|
|
1. O ekspertyzach i innych dokumentach
Zabytki miasteczka M***
O ekspertyzie pewnego biegłego
Czy sędzia może posługiwać się dokumentami sprzecznymi ze stanem faktycznym? Z naszej korespondencji z wyższymi instancjami wynika, że tak.
Przypominamy, że sprawa w którą wdepnęliśmy była ewidentna. Pewien biegły wystawił zdumiewająca ekspertyzę z której wynikało, ze budynek drewniany o powierzchni ponad 75m2 można zburzyć i odtworzyć za sumą zbliżoną do 3000 (trzech tysięcy!!!) złotych. Rozbieżność z rzeczywistymi kosztami musi być oczywista dla każdego. Jednak najwyraźniej jest w pełni tolerowana w systemie sądowym.
Poświadczono o tym trzykrotnie w wyższych instancjach. Raz odmowę usunięcia rzeczonej ekspertyzy opatrzono informacją o tym, że pan Biegły może nas pozwać. Oczywiście. Każdy może, ale nie bardzo rozumiemy o co. Bo chyba nie o to, że nie wierzymy, ze budynek drewniany o powierzchni ponad 75 m2 może być nawet rozebrany za 3000 złotych. O kosztach jego odtworzenia już nie wspominamy.
Pomysł z pozwem pana Biegłego można byłoby potraktować jako subtelny żart, gdyby nie kilkustronicowa opinia prawna otrzymana w odpowiedzi na wskazanie, że chyba takich rzeczy nie powinno się jednak wypisywać w dokumentach państwowych. Dowiedzieliśmy się z niej, ze doktryna niezawisłości sędziego daje mu prawo do decydowania czy uzna ten dokument za wiarygodny czy nie hmm... Piękne nawiązanie do XIX wiecznej doktryny sądownictwa carskiej Rosji. Tylko czy rzeczywiście ta doktryna obowiązuje w kraju członkowskim Unii Europejskiej w XXI wieku?
W każdym bądź razie w Sądzie Rejonowym uznano ekspertyzę najwyraźniej za wiarygodna, bo powołano się na nią odmawiając zabezpieczenia roszczenia na hipotece pani Sąsiadki. To właściwie można uznać za puentę całej opowieści. Przynajmniej na razie.
***
Alternatywne (i nie przystające) światy czyli historia pewnego zaworu i pewnej instalacji
Historia pewnego zaworu i pewnej instalacji jest kolejnym przykładem sposobu w jaki z "niekorzystnym" stanem faktycznym radzą sobie sądy.
Istnienie "wspólnego zaworu" i "instalacji prowadząca wodna należąca do pani Sąsiadki" zostały poświadczone w aktach co najmniej dwóch spraw sądowych ich istnienie jak się zdaje było podstawą do wydania 2 wyroków i ich podtrzymania przez instancję nadrzędną - czyli sąd Okręgowy. Jest jednak z nimi jeden drobny problem, nie ma ani kawałka dokumentu poświadczającego o ich istnieniu i całkiem solidna dokumentacja wskazująca, że ich .... nie ma. Jednak takimi drobiazgami najwyraźniej Sądy się nie przejmują.
"Wspólny zawór" i "instalacja wodna pani Sąsiadki" były potrzebne, by móc jakoś uzasadnić jej nieprzepartą chęć wchodzenia do naszych pomieszczeń, więc po poświadczeniu o ich istnieniu przez kilka osób związanych z panią Sąsiadką ich istnienie zostało obwieszczone w protokołach z rozpraw. Weryfikacja gołosłownych poświadczeń nikt się specjalnie nie przejmował. Wzięło to nas przez zaskoczenie. Jako znający prawo obywatele nie byliśmy przygotowani na to, że Sąd w ten sposób może uwiarygadniać fakty sprzeczne z obszerna dokumentacja i .... stanem faktycznym. A jednak....
Próbowaliśmy sprawę wyprostować na kilka sposobów. Dołączyliśmy do akt spraw dokumentacje, złożyliśmy nawet pozew do Zakładu Wodociągów i Kanalizacji o udostępnienie dokumentacji związanej z budynkiem. Pozew ze względów "formalnych" odrzucono, a dokumentacja nikt się nie przejmował. W każdym razie się, że wyprostowanie raz poświadczonego w protokole z rozpraw faktu okazało się niemożliwe.
W każdym razie stan rzeczywisty w której zawór istniejący w pomieszczeniu należy tylko i wyłącznie do nas, a jego przepustowość (jak wynika z dokumentacji) jest obliczona tylko na obsługę naszych lokali mieszkalnych. Kto i kiedy podłączył do naszej instalacji instalacje pani Sąsiadki - utrudniając nam pobór wody nie wiadomo. wiadomo natomiast, że zrobił to nielegalnie. Za warunkowe tolerowanie przez nas tej sytuacji (w naszym rozumieniu do momentu doprowadzenia wszystkiego do stanu należnego) zostaliśmy ukarani legalizacja nieakceptowalnej sytuacji droga uwiarygadnianych przez sad poświadczeń osób, o których bezstronności trudno mówić i przyznaniem droga wyroków sądowych pani Sąsiadce prawa do wchodzenia naszych pomieszczeń i dewastacji naszego mienia, ale to już materiał na kolejny wpis.....
Tyle o tym jak rozumie tak trudne pojęcia jak prawda i prawo instytucja, która czasami bywa nazywana wymiarem sprawiedliwości.
Czy sędzia może posługiwać się dokumentami sprzecznymi ze stanem faktycznym? Z naszej korespondencji z wyższymi instancjami wynika, że tak.
