|
|
To, ze istnieje zmowa całego powiatu mająca na celu wykazanie iż na miejscu dobrze udokumentowanej nieruchomości znajduje się coś innego wydawała nam się teorią w tej samej lidze co spisek kosmitów w celu doprowadzenia do końca świata. Jednak nie mogliśmy się kłócić z faktami. Prowadzona korespondencja coraz bardziej umacniała nas w przekonaniu, ze cały powiat (lub raczej jego część zaludniająca instytucje państwowe) zdaje się żyć w alternatywnej rzeczywistości, którą w zasadzie powinna zlikwidować jeżeli nie porządnie przeprowadzona wizja lokalna, to przynajmniej chociaż jedno przeprowadzone w sposób jawny postępowanie. Jednak w powiecie G takie rozwiązanie nie wchodziło najwyraźniej w rachubę.
Dalsza korespondencja umożliwiła ustalenie coraz większej ilości faktów i sprawiła, że wreszcie zaczęliśmy rozumieć jak możliwa jest aż taka hucpa, jak ta w która niechcący wdepnęliśmy i to bynajmniej bez udziału kosmitów, spisku cyklistów czy innych sił nadprzyrodzonych. Wystarczy powiatowy folklor, drobny cwaniaczek i instytucje kontrolne, które należałoby zlikwidować i utworzyć od początku.
Uznaliśmy więc, ze czas przejść do pisania Dziennika Piątego, a zaczynamy go od dorzucenia kilku interesujących informacji o powiecie G.
Dalsza korespondencja umożliwiła ustalenie coraz większej ilości faktów i sprawiła, że wreszcie zaczęliśmy rozumieć jak możliwa jest aż taka hucpa, jak ta w która niechcący wdepnęliśmy i to bynajmniej bez udziału kosmitów, spisku cyklistów czy innych sił nadprzyrodzonych. Wystarczy powiatowy folklor, drobny cwaniaczek i instytucje kontrolne, które należałoby zlikwidować i utworzyć od początku.
Uznaliśmy więc, ze czas przejść do pisania Dziennika Piątego, a zaczynamy go od dorzucenia kilku interesujących informacji o powiecie G.
I
Jeszcze trochę o powiecie G
Zacznijmy od kilku etnograficzno-geograficznych ciekawostek. Powiat jest mały, wszyscy znają się jak przysłowiowe łyse konie. Jak się zorientowaliśmy, aby coś załatwić czy się czegoś dowiedzieć często nie pisze się do urzędu pisma tylko "chodzi porozmawiać i wyjaśnić sprawę" z przyjazną panią Zosią czy panem Waldkiem (imiona przypadkowe) pracującymi w urzędzie. W pewnej instytucji (której nazwę pominiemy dyskretnym milczeniem) dopiero awantura doprowadziła do wprowadzenia zwyczaju potwierdzania odbioru złożonego pisma. W innej instytucji również nie obyło się bez awantury, aby doprowadzić do ponumerowania akt sprawy. Jak wyjaśniła nam (zdaje się w dobrej wierze) osoba stojąca na jej czele akta sprawy numeruje się dopiero po jej zakończeniu. Jak zrozumieliśmy po to by nie przeciążać ich masą niepotrzebnego materiału (czyżby "niepotrzebny" materiał odrzucano??!!!). Chyba nasz brak zaufania do rzetelności takiego rozwiązania szczerze tą przezacna osobę oburzył.
Innymi słowy wygląda na to, że zwyczajowo sprawy w powiecie G prowadzi się "po bożemu" "jak w rodzinie" i "po ludzku" i nikt nie ma z tym problemu.
Nie wiemy czy taki "ludzki" system oparty na całkowitym braku zaufania do dokumentów i prowadzonych na terenie III RP rejestrów oraz nieograniczonym zaufaniu do wybranych rozmówców gdziekolwiek poza powiatem G. działa. Jednak funkcjonuje on przynajmniej w części powiatu G i doprowadził do powstania niewiarygodnego bałaganu z księgami wieczystymi prowadzonymi dla 180% nieruchomości, zakładami przemysłowymi działającymi legalnie chociaż bez pozwolenia, pozwoleniami na budowę wydanymi na podstawie dokumentów wystawionych nie przez te instytucje co trzeba, wycinką drzew na podstawie niewiążącej interpretacji przepisów etc. W zasadzie trudno się dziwić, że w takiej sytuacji nikt w powiecie nie wierzy w prawdziwość tego co mówią dokumenty czy rejestry. Z pewnego punktu widzenia wygląda to trochę jak samonakręcającą się spirala coraz większego bałaganu. I to bynajmniej nie z "komunistycznym" czy "sanacyjnym" rodowodem.
