie płacili podatki za coś czego właścicielami nie są lub czym nie władają. Co roku więc UM mimowolnie przeprowadza sprawdzenie wiarygodności tych danych i jakoś nie słyszeliśmy o wybuchających z tego tytułu skandalach. A byłoby to nieuniknione gdyby te ewidencje zawierały ewidentnie nieprawdziwe informacje.
Skąd więc w UM aż taka niewiara w dane katastralne, że czuje się zobowiązany do potwierdzania jakiejś innej (nieistniejącej) rzeczywistości?
Wszystko wskazuje więc na to, że UM ma jakieś problemy z postrzeganiem. Jakieś zdumiewające rozdwojenie jaźni kazało mu w 1999 poświadczać stan prawny A (ten znany nam opisany w katastrze i KW oraz naprawdę wówczas istniejący). Według tego stanu ujawnionego w tych samy KW i katastrze do chwili obecnej nalicza i otrzymuje podatki . Z drugiej strony najwyraźniej widzi jakiś stan B i o jego istnieniu również poświadcza. Cóż, trochę to wszystko dziwne.
P.S.
Aby sprawę jeszcze bardziej zagmatwać, po zmianie burmistrza UM zmienił zdanie i twierdzi, ze w żaden sposób nie kwestionuje naszych praw własności wynikających z zapisów ksiąg wieczystych. Ale nie przeszkadza mu to uparcie odmawiać wydania zaświadczenia, że nie miał nic wspólnego i nic nie robił z "ćwoczą nieruchomością" do której według zapisów tych ksiąg nie miał nigdy żadnych praw. Sprawia to wrażenie jakby żył jednocześnie w dwóch nie przystających do siebie rzeczywistościach......
III
Tajemnice działki 1/10 czyli rozdwojenie jaźni po raz drugi (tym razem sądowe)
Przy naszej nieruchomości jest działka 1/10. Takie sobie ok 80m2 chodnika. Została ona przekazana Skarbowi Państwa przez naszych poprzedników prawnych (czyli przez osoby, które były właścicielami nieruchomości przed nami i które zbyły ta nieruchomość kolejnym, a te kolejnym etc przy czym na końcu tego łańcuszka jesteśmy my i pani Sąsiadka). Jednak gdy z ciekawości zajrzeliśmy do danych tej działki to okazało się, ze jej stan prawny jest "nieustalony". Szybciutko chwyciliśmy więc za akt notarialny nieodpłatnego przekazania nieruchomości i zaczęliśmy wyjaśniać sprawę. Wszystko odbyło się tak jak powinno. Akt notarialny zbadano. przyjęto do zasobów i co więcej założono nawet dla działki księgę wieczystą z ujawnieniem jej stanu prawnego. Sąd nie zgłosił obiekcji.
Niezmiernie nas to ucieszyło, bo przyjemnie jest popatrzeć na działające prawidłowo instytucje państwowe. Jednak jednocześnie musimy przyznać, że zgłupieliśmy jeszcze bardziej i już nic nie rozumiemy z tego co sąd rejonowy wyprawia. Z jednej procesuje prawidłowo sprawy związane z działką wydzieloną z nieruchomości ok 1973 roku i przekazaną Skarbowi Państwa (czyli uznaje istniejący wówczas stan prawny), a z drugiej strony nie uznaje praw następców prawnych osób, które tą działkę Skarbowi Państwa ofiarowały. Pomimo iż te prawa są ujawnione w konsekwentnie prowadzonych przez tenże sąd księgach wieczystych. Wygląda to trochę na poważne rozdwojenie jaźni. Jak należy się zachować gdy stwierdza się takie zjawisko u instytucji państwowej?.
IV
Pojawia się i znika... czyli rozdwojenie jaźni po raz trzeci
Do rozbieżności w wystawianych przez prokuraturę dokumentach już się tak przyzwyczailiśmy, że uznaliśmy to za normę i nie powodują one już u nas odczucia gęstnienia oparów absurdów. Jednak z obowiązku wspominamy o pewnej zadziwiającej kwadraturze koła.
Prokuratura badając zaświadczenie starosty o istnieniu trzech lokali mieszkalnych na terenie "ćwoczej nieruchomości" nie dopatrzyła się w nim poświadczenia nieprawdy. Wynika stąd, ze w rozumieniu prokuratury te lokale istniały.
Jednak ta sama prokuratura uznała, ze naruszyliśmy prawo odmawiając uczestniczenia w postępowaniu administracyjnym prowadzonym w oparciu o założenie, że ten sam budynek jest budynkiem jednorodzinnym (czyli co najwyżej dwulokalowym). Wynika stąd, ze uważa nieruchomość ma co najwyżej dwa lokale.
Najwyraźniej więc lokal nr 3 ma w rozumieniu prokuratury jakieś dziwne właściwości metafizyczne i zdolność do teleportacji, co prokuratury bynajmniej nie dziwi.
V
Zwidy i halucynacje
Przez kilkadziesiąt miesięcy (lub jak kto woli kilka lat) pisaliśmy pisma naszpikowane paragrafami i rozsyłaliśmy dokumenty, które jasno potwierdzają, ze stan prawny ujawniony w księgach wieczystych i katastrze jest taki jak definiuje ustawa czyli zgodny z prawdą . Przynajmniej w przypadku naszych nieruchomości.