Przypominamy, że sprawa w którą wdepnęliśmy była ewidentna. Pewien biegły wystawił zdumiewająca ekspertyzę z której wynikało, ze budynek drewniany o powierzchni ponad 75m2 można zburzyć i odtworzyć za sumą zbliżoną do 3000 (trzech tysięcy!!!) złotych. Rozbieżność z rzeczywistymi kosztami musi być oczywista dla każdego. Jednak najwyraźniej jest w pełni tolerowana w systemie sądowym.
Poświadczono o tym trzykrotnie w wyższych instancjach. Raz odmowę usunięcia rzeczonej ekspertyzy opatrzono informacją o tym, że pan Biegły może nas pozwać. Oczywiście. Każdy może, ale nie bardzo rozumiemy o co. Bo chyba nie o to, że nie wierzymy, ze budynek drewniany o powierzchni ponad 75 m2 może być nawet rozebrany za 3000 złotych. O kosztach jego odtworzenia już nie wspominamy.
Pomysł z pozwem pana Biegłego można byłoby potraktować jako subtelny żart, gdyby nie kilkustronicowa opinia prawna otrzymana w odpowiedzi na wskazanie, że chyba takich rzeczy nie powinno się jednak wypisywać w dokumentach państwowych. Dowiedzieliśmy się z niej, ze doktryna niezawisłości sędziego daje mu prawo do decydowania czy uzna ten dokument za wiarygodny czy nie hmm... Piękne nawiązanie do XIX wiecznej doktryny sądownictwa carskiej Rosji. Tylko czy rzeczywiście ta doktryna obowiązuje w kraju członkowskim Unii Europejskiej w XXI wieku?
W każdym bądź razie w Sądzie Rejonowym uznano ekspertyzę najwyraźniej za wiarygodna, bo powołano się na nią odmawiając zabezpieczenia roszczenia na hipotece pani Sąsiadki. To właściwie można uznać za puentę całej opowieści. Przynajmniej na razie.
***
Alternatywne (i nie przystające) światy czyli historia pewnego zaworu i pewnej instalacji
Historia pewnego zaworu i pewnej instalacji jest kolejnym przykładem sposobu w jaki z "niekorzystnym" stanem faktycznym radzą sobie sądy.
Istnienie "wspólnego zaworu" i "instalacji prowadząca wodna należąca do pani Sąsiadki" zostały poświadczone w aktach co najmniej dwóch spraw sądowych ich istnienie jak się zdaje było podstawą do wydania 2 wyroków i ich podtrzymania przez instancję nadrzędną - czyli sąd Okręgowy. Jest jednak z nimi jeden drobny problem, nie ma ani kawałka dokumentu poświadczającego o ich istnieniu i całkiem solidna dokumentacja wskazująca, że ich .... nie ma. Jednak takimi drobiazgami najwyraźniej Sądy się nie przejmują.
"Wspólny zawór" i "instalacja wodna pani Sąsiadki" były potrzebne, by móc jakoś uzasadnić jej nieprzepartą chęć wchodzenia do naszych pomieszczeń, więc po poświadczeniu o ich istnieniu przez kilka osób związanych z panią Sąsiadką ich istnienie zostało obwieszczone w protokołach z rozpraw. Weryfikacja gołosłownych poświadczeń nikt się specjalnie nie przejmował. Wzięło to nas przez zaskoczenie. Jako znający prawo obywatele nie byliśmy przygotowani na to, że Sąd w ten sposób może uwiarygadniać fakty sprzeczne z obszerna dokumentacja i .... stanem faktycznym. A jednak....
Próbowaliśmy sprawę wyprostować na kilka sposobów. Dołączyliśmy do akt spraw dokumentacje, złożyliśmy nawet pozew do Zakładu Wodociągów i Kanalizacji o udostępnienie dokumentacji związanej z budynkiem. Pozew ze względów "formalnych" odrzucono, a dokumentacja nikt się nie przejmował. W każdym razie się, że wyprostowanie raz poświadczonego w protokole z rozpraw faktu okazało się niemożliwe.
W każdym razie stan rzeczywisty w której zawór istniejący w pomieszczeniu należy tylko i wyłącznie do nas, a jego przepustowość (jak wynika z dokumentacji) jest obliczona tylko na obsługę naszych lokali mieszkalnych. Kto i kiedy podłączył do naszej instalacji instalacje pani Sąsiadki - utrudniając nam pobór wody nie wiadomo. wiadomo natomiast, że zrobił to nielegalnie. Za warunkowe tolerowanie przez nas tej sytuacji (w naszym rozumieniu do momentu doprowadzenia wszystkiego do stanu należnego) zostaliśmy ukarani legalizacja nieakceptowalnej sytuacji droga uwiarygadnianych przez sad poświadczeń osób, o których bezstronności trudno mówić i przyznaniem droga wyroków sądowych pani Sąsiadce prawa do wchodzenia naszych pomieszczeń i dewastacji naszego mienia, ale to już materiał na kolejny wpis.....
Tyle o tym jak rozumie tak trudne pojęcia jak prawda i prawo instytucja, która czasami bywa nazywana wymiarem sprawiedliwości.
2. Prawa własności i księgi wieczyste.
Zabytki miasteczka M***
Nabyliśmy nieruchomość (a konkretnie dwa mieszkania i współudziały w częściach wspólnych) w oparciu o rękojmię ksiąg wieczystych. Około trzy lata później okazało się, że naszych praw wynikających z posiadania tej nieruchomości nie szanuje nawet lokalny Sąd Rejonowy. Nie mieściło nam się to w głowie. W końcu prawo własności jest podstawą cywilizacji w jakiej żyjemy, a księgi wieczyste (a raczej hipoteka) jedna z podstaw systemu kredytowego, który dla odmiany jest podstawą współczesnej gospodarki.
Przez długi okres czasu wierzyliśmy, że jest to lokalna patologia. W końcu jak prawdopodobne jest aby cały system sądowniczy ignorował prawa, dla wyegzekwowania których został powołany?
