Sądowi najwyraźniej łatwiej jest uwierzyć w to, ze prowadzone przez niego księgi wieczyste to co najmniej 100 letni fejk niż przyznać, że opisana w nich nieruchomość rzeczywiście istnieje. O czym zresztą można się w każdej chwili przekonać korzystając chociażby z google.map.
Do chwili obecnej, poza dokumentem podpisanym przez pana Krzysia, nie pokazana nam nic co można byłoby uznać za chociażby nieśmiałą sugestię istnienia na miejscu naszej nieruchomości czegoś innego. Mimo, że wielokrotnie i natarczywie się tego domagaliśmy. W takich okolicznościach po prostu nie widzimy niczego co mogłoby uzasadniać takie dziwaczne działanie Sądu poza bezkrytyczną wiarą w to, że Pan Krzysiu jest wszechpotężnym Wielkim Imperatorem Kosmosu, i równie bezkrytycznym strachem przed zakwestionowaniem podpisanego przez niego dokumentu. Nawet jeżeli jest kompletna bzdurą.
No cóż prawie każdy w dzieciństwie bał się potwora żyjącego pod łóżkiem, w szafie, albo w pralce. Jednak większość ludzi z tego wyrasta. Najwyraźniej ci którzy nie wyrastają zostają sędziami
Mamy wrażenie, że sprawa naszej nieruchomości pokazała dobitnie, że w praktyce żadna niezawisłość sądu czy niezależna ocena sędziego po prostu nie istnieje. O jakiej niezawisłości czy niezależnej ocenie szacownego ciała sędziowskiego możemy mówić, skoro przez ponad 5 lat żaden z kilkudziesięciu sędziów nie posiadał na tyle niezależności by stanąć w obronie ksiąg wieczystych czyli dokumentu za którego wiarygodność jak by na to nie patrzeć odpowiedzialny jest właśnie Sąd?
Niezależnie jak idiotycznie to brzmi, wygląda na to, że sąd woli udowadniać, że wraz z nami uczestniczy w trwającej 100 lat akcji fałszerskiej (bo przecież tylko tak można wytłumaczyć istnienie dobrze zachowanych akt ksiąg wieczystych, które jak najbardziej potwierdzają nasze prawa), żeby tylko nie podważać starego pozwolenia na "nadbudowę".
więcej tutaj