Reakcje instytucji państwowych (lub raczej ich brak reakcji) oprowadził nas w końcu do konkluzji, ze nikogo nie interesują ani zapisy rejestrów uznanych przez ustawodawce za najmocniejszy tytuł własności, ani dokumenty potwierdzające zapisy ujawnione w tych rejestrach.
Kompletnie zdezorientowani zaczęliśmy wertować różne akty prawne szukając czy jest możliwa sytuacja w której dokumenty i rejestry przestają mieć znaczenie. W końcu natknęliśmy się na ustawę o księgach wieczystych i hipotece z 1982 roku (ale ciągle obowiązującą)
Ustawa ta ma art 6, który mówi mniej więcej iż stan prawny ujawniony w księdze wieczystej ma zawsze pierwszeństwo przed stanem rzeczywistym chyba, że nabywca działał w złej wierze tj. kupił stan prawny ujawniony w księdze wieczystej mimo iż wiedział, że stan rzeczywisty jest inny, albo mógł się tego z łatwością dowiedzieć.
Oznacza to, że wystarczy "wykazać" (lub raczej "wcisnąć"), ze wiedzieliśmy o innym stanie faktycznym niż ten który kupowaliśmy, aby wszystkie dokumenty, którymi machamy przestały mieć znaczenie bo "wiedzieliśmy co kupujemy". Co zresztą istotnie nam kilkukrotnie powiedziano.
Niewątpliwie prefabrykowanie nieistniejącego "stanu faktycznego" byłoby niezła hucpą, która nie miałaby szans gdyby zachowano jawność procesów przed instytucjami państwowymi czyli mówiąc po prostu poinformowano nas o co chodzi. W końcu władanie nieruchomością wiąże się z powstaniem tak wielu dokumentów i świadków, że wyprostowanie sytuacji byłoby dziecinnie proste. Jednak zamiast jawności mamy jak się zdaje paniczny strach przed ujawnieniem nam czegokolwiek, co tłumaczyłoby zachowania instytucji państwowych w kwestiach związanych z "ćwoczą nieruchomością" . Nie możemy więc wykluczyć, że cała sprawa zawiesza się na czyiś zwidach i urojeniach, które nijak się maja do rzeczywistości. Po przemyśleniu wydaje nam się to nawet bardzo prawdopodobne.
VI
O korzyściach płynących z umiejętności czytania.
Uznaliśmy, że w tej instytucjonalno- psychiatrycznej sytuacji najlepszym lekiem jaki możemy zaordynować instytucjom państwowym są kolejne wnioski dowodowe, które będą zawierały dokumenty, które rozwieją wszelkie wątpliwości nie tylko co do stanu prawnego, ale również faktycznego "ćwoczej nieruchomości".
Zaczęliśmy ich sporządzanie od przeanalizowania zapisów elektronicznych ksiąg wieczystych. Jak wiadomo elektroniczne księgi wieczyste mają tą zaletę, ze są ogólnie dostępne w internecie i nie można się ich pozbyć np przesyłając do innej jednostki "według właściwości w celu załatwienia sprawy". Postanowiliśmy więc ustalić jakie dokumenty musimy przedstawić, aby razem z zapisami ksiąg prowadzonych dla "ćwoczej nieruchomości" nie pozostawiały ani cienia wątpliwości nie tylko co do stanu prawnego, ale również jego zgodności ze stanem faktycznym na przestrzeni co najmniej ostatnich kilkunastu lat..
Musimy przyznać, że po przeanalizowaniu treści ksiąg wieczystych pod tym kątem zbaranieliśmy doszczętnie. Nie ma bowiem możliwości aby ktokolwiek, kto chociażby pobieżnie przestudiował ich zapisy mógł nie wiedzieć, ze wszelkie informacje o "niepewnym stanie prawnym", "innym stanie rzeczywistym" czy "podwójnym ohipotekowaniu" są oczywistym bredzeniem, którego celem może być co najwyżej wkręcenie kogoś, kto nie potrafi czytać, w brzydką sprawę podważania dobrze udokumentowanych praw własności poprzez wystawiane dokumentów wskazujących na rzekome istnienia podwójnego ohipotekowania.
Nawet pobieżne zapoznanie się z treścią ksiąg wieczystych pozwala ustalić, że mamy do czynienia z dokumentem prowadzonym konsekwentnie od momentu wydzielenia nieruchomości w okresie przedwojennym (jest wzmianka o przeniesieniu - a nie odtworzeniu- treści z przedwojennej księgi wieczystej). Parametry nieruchomości (położenie, wielkość) były wielokrotnie potwierdzane przez gminę i starostwo na wniosek właścicieli, którzy musieli władać nieruchomością skoro ją dzielili czy sprzedawali. To wszystko ma odzwierciedlenie w zapisach księgach prowadzonych dla nieruchomości i wyodrębnionych z niej części. Ani stan faktyczny (w momencie dokonywania wpisów), ani prawny nie powinien więc budzić niczyjej wątpliwości.