Jednak wyższe instancje zachowały się tak jakby nie do końca rozumiały, że sądy nie są od nadawania praw, a są jedynie narzędziem ich egzekwowania. Czasy gdy władza sądownicza była w ręku króla, który boską mocą mógł swoim rozkazem dawać i zabierać dawno minęły. Jednak chyba nie wszyscy to zauważyli...
W każdym razie w instancje wyższe nie dopatrzyły się nieprawidłowości w tym, że zakwestionowano pośrednio prawie wszystkie prawa jakie są związane z posiadaniem nieruchomości. Nawet te które zdołaliśmy wyegzekwować od organów administracji państwowej. Nie możemy domu wyremontować, nie możemy wyegzekwować podstawowych kosztów utrzymania, bez naszej zgody podejmuje się decyzje, które leża w naszej gestii etc.
Ku naszemu zdziwieniu instancje wyższe potwierdziły również o prawidłowości konsekwentnego odrzucania naszych wniosków o ustalenie stanu prawnego nieruchomości i potwierdzenia, że nie zostaliśmy pozbawieni prawa własności np przez zasiedzenie nieznanej osoby. Swoje stanowisko podtrzymały i odmówiły interwencji mimo iż następne kilka miesięcy spędziliśmy zalewając go materiałem dowodowym pokazującym, że to co robi lokalny sąd absolutnie nie jest ok. Nie może więc być tu mowy o jakimś przypadku czy pomyłce.
Przysłowiową "wisienką na torcie" była jednak reakcja Sądu Okręgowego na skargę na uporczywą odmowę potwierdzenia, że księgi wieczyste o których wiemy są jedynymi księgami wieczystymi prowadzonymi dla współposiadanej przez nas nieruchomości. Do pisma załączyliśmy wnioski dowodowe, które w naszej opinii jednoznacznie wskazywały, że jeśli istnieje jakakolwiek dodatkowa księga wieczysta to musi być hmm... lokalnie obserwowanego zjawiska "wędrujących willi" czyli pospolitego przestępstwa.
Odpowiedź Sądu Okręgowego udzielona została już następnego dnia (co było tempem ekspresowym biorąc pod uwagę, że w celu jej udzielenia Sąd Okręgowy musiał przeanalizować treść dwóch opasłych wniosków dowodowych) Z treści odpowiedzi wynikało, że Sąd Okręgowy nie uznaje naszego prawa do zapoznawania się z innymi dokumentami niż odpisy z ksiąg wieczystych czyli ... de facto, że nie jesteśmy właścicielami rzeczonej nieruchomości. Przyznajemy, że byliśmy trochę zdziwieni. Nie tyle może samym pośrednim kwestionowaniem naszych praw własności (do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić) ile tym, że Sąd Okręgowy nie uznał za stosowne pokazać nam nawet skrawka dokumentu, który usprawiedliwiał taka postawę i który moglibyśmy zweryfikować.
Powstaje więc pytanie czy Sąd Okręgowy cokolwiek rozumie nie tylko z prawa własności czy roli ksiąg wieczystych ale również czy w ogóle wie na czym polega idea sądownictwa. Bo nam się wydawało, że polega na jawności i daniu możliwości obrony własnych praw....
***
Zanim zdołaliśmy ochłonąć z wrażenia, ze Sąd Okręgowy rozpatruje nasze skargi tak jakbyśmy utracili nasze prawa własności (bez podania powodu) i zarazem uchyla się od potwierdzenia aktualności stanu prawnego ujawnionego w księgach wieczystych - do akcji wkroczył Sąd Apelacyjny do którego oczywiście pisaliśmy skargi.
Najpierw Sąd apelacyjny próbował "na głupa" czyli napisał, ze żądane przez nas poświadczenia odnośnie stanu prawnego nieruchomości zostały przez Sąd Rejonowy wystawione. Hmmm..... Naszym jedynym komentarzem może być pytanie, że osoba, która nie rozumie różnicy pomiędzy "dla nieruchomości prowadzone są księgi wieczyste o numerach X, Y, Z, Q" (poświadczenie które zostało wystawione), a "księgi wieczyste o numerach X,Y, Z, Q są JEDYNYMI prowadzonymi dla nieruchomości lub jej części" (czego poświadczenia nam po prostu odmówiono) - ma kwalifikacje aby pełnić funkcje sędziego? Niestety podobnymi kwalifikacjami wykazał się jej zwierzchnik, który uznał sprawę za załatwiona prawidłowo.
U wspomnianych sędziów sądu apelacyjnego nie wzbudziło również zaniepokojenia, ze ani Sąd Rejonowy, ani Sąd Okręgowy nie chcą poświadczyć, że nie wystawiono żadnego dokumentu kwestionującego zapisy ksiąg wieczystych X,Y. Z,Q. A przecież powinno wzbudzić to w nich czujność wobec oświadczenia Sądu Rejonowego, że nie wystawił żadnego dokumentu zmieniającego stan prawny w sytuacji gdy taki dokument i owszem wystawił unieważniając umowę Quad Usum. Oczywiście czynność ta można zakwalifikować jako zmianę stanu prawnego tylko i wyłącznie wtedy gdy stan prawny jest taki jak ujawniony w księgach wieczystych jest stanem obowiązującym i właściwym.......
Powstaje więc pytanie czy wspomniani sędziowie sądu apelacyjnego są po prostu aż tak niekompetentni, że w prawidłowo funkcjonujących strukturach powinni po prostu wypaść o zawodowego obiegu?
Przez długi okres czasu wierzyliśmy, że jest to lokalna patologia. W końcu jak prawdopodobne jest aby cały system sądowniczy ignorował prawa, dla wyegzekwowania których został powołany?