Wydaje się przy tym, że samo mówienie głośno o istniejącym bałaganie jest w powiecie G czymś w rodzaju herezji. Gdy pewni zirytowani obywatele zaczęli prowadzić w internecie strony na których publikują znalezione nieprawidłowości w funkcjonowaniu lokalnych instytucji państwowych niektórzy mieszkańcy zaczęli po cichu gratulować im odwagi (zupełnie jakby rzucili się na wieeeeelkiego smoka). Za to lokalne instytucje skamieniały niczym mysz zahipnotyzowana przez węża. Pewnie nie mogąc uwierzyć, ze tak nie "po bożemu", "jak w rodzinie" i "po ludzku" w ogóle można.
# # #
Właściwie to trudno się dziwić, że z jawnym porządkowaniem bałaganu i dokonywaniem jawnych uzgodnień powiat może mieć wielki problem. . Jak wspomnieliśmy powiat jest niewielki i wszyscy co tutaj cokolwiek znaczą się po prostu znają. I to od kilku pokoleń. Jeżeli w dokumentacji pojawiła się jakaś nieprawidłowość, szczególnie świeżej daty (a nie "komunistyczna" czy "sanacyjna") to nie spadła ona z nieba, tylko zrobił ją czyjś kuzyn lub kuzyn kuzyna albo ciotka kochanki. Szczerze mówiąc to nigdy nie byliśmy w takiej sytuacji więc po prostu nie wiemy czy nam by wystarczyło charakteru aby wywlec na światło dzienne coś za co spotkałyby poważne nieprzyjemności kuzyna kuzyna czy przyjaciółkę teściowej. Być może rzeczywiście jest to dość nieporęczne...
Do tego zrobienie jawnych uzgodnień w pojedynczej sprawie mogłoby spowodować reakcję łańcuchową ujawniania pokładów bałaganu na których siedzą lokalne instytucje, który bynajmniej nie ma "komunistycznego", ani "sanacyjnego" rodowodu. Nieprzyjemności wówczas mogłyby spotkać nie pojedynczego kuzyna kuzyna etc, lecz większa ich ilość. Podejrzewamy, ze zdecydowanie się na coś takiego skazać mogłoby na socjalna banicje w powiecie. A musi być wysoce niekomfortową pozycją w środowisku w którym wszyscy się znają. I to od pokoleń. Naturalne jest więc, że instytucje powiatu G musząc sobie radzić z tak "delikatną materią" znalazły sposoby aby z problemem świeżych nieprawidłowości radzić sobie "jak w rodzinie", "po bożemu", "po ludzku" czyli po cichu.
Jeszcze trochę o powiecie G
Zacznijmy od kilku etnograficzno-geograficznych ciekawostek. Powiat jest mały, wszyscy znają się jak przysłowiowe łyse konie. Jak się zorientowaliśmy, aby coś załatwić czy się czegoś dowiedzieć często nie pisze się do urzędu pisma tylko "chodzi porozmawiać i wyjaśnić sprawę" z przyjazną panią Zosią czy panem Waldkiem (imiona przypadkowe) pracującymi w urzędzie. W pewnej instytucji (której nazwę pominiemy dyskretnym milczeniem) dopiero awantura doprowadziła do wprowadzenia zwyczaju potwierdzania odbioru złożonego pisma. W innej instytucji również nie obyło się bez awantury, aby doprowadzić do ponumerowania akt sprawy. Jak wyjaśniła nam (zdaje się w dobrej wierze) osoba stojąca na jej czele akta sprawy numeruje się dopiero po jej zakończeniu. Jak zrozumieliśmy po to by nie przeciążać ich masą niepotrzebnego materiału (czyżby "niepotrzebny" materiał odrzucano??!!!). Chyba nasz brak zaufania do rzetelności takiego rozwiązania szczerze tą przezacna osobę oburzył.
Innymi słowy wygląda na to, że zwyczajowo sprawy w powiecie G prowadzi się "po bożemu" "jak w rodzinie" i "po ludzku" i nikt nie ma z tym problemu.