Nie ma również śladu po tym, by wypisy zawierały informacje o tym, że prawa do nieruchomości mają jakiekolwiek osoby trzecie. Prawdziwość informacji zawartych w tych księgach wieczystych została zbadana przez szereg notariuszy, w tym miejscowych (czyli znających teren) o czym świadczą informacje o sporządzanych aktach notarialnych. Nawet jeżeli w wiarygodność samych elektronicznych ksiąg wieczystych wierzą tylko naiwni - to ich zapisy zostały potwierdzone przez tyle osób, że kwestionowanie ich zakrawa na teorie bardzo, ale to bardzo mocno konspiracyjną.
Jedyną instytucją, która teoretycznie może zmienić stan prawny nie wpisując tego do ksiąg wieczystych jest sąd, ale przecież nie możemy sugerować, że nie mając żadnych podstaw pozbawił on praw własności właścicieli władających nieruchomością i nie ma nawet odwagi powiadomić ich o tym? Zresztą takie orzeczenie byłoby czystą hucpą i niewątpliwie miałoby wielki wpływ na życie wszystkich osób w niej współdziałających, ale jego znaczenie dla zakwestionowania naszych praw jest żadne. Chociażby z tego powodu, że nasze prawa ujawnione w księgach wieczystych mają większą wartość niż prawa wynikające z orzeczenie tak wadliwego, że nawet wzmianka o nim nie może być nawet do tych ksiąg wpisana (chociażby w formie ostrzeżenia).
Pozostaje więc pytanie czy którykolwiek z funkcjonariuszy wkręconych w uwiarygadnianie rzekomego istnienia alternatywnego stanu prawnego (a może nawet faktycznego) raczył zapoznać się chociażby zapisami ksiąg wieczystych? O całych aktach poszczególnych spraw zawierających bez porównania więcej informacji nawet nie wspominamy......
VII
Wysyp działek 275a czyli podejrzenia powracają.
Kiedy już byliśmy pewni, że nic nas nie zadziwi rozpoczął się wysyp działek 275a. działka o numerze 275a to historyczny numer ćwoczej działki (lub raczej działki z podziału której ona powstała). Okazało się jednak, ze ten numer w mniej lub bardziej tajemniczych okolicznościach przelokował się na inne działki. W takich okolicznościach niezmiernie nas zdziwiło, że Sąd Rejonowy zamiast zabrać się pracowicie do roboty i ustalić skąd taki bałagan, po prostu beztrosko, po przeanalizowaniu tylko księgi wieczystej prowadzonej dla ćwoczej nieruchomości, oświadczył, że nie widzi podwójnego ohipotekowania. No cóż można na to patrzeć z dwóch stron. Albo Wysoki Sąd nie rozumie, że brak podwójnego ohipotekowania na cudownie rozmnożonych działkach można ustalić dopiero po zbadaniu wszystkich prowadzonych dla nich ksiąg wieczystych i znalezieniu źródła bałaganu (a wtedy należało by uznać, że jest on wyjątkowo tępy i na żadną powagę nie zasługuje). Albo Wysoki Sąd ma pewne informacje o jakimś dokonanym uzgodnieniu, które sytuację porządkuje, a o którym najwyraźniej nas informować nie zamierza. Uzgodnienie takie musiałoby być co prawda uzgodnieniem ewidentnie lewych stanów prawnych z nieistniejącym stanem faktycznym, toteż nie informowanie o tym prawowitych właścicieli miałoby pewien sens (w końcu po co ich denerwować), podobnie jak obsesyjne produkowanie dokumentów poświadczających, że stan faktyczny jest inny niż ten który naprawdę na ćwoczej nieruchomości istnieje. No cóż trzeba przyznać, ze byłaby to hucpa granicząca z psychozą. Ale akurat tego, ze z jakąś psychozą mamy tutaj do czynienia chyba nie powinno budzić już niczyjej wątpliwości.
VIII
Wszystkie sekrety modernizacji
Szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia tłumaczącego absurdalne zachowanie instytucji państwowych trafiliśmy na proces zwany "modernizacją ewidencji gruntów". Polega to w skrócie na tym, że raz na jakiś czas starostwo najmuje firmę geodezyjną która ma sprawdzić czy ewidencja gruntów, budynków i lokali (pełniąca rolę katastru) mu się nie rozjechała i ewentualnie nanieść jakieś poprawki. Taka modernizacja dla ćwoczej nieruchomości prowadzona była co najmniej 3 razy, w roku 1996, 2002 i 2012. Hmm... po modernizacji z roku 1996 na ćwoczej nieruchomości wylądowała jako władający para nieboszczyków z nieruchomości sąsiedniej oraz zmieniła się granica z tą sąsiednią nieruchomością. Po modernizacji w 2002 roku pojawiła się dodatkowa działka 275a, która podobno wzięła się z badania ksiąg wieczystych, ale sąd (prowadzący księgi wieczyste) się do niej nie przyznaje. Najprawdopodobniej po modernizacji w roku 2012 ćwoczy domek na wyrysie z ewidencji gruntów, budynków i lokali zmienił kształt. Żadnego z tych tajemniczych "efektów modernizacji" starostwo jest niestety w stanie nam wytłumaczyć ani pokazać dokumentów na podstawie których zostały wprowadzone, niemniej jednak twierdzi iż nie widzi w nich żadnego błędu.
