Dziennik .Trzeci, który zatytułowaliśmy optymistycznie "Epilog" zaczęliśmy pisać w kwietniu 2014 roku gdy zorientowaliśmy się, że ani instytucje powiatowe, ani instancje nadrzędne nie szanują naszych praw związanych z własnością nieruchomości nabytej w miasteczku M. Nie kwestionowano jednak naszych praw własności w sposób otwarty - mówiąc nam, że nie jesteśmy jej właścicielami, ale po prostu nie respektowano naszych praw pod najróżniejszymi pozorami, które wydawały się być ściągnięte żywcem z filmów Barei. Gdy rozpoczynaliśmy pisanie Dziennika Trzeciego myśleliśmy, że skoro już się zorientowaliśmy i skonfrontujemy najwyższe instytucje w państwie - to sprawa zostanie natychmiast zamknięta. Żadne bowiem państwo prawa o gospodarce opartej na kredycie nie może sobie pozwolić na to aby instytucje państwowe pośrednio kwestionowały prawdziwość zapisów ksiąg wieczystych, a tym bardziej na wystawianie dokumentów wskazujących, ze zapisy ksiąg wieczystych instytucje państwowe mają w .... głębokim poważaniu. Czekało nas jednak głębokie rozczarowanie. Jednak dalsza eskalacja sprawy sprawiła, ze zaczęliśmy podejrzewać, ze kwestionowane są nie tylko zapisy ksiąg wieczystych, ale nawet sam fakt istnienia naszej nieruchomości pomimo iż ona stoi jak stała i ma się chyba jeszcze nie najgorzej. |
|
|
Zakłopotani i zagubieni
Wiadomo, że aby rzucać oskarżenia trzeba mieć twarde i przekonujące dowody. Właśnie dlatego nasza sytuacja przez kilka lat była co najmniej ... niekomfortowa. Co prawda było dla nas jasne, że jakiś czas po oprotestowaniu inwestycji za płotem, praktycznie rzecz biorąc wszystkie instytucje państwowe przestały respektować nasze niepodważalne prawa. Robiono to jednak pod tak różnymi pozorami, że trudno było dopatrzeć się wspólnego mianownika, powodu czy stawki (opisaliśmy to w Dziennikach Ćwoków). Na pierwszy rzut oka mieliśmy olbrzymi materiał dowodowy wskazujący na to. że ..... całe państwo jakby się "na nas uwzięło". Nawet dla nas nie brzmiało to wiarygodnie.
W pewnym momencie zaświtało nam, że wszystkie działania podejmowane przez instytucje państwowe można by uznać za mniej lub bardziej racjonalne gdybyśmy nie mieli praw własności do nieruchomości, którą opisujemy na blogu jako "ćwoczy domek".(Skrótu tego używamy, aby za każdym razem nie powtarzać, że "według znanych nam ksiąg wieczystych i aktów notarialnych kupna sprzedaży będących podstawą nabycia przez nas nieruchomości mamy prawa własności do 2 z 3 lokali mieszkalnych czyli ok 80% powierzchni użytkowej budynku i 5/6 udziałów w częściach wspólnych nieruchomości na która składają się części budynku nie wyodrębnione w akcie notarialnym częściowego zniesienia współwłasności z 2005 roku oraz całość gruntu".) Jednak to "odkrycie" traktowaliśmy raczej jako rodzaj żartu. Bo jak to możliwe, aby instytucje nie uznawały naszych praw własności nie informując nas o tym otwarcie!!!
Jednak w miarę upływu czasu i powiększania się ilości materiału dowodowego postanowiliśmy profilaktycznie zgromadzić wszelkie dokumenty wskazujące na to, że nabyliśmy nieruchomość o ustalonym stanie prawnym. W praktyce oznaczało to wnioskowanie do szeregu instytucji o udostępnienie dokumentacji wskazującej, że nieruchomość była we władaniu właścicieli ujawnionych w znanych nam księgach wieczystych (czyli naszych poprzedników prawnych od których nieruchomość nabyliśmy) lub wydanie zaświadczeń potwierdzających nie istnienie w rejestrach instytucji państwowych dokumentów wskazujących na możliwość władania nieruchomością przez inne osoby. Miało to na celu wykazanie, że nie ma mowy o istnieniu tzw zaszłości historycznych czy innych spornych roszczeń. Prawdę mówiąc traktowaliśmy te działania trochę jak "pro forma" ponieważ w naszych rękach był już wystarczająco mocny materiał dowodowy w tej kwestii
Ku naszemu zaskoczeniu instytucje odmówiły udzielenia informacji. Było to dziwne. Teoretycznie nie ma powodu, aby odmawiano ujawnienia dokumentów potwierdzających, ze "ćwoczy domek" był we władaniu naszych poprzedników prawnych (i tak wiele z nich o ile nie wszystkie zostały nam przez nich przekazane). Tym bardziej nie ma powodu, aby odmówić informacji o istnieniu w rejestrach dokumentów wskazujących na władanie nieruchomością osób trzecich, jeżeli takie dokumenty oczywiście istnieją i są podstawa dla kwestionowania naszych praw własności w obrębie instytucji państwowych. A już kompletnie niezrozumiała jest odmowa potwierdzenia, że znany nam stan prawny nieruchomości jest właściwy, lub podania stanu prawnego, który w rozumieniu instytucji państwowych jest właściwy z powołaniem się na dokumenty na podstawie których ten stan ustalono.