Nie wiemy czy taki "ludzki" system oparty na całkowitym braku zaufania do dokumentów i prowadzonych na terenie III RP rejestrów oraz nieograniczonym zaufaniu do wybranych rozmówców gdziekolwiek poza powiatem G. działa. Jednak funkcjonuje on przynajmniej w części powiatu G i doprowadził do powstania niewiarygodnego bałaganu z księgami wieczystymi prowadzonymi dla 180% nieruchomości, zakładami przemysłowymi działającymi legalnie chociaż bez pozwolenia, pozwoleniami na budowę wydanymi na podstawie dokumentów wystawionych nie przez te instytucje co trzeba, wycinką drzew na podstawie niewiążącej interpretacji przepisów etc. W zasadzie trudno się dziwić, że w takiej sytuacji nikt w powiecie nie wierzy w prawdziwość tego co mówią dokumenty czy rejestry. Z pewnego punktu widzenia wygląda to trochę jak samonakręcającą się spirala coraz większego bałaganu. I to bynajmniej nie z "komunistycznym" czy "sanacyjnym" rodowodem.
Wydaje się przy tym, że samo mówienie głośno o istniejącym bałaganie jest w powiecie G czymś w rodzaju herezji. Gdy pewni zirytowani obywatele zaczęli prowadzić w internecie strony na których publikują znalezione nieprawidłowości w funkcjonowaniu lokalnych instytucji państwowych niektórzy mieszkańcy zaczęli po cichu gratulować im odwagi (zupełnie jakby rzucili się na wieeeeelkiego smoka). Za to lokalne instytucje skamieniały niczym mysz zahipnotyzowana przez węża. Pewnie nie mogąc uwierzyć, ze tak nie "po bożemu", "jak w rodzinie" i "po ludzku" w ogóle można.
# # #
Właściwie to trudno się dziwić, że z jawnym porządkowaniem bałaganu i dokonywaniem jawnych uzgodnień powiat może mieć wielki problem. . Jak wspomnieliśmy powiat jest niewielki i wszyscy co tutaj cokolwiek znaczą się po prostu znają. I to od kilku pokoleń. Jeżeli w dokumentacji pojawiła się jakaś nieprawidłowość, szczególnie świeżej daty (a nie "komunistyczna" czy "sanacyjna") to nie spadła ona z nieba, tylko zrobił ją czyjś kuzyn lub kuzyn kuzyna albo ciotka kochanki. Szczerze mówiąc to nigdy nie byliśmy w takiej sytuacji więc po prostu nie wiemy czy nam by wystarczyło charakteru aby wywlec na światło dzienne coś za co spotkałyby poważne nieprzyjemności kuzyna kuzyna czy przyjaciółkę teściowej. Być może rzeczywiście jest to dość nieporęczne...
Do tego zrobienie jawnych uzgodnień w pojedynczej sprawie mogłoby spowodować reakcję łańcuchową ujawniania pokładów bałaganu na których siedzą lokalne instytucje, który bynajmniej nie ma "komunistycznego", ani "sanacyjnego" rodowodu. Nieprzyjemności wówczas mogłyby spotkać nie pojedynczego kuzyna kuzyna etc, lecz większa ich ilość. Podejrzewamy, ze zdecydowanie się na coś takiego skazać mogłoby na socjalna banicje w powiecie. A musi być wysoce niekomfortową pozycją w środowisku w którym wszyscy się znają. I to od pokoleń. Naturalne jest więc, że instytucje powiatu G musząc sobie radzić z tak "delikatną materią" znalazły sposoby aby z problemem świeżych nieprawidłowości radzić sobie "jak w rodzinie", "po bożemu", "po ludzku" czyli po cichu.
II
Kilka patentów powiatu G. na porządkowanie bałaganu w sposób "dyskretny".
1. Patent na prace budowlane różne
Nie co dzień się zdarza, aby instytucja państwowa nie szanowała tych dokumentów, które odzwierciedlają stan faktyczny, traktowała niczym święty Graal te które są oczywistą bzdurą, nakładała obowiązek inwentaryzacji prac, których nigdy nie było etc. Oczywiście z niczego się nie tłumacząc. Co jednak może zrobić taki funkcjonariusz państwowy jeżeli z "dobrego źródła wie", że na miejscu jakiejś nieruchomości znajduje się coś innego niż to co jego oczy są w stanie zobaczyć? Kwestionowanie tego co potwierdziły "wiarygodne źródła" w małym powiecie jest wysoce niezręczne. Poza tym wzrok już słaby....