Sporządzający wie przecież najlepiej
Od momentu w którym poczucie kompletnego skołowania sprawiło, że nawet prowadzenie Dzienników Ćwoków okazało się ponad nasze możliwości - zdarzyło nam się osłupieć jeszcze kilkukrotnie
Po raz pierwszy gdy stojąc przed budynkiem w którym mieści się sąd okręgowy wlepialiśmy oczy w umieszczoną na nim tabliczkę z napisem "ośrodek migracyjny ksiąg wieczystych". (Niezorientowanym wyjaśniamy, że migracja ksiąg wieczystych do zamiana ich z formy papierowej, jaką miały od zawsze w formę elektroniczną.) Właściwie to nie powinniśmy być zdziwieni w końcu sąd okręgowy to miejsce równie dobre jak każde inne do wklepania w komputer informacji zawartych w papierowych KW (księgach wieczystych). Jednak byliśmy. Bo tak na zdrowy rozum, to jeżeli sąd okręgowy migrował księgi i jego prezes (a być może nie tylko) własnym podpisem poświadczył o prawidłowości dokonania przeniesienia treści, to cały sąd powinien umierać, za to, że proces odbył się prawidłowo i na danych zawartych w elektronicznej wersji mucha nie siada. Jednak dokumenty wystawiane przez sąd okręgowy w sprawach związanych z naszą własnością nie potwierdzają tej teorii.
Aby dotarło do nas co to znaczy musieliśmy aż powtórzyć sobie kilka razy, że "sąd okręgowy nie procesuje spraw z poszanowaniem praw wynikających z zapisów elektronicznych ksiąg wieczystych, które sam sporządził". No cóż patrząc bez emocji trzeba przyznać, ze migrując księgi najlepiej wiedział czy wprowadza do nich właściwe dane czy spiesząc się ściągał informacje z sufitu. Niewątpliwie jednak niewiara w prawdziwość wstukiwanych w komputer danych musi być zdumiewająca silna skoro można sąd okręgowy wkręcić w nieuznawanie nawet tak dobrze udokumentowanych praw własności jak nasze.
II
Funkcjonalne rozdwojenie jaźni
Kolejny raz zgłupieliśmy, gdy wyczytaliśmy w piśmie wystawionym przez Urząd Miasta , że posiadamy tylko dwa lokale mieszkalne. Wynika z tego, że w rozumieniu Urzędu Miasta (UM) w niewyjaśnionych okolicznościach pozbawiono nas nie tylko udziałów w całkiem sporej działki, ale również piwnic, strychów, murów instalacji czyli tego wszystkiego co się w mieszkaniach nie znajduje. Zainteresowaliśmy się skąd takie rewelacje UM wziął. Podobno ustalił badając księgi wieczyste. No cóż najwyraźniej widzi w księgach coś innego, bo jak dla nas to jak wół w nich stoi, że posiadany jednak znacznie więcej . Co więcej pod koniec 1999 roku UM wystawił wypis z ewidencji gruntów (pełniącej role katastru, która wtedy prowadzona była przez gminy) w którym dokładnie potwierdził stan, który był wówczas w tych księgach nie mając najwyraźniej żadnych wątpliwości co do jego istnienia.
W 2000 roku gmina przekazała te ewidencje do starostwa (które jak najbardziej potwierdza obecnie nasza wersję). A potem najwyraźniej wzrok się UM popsuł i w księgach wieczystych (a może i w innych nieujawnionych dokumentach) widzi już najwyraźniej coś zupełnie innego niż jet tam napisane
Może bylibyśmy nawet skłonni rozpatrywać teorię, ze prowadząc przez wiele lat ewidencje pełniące rolę katastru UM ma o ich wiarygodności podobne zdanie co sąd ma najwyraźniej o "własnoręcznie" wklepanych elektronicznych księgach wieczystych. Toteż uwolniwszy się od danych katastralnych zaczął z czystym sumieniem potwierdzać nie to co miał w katastrze (lub raczej ewidencjach pełniących jego rolę) lecz to co w jego szczerym przekonaniu na nieruchomości się znajdować z jakiś względów powinno. Jest jeden szkopuł. Nazywa się ewidencja podatkowa.
Podatek od nieruchomości gmina nalicza co roku opierając się (według własnego oświadczenia) na danych z prowadzonego przez starostę katastru. Jakoś ciężko nam sobie wyobrazić aby mieszkańcy gminy potulnie płacili podatki za coś czego właścicielami nie są lub czym nie władają. Co roku więc UM mimowolnie przeprowadza sprawdzenie wiarygodności tych danych i jakoś nie słyszeliśmy o wybuchających z tego tytułu skandalach. A byłoby to nieuniknione gdyby te ewidencje zawierały ewidentnie nieprawdziwe informacje.
Skąd więc w UM aż taka niewiara w dane katastralne, że czuje się zobowiązany do potwierdzania jakiejś innej (nieistniejącej) rzeczywistości?
Wszystko wskazuje więc na to, że UM ma jakieś problemy z postrzeganiem. Jakieś zdumiewające rozdwojenie jaźni kazało mu w 1999 poświadczać stan prawny A (ten znany nam opisany w katastrze i KW oraz naprawdę wówczas istniejący). Według tego stanu ujawnionego w tych samy KW i katastrze do chwili obecnej nalicza i otrzymuje podatki . Z drugiej strony najwyraźniej widzi jakiś stan B i o jego istnieniu również poświadcza. Cóż, trochę to wszystko dziwne.
P.S.
Aby sprawę jeszcze bardziej zagmatwać, po zmianie burmistrza UM zmienił zdanie i twierdzi, ze w żaden sposób nie kwestionuje naszych praw własności wynikających z zapisów ksiąg wieczystych. Ale nie przeszkadza mu to uparcie odmawiać wydania zaświadczenia, że nie miał nic wspólnego i nic nie robił z "ćwoczą nieruchomością" do której według zapisów tych ksiąg nie miał nigdy żadnych praw. Sprawia to wrażenie jakby żył jednocześnie w dwóch nie przystających do siebie rzeczywistościach......
III
Tajemnice działki 1/10 czyli rozdwojenie jaźni po raz drugi (tym razem sądowe)
Przy naszej nieruchomości jest działka 1/10. Takie sobie ok 80m2 chodnika. Została ona przekazana Skarbowi Państwa przez naszych poprzedników prawnych (czyli przez osoby, które były właścicielami nieruchomości przed nami i które zbyły ta nieruchomość kolejnym, a te kolejnym etc przy czym na końcu tego łańcuszka jesteśmy my i pani Sąsiadka). Jednak gdy z ciekawości zajrzeliśmy do danych tej działki to okazało się, ze jej stan prawny jest "nieustalony". Szybciutko chwyciliśmy więc za akt notarialny nieodpłatnego przekazania nieruchomości i zaczęliśmy wyjaśniać sprawę. Wszystko odbyło się tak jak powinno. Akt notarialny zbadano. przyjęto do zasobów i co więcej założono nawet dla działki księgę wieczystą z ujawnieniem jej stanu prawnego. Sąd nie zgłosił obiekcji.
Niezmiernie nas to ucieszyło, bo przyjemnie jest popatrzeć na działające prawidłowo instytucje państwowe. Jednak jednocześnie musimy przyznać, że zgłupieliśmy jeszcze bardziej i już nic nie rozumiemy z tego co sąd rejonowy wyprawia. Z jednej procesuje prawidłowo sprawy związane z działką wydzieloną z nieruchomości ok 1973 roku i przekazaną Skarbowi Państwa (czyli uznaje istniejący wówczas stan prawny), a z drugiej strony nie uznaje praw następców prawnych osób, które tą działkę Skarbowi Państwa ofiarowały. Pomimo iż te prawa są ujawnione w konsekwentnie prowadzonych przez tenże sąd księgach wieczystych. Wygląda to trochę na poważne rozdwojenie jaźni. Jak należy się zachować gdy stwierdza się takie zjawisko u instytucji państwowej?.
IV
Pojawia się i znika... czyli rozdwojenie jaźni po raz trzeci
Do rozbieżności w wystawianych przez prokuraturę dokumentach już się tak przyzwyczailiśmy, że uznaliśmy to za normę i nie powodują one już u nas odczucia gęstnienia oparów absurdów. Jednak z obowiązku wspominamy o pewnej zadziwiającej kwadraturze koła.
Prokuratura badając zaświadczenie starosty o istnieniu trzech lokali mieszkalnych na terenie "ćwoczej nieruchomości" nie dopatrzyła się w nim poświadczenia nieprawdy. Wynika stąd, ze w rozumieniu prokuratury te lokale istniały.
Jednak ta sama prokuratura uznała, ze naruszyliśmy prawo odmawiając uczestniczenia w postępowaniu administracyjnym prowadzonym w oparciu o założenie, że ten sam budynek jest budynkiem jednorodzinnym (czyli co najwyżej dwulokalowym). Wynika stąd, ze uważa nieruchomość ma co najwyżej dwa lokale.
Najwyraźniej więc lokal nr 3 ma w rozumieniu prokuratury jakieś dziwne właściwości metafizyczne i zdolność do teleportacji, co prokuratury bynajmniej nie dziwi.
V
Zwidy i halucynacje
Przez kilkadziesiąt miesięcy (lub jak kto woli kilka lat) pisaliśmy pisma naszpikowane paragrafami i rozsyłaliśmy dokumenty, które jasno potwierdzają, ze stan prawny ujawniony w księgach wieczystych i katastrze jest taki jak definiuje ustawa czyli zgodny z prawdą . Przynajmniej w przypadku naszych nieruchomości.
Reakcje instytucji państwowych (lub raczej ich brak reakcji) oprowadził nas w końcu do konkluzji, ze nikogo nie interesują ani zapisy rejestrów uznanych przez ustawodawce za najmocniejszy tytuł własności, ani dokumenty potwierdzające zapisy ujawnione w tych rejestrach.
Kompletnie zdezorientowani zaczęliśmy wertować różne akty prawne szukając czy jest możliwa sytuacja w której dokumenty i rejestry przestają mieć znaczenie. W końcu natknęliśmy się na ustawę o księgach wieczystych i hipotece z 1982 roku (ale ciągle obowiązującą)
Ustawa ta ma art 6, który mówi mniej więcej iż stan prawny ujawniony w księdze wieczystej ma zawsze pierwszeństwo przed stanem rzeczywistym chyba, że nabywca działał w złej wierze tj. kupił stan prawny ujawniony w księdze wieczystej mimo iż wiedział, że stan rzeczywisty jest inny, albo mógł się tego z łatwością dowiedzieć.
Oznacza to, że wystarczy "wykazać" (lub raczej "wcisnąć"), ze wiedzieliśmy o innym stanie faktycznym niż ten który kupowaliśmy, aby wszystkie dokumenty, którymi machamy przestały mieć znaczenie bo "wiedzieliśmy co kupujemy". Co zresztą istotnie nam kilkukrotnie powiedziano.
Niewątpliwie prefabrykowanie nieistniejącego "stanu faktycznego" byłoby niezła hucpą, która nie miałaby szans gdyby zachowano jawność procesów przed instytucjami państwowymi czyli mówiąc po prostu poinformowano nas o co chodzi. W końcu władanie nieruchomością wiąże się z powstaniem tak wielu dokumentów i świadków, że wyprostowanie sytuacji byłoby dziecinnie proste. Jednak zamiast jawności mamy jak się zdaje paniczny strach przed ujawnieniem nam czegokolwiek, co tłumaczyłoby zachowania instytucji państwowych w kwestiach związanych z "ćwoczą nieruchomością" . Nie możemy więc wykluczyć, że cała sprawa zawiesza się na czyiś zwidach i urojeniach, które nijak się maja do rzeczywistości. Po przemyśleniu wydaje nam się to nawet bardzo prawdopodobne.
VI
O korzyściach płynących z umiejętności czytania.
Uznaliśmy, że w tej instytucjonalno- psychiatrycznej sytuacji najlepszym lekiem jaki możemy zaordynować instytucjom państwowym są kolejne wnioski dowodowe, które będą zawierały dokumenty, które rozwieją wszelkie wątpliwości nie tylko co do stanu prawnego, ale również faktycznego "ćwoczej nieruchomości".
Zaczęliśmy ich sporządzanie od przeanalizowania zapisów elektronicznych ksiąg wieczystych. Jak wiadomo elektroniczne księgi wieczyste mają tą zaletę, ze są ogólnie dostępne w internecie i nie można się ich pozbyć np przesyłając do innej jednostki "według właściwości w celu załatwienia sprawy". Postanowiliśmy więc ustalić jakie dokumenty musimy przedstawić, aby razem z zapisami ksiąg prowadzonych dla "ćwoczej nieruchomości" nie pozostawiały ani cienia wątpliwości nie tylko co do stanu prawnego, ale również jego zgodności ze stanem faktycznym na przestrzeni co najmniej ostatnich kilkunastu lat..
Musimy przyznać, że po przeanalizowaniu treści ksiąg wieczystych pod tym kątem zbaranieliśmy doszczętnie. Nie ma bowiem możliwości aby ktokolwiek, kto chociażby pobieżnie przestudiował ich zapisy mógł nie wiedzieć, ze wszelkie informacje o "niepewnym stanie prawnym", "innym stanie rzeczywistym" czy "podwójnym ohipotekowaniu" są oczywistym bredzeniem, którego celem może być co najwyżej wkręcenie kogoś, kto nie potrafi czytać, w brzydką sprawę podważania dobrze udokumentowanych praw własności poprzez wystawiane dokumentów wskazujących na rzekome istnienia podwójnego ohipotekowania.
Nawet pobieżne zapoznanie się z treścią ksiąg wieczystych pozwala ustalić, że mamy do czynienia z dokumentem prowadzonym konsekwentnie od momentu wydzielenia nieruchomości w okresie przedwojennym (jest wzmianka o przeniesieniu - a nie odtworzeniu- treści z przedwojennej księgi wieczystej). Parametry nieruchomości (położenie, wielkość) były wielokrotnie potwierdzane przez gminę i starostwo na wniosek właścicieli, którzy musieli władać nieruchomością skoro ją dzielili czy sprzedawali. To wszystko ma odzwierciedlenie w zapisach księgach prowadzonych dla nieruchomości i wyodrębnionych z niej części. Ani stan faktyczny (w momencie dokonywania wpisów), ani prawny nie powinien więc budzić niczyjej wątpliwości.
Nie ma również śladu po tym, by wypisy zawierały informacje o tym, że prawa do nieruchomości mają jakiekolwiek osoby trzecie. Prawdziwość informacji zawartych w tych księgach wieczystych została zbadana przez szereg notariuszy, w tym miejscowych (czyli znających teren) o czym świadczą informacje o sporządzanych aktach notarialnych. Nawet jeżeli w wiarygodność samych elektronicznych ksiąg wieczystych wierzą tylko naiwni - to ich zapisy zostały potwierdzone przez tyle osób, że kwestionowanie ich zakrawa na teorie bardzo, ale to bardzo mocno konspiracyjną.
Jedyną instytucją, która teoretycznie może zmienić stan prawny nie wpisując tego do ksiąg wieczystych jest sąd, ale przecież nie możemy sugerować, że nie mając żadnych podstaw pozbawił on praw własności właścicieli władających nieruchomością i nie ma nawet odwagi powiadomić ich o tym? Zresztą takie orzeczenie byłoby czystą hucpą i niewątpliwie miałoby wielki wpływ na życie wszystkich osób w niej współdziałających, ale jego znaczenie dla zakwestionowania naszych praw jest żadne. Chociażby z tego powodu, że nasze prawa ujawnione w księgach wieczystych mają większą wartość niż prawa wynikające z orzeczenie tak wadliwego, że nawet wzmianka o nim nie może być nawet do tych ksiąg wpisana (chociażby w formie ostrzeżenia).
Pozostaje więc pytanie czy którykolwiek z funkcjonariuszy wkręconych w uwiarygadnianie rzekomego istnienia alternatywnego stanu prawnego (a może nawet faktycznego) raczył zapoznać się chociażby zapisami ksiąg wieczystych? O całych aktach poszczególnych spraw zawierających bez porównania więcej informacji nawet nie wspominamy......
VII
Wysyp działek 275a czyli podejrzenia powracają.
Kiedy już byliśmy pewni, że nic nas nie zadziwi rozpoczął się wysyp działek 275a. działka o numerze 275a to historyczny numer ćwoczej działki (lub raczej działki z podziału której ona powstała). Okazało się jednak, ze ten numer w mniej lub bardziej tajemniczych okolicznościach przelokował się na inne działki. W takich okolicznościach niezmiernie nas zdziwiło, że Sąd Rejonowy zamiast zabrać się pracowicie do roboty i ustalić skąd taki bałagan, po prostu beztrosko, po przeanalizowaniu tylko księgi wieczystej prowadzonej dla ćwoczej nieruchomości, oświadczył, że nie widzi podwójnego ohipotekowania. No cóż można na to patrzeć z dwóch stron. Albo Wysoki Sąd nie rozumie, że brak podwójnego ohipotekowania na cudownie rozmnożonych działkach można ustalić dopiero po zbadaniu wszystkich prowadzonych dla nich ksiąg wieczystych i znalezieniu źródła bałaganu (a wtedy należało by uznać, że jest on wyjątkowo tępy i na żadną powagę nie zasługuje). Albo Wysoki Sąd ma pewne informacje o jakimś dokonanym uzgodnieniu, które sytuację porządkuje, a o którym najwyraźniej nas informować nie zamierza. Uzgodnienie takie musiałoby być co prawda uzgodnieniem ewidentnie lewych stanów prawnych z nieistniejącym stanem faktycznym, toteż nie informowanie o tym prawowitych właścicieli miałoby pewien sens (w końcu po co ich denerwować), podobnie jak obsesyjne produkowanie dokumentów poświadczających, że stan faktyczny jest inny niż ten który naprawdę na ćwoczej nieruchomości istnieje. No cóż trzeba przyznać, ze byłaby to hucpa granicząca z psychozą. Ale akurat tego, ze z jakąś psychozą mamy tutaj do czynienia chyba nie powinno budzić już niczyjej wątpliwości.
VIII
Wszystkie sekrety modernizacji
Szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia tłumaczącego absurdalne zachowanie instytucji państwowych trafiliśmy na proces zwany "modernizacją ewidencji gruntów". Polega to w skrócie na tym, że raz na jakiś czas starostwo najmuje firmę geodezyjną która ma sprawdzić czy ewidencja gruntów, budynków i lokali (pełniąca rolę katastru) mu się nie rozjechała i ewentualnie nanieść jakieś poprawki. Taka modernizacja dla ćwoczej nieruchomości prowadzona była co najmniej 3 razy, w roku 1996, 2002 i 2012. Hmm... po modernizacji z roku 1996 na ćwoczej nieruchomości wylądowała jako władający para nieboszczyków z nieruchomości sąsiedniej oraz zmieniła się granica z tą sąsiednią nieruchomością. Po modernizacji w 2002 roku pojawiła się dodatkowa działka 275a, która podobno wzięła się z badania ksiąg wieczystych, ale sąd (prowadzący księgi wieczyste) się do niej nie przyznaje. Najprawdopodobniej po modernizacji w roku 2012 ćwoczy domek na wyrysie z ewidencji gruntów, budynków i lokali zmienił kształt. Żadnego z tych tajemniczych "efektów modernizacji" starostwo jest niestety w stanie nam wytłumaczyć ani pokazać dokumentów na podstawie których zostały wprowadzone, niemniej jednak twierdzi iż nie widzi w nich żadnego błędu.
IX
Konkluzje
Podsumowując wygląda na jeden wielki bałagan. Co ciekawe zdarzało nam się słyszeć, że to wszystko wina śmietnika pozostałego po komunie, a my podobno czegoś nie dopilnowaliśmy. Problem w tym, że bałagan na który trafiliśmy wydaje się być jak najbardziej świeży i co więcej coraz bardziej nakręcany przez funkcjonariuszy państwowych, a my przed zakupem sprawdziliśmy dokładnie wszystko. A poza tym jeśli rzeczywiście ktokolwiek wierzy, że czegoś nie dopilnowaliśmy to dlaczego nikt nie chce nam powiedzieć czego (a tak na marginesie już wyobraźni nam nie starcza, żeby wymyślić czego to mogliśmy nie dopilnować?)