Jednak wyższe instancje zachowały się tak jakby nie do końca rozumiały, że sądy nie są od nadawania praw, a są jedynie narzędziem ich egzekwowania. Czasy gdy władza sądownicza była w ręku króla, który boską mocą mógł swoim rozkazem dawać i zabierać dawno minęły. Jednak chyba nie wszyscy to zauważyli...
W każdym razie w instancje wyższe nie dopatrzyły się nieprawidłowości w tym, że zakwestionowano pośrednio prawie wszystkie prawa jakie są związane z posiadaniem nieruchomości. Nawet te które zdołaliśmy wyegzekwować od organów administracji państwowej. Nie możemy domu wyremontować, nie możemy wyegzekwować podstawowych kosztów utrzymania, bez naszej zgody podejmuje się decyzje, które leża w naszej gestii etc.
Ku naszemu zdziwieniu instancje wyższe potwierdziły również o prawidłowości konsekwentnego odrzucania naszych wniosków o ustalenie stanu prawnego nieruchomości i potwierdzenia, że nie zostaliśmy pozbawieni prawa własności np przez zasiedzenie nieznanej osoby. Swoje stanowisko podtrzymały i odmówiły interwencji mimo iż następne kilka miesięcy spędziliśmy zalewając go materiałem dowodowym pokazującym, że to co robi lokalny sąd absolutnie nie jest ok. Nie może więc być tu mowy o jakimś przypadku czy pomyłce.
Przysłowiową "wisienką na torcie" była jednak reakcja Sądu Okręgowego na skargę na uporczywą odmowę potwierdzenia, że księgi wieczyste o których wiemy są jedynymi księgami wieczystymi prowadzonymi dla współposiadanej przez nas nieruchomości. Do pisma załączyliśmy wnioski dowodowe, które w naszej opinii jednoznacznie wskazywały, że jeśli istnieje jakakolwiek dodatkowa księga wieczysta to musi być hmm... lokalnie obserwowanego zjawiska "wędrujących willi" czyli pospolitego przestępstwa.
Odpowiedź Sądu Okręgowego udzielona została już następnego dnia (co było tempem ekspresowym biorąc pod uwagę, że w celu jej udzielenia Sąd Okręgowy musiał przeanalizować treść dwóch opasłych wniosków dowodowych) Z treści odpowiedzi wynikało, że Sąd Okręgowy nie uznaje naszego prawa do zapoznawania się z innymi dokumentami niż odpisy z ksiąg wieczystych czyli ... de facto, że nie jesteśmy właścicielami rzeczonej nieruchomości. Przyznajemy, że byliśmy trochę zdziwieni. Nie tyle może samym pośrednim kwestionowaniem naszych praw własności (do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić) ile tym, że Sąd Okręgowy nie uznał za stosowne pokazać nam nawet skrawka dokumentu, który usprawiedliwiał taka postawę i który moglibyśmy zweryfikować.
Powstaje więc pytanie czy Sąd Okręgowy cokolwiek rozumie nie tylko z prawa własności czy roli ksiąg wieczystych ale również czy w ogóle wie na czym polega idea sądownictwa. Bo nam się wydawało, że polega na jawności i daniu możliwości obrony własnych praw....
***
Zanim zdołaliśmy ochłonąć z wrażenia, ze Sąd Okręgowy rozpatruje nasze skargi tak jakbyśmy utracili nasze prawa własności (bez podania powodu) i zarazem uchyla się od potwierdzenia aktualności stanu prawnego ujawnionego w księgach wieczystych - do akcji wkroczył Sąd Apelacyjny do którego oczywiście pisaliśmy skargi.
Najpierw Sąd apelacyjny próbował "na głupa" czyli napisał, ze żądane przez nas poświadczenia odnośnie stanu prawnego nieruchomości zostały przez Sąd Rejonowy wystawione. Hmmm..... Naszym jedynym komentarzem może być pytanie, że osoba, która nie rozumie różnicy pomiędzy "dla nieruchomości prowadzone są księgi wieczyste o numerach X, Y, Z, Q" (poświadczenie które zostało wystawione), a "księgi wieczyste o numerach X,Y, Z, Q są JEDYNYMI prowadzonymi dla nieruchomości lub jej części" (czego poświadczenia nam po prostu odmówiono) - ma kwalifikacje aby pełnić funkcje sędziego? Niestety podobnymi kwalifikacjami wykazał się jej zwierzchnik, który uznał sprawę za załatwiona prawidłowo.
U wspomnianych sędziów sądu apelacyjnego nie wzbudziło również zaniepokojenia, ze ani Sąd Rejonowy, ani Sąd Okręgowy nie chcą poświadczyć, że nie wystawiono żadnego dokumentu kwestionującego zapisy ksiąg wieczystych X,Y. Z,Q. A przecież powinno wzbudzić to w nich czujność wobec oświadczenia Sądu Rejonowego, że nie wystawił żadnego dokumentu zmieniającego stan prawny w sytuacji gdy taki dokument i owszem wystawił unieważniając umowę Quad Usum. Oczywiście czynność ta można zakwalifikować jako zmianę stanu prawnego tylko i wyłącznie wtedy gdy stan prawny jest taki jak ujawniony w księgach wieczystych jest stanem obowiązującym i właściwym.......
Powstaje więc pytanie czy wspomniani sędziowie sądu apelacyjnego są po prostu aż tak niekompetentni, że w prawidłowo funkcjonujących strukturach powinni po prostu wypaść o zawodowego obiegu?
3. Względy formalne
W Dziennikach Ćwoków 1,5 opisaliśmy sprawę pozwu, którego nigdy nie złożyliśmy (link do epizodu 2 i epizodu 12a). Dla przypomnienia z pozwu o ustalenie wysokości kosztów, jakie Pani Sąsiadka jest zobowiązana ponosić na utrzymanie nieruchomości (który złożyliśmy bodajże 3 lata temu) wyłączono punkt piąty. Zmieniono jego przedmiot na "ustalenie nieważności stosunku prawnego", a następnie przeprocesowano z gracją, czyli w oparciu o prawo lokalowe unieważniono umowę określającą sposób użytkowania wspólnej części nieruchomości, która w lwiej części była powtórzeniem stanu prawnego ujawnionego w znanych nam księgach wieczystych i ustaleń Kodeksu cywilnego w zakresie współwłasności. Był to tak oczywisty absurd, że nawet się tym nie przejęliśmy. Uważaliśmy, ze odwołanie to tylko formalność. Nie przewidzieliśmy tylko, ze odwołania nie będziemy mogli złożyć ..... ze względów formalnych czyli nieokreślenia przedmiotu wartości sporu, a Sąd Okręgowy taki sposób uniemożliwiania złożenia odwołania od wyroku wydanego w tej sprawie w pełni zaaprobuje. Brzmi absurdalnie? Więcej absurdu kryje się w szczegółach.....
Gdy złożyliśmy odwołanie zażądano podanie wartości przedmiotu sporu i niemalże jednocześnie podano wartość opłaty, która musimy wnieść (która z tego co się orientujemy jest ona ustalana właśnie na podstawie wartości przedmiotu sporu) Jednym słowem z jednej strony sąd wartość przedmiotu sporu miał ustaloną (bo na jej podstawie ustalił opłatę), a z drugiej strony nie miał (bo zażądał od od nas podania wartości przedmiotu sporu).
Opłatę wnieśliśmy, a co do podania wartości przedmiotu sporu, to wyraziliśmy nasze zdziwienie. Nie przeszkodziło to bynajmniej Sądowi Rejonowemu wydać postanowienie o odrzuceniu naszego odwołania (z uwagi na nie podanie wartości przedmiotu sporu), a Sądowi Okręgowemu uznać bezzasadność naszego zażalenia od tego postanowienia.
Sprawa wydaje się tym dziwniejsza, że sprawę rozpatrywano juz w pierwszej instancji (przypominamy, że sprawa powstała na skutek odłączenia jednego punktu od złożonego pozwu i dokonaniu w nim pewnych nieautoryzowanych zmian) i wtedy nikt się nie przejmował wartością przedmiotu pozwu. Czyżby w pierwszej instancji rozpatrzono sprawę gratis??? Czyżby niezłożone pozwy były rozpatrywane za darmo, a o kosztach myślano dopiero wtedy gdy ktoś się chce od nich odwołać?
Biorąc pod uwagę ilość absurdów wygenerowanych tylko w tej jednej sprawie - uznanie przez Sąd Okręgowy postępowania Sądu Rejonowego za zasadne musi rodzic pytanie - czy Sąd Okręgowy w ogóle czyta akta spraw które rozpatruje? Bo my zaczynamy w to już wątpić. Nie możemy jednak wykluczyć, że akta sprawy Sąd Okręgowy i owszem przeczytał i nie dopatrzył się niczego nagannego w tym na co zwracaliśmy uwagę w zażaleniu. A jak widać było tego wiele...
Gdy złożyliśmy odwołanie zażądano podanie wartości przedmiotu sporu i niemalże jednocześnie podano wartość opłaty, która musimy wnieść (która z tego co się orientujemy jest ona ustalana właśnie na podstawie wartości przedmiotu sporu) Jednym słowem z jednej strony sąd wartość przedmiotu sporu miał ustaloną (bo na jej podstawie ustalił opłatę), a z drugiej strony nie miał (bo zażądał od od nas podania wartości przedmiotu sporu).
Opłatę wnieśliśmy, a co do podania wartości przedmiotu sporu, to wyraziliśmy nasze zdziwienie. Nie przeszkodziło to bynajmniej Sądowi Rejonowemu wydać postanowienie o odrzuceniu naszego odwołania (z uwagi na nie podanie wartości przedmiotu sporu), a Sądowi Okręgowemu uznać bezzasadność naszego zażalenia od tego postanowienia.
Sprawa wydaje się tym dziwniejsza, że sprawę rozpatrywano juz w pierwszej instancji (przypominamy, że sprawa powstała na skutek odłączenia jednego punktu od złożonego pozwu i dokonaniu w nim pewnych nieautoryzowanych zmian) i wtedy nikt się nie przejmował wartością przedmiotu pozwu. Czyżby w pierwszej instancji rozpatrzono sprawę gratis??? Czyżby niezłożone pozwy były rozpatrywane za darmo, a o kosztach myślano dopiero wtedy gdy ktoś się chce od nich odwołać?
Biorąc pod uwagę ilość absurdów wygenerowanych tylko w tej jednej sprawie - uznanie przez Sąd Okręgowy postępowania Sądu Rejonowego za zasadne musi rodzic pytanie - czy Sąd Okręgowy w ogóle czyta akta spraw które rozpatruje? Bo my zaczynamy w to już wątpić. Nie możemy jednak wykluczyć, że akta sprawy Sąd Okręgowy i owszem przeczytał i nie dopatrzył się niczego nagannego w tym na co zwracaliśmy uwagę w zażaleniu. A jak widać było tego wiele...
4. Wyrok którego nie znamy
W Sądzie Okręgowym rozpatrywano nasze odwołanie od wyroku Sądu Rejonowego w sprawie kradzieży zamka ( działania Sądu Rejonowego w tej sprawie opisaliśmy w dziennikach Ćwoków 1,5 ).
Dla przypomnienia nad sprawa od początku unosiły się opary absurdu. Do tej pory nie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego czterokrotne wtargniecie do naszego pomieszczenia po sforsowaniu zamka w celu pogrzebania przy naszej instalacji (którą pani Sąsiadka z niewyjaśnionych powodów uważa za swoja lub wspólną) - zredukowano początkowo do kradzieży zamka. W Sadzie Rejonowym panią Sąsiadkę oczywiście uniewinniono. Poświadczono też przy okazji o rzekomym istnieniu w naszym pomieszczeniu instalacji zasilającej lokal pani Sąsiadki. Bez śladu dokumentu. Po prostu pani Sąsiadka i osoby z nią związane oświadczyły że tak jest i kropka, a sędzia z bałwochwalczym ukłonem uwiarygodnił to zapisując bez jakiejkolwiek weryfikacji w aktach sprawy. Nikt nigdy nie zainteresował się osobą, która na zlecenie pani Sąsiadki "ukradziony zamek" naprawdę profesjonalnie wymontowała, co więcej o ile dobrze pamiętamy to spokojnie wysłuchano jej zeznań nie drążąc specjalnie tematu.
Jak widać cała sprawa miała posmak absurdu i naiwnie wierzyliśmy, że w Sądzie Okręgowym nie znajdzie się sędzia gotowy ten absurd podtrzymać podpisując się własnym nazwiskiem. Jednak się myliliśmy. Wyrok najprawdopodobniej został podtrzymany, co wnioskujemy z rachunku jaki nam Sąd Okręgowy wystawił z tytułu kosztów rozpatrywania naszego odwołania, który otrzymaliśmy z pouczeniem odnośnie konsekwencji jego niezapłacenia. Poczuliśmy się, co tu dużo mówić zastraszeni. Musieliśmy w terminie kilku dni uiścić opłatę z powodu przegrania sprawy i nie mogliśmy się nawet zaprotestować bo...... nam informacji o tym nie przesłano.
Wypada więc tylko ponowić pytanie czy w Sądzie Okręgowym w ogóle panuje przekonanie o konieczności trzymania się przepisów obowiązującego prawa? Bo my zaczynamy w to już szczerze wątpić.
Dla przypomnienia nad sprawa od początku unosiły się opary absurdu. Do tej pory nie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego czterokrotne wtargniecie do naszego pomieszczenia po sforsowaniu zamka w celu pogrzebania przy naszej instalacji (którą pani Sąsiadka z niewyjaśnionych powodów uważa za swoja lub wspólną) - zredukowano początkowo do kradzieży zamka. W Sadzie Rejonowym panią Sąsiadkę oczywiście uniewinniono. Poświadczono też przy okazji o rzekomym istnieniu w naszym pomieszczeniu instalacji zasilającej lokal pani Sąsiadki. Bez śladu dokumentu. Po prostu pani Sąsiadka i osoby z nią związane oświadczyły że tak jest i kropka, a sędzia z bałwochwalczym ukłonem uwiarygodnił to zapisując bez jakiejkolwiek weryfikacji w aktach sprawy. Nikt nigdy nie zainteresował się osobą, która na zlecenie pani Sąsiadki "ukradziony zamek" naprawdę profesjonalnie wymontowała, co więcej o ile dobrze pamiętamy to spokojnie wysłuchano jej zeznań nie drążąc specjalnie tematu.
Jak widać cała sprawa miała posmak absurdu i naiwnie wierzyliśmy, że w Sądzie Okręgowym nie znajdzie się sędzia gotowy ten absurd podtrzymać podpisując się własnym nazwiskiem. Jednak się myliliśmy. Wyrok najprawdopodobniej został podtrzymany, co wnioskujemy z rachunku jaki nam Sąd Okręgowy wystawił z tytułu kosztów rozpatrywania naszego odwołania, który otrzymaliśmy z pouczeniem odnośnie konsekwencji jego niezapłacenia. Poczuliśmy się, co tu dużo mówić zastraszeni. Musieliśmy w terminie kilku dni uiścić opłatę z powodu przegrania sprawy i nie mogliśmy się nawet zaprotestować bo...... nam informacji o tym nie przesłano.
Wypada więc tylko ponowić pytanie czy w Sądzie Okręgowym w ogóle panuje przekonanie o konieczności trzymania się przepisów obowiązującego prawa? Bo my zaczynamy w to już szczerze wątpić.
5. Sędziowie i prokurator
Naprawdę zaniepokojeni działaniami sądu Okręgowego poczuliśmy się jednak dopiero po kolejnym wyroku.
Był to wyrok w sprawie odwołania od uniewinnienia pani Sąsiadki z zarzutu o naruszenie miru domowego (potocznie określane jako włamanie). Do włamania się pani Sąsiadka i owszem przyznała, co w naszej opinii wynika nie tyle z jej bezczelności, ale z trudnego do uwierzenia faktu, ze pomimo kilkudziesięciu spraw w urzędach, sadach i prokuraturze pomimo posiadania w sumie 4 pełnomocników (w tym dwóch z urzędu), pani Sąsiadka do chwili obecnej nie rozumie swojej sytuacji prawnej i po prostu nie widzi nic nagannego we wchodzeniu do naszych pomieszczeń. Zresztą jeden z jej pełnomocników, co tu dużo mówić również zachowywał się tak jakby dom należał do pani Sąsiadki (lub kogoś kto dał jej pełnomocnictwo do jego dysponowaniem), a my bylibyśmy tylko intruzami, którzy biedna dziewczynę z jej własności wyszczuwają. Zresztą to samo usłyszeliśmy od kilku osób związanych z panią Sąsiadką. Ponieważ do tej pory nie poinformowano nas co jest źródłem ich przekonania - sprawa wydaje się co najmniej tajemnicza.
Bez względu na przekonania pani Sąsiadki trzeba przyznać, ze naruszenie miru domowego było tak ewidentne, że nawet prokuratura uznała ten fakt i wniosła o warunkowe umorzenie. Sąd Rejonowy był jednak najwyraźniej innego zdania i panią Sąsiadkę uniewinnił (co opisaliśmy w Dzienniku Ćwoków 1.5). Nawiasem mówiąc to w czasie rozprawy mieliśmy wrażenie, że sędzia bardziej niż rozstrzygnięciem sprawy zainteresowany jest tym, żeby Pani Sąsiadka broń boże nie dołączyła do akt spraw jakichś dokumentów którymi machała.
Tym razem też przewidywaliśmy naiwnie, ze Sad Okręgowy uchyli wyrok Sądu Rejonowego i to nawet nie ze względu na to, że naruszenie miru domowego było ewidentne, ale ze względu na obecność w aktach spraw sprzecznych informacji odnośnie stanu prawnego nieruchomości (a tym samym pomieszczenia) do którego bez naszej autoryzacji weszła pani Sąsiadka. Na logikę ustalenie tego faktu powinno być podstawa dla rozpoznania sprawy. Co więcej wyjaśnienia wymagało dlaczego pani Sąsiadka, która zgodnie z oświadczeniem prokuratury nie posiada żadnego majątku, jest zgodnie z zapisami ksiąg wieczystych właścicielką części budynku, a zachowuje się tak jakby miała jakieś prawa również do części będących w/g ksiąg wieczystych naszą wyłączną własnością.
Kolejna okoliczność, która w naszym rozumieniu uniemożliwiała uniewinnienie pani Sąsiadki był zakres spowodowanych jej działaniami zniszczeń. Możemy dyskutować nad tym czy były one dokonane z premedytacja czy były dziełem przypadku (co sprowadza się do ustalenia czy osoba z wyższym wykształceniem mogła naprawdę wierzyć, ze napuszczenie wody do rur wodociągowych w temperaturze ok minus 20oC nie spowoduje jej zamarznięcia i rozsadzenia rur).
Jednak jak się okazało wszystko to nie leżało w zakresie zainteresowania Sądu Okręgowego, jedyna rzeczą, która jak się zdaje wydała się trzem sędziom kluczowa było istnienie wspólnego zaworu w pomieszczeniu do którego bez pozwolenia weszła pani Sąsiadka sforsowawszy zamek. Problem polegał na tym, że poza oświadczeniami pani Sąsiadki nie ma śladu po rzekomo wspólnym zaworze. A posiadana dokumentacja wskazuje, ze w pomieszczeniu jest owszem zawór, ale należy do nas i pani Sąsiadce nic do niego.
Jednak najwyraźniej chęć pomajstrowania przy czyimś zaworze jest wystarczającym powodem aby wejść do pomieszczenia będącego cudza własnością i przy okazji dokonać zniszczeń na kilkadziesiąt (co najmniej) tysięcy złotych. Przynajmniej Sąd Okręgowy zdaje się w to wierzyć, bowiem podtrzymał wyrok uniewinniający panią Sąsiadkę.
Wyrok został podjęty w obecności prokuratora okręgowego (a dokładnie prokuratora apelacyjnego delegowanego do Prokuratury Okręgowej). Dlaczego poproszono prokuratora okręgowego, który nie miał nic wspólnego z tą sprawą o uczestnictwo w tym przedstawieniu? Nie wiemy Czy miało to na celu zniechęcenie nas do kwestionowania zgodności z prawem postępowania sędziów Sądu Okręgowego?
Możliwe. Dla nas jednak obecność prokuratora okręgowego jest raczej dowodem na zbyt bliskie stosunki pomiędzy prokuratura i sądem (przynajmniej w tej sprawie) i niedopełnieniem swoich uprawnień przez rzeczonego prokuratora. Był obecny przy wydawaniu wyroku, który de facto jest kolejnym poświadczeniem o utracie przez nas praw gwarantowanych przez Konstytucje i inne obowiązujące akty prawne - i nie powziął żadnych działań do których w takiej sytuacji był co tu dużo mówić zobowiązany (choćby dlatego, że w aktach sprawy były informacje wskazujące na dwa różne stany prawne tej samej nieruchomości) !
Przy takiej wyrozumiałości sądu i prokuratury trudno się dziwić, ze po wydaniu takiego wyroku czyjaś nieznana ręka zaczęła znowu pobudzać czujki alarmowe w naszych pomieszczeniach. Przez kilka tygodni czuliśmy się trochę skołowani. Potem zaczęliśmy zadawać sobie pytanie czy sposób w jaki obecnie działa sąd i prokuratura chroni obywateli czy grupy przestępcze i czy w obrębie tych struktur istnieje obowiązek poszanowania prawa czy tez jest on opcjonalny i zależny od dobrej woli sędziów czy prokuratorów.
Był to wyrok w sprawie odwołania od uniewinnienia pani Sąsiadki z zarzutu o naruszenie miru domowego (potocznie określane jako włamanie). Do włamania się pani Sąsiadka i owszem przyznała, co w naszej opinii wynika nie tyle z jej bezczelności, ale z trudnego do uwierzenia faktu, ze pomimo kilkudziesięciu spraw w urzędach, sadach i prokuraturze pomimo posiadania w sumie 4 pełnomocników (w tym dwóch z urzędu), pani Sąsiadka do chwili obecnej nie rozumie swojej sytuacji prawnej i po prostu nie widzi nic nagannego we wchodzeniu do naszych pomieszczeń. Zresztą jeden z jej pełnomocników, co tu dużo mówić również zachowywał się tak jakby dom należał do pani Sąsiadki (lub kogoś kto dał jej pełnomocnictwo do jego dysponowaniem), a my bylibyśmy tylko intruzami, którzy biedna dziewczynę z jej własności wyszczuwają. Zresztą to samo usłyszeliśmy od kilku osób związanych z panią Sąsiadką. Ponieważ do tej pory nie poinformowano nas co jest źródłem ich przekonania - sprawa wydaje się co najmniej tajemnicza.