Pozornie takie zachowanie zdawałoby się wskazywać na jakąś konspirację mająca na celu ukrycia przestępstwa, ale w teorie konspiracyjne to my nie wierzymy. Nasze doświadczenie życiowe wskazuje, że zmotywowanie nawet 4-5 osób, aby działały wspólnie i w tajemnicy, aby np zrobić jakiegoś niewinnego psikusa jest prawie nie możliwe do przeprowadzenia. Sama myśl o tym, że cała armia funkcjonariuszy państwowych w różnych instytucjach i na różnych szczeblach mogłaby się zmówić, aby ukrywać popełnione na nas przestępstwo jest kompletnie absurdalna. To jest niewykonalne nawet pod przysłowiowa lufą karabinu.!!! Nie do końca wiedzieliśmy jak to sobie wytłumaczyć i czuliśmy się cokolwiek .... zakłopotani i zagubieni.
Nasze zakłopotanie i zagubienie wzrosło ponieważ w międzyczasie zaczęły się pojawiać dokumenty wystawione przez instytucje państwowe, które istotnie poświadczały inny stan prawny niż ten, który jest nam znany. Jednak żadna z tych instytucji nie chciała powiedzieć z czego to wynika i dlaczego uważają stan ujawniony w księgach wieczystych za niewłaściwy. Byliśmy kompletnie skołowani.
W pewnym momencie zaświtało nam, że wszystkie działania podejmowane przez instytucje państwowe można by uznać za mniej lub bardziej racjonalne gdybyśmy nie mieli praw własności do nieruchomości, którą opisujemy na blogu jako "ćwoczy domek".(Skrótu tego używamy, aby za każdym razem nie powtarzać, że "według znanych nam ksiąg wieczystych i aktów notarialnych kupna sprzedaży będących podstawą nabycia przez nas nieruchomości mamy prawa własności do 2 z 3 lokali mieszkalnych czyli ok 80% powierzchni użytkowej budynku i 5/6 udziałów w częściach wspólnych nieruchomości na która składają się części budynku nie wyodrębnione w akcie notarialnym częściowego zniesienia współwłasności z 2005 roku oraz całość gruntu".) Jednak to "odkrycie" traktowaliśmy raczej jako rodzaj żartu. Bo jak to możliwe, aby instytucje nie uznawały naszych praw własności nie informując nas o tym otwarcie!!!
Jednak w miarę upływu czasu i powiększania się ilości materiału dowodowego postanowiliśmy profilaktycznie zgromadzić wszelkie dokumenty wskazujące na to, że nabyliśmy nieruchomość o ustalonym stanie prawnym. W praktyce oznaczało to wnioskowanie do szeregu instytucji o udostępnienie dokumentacji wskazującej, że nieruchomość była we władaniu właścicieli ujawnionych w znanych nam księgach wieczystych (czyli naszych poprzedników prawnych od których nieruchomość nabyliśmy) lub wydanie zaświadczeń potwierdzających nie istnienie w rejestrach instytucji państwowych dokumentów wskazujących na możliwość władania nieruchomością przez inne osoby. Miało to na celu wykazanie, że nie ma mowy o istnieniu tzw zaszłości historycznych czy innych spornych roszczeń. Prawdę mówiąc traktowaliśmy te działania trochę jak "pro forma" ponieważ w naszych rękach był już wystarczająco mocny materiał dowodowy w tej kwestii
Ku naszemu zaskoczeniu instytucje odmówiły udzielenia informacji. Było to dziwne. Teoretycznie nie ma powodu, aby odmawiano ujawnienia dokumentów potwierdzających, ze "ćwoczy domek" był we władaniu naszych poprzedników prawnych (i tak wiele z nich o ile nie wszystkie zostały nam przez nich przekazane). Tym bardziej nie ma powodu, aby odmówić informacji o istnieniu w rejestrach dokumentów wskazujących na władanie nieruchomością osób trzecich, jeżeli takie dokumenty oczywiście istnieją i są podstawa dla kwestionowania naszych praw własności w obrębie instytucji państwowych. A już kompletnie niezrozumiała jest odmowa potwierdzenia, że znany nam stan prawny nieruchomości jest właściwy, lub podania stanu prawnego, który w rozumieniu instytucji państwowych jest właściwy z powołaniem się na dokumenty na podstawie których ten stan ustalono.
Pozornie takie zachowanie zdawałoby się wskazywać na jakąś konspirację mająca na celu ukrycia przestępstwa, ale w teorie konspiracyjne to my nie wierzymy. Nasze doświadczenie życiowe wskazuje, że zmotywowanie nawet 4-5 osób, aby działały wspólnie i w tajemnicy, aby np zrobić jakiegoś niewinnego psikusa jest prawie nie możliwe do przeprowadzenia. Sama myśl o tym, że cała armia funkcjonariuszy państwowych w różnych instytucjach i na różnych szczeblach mogłaby się zmówić, aby ukrywać popełnione na nas przestępstwo jest kompletnie absurdalna. To jest niewykonalne nawet pod przysłowiowa lufą karabinu.!!! Nie do końca wiedzieliśmy jak to sobie wytłumaczyć i czuliśmy się cokolwiek .... zakłopotani i zagubieni.
Nasze zakłopotanie i zagubienie wzrosło ponieważ w międzyczasie zaczęły się pojawiać dokumenty wystawione przez instytucje państwowe, które istotnie poświadczały inny stan prawny niż ten, który jest nam znany. Jednak żadna z tych instytucji nie chciała powiedzieć z czego to wynika i dlaczego uważają stan ujawniony w księgach wieczystych za niewłaściwy. Byliśmy kompletnie skołowani.