Wydaje się więc, że wykazywanie dokonania fikcyjnych przebudów może być jednym z patentów na porządkowanie bałaganu i "uzgadniania" dokumentów sprzecznych ze sobą lub istniejąca rzeczywistością. A to, że po przebudowach nie ma ani śladu nikomu nie wydaje się przeszkadzać. Jeżeli wymusi się na delikwencie lub podstępnie się go skłoni do uznania inwentaryzacji nieistniejących prac budowlanych to będzie dowód przyznania że jakieś bliżej nieokreślone przebudowy miały miejsce. A, że nigdy się nie odbyły? "Dobrego źródło" wie lepiej. Szkoda tylko, ze to "dobre źródło" nie ma niczego co poczciwy pan funkcjonariusz mógłby dołączyć do akt sprawy nie narażając szanowanych ludzi lub ich kuzynów na przykrości.
Byliśmy pewni, ze opisana hucpa bije już wszelkie rekordy absurdu gdy wpadł w nasze ręce pewien dokument.
Kilka patentów powiatu G. na porządkowanie bałaganu w sposób "dyskretny".
1. Patent na prace budowlane różne
Nie co dzień się zdarza, aby instytucja państwowa nie szanowała tych dokumentów, które odzwierciedlają stan faktyczny, traktowała niczym święty Graal te które są oczywistą bzdurą, nakładała obowiązek inwentaryzacji prac, których nigdy nie było etc. Oczywiście z niczego się nie tłumacząc. Co jednak może zrobić taki funkcjonariusz państwowy jeżeli z "dobrego źródła wie", że na miejscu jakiejś nieruchomości znajduje się coś innego niż to co jego oczy są w stanie zobaczyć? Kwestionowanie tego co potwierdziły "wiarygodne źródła" w małym powiecie jest wysoce niezręczne. Poza tym wzrok już słaby....
Wydaje się więc, że wykazywanie dokonania fikcyjnych przebudów może być jednym z patentów na porządkowanie bałaganu i "uzgadniania" dokumentów sprzecznych ze sobą lub istniejąca rzeczywistością. A to, że po przebudowach nie ma ani śladu nikomu nie wydaje się przeszkadzać. Jeżeli wymusi się na delikwencie lub podstępnie się go skłoni do uznania inwentaryzacji nieistniejących prac budowlanych to będzie dowód przyznania że jakieś bliżej nieokreślone przebudowy miały miejsce. A, że nigdy się nie odbyły? "Dobrego źródło" wie lepiej. Szkoda tylko, ze to "dobre źródło" nie ma niczego co poczciwy pan funkcjonariusz mógłby dołączyć do akt sprawy nie narażając szanowanych ludzi lub ich kuzynów na przykrości.
Byliśmy pewni, ze opisana hucpa bije już wszelkie rekordy absurdu gdy wpadł w nasze ręce pewien dokument.
2. Patent na usuwanie powielanej pomyłki
Z dokumentu tego wynikało, że Urząd Miasta M ma zwyczaj zgłaszania się do powiatowej ewidencji gruntów, budynków i lokali z wnioskiem o naniesienie poprawki błędu popełnionego przed laty i "konsekwentnie powtarzanego w ewidencji" przez ponad 30 lat. I to w sprawach tak istotnych jak własność nieruchomości. Jeszcze ciekawsze jest to, że dokonując "poprawki" można przenieść "pomyłkowo ujawnionych właścicieli"i na inna nieruchomość, która miała już innych właścicieli na podstawie jakiejś mapki geodezyjnej podobno dołączonej do aktu notarialnego hmmm....... Jak rozumiemy Starostwo nie odnotowało by ktokolwiek protestował.
Mieliśmy nadzieję, że to jakaś pomyłka, ale dostaliśmy do ręki nowe informacje w postaci pisma Starostwa w którym wyszczególnia jakie dokumenty dostarczone przez Gminę M. były podstawą decyzji nr 53/2009 z dnia 27.03.2009 dotyczącej wprowadzenia zmiany w rejestrze gruntów.
Z pisma wynika, ze w celu dokonania "korekty" pomyłki powielanej przez ponad 30 lat Urząd Miasta musiał dostarczyć
1. zezwolenie na rozbiórkę budynku mieszkalnego X (czyli budynku będącego częścią nieruchomości będącej przedmiotem sprawy)
2. wniosek 3 mieszkańców o uporządkowanie stanu prawnego budynku mieszkalnego X kierowany do Starosty powiatu G i burmistrza miasteczka M
3 zaświadczenie referatu finansowego o nie figurowaniu w rejestrach podatkowych nieruchomości X
4. pismo Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej zatytułowane "informacja o nieruchomości X" kierowana do osoby fizycznej w sprawie nieruchomości X
Jak widać perfekcyjny zestaw dokumentów do przeniesienia właścicieli nieruchomości na jakaś inną. No może brakuje tylko paragonu z pobliskiego sklepu mięsnego, którego dostarczenie na pewno jeszcze bardziej utwierdziłoby organ w słuszności podjętej decyzji ;-)
Z dokumentu tego wynikało, że Urząd Miasta M ma zwyczaj zgłaszania się do powiatowej ewidencji gruntów, budynków i lokali z wnioskiem o naniesienie poprawki błędu popełnionego przed laty i "konsekwentnie powtarzanego w ewidencji" przez ponad 30 lat. I to w sprawach tak istotnych jak własność nieruchomości. Jeszcze ciekawsze jest to, że dokonując "poprawki" można przenieść "pomyłkowo ujawnionych właścicieli"i na inna nieruchomość, która miała już innych właścicieli na podstawie jakiejś mapki geodezyjnej podobno dołączonej do aktu notarialnego hmmm....... Jak rozumiemy Starostwo nie odnotowało by ktokolwiek protestował.
Mieliśmy nadzieję, że to jakaś pomyłka, ale dostaliśmy do ręki nowe informacje w postaci pisma Starostwa w którym wyszczególnia jakie dokumenty dostarczone przez Gminę M. były podstawą decyzji nr 53/2009 z dnia 27.03.2009 dotyczącej wprowadzenia zmiany w rejestrze gruntów.
Z pisma wynika, ze w celu dokonania "korekty" pomyłki powielanej przez ponad 30 lat Urząd Miasta musiał dostarczyć
1. zezwolenie na rozbiórkę budynku mieszkalnego X (czyli budynku będącego częścią nieruchomości będącej przedmiotem sprawy)
2. wniosek 3 mieszkańców o uporządkowanie stanu prawnego budynku mieszkalnego X kierowany do Starosty powiatu G i burmistrza miasteczka M
3 zaświadczenie referatu finansowego o nie figurowaniu w rejestrach podatkowych nieruchomości X
4. pismo Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej zatytułowane "informacja o nieruchomości X" kierowana do osoby fizycznej w sprawie nieruchomości X
Jak widać perfekcyjny zestaw dokumentów do przeniesienia właścicieli nieruchomości na jakaś inną. No może brakuje tylko paragonu z pobliskiego sklepu mięsnego, którego dostarczenie na pewno jeszcze bardziej utwierdziłoby organ w słuszności podjętej decyzji ;-)
Niemożliwe? Ależ skąd! (skany obok) Co ciekawe pretekstem dla wystąpienia o poprawienie "powielanego błędu" było to, że "istniejące nieprawidłowości" w zapisach utrudniają prowadzenie sprawy sądowej przed Sądem Okręgowym (sic!). Jak dla nas wyglądało to trochę dziwnie, bo skoro toczy się jakaś sprawa przed sądem, to jest to wspaniała okazja by w sposób jawny i z zachowaniem należytych procedur sprawę wyjaśnić z udziałem osób podobno "pomyłkowo ujawnianych" jako właściciele przez ponad 30 lat? Poza tym wydawało nam się, ze dane z ewidencji geodezyjnej maja większy ciężar gatunkowy niż dane wygrzebane przez Urząd Miasta i zmienić je można albo prawomocnym wyrokiem sądu, albo na wniosek właściciela. Najwyraźniej jednak w powiecie G to tak nie działa. .
P.S. Absolutnie nie negujemy wartości dowodowej dokumentów wymienionych pkt 1-4, w końcu w oparciu o nie (+ jakaś stara decyzja o przydziale mieszkania) kilka lat później Gmina M zasiedziała rzeczona nieruchomość A prawomocnych orzeczeń sądu podobno nie wolno krytykować ;) # # # |
2A. Patent na usuwanie powielanej pomyłki czy coś jeszcze
Nie chcemy w żaden sposób wysuwać nieuzasadnionych podejrzeń, ale zastanowiło nas coś w dokumencie, który uświadomił nam, ze istnieje coś takiego jak "powielana latami pomyłka" w ewidencjach mających domniemanie wiarygodności. Pisało tam bowiem, że podobno istnienie "powielanej latami pomyłki" utrudniało procesowanie przed sprawy przed Sądem Okