To, ze w instytucjach państwowych pewnego powiatu siłą bezwładności zakonserwował się świat niemalże żywcem przeniesiony z filmów Stanisława Barei nie wydaje się bynajmniej niczym szczególnie dziwnym. W małych miejscowościach życie toczy się swoim trybem z dala od wielkich światowych przemian. Jednak to, ze żadna z instancji nadrzędnych nie zauważyła jak ta skamielina w oparciu o generowany coraz większy bałagan w dokumentacji rozwala rejestry związane z prawem własności do nieruchomości to już całkiem inna sprawa. Tego chyba raczej nie tłumaczy nawet perfekcyjne zakonserwowanie się w świecie Stanisława Barei, w którym różne dziwne rzeczy się działy, ale jednak "świętych Graali" panującego systemu nikt nie kwestionował. Nie było tez przyzwolenia na "niejawne uzgadnianie" tych praw własności które ominęło ustawowe "wyrównywanie niesprawiedliwości społecznych" czy też tych powstałych w wyniku tych procesów. Zakonserwowanie świata Stanisława Barei w żaden sposób nie tłumaczyłoby również tego, ze pozwolono nam na udokumentowanie okoliczności wskazujących na to, ze systemowo przyzwala się na rozwalanie ksiąg wieczystych (czyli de facto podważa się bez żadnego powodu nie tylko czyjeś prawa własności, ale przy okazji stawia się pod znakiem zapytania cały system zabezpieczeń kredytowych opartych na kredycie hipotecznym) stanowiących właśnie święty Graal systemu kapitalistycznego w którym obecnie podobno funkcjonujemy.
Oczywiście można inspirując się Hansem Klosem czy Austinem Powers'em układać sobie konspiracyjne teorie o wszechogarniającym instytucje państwowe spisku mającym na celu wysadzenie w powietrze nie tylko gospodarki kraju czy nawet całej EU, a nawet całego system finansowego. Jednak cała afera jeżeli wygląda na jakiś spisek, to najwyżej samobójczy. I musimy przyznać, ze znalezienie przyczyny tak dziwnych zachowań zaangażowanych w sprawę funkcjonariuszy długo nam umykało
1. Kamyczek pierwszy - czyli brak wyobraźni
Podobno pod latarnią była najciemniej. Może więc zamiast bawić się w snucie jakiś teorii, które przy dawce wygenerowanego absurdu zawsze okazują się mniej lub bardziej konspiracyjne - powinniśmy potraktować poważnie pierwsze wrażenie jakie nieodłącznie towarzyszy czytaniu wszystkich pism urzędowych jakie otrzymujemy w sprawie naszej nieruchomości. A ono za każdym razem podpowiada nam, ze pismo pisał ktoś, kto nie ma pojęcia o tym czego dotyczy sprawa. Innymi słowy pierwsze wrażenie po przeczytaniu każdego pisma jest takie, ze pisała je osoba, która nie zapoznała się nawet w stopniu podstawowym aktami sprawy, a swoją wiedze na jej temat czerpała z jakiegoś źródła, które ewidentnie opowiedziało jej coś co z aktami sprawy nie ma nic wspólnego.
Czy jest jednak możliwe, aby we wszystkich instytucjach państwowych z jakimi się zetknęliśmy panowało takie rozprężenie, ze widząc trudne do przeanalizowania akta sprawy nie fatygowano się nawet aby się z nimi zapoznać? A może jest jeszcze gorzej. W końcu dokumenty to nie brukowe romanse, o których można wiele powiedzieć, ale nie to, ze nie są pisane bardzo przystępnym i prostym językiem. Dokumenty nie są łatwe w czytaniu, szczególnie te pełne szczegółów i faktów, które należy posprawdzać. Toteż jeżeli funkcjonariusze państwowi są rozliczani wyłącznie z ilości "załatwionych spraw" i karani wyłącznie za nie załatwienie spraw w terminie - to nie można wykluczyć, ze zapoznanie się nawet ze średnio obszerną dokumentacja w czasie przypadającym na rozpatrzenie jednej sprawy - po prostu przekracza ich możliwości. Czy w takich okolicznościach naprawdę niemożliwe wydaje się, aby wytworzył się zwyczaj dzwonienia do instytucji, której dana skarga, zażalenie etc dotyczy i pytanie o co tak naprawdę chodzi?
Wytworzenie się takiego zwyczaju niewątpliwie wiele by tłumaczyło. Nie tylko procesowanie spraw związanych z naszą nieruchomością w oparciu o powiatowe urojenia, ale nawet to, ze nikt nie zauważył iż powiat G przekształcił się siła własnej bezwładności w rezerwat im Stanisława Barei.
więcej