O chaosie i jego przyczynach
Pierwszym przełomem było odkrycie opisane szczegółowo w Białych Kapeluszach (Aneks). Nastąpiło ono po uzyskaniu informacji Przez długi okres czasu nie mogliśmy w to uwierzyć, ale coraz więcej faktów wskazuje, że obrócono art 304 par 2 kpk w praktycznie martwy przepis. Jedną z konsekwencji jest to, że nawet dokumenty wystawione z ewidentnym naruszeniem prawa przez instytucje państwowe (np ewidentne poświadczenie nieprawdy) wcale nie muszą być usuwane z obiegu prawnego. W rezultacie są one traktowane jako prawidłowe i cieszą się domniemaniem wiarygodności. Takie postępowanie otworzyło niewątpliwie puszkę Pandory, bowiem musi z czasem spowodować (a może już spowodowało?) niewyobrażalny chaos. Jeżeli praktyka ignorowania art 304 par 2 kpk, a w konsekwencji nieusuwania wadliwych dokumentów trwa już pewien okres czasu, to w obiegu prawnym znajduje się cała masa sprzecznych ze sobą dokumentów z których każdy cieszy sie domniemaniem wiarygodności.
Po spekulujmy jakie mogą być konsekwencje tego faktu. Załóżmy, że rozpatrujący jakąś sprawę funkcjonariusz państwowy trafił na dokumenty o wzajemnie sprzecznej treści lub informacja o istnieniu innego stanu dotarła do niego poza aktami sprawy. Ma on wówczas teoretycznie do wyboru
1) Zauważyć ich istnienie (lub dołączyć do akt sprawy jeżeli informacja o istnieniu innego stanu dotarła do niego poza aktami sprawy) i wykonać art 304 par 2 kpk czyli poinformować należne organy o okolicznościach wskazujących na zaistnienie przestępstwa (jeżeli są dwa dokumentu poświadczające wzajemnie wykluczające się stany to jeden z nich najprawdopodobniej musiał powstać na skutek przestępstwa), co teoretycznie spowodować usunięcie wadliwego dokumentu z obiegu prawnego
2) samemu ustalić jaki stan jest prawdziwy przy pomocy środków, którymi dysponuje. A mamy wrażenie, że przy dużej ilości sprzecznych ze sobą dokumentów krążących po instytucjach państwowych i ich archiwach, często jedynym środkiem jaki jest do dyspozycji funkcjonariusza jest przysłowiowy telefon do kogoś "kto zna sprawę"
W praktyce art 304 par 2 kpk jest przepisem martwym, więc droga opisana w punkcie 1 raczej nie będzie stosowana. Pozostają więc tylko takie środki jak "zasięgnięcie języka". Zrobienie rzetelnej analizy, opieranie się na innych dokumentach i dołączanie ich do akt sprawy jest przede wszystkim czasochłonne, a poza tym może przez niektórych być uważane za ryzykowne, bo może dać poszkodowanemu petentowi dowód że jest ofiarą bezprawnych działań z wykorzystaniem instytucji państwowych, a tym samym prawo do domagania się zadośćuczynienia od Skarbu Państwa. A mamy wrażenie, że może mieć to nieprzyjemne konsekwencje dla wielu osób, chciażby w postaci przysłowiowego "ciągania po sądach" jako świadka, składania zeznań etc. Poza tym nie można wykluczyć, że dochodzi jeszcze presja środowiskowa. W końcu nie można wykluczyć, ze istnienie sprzecznych dokumentów wynika z autentycznej pomyłki innego funkcjonariusza państwowego, a "kablowanie" (rozumiane jako poinformowanie o nieprawidłowości) w kulturze wielu środowisk jest grzechem głównym.
Z drugiej strony jeżeli osoba od której "zasięgnęło się języka" wprowadzi w błąd, to dla funkcjonariusza państwowego nie ma żadnych konsekwencji. W końcu za poświadczenie nieprawdy czy podjęcie decyzji, która nijak się ma do akt sprawy nic nie grozi (art 304 par2 kpk jest w końcu przepisem martwym). Dla funkcjonariusza ta opcja więc jest nie tylko mniej stresogenna, ale przede wszystkim bezpieczna.
A to że obywatela można w ten sposób skrzywdzić.... Na ten argument usłyszeliśmy kilka razy odpowiedź "Nic nie mogę zrobić, takie są przepisy". Tylko już nie wyjaśniono niestety co "przepisy" mają tu do rzeczy.
Niewątpliwie opisany schemat tłumaczy wystawianie przez szereg instytucji dziwnych dokumentów, które w zestawieniu ze znanymi nam aktami spraw wyglądają jak pospolite przestępstwa. Tłumaczy również dziwne twierdzenia zawarte w dokumentach państwowych, których prawdziwości nikt nie usiłuje nawet wykazać i których usunąć nikt nie chce. Z każdym kolejnym otrzymanym dokumentem, który w wersji rzeczywistości, która my znany (a do chwili obecnej żadna instytucja państwowa nie podjęła nawet próby wykazania jej wadliwości, pomimo kilkuset wymienionych pism) jest ewidentnym naruszeniem prawa, wzrasta prawdopodobieństwo, że nasze przypuszczenia odnośnie sytuacji jaka wytworzyła się w instytucjach państwowych po nadaniu statusu praktycznie martwego prawa art 304 par 2 kpk są w znacznym stopniu prawdziwe. (więcej w Aneksie Czarne_dziury i Bug_2 )
Po spekulujmy jakie mogą być konsekwencje tego faktu. Załóżmy, że rozpatrujący jakąś sprawę funkcjonariusz państwowy trafił na dokumenty o wzajemnie sprzecznej treści lub informacja o istnieniu innego stanu dotarła do niego poza aktami sprawy. Ma on wówczas teoretycznie do wyboru
1) Zauważyć ich istnienie (lub dołączyć do akt sprawy jeżeli informacja o istnieniu innego stanu dotarła do niego poza aktami sprawy) i wykonać art 304 par 2 kpk czyli poinformować należne organy o okolicznościach wskazujących na zaistnienie przestępstwa (jeżeli są dwa dokumentu poświadczające wzajemnie wykluczające się stany to jeden z nich najprawdopodobniej musiał powstać na skutek przestępstwa), co teoretycznie spowodować usunięcie wadliwego dokumentu z obiegu prawnego
2) samemu ustalić jaki stan jest prawdziwy przy pomocy środków, którymi dysponuje. A mamy wrażenie, że przy dużej ilości sprzecznych ze sobą dokumentów krążących po instytucjach państwowych i ich archiwach, często jedynym środkiem jaki jest do dyspozycji funkcjonariusza jest przysłowiowy telefon do kogoś "kto zna sprawę"
W praktyce art 304 par 2 kpk jest przepisem martwym, więc droga opisana w punkcie 1 raczej nie będzie stosowana. Pozostają więc tylko takie środki jak "zasięgnięcie języka". Zrobienie rzetelnej analizy, opieranie się na innych dokumentach i dołączanie ich do akt sprawy jest przede wszystkim czasochłonne, a poza tym może przez niektórych być uważane za ryzykowne, bo może dać poszkodowanemu petentowi dowód że jest ofiarą bezprawnych działań z wykorzystaniem instytucji państwowych, a tym samym prawo do domagania się zadośćuczynienia od Skarbu Państwa. A mamy wrażenie, że może mieć to nieprzyjemne konsekwencje dla wielu osób, chciażby w postaci przysłowiowego "ciągania po sądach" jako świadka, składania zeznań etc. Poza tym nie można wykluczyć, że dochodzi jeszcze presja środowiskowa. W końcu nie można wykluczyć, ze istnienie sprzecznych dokumentów wynika z autentycznej pomyłki innego funkcjonariusza państwowego, a "kablowanie" (rozumiane jako poinformowanie o nieprawidłowości) w kulturze wielu środowisk jest grzechem głównym.
Z drugiej strony jeżeli osoba od której "zasięgnęło się języka" wprowadzi w błąd, to dla funkcjonariusza państwowego nie ma żadnych konsekwencji. W końcu za poświadczenie nieprawdy czy podjęcie decyzji, która nijak się ma do akt sprawy nic nie grozi (art 304 par2 kpk jest w końcu przepisem martwym). Dla funkcjonariusza ta opcja więc jest nie tylko mniej stresogenna, ale przede wszystkim bezpieczna.
A to że obywatela można w ten sposób skrzywdzić.... Na ten argument usłyszeliśmy kilka razy odpowiedź "Nic nie mogę zrobić, takie są przepisy". Tylko już nie wyjaśniono niestety co "przepisy" mają tu do rzeczy.
Niewątpliwie opisany schemat tłumaczy wystawianie przez szereg instytucji dziwnych dokumentów, które w zestawieniu ze znanymi nam aktami spraw wyglądają jak pospolite przestępstwa. Tłumaczy również dziwne twierdzenia zawarte w dokumentach państwowych, których prawdziwości nikt nie usiłuje nawet wykazać i których usunąć nikt nie chce. Z każdym kolejnym otrzymanym dokumentem, który w wersji rzeczywistości, która my znany (a do chwili obecnej żadna instytucja państwowa nie podjęła nawet próby wykazania jej wadliwości, pomimo kilkuset wymienionych pism) jest ewidentnym naruszeniem prawa, wzrasta prawdopodobieństwo, że nasze przypuszczenia odnośnie sytuacji jaka wytworzyła się w instytucjach państwowych po nadaniu statusu praktycznie martwego prawa art 304 par 2 kpk są w znacznym stopniu prawdziwe. (więcej w Aneksie Czarne_dziury i Bug_2 )
W poszukiwaniu IQ (i odpowiedzialności) w instytucjach państwowych
Jednak nawet gdybyśmy mieli 100% rację w kwestii sytuacji jaka panuje w instytucjach państwowych na skutek ignorowania art 304 par 2 kpk - to i tak nie tłumaczyłoby dlaczego nie są szanowane nasze prawa wynikające z zapisów ksiąg wieczystych. Początkowo podejrzewaliśmy, że mogło dojść do spreparowania drugiej księgi wieczystej i zachodziliśmy w głowę jak to jest możliwe w systemie elektronicznym. Co więcej przetrząsnęliśmy wszystkie księgi wieczyste powstałe mniej więcej w okresie gdy instytucje państwowe przestały respektować prawa wynikające ze znanych nam ksiąg prowadzonych dla "ćwoczego domku" i nic nie znaleźliśmy.
Zaczęliśmy więc podejrzewać, że księgi wieczyste prowadzone przez sądownictwo polskie po prostu nie są respektowane w obrębie instytucji państwowych. Nie rozumieliśmy dokładnie przyczyn tego zjawiska, ale dzięki informacjami publikowanym na stronach milanleaks.pl wiedzieliśmy, że w księgach wieczystych panuje bałagan. Nie jest nam znana skala tego zjawiska, ale nawet jeżeli niejednoznaczne zapisy znajdują się w 0.1% prowadzonych ksiąg to i tak zdumiał nas sam fakt ich istnienia. Wskazywał bowiem na to, że utrzymanie wiarygodności ksiąg wieczystych może nie być żadnym priorytetem dla osób stojących na czele instytucji państwowych odpowiedzialnych za monitorowanie prawidłowości ich prowadzenia. Podejrzenie to potwierdzało szerokie przyzwolenie na prowadzenie spraw sądowych z pogwałceniem praw wynikających z zapisów ksiąg wieczystych pod absurdalnymi pozorami oraz dokumenty wystawiane przez prokuraturę, które również były w sprzeczności z zapisami ksiąg wieczystych. Zarówno sąd i prokuratura odmówiły jakichkolwiek wyjaśnień.
W takiej sytuacji zdecydowaliśmy się (razem z portalem milanleaks.pl) na przesyłanie do najwyższych organów w państwie informacji o zdarzeniach wskazujących na utratę wiarygodności ksiąg wieczystych i brak poszanowania ich zapisów w obrębie instytucji państwowych. I czekaliśmy co z tego wyniknie.