Bez względu na przekonania pani Sąsiadki trzeba przyznać, ze naruszenie miru domowego było tak ewidentne, że nawet prokuratura uznała ten fakt i wniosła o warunkowe umorzenie. Sąd Rejonowy był jednak najwyraźniej innego zdania i panią Sąsiadkę uniewinnił (co opisaliśmy w Dzienniku Ćwoków 1.5). Nawiasem mówiąc to w czasie rozprawy mieliśmy wrażenie, że sędzia bardziej niż rozstrzygnięciem sprawy zainteresowany jest tym, żeby Pani Sąsiadka broń boże nie dołączyła do akt spraw jakichś dokumentów którymi machała.
Tym razem też przewidywaliśmy naiwnie, ze Sad Okręgowy uchyli wyrok Sądu Rejonowego i to nawet nie ze względu na to, że naruszenie miru domowego było ewidentne, ale ze względu na obecność w aktach spraw sprzecznych informacji odnośnie stanu prawnego nieruchomości (a tym samym pomieszczenia) do którego bez naszej autoryzacji weszła pani Sąsiadka. Na logikę ustalenie tego faktu powinno być podstawa dla rozpoznania sprawy. Co więcej wyjaśnienia wymagało dlaczego pani Sąsiadka, która zgodnie z oświadczeniem prokuratury nie posiada żadnego majątku, jest zgodnie z zapisami ksiąg wieczystych właścicielką części budynku, a zachowuje się tak jakby miała jakieś prawa również do części będących w/g ksiąg wieczystych naszą wyłączną własnością.
Kolejna okoliczność, która w naszym rozumieniu uniemożliwiała uniewinnienie pani Sąsiadki był zakres spowodowanych jej działaniami zniszczeń. Możemy dyskutować nad tym czy były one dokonane z premedytacja czy były dziełem przypadku (co sprowadza się do ustalenia czy osoba z wyższym wykształceniem mogła naprawdę wierzyć, ze napuszczenie wody do rur wodociągowych w temperaturze ok minus 20oC nie spowoduje jej zamarznięcia i rozsadzenia rur).
Jednak jak się okazało wszystko to nie leżało w zakresie zainteresowania Sądu Okręgowego, jedyna rzeczą, która jak się zdaje wydała się trzem sędziom kluczowa było istnienie wspólnego zaworu w pomieszczeniu do którego bez pozwolenia weszła pani Sąsiadka sforsowawszy zamek. Problem polegał na tym, że poza oświadczeniami pani Sąsiadki nie ma śladu po rzekomo wspólnym zaworze. A posiadana dokumentacja wskazuje, ze w pomieszczeniu jest owszem zawór, ale należy do nas i pani Sąsiadce nic do niego.
Jednak najwyraźniej chęć pomajstrowania przy czyimś zaworze jest wystarczającym powodem aby wejść do pomieszczenia będącego cudza własnością i przy okazji dokonać zniszczeń na kilkadziesiąt (co najmniej) tysięcy złotych. Przynajmniej Sąd Okręgowy zdaje się w to wierzyć, bowiem podtrzymał wyrok uniewinniający panią Sąsiadkę.
Wyrok został podjęty w obecności prokuratora okręgowego (a dokładnie prokuratora apelacyjnego delegowanego do Prokuratury Okręgowej). Dlaczego poproszono prokuratora okręgowego, który nie miał nic wspólnego z tą sprawą o uczestnictwo w tym przedstawieniu? Nie wiemy Czy miało to na celu zniechęcenie nas do kwestionowania zgodności z prawem postępowania sędziów Sądu Okręgowego?
Możliwe. Dla nas jednak obecność prokuratora okręgowego jest raczej dowodem na zbyt bliskie stosunki pomiędzy prokuratura i sądem (przynajmniej w tej sprawie) i niedopełnieniem swoich uprawnień przez rzeczonego prokuratora. Był obecny przy wydawaniu wyroku, który de facto jest kolejnym poświadczeniem o utracie przez nas praw gwarantowanych przez Konstytucje i inne obowiązujące akty prawne - i nie powziął żadnych działań do których w takiej sytuacji był co tu dużo mówić zobowiązany (choćby dlatego, że w aktach sprawy były informacje wskazujące na dwa różne stany prawne tej samej nieruchomości) !
Przy takiej wyrozumiałości sądu i prokuratury trudno się dziwić, ze po wydaniu takiego wyroku czyjaś nieznana ręka zaczęła znowu pobudzać czujki alarmowe w naszych pomieszczeniach. Przez kilka tygodni czuliśmy się trochę skołowani. Potem zaczęliśmy zadawać sobie pytanie czy sposób w jaki obecnie działa sąd i prokuratura chroni obywateli czy grupy przestępcze i czy w obrębie tych struktur istnieje obowiązek poszanowania prawa czy tez jest on opcjonalny i zależny od dobrej woli sędziów czy prokuratorów.
Wybrane fragmenty korespondencji z sądem okręgowym i apelacyjnym
1. Korespondencja z Sądem Okręgowym na temat naszych praw własności, która wzbudziła w nas dziwne przekonanie, że sąd okręgowy wie coś czego nie chce nam powiedzieć i to coś ma coś wspólnego z jakimś alternatywnym kompletem ksiąg wieczystych
Grudzień 2012
|
|
Luty 2013
|
|
Marzec 2013
|
|
2. Korespondencja z Sądem Okręgowym i Sądem Apelacyjnym na temat zadziwiającej ekspertyzy pana biegłego
Sąd okręgowy
|
|
Sąd apelacyjny
|
|
3. Korespondencja z Sądem Okręgowym na temat sposobu przyznawania pełnomocnika z urzędu Pani Sąsiadce
|
|
Kapituła Wielkiego Kalesona i.... |