Czy możliwe jest więc aby pod pozorem rzekomego porządkowania "starego" bałaganu jakiś lokalny krętacz z "wtykami" próbował sobie hmm... zaoszczędzić? I dlaczego zamiast to "oszczędzanie" przyciąć instytucje kontrolne zachowują się jakby robiły sobie wielkie kosmiczne strusie jaja z wiarygodności ksiąg wieczystych, ewidencji pełniących rolę katastru, prawa własności itp. Czasami tak sobie wiec myślimy czy możliwe jest aby przez 5 lat instytucje zawieszały się na czymś co może być tak prostą historią jak na przykład ta opisana w poniższym wierszyku:
Pechowy skunks
Raz wyliniały skunks Romek
Myślał jak skombinować domek
Nie chcąc rozstawać się jednak z zaskórniakami
Poszedł do swojego szwagra ze złotymi zębami
Szwagier miał dojścia i możliwości
By wykorzystać różne okoliczności
Za stówkę skunksowi załatwił papiery
Na które podobno można dostać domki aż cztery
Skunksa po wydanej stówce jednak zabolało
Bo papiery były tak lewe, że aż skręcało
Poszedł więc do szwagra złożyć reklamację
I taką nawiązał z nim konwersację
- Stary to przecież się nie uda
Miał być domek, a w tych papierach psia buda
- Mam w urzędzie kuzynkę co choć wredna i ruda
Wystawi za stówkę papierek, ze to nie jest jednak psia buda
- Ale ten domek ma właścicieli
Co to od lat w nim siedzieli
- Spokojnie ważne tylko, żeby się nie połapali
Teściu z sądu za stówkę odpowiedni papierek odpali
- A jak jakaś instytucja kontrolna się jednak dowali
To co im stówkę też się odpali?
- Mówi się im, że porządkujemy stany prawne
I głupole wierzą w takie rzeczy zabawne
Nie marudź tych papierów nie musisz pokazywać
Ważne, żeby właścicieli tylko tak długo kiwać
Że w końcu sprzedadzą ci domek za złotówkę
I co nie warto zainwestować stówkę?
Skunks zainwestował lecz spotkało go wielkie rozczarowanie
Gdyż właściciele domku się połapali i ruszyli na polowanie
Jak złapią skunksa to przerobią na futrzaną czapkę
Może więc nie było warto wyciągać po ich domek łapkę?
Konkluzje
Podsumowując wygląda na jeden wielki bałagan. Co ciekawe zdarzało nam się słyszeć, że to wszystko wina śmietnika pozostałego po komunie, a my podobno czegoś nie dopilnowaliśmy. Problem w tym, że bałagan na który trafiliśmy wydaje się być jak najbardziej świeży i co więcej coraz bardziej nakręcany przez funkcjonariuszy państwowych, a my przed zakupem sprawdziliśmy dokładnie wszystko. A poza tym jeśli rzeczywiście ktokolwiek wierzy, że czegoś nie dopilnowaliśmy to dlaczego nikt nie chce nam powiedzieć czego (a tak na marginesie już wyobraźni nam nie starcza, żeby wymyślić czego to mogliśmy nie dopilnować?)
Czy możliwe jest więc aby pod pozorem rzekomego porządkowania "starego" bałaganu jakiś lokalny krętacz z "wtykami" próbował sobie hmm... zaoszczędzić? I dlaczego zamiast to "oszczędzanie" przyciąć instytucje kontrolne zachowują się jakby robiły sobie wielkie kosmiczne strusie jaja z wiarygodności ksiąg wieczystych, ewidencji pełniących rolę katastru, prawa własności itp. Czasami tak sobie wiec myślimy czy możliwe jest aby przez 5 lat instytucje zawieszały się na czymś co może być tak prostą historią jak na przykład ta opisana w poniższym wierszyku:
Pechowy skunks
Raz wyliniały skunks Romek
Myślał jak skombinować domek
Nie chcąc rozstawać się jednak z zaskórniakami
Poszedł do swojego szwagra ze złotymi zębami
Szwagier miał dojścia i możliwości
By wykorzystać różne okoliczności
Za stówkę skunksowi załatwił papiery
Na które podobno można dostać domki aż cztery
Skunksa po wydanej stówce jednak zabolało
Bo papiery były tak lewe, że aż skręcało
Poszedł więc do szwagra złożyć reklamację
I taką nawiązał z nim konwersację
- Stary to przecież się nie uda
Miał być domek, a w tych papierach psia buda
- Mam w urzędzie kuzynkę co choć wredna i ruda
Wystawi za stówkę papierek, ze to nie jest jednak psia buda
- Ale ten domek ma właścicieli
Co to od lat w nim siedzieli
- Spokojnie ważne tylko, żeby się nie połapali
Teściu z sądu za stówkę odpowiedni papierek odpali
- A jak jakaś instytucja kontrolna się jednak dowali
To co im stówkę też się odpali?
- Mówi się im, że porządkujemy stany prawne
I głupole wierzą w takie rzeczy zabawne
Nie marudź tych papierów nie musisz pokazywać
Ważne, żeby właścicieli tylko tak długo kiwać
Że w końcu sprzedadzą ci domek za złotówkę
I co nie warto zainwestować stówkę?
Skunks zainwestował lecz spotkało go wielkie rozczarowanie
Gdyż właściciele domku się połapali i ruszyli na polowanie
Jak złapią skunksa to przerobią na futrzaną czapkę
Może więc nie było warto wyciągać po ich domek łapkę?
Dziennik pierwszy (pisany przed 08-2012) |
Dziennik drugi (pisany po 08-2012). |
Dziennik trzeci (pisany po 04-2014). |
Dziennik czwarty (pisany po 03-2015). |
Dziennik piąty (pisany po 01-2016). |