Prawdę mówiąc to już nie oczekiwaliśmy ani laurki, ani podziękowań, jednak mieliśmy nadzieje, że zobaczymy namacalne efekty tego, że ktoś z odrobiną IQ zajął się sprawą. Chociażby po to, aby zaadresować, jeżeli nawet nie cały problem, to przynajmniej leżące na wierzchu (i w internecie) dowody niewiarygodności ksiąg wieczystych. W końcu ma to chyba kluczowe znaczenie dla stabilności nie tylko gospodarki kraju.
Rezultaty przyszły szybciej niż oczekiwaliśmy prowadząc do drugiego zaskakującego odkrycia.
Po pierwsze informacje wskazujące na istnienie poważnego problemu z wiarygodnością ksiąg wieczystych, które powinny zapalić czerwone lampki wokół głowy każdemu legitymującego się chociażby jednocyfrowym IQ nie zaniepokoiły nikogo w najwyższych instytucjach państwowych.
Po drugie Ministerstwo Sprawiedliwości beztrosko potwierdziło, ze dział I-O (czyli dział w księdze wieczystej gdzie znajdują się informacje opisujące lokalizację i parametry nieruchomości) nie cieszy sie rękojmia wiarygodności (zgodnie z uchwała Sądu Najwyższego z dnia 28 lutego 1989 r. sygn. akt III CZP 13/89).
Zaczęliśmy więc podejrzewać, że księgi wieczyste prowadzone przez sądownictwo polskie po prostu nie są respektowane w obrębie instytucji państwowych. Nie rozumieliśmy dokładnie przyczyn tego zjawiska, ale dzięki informacjami publikowanym na stronach milanleaks.pl wiedzieliśmy, że w księgach wieczystych panuje bałagan. Nie jest nam znana skala tego zjawiska, ale nawet jeżeli niejednoznaczne zapisy znajdują się w 0.1% prowadzonych ksiąg to i tak zdumiał nas sam fakt ich istnienia. Wskazywał bowiem na to, że utrzymanie wiarygodności ksiąg wieczystych może nie być żadnym priorytetem dla osób stojących na czele instytucji państwowych odpowiedzialnych za monitorowanie prawidłowości ich prowadzenia. Podejrzenie to potwierdzało szerokie przyzwolenie na prowadzenie spraw sądowych z pogwałceniem praw wynikających z zapisów ksiąg wieczystych pod absurdalnymi pozorami oraz dokumenty wystawiane przez prokuraturę, które również były w sprzeczności z zapisami ksiąg wieczystych. Zarówno sąd i prokuratura odmówiły jakichkolwiek wyjaśnień.
W takiej sytuacji zdecydowaliśmy się (razem z portalem milanleaks.pl) na przesyłanie do najwyższych organów w państwie informacji o zdarzeniach wskazujących na utratę wiarygodności ksiąg wieczystych i brak poszanowania ich zapisów w obrębie instytucji państwowych. I czekaliśmy co z tego wyniknie.
Prawdę mówiąc to już nie oczekiwaliśmy ani laurki, ani podziękowań, jednak mieliśmy nadzieje, że zobaczymy namacalne efekty tego, że ktoś z odrobiną IQ zajął się sprawą. Chociażby po to, aby zaadresować, jeżeli nawet nie cały problem, to przynajmniej leżące na wierzchu (i w internecie) dowody niewiarygodności ksiąg wieczystych. W końcu ma to chyba kluczowe znaczenie dla stabilności nie tylko gospodarki kraju.
Rezultaty przyszły szybciej niż oczekiwaliśmy prowadząc do drugiego zaskakującego odkrycia.
Po pierwsze informacje wskazujące na istnienie poważnego problemu z wiarygodnością ksiąg wieczystych, które powinny zapalić czerwone lampki wokół głowy każdemu legitymującego się chociażby jednocyfrowym IQ nie zaniepokoiły nikogo w najwyższych instytucjach państwowych.
Po drugie Ministerstwo Sprawiedliwości beztrosko potwierdziło, ze dział I-O (czyli dział w księdze wieczystej gdzie znajdują się informacje opisujące lokalizację i parametry nieruchomości) nie cieszy sie rękojmia wiarygodności (zgodnie z uchwała Sądu Najwyższego z dnia 28 lutego 1989 r. sygn. akt III CZP 13/89).
Litera prawa, procedury, orzecznictwo i takie tam
Po przekazaniu nam przez milanleaks.pl korespondencji prowadzonej z Ministerstwem Sprawiedliwości znaleźliśmy się w innym świecie.
Nasze obsesyjne poszukiwanie dokumentów (jak podejrzewaliśmy powstałych około 2009 roku) podważających nasze prawa własności do "ćwoczego domku"wynikające z zapisów ksiąg wieczystych przestało mieć sens. Okazało się bowiem, że dział I-O, w którym opisuje się gdzie znajduje się nieruchomość dla której prowadzona jest księga wieczysta i jakie są jej parametry nie jest uznawany jako wiarygodny w obrębie instytucji państwa polskiego. Dział I-O jest bodajże jedynym dokumentem państwowym nie cieszącym się domniemaniem wiarygodności. Teoretycznie można więc go podważyć przy pomocy każdego dokumentu wystawionego przez instytucje państwowe. Nawet wystawionego w niezwiązanej z tą nieruchomością sprawie.
Bez względu na to czy nasze podejrzenia są słuszne (czyli czy w 2009 roku doszło do powstania dokumentów podważających nasze prawa nabyte na podstawie zapisów ksiąg wieczystych, aktów notarialnych potwierdzających prawa sprzedających, wypisów z powiatowego rejestru gruntów etc,) czy też nie - od 2010 roku doszło do wystawienia już chyba kilkuset dokumentów, które stan ujawniony w znanych nam księgach wieczystych kwestionują pośrednio lub bezpośrednio (np potwierdzając prawidłowość prowadzenia postępowania w sposób ignorujący nasze prawa wynikające z zapisów znanych nam ksiąg wieczystych). Zgodnie z oświadczeniem Ministerstwa Sprawiedliwości każdy z nich ma większą wiarygodność niż księgi wieczyste, bowiem przy niewiarygodności działu I-O nie jest pewne dla jakiej nieruchomości są one prowadzone.
Wynika stąd, że od ponad 3 lat aparat państwowy (z prokuraturą i sądownictwem włącznie) wystawił dziesiątki dokumentów, które mogą być użyte do wywłaszczenia nas z nieruchomości kupionej od władających nią właścicieli, którzy swoje prawa własności mogą wywieść od momentu wydzielenia działki przy parcelacji majątku ziemskiego z przeznaczeniem na działki budowlane czyli od ok 1920 roku (jeżeli chodzi o grunt). Budynek, który powstał na działce ok roku 1957 był nieprzerwanie we władaniu właścicieli i ich najbliższej rodziny. Co więcej nieruchomość nigdy nie była we władaniu osób trzecich, nie było w nim kwaterunku, najemców etc. Wydawałoby się, że nie ma żadnego punktu zaczepienia dla kwestionowania stanu prawnego nieruchomości ujawnionego w znanych nam księgach wieczystych, a jednak powstały już dziesiątki dokumentów kwestionujących, zdawałoby się niemożliwy do zakwestionowania stan prawny. Nie byłoby to możliwe bez istnienia w instytucjach państwowych specyficznych procedur opisanych przez nas w aneksach jako czarna_dziura, bug_1, i bug_2. W naszej opinii procedury te w gruncie rzeczy są "interpretacją" prawa, która pozwala prawo ominąć, usuwając w ten sposób zabezpieczenia gwarantujące prawidłowość procesu administracyjnego/sądowniczego/prokuratorskiego etc.
Co prawda uważamy za wysoce prawdopodobne, że na samym początku był jakiś czynnik sprawczy, na przykład dokument pozornie nie dotyczący "ćwoczej nieruchomości", lecz potwierdzający na zasadzie pomyłki lub niedomówienia, ze na jej miejscu znajduje się inna nieruchomość. I to najprawdopodobniej wystarczyłoby aby uruchomić cały proces wykorzystujący wspomniane procedury.
I tak gdyby nie uczyniono z zapisu art 304 par 2 kpk przepisu martwego (czarna dziura opisana w Aneksie I) - takiego dokumentu nie można byłoby pozostawić w obiegu prawnym, bez dokonania korekty. Ponieważ art 304 par 2 kpk jest przepisem martwym dokument usunięcie wadliwego dokumentu jest opcjonalne, toteż może on pozostać w obiegu prawnym ciesząc się domniemaniem wiarygodności i kreując nową rzeczywistość prawną. Gdyby dział I-O ksiąg wieczystych cieszył się domniemaniem wiarygodności - informacje zawarte w tym dokumencie byłyby bez znaczenia. Jednak dział I-O domniemaniem wiarygodności się nie cieszy (bug_1 opisany w Aneksie II), a ewidentnie wadliwy dokument i owszem. Gdyby zachowana została jawność procesów administracyjnych/ prokuratorskich/ sądowniczych etc, wówczas po dołączeniu tego dokumentu do akt sprawy można by się było do niego odnieść łatwo byłoby go zneutralizować dołączając dziesiątki innych dokumentów wykazujących jego wadliwość, a funkcjonariusz zobowiązany do podejmowania decyzji na podstawie akt sprawy musiałby go zignorować. Jednak procesy administracyjne /sądowe/ prokuratorskie najwyraźniej nie były prowadzone najwyraźniej według tej zasady skoro kończące je dokumenty niejednokrotnie nijak się mają do znanych nam akt sprawy i zawartych w nich informacji. (bug_2 opisany w aneksie III).
W rozumieniu litery prawa (czyli obowiązujących ustaw), nie widzimy możliwości abyśmy nie byli ofiarami ewidentnego przestępstwa, bowiem funkcjonariusze państwowi nie maja teoretycznie umocowania do poświadczania innego stanu prawnego niż ten ujawniony w księgach wieczystych. W razie istnienia wątpliwości mogą co najwyżej zawiesić postępowanie do wyjaśnienia sprawy, dołączając do (dostępnych stronom) akt informację, co jest źródłem ich wątpliwości. Nie jest więc możliwe, aby bez naruszenia litery prawa można było wystawiać krzywdzące nas dokumenty, nie podając nawet podstaw dla zawartych w nich twierdzeń. Tyle teoria, W praktyce jednak jak opisaliśmy w aneksach istnieją w instytucjach państwowych procedury, które takie działania umożliwiają. Procedury takie nie powinny istnieć nie powinny istnieć w praworządnym państwie. Sprawiają one, że aparat państwowy jest łatwy do zhakowania i wykorzystania jako narzędzie przestępstwa.
W naszej opinii ich istnienie jest konsekwencją nieprawdopodobnie wręcz niskiej kultury prawnej i przygotowania merytorycznego do wykonywania zawodu całego środowiska sędziowskiego. Nie jest bowiem możliwe, aby zdumiewające interpretacje i procedury, rozmontowujące podstawowe zabezpieczenia gwarantowane przez obowiązujące ustawodawstwo (nawet te nie będące bezpośrednia konsekwencją "radosnego orzecznictwa" sądów) mogły się utrzymać w obiegu prawnym w sytuacji gdyby orzekający sędziowie rozumieli koncepcje prawa i rolę sądownictwa w strukturach demokratycznego państwa w stopniu chociażby podstawowym.
Nasze obsesyjne poszukiwanie dokumentów (jak podejrzewaliśmy powstałych około 2009 roku) podważających nasze prawa własności do "ćwoczego domku"wynikające z zapisów ksiąg wieczystych przestało mieć sens. Okazało się bowiem, że dział I-O, w którym opisuje się gdzie znajduje się nieruchomość dla której prowadzona jest księga wieczysta i jakie są jej parametry nie jest uznawany jako wiarygodny w obrębie instytucji państwa polskiego. Dział I-O jest bodajże jedynym dokumentem państwowym nie cieszącym się domniemaniem wiarygodności. Teoretycznie można więc go podważyć przy pomocy każdego dokumentu wystawionego przez instytucje państwowe. Nawet wystawionego w niezwiązanej z tą nieruchomością sprawie.
Bez względu na to czy nasze podejrzenia są słuszne (czyli czy w 2009 roku doszło do powstania dokumentów podważających nasze prawa nabyte na podstawie zapisów ksiąg wieczystych, aktów notarialnych potwierdzających prawa sprzedających, wypisów z powiatowego rejestru gruntów etc,) czy też nie - od 2010 roku doszło do wystawienia już chyba kilkuset dokumentów, które stan ujawniony w znanych nam księgach wieczystych kwestionują pośrednio lub bezpośrednio (np potwierdzając prawidłowość prowadzenia postępowania w sposób ignorujący nasze prawa wynikające z zapisów znanych nam ksiąg wieczystych). Zgodnie z oświadczeniem Ministerstwa Sprawiedliwości każdy z nich ma większą wiarygodność niż księgi wieczyste, bowiem przy niewiarygodności działu I-O nie jest pewne dla jakiej nieruchomości są one prowadzone.
Wynika stąd, że od ponad 3 lat aparat państwowy (z prokuraturą i sądownictwem włącznie) wystawił dziesiątki dokumentów, które mogą być użyte do wywłaszczenia nas z nieruchomości kupionej od władających nią właścicieli, którzy swoje prawa własności mogą wywieść od momentu wydzielenia działki przy parcelacji majątku ziemskiego z przeznaczeniem na działki budowlane czyli od ok 1920 roku (jeżeli chodzi o grunt). Budynek, który powstał na działce ok roku 1957 był nieprzerwanie we władaniu właścicieli i ich najbliższej rodziny. Co więcej nieruchomość nigdy nie była we władaniu osób trzecich, nie było w nim kwaterunku, najemców etc. Wydawałoby się, że nie ma żadnego punktu zaczepienia dla kwestionowania stanu prawnego nieruchomości ujawnionego w znanych nam księgach wieczystych, a jednak powstały już dziesiątki dokumentów kwestionujących, zdawałoby się niemożliwy do zakwestionowania stan prawny. Nie byłoby to możliwe bez istnienia w instytucjach państwowych specyficznych procedur opisanych przez nas w aneksach jako czarna_dziura, bug_1, i bug_2. W naszej opinii procedury te w gruncie rzeczy są "interpretacją" prawa, która pozwala prawo ominąć, usuwając w ten sposób zabezpieczenia gwarantujące prawidłowość procesu administracyjnego/sądowniczego/prokuratorskiego etc.
Co prawda uważamy za wysoce prawdopodobne, że na samym początku był jakiś czynnik sprawczy, na przykład dokument pozornie nie dotyczący "ćwoczej nieruchomości", lecz potwierdzający na zasadzie pomyłki lub niedomówienia, ze na jej miejscu znajduje się inna nieruchomość. I to najprawdopodobniej wystarczyłoby aby uruchomić cały proces wykorzystujący wspomniane procedury.
I tak gdyby nie uczyniono z zapisu art 304 par 2 kpk przepisu martwego (czarna dziura opisana w Aneksie I) - takiego dokumentu nie można byłoby pozostawić w obiegu prawnym, bez dokonania korekty. Ponieważ art 304 par 2 kpk jest przepisem martwym dokument usunięcie wadliwego dokumentu jest opcjonalne, toteż może on pozostać w obiegu prawnym ciesząc się domniemaniem wiarygodności i kreując nową rzeczywistość prawną. Gdyby dział I-O ksiąg wieczystych cieszył się domniemaniem wiarygodności - informacje zawarte w tym dokumencie byłyby bez znaczenia. Jednak dział I-O domniemaniem wiarygodności się nie cieszy (bug_1 opisany w Aneksie II), a ewidentnie wadliwy dokument i owszem. Gdyby zachowana została jawność procesów administracyjnych/ prokuratorskich/ sądowniczych etc, wówczas po dołączeniu tego dokumentu do akt sprawy można by się było do niego odnieść łatwo byłoby go zneutralizować dołączając dziesiątki innych dokumentów wykazujących jego wadliwość, a funkcjonariusz zobowiązany do podejmowania decyzji na podstawie akt sprawy musiałby go zignorować. Jednak procesy administracyjne /sądowe/ prokuratorskie najwyraźniej nie były prowadzone najwyraźniej według tej zasady skoro kończące je dokumenty niejednokrotnie nijak się mają do znanych nam akt sprawy i zawartych w nich informacji. (bug_2 opisany w aneksie III).
W rozumieniu litery prawa (czyli obowiązujących ustaw), nie widzimy możliwości abyśmy nie byli ofiarami ewidentnego przestępstwa, bowiem funkcjonariusze państwowi nie maja teoretycznie umocowania do poświadczania innego stanu prawnego niż ten ujawniony w księgach wieczystych. W razie istnienia wątpliwości mogą co najwyżej zawiesić postępowanie do wyjaśnienia sprawy, dołączając do (dostępnych stronom) akt informację, co jest źródłem ich wątpliwości. Nie jest więc możliwe, aby bez naruszenia litery prawa można było wystawiać krzywdzące nas dokumenty, nie podając nawet podstaw dla zawartych w nich twierdzeń. Tyle teoria, W praktyce jednak jak opisaliśmy w aneksach istnieją w instytucjach państwowych procedury, które takie działania umożliwiają. Procedury takie nie powinny istnieć nie powinny istnieć w praworządnym państwie. Sprawiają one, że aparat państwowy jest łatwy do zhakowania i wykorzystania jako narzędzie przestępstwa.
W naszej opinii ich istnienie jest konsekwencją nieprawdopodobnie wręcz niskiej kultury prawnej i przygotowania merytorycznego do wykonywania zawodu całego środowiska sędziowskiego. Nie jest bowiem możliwe, aby zdumiewające interpretacje i procedury, rozmontowujące podstawowe zabezpieczenia gwarantowane przez obowiązujące ustawodawstwo (nawet te nie będące bezpośrednia konsekwencją "radosnego orzecznictwa" sądów) mogły się utrzymać w obiegu prawnym w sytuacji gdyby orzekający sędziowie rozumieli koncepcje prawa i rolę sądownictwa w strukturach demokratycznego państwa w stopniu chociażby podstawowym.
Cały ten absurd...
Cała opisana tutaj sytuacja jest absurdalna i nie mogłaby zaistnieć w państwie w którym instytucje państwowe spełniają swoje zadanie, a przede wszystkim mają właściwie ustawione procedury.W tej chwili znaleźliśmy się w sytuacji w której w obiegu prawnym powstał nieprawdopodobny wolumen dokumentów poświadczających nieistniejący stan prawny i aby utrzymać naszą własność musimy zakwestionować każdy z nich i doprowadzić do jego usunięcia z obiegu prawnego. Jest tylko jedno ale.... art 304 par 2 kpk, który jest przepisem martwym. Oznacza to, że nikt nie ma obowiązku usunięcia nawet ewidentnego poświadczenia nieprawdy. Nawet Prokuratura wielokrotnie wykazała, że nie poczuwa się w obowiązku "ingerowania w proces administracyjny" i nie widzi potrzeby badania dokumentów, które za wiarygodne uznała administracja państwowa (o sądach nawet nie wspominamy, bo kwestionowanie ich decyzji zdaje się mieć status bluźnierstwa). Powstał więc swoisty paradoks, którego ofiarą może się stać praktycznie każdy. I właśnie w ten sposób postawiono nas w absolutnie nieprawdopodobnej sytuacji w której musimy udowodnić winę za zaistniałą sytuację osobom, które nigdy o "ćwoczym domku" nie słyszały, a które przez swoją niekompetencję i głupotę doprowadziły do powstania i utrzymywania dziur w procedurach instytucji państwowych doprowadzając je do stanu degeneracji w którym mogła zaistnieć sprawa "niepewnych praw własności "ćwoczego domku".
Jednak według obowiązujących ustaw teoretycznie jest kilka instytucji, które mają obowiązek usunąć dokumenty, które bez wykazania jakichkolwiek podstaw wskazują/sugerują na istnienie innego stanu prawnego nieruchomości niż ten ujawniony w księgach wieczystych. Czy staną na wysokości zadania? Czy też dostarczą materiał wskazujący na całkowite zawieszenie podstawowych funkcji państwa polskiego (do jakich niewątpliwie należy zaliczyć ochronę prywatnej własności), na degrengoladę struktur wymiaru sprawiedliwości i na całkowite niezrozumienie koncepcji i roli prawa w państwie demokratycznym wśród osób na stanowiskach, gdzie ta wiedza jest nieodzowna?
Korespondencja zapowiada się więc wysoce interesująco.
Jednak według obowiązujących ustaw teoretycznie jest kilka instytucji, które mają obowiązek usunąć dokumenty, które bez wykazania jakichkolwiek podstaw wskazują/sugerują na istnienie innego stanu prawnego nieruchomości niż ten ujawniony w księgach wieczystych. Czy staną na wysokości zadania? Czy też dostarczą materiał wskazujący na całkowite zawieszenie podstawowych funkcji państwa polskiego (do jakich niewątpliwie należy zaliczyć ochronę prywatnej własności), na degrengoladę struktur wymiaru sprawiedliwości i na całkowite niezrozumienie koncepcji i roli prawa w państwie demokratycznym wśród osób na stanowiskach, gdzie ta wiedza jest nieodzowna?
Korespondencja zapowiada się więc wysoce interesująco.
ZASTRZEŻENIE
Jeżeli powyższy tekst ktokolwiek uważa za obraźliwy i krzywdzący, informujemy, że jesteśmy gotowi odwołać i przeprosić, jeżeli przedstawi nam się dowody, że wszystkie instytucje ignorują nasze dobrze udokumentowane prawa podpierając się czymś co wytrzyma konfrontację z naszymi dokumentami. I, że czynnikiem sprawczym horroru przez który cały czas przechodzimy nie jest tylko i wyłącznie nieudokumentowana "plotka" przekazywana przez odpowiednie osoby lub dokument, który według litery prawa nie ma żadnego znaczenia prawnego (np z powodu swojej ewidentnej wadliwości). .
Jeżeli powyższy tekst ktokolwiek uważa za obraźliwy i krzywdzący, informujemy, że jesteśmy gotowi odwołać i przeprosić, jeżeli przedstawi nam się dowody, że wszystkie instytucje ignorują nasze dobrze udokumentowane prawa podpierając się czymś co wytrzyma konfrontację z naszymi dokumentami. I, że czynnikiem sprawczym horroru przez który cały czas przechodzimy nie jest tylko i wyłącznie nieudokumentowana "plotka" przekazywana przez odpowiednie osoby lub dokument, który według litery prawa nie ma żadnego znaczenia prawnego (np z powodu swojej ewidentnej wadliwości). .
|
Kapituła Wielkiego Kalesona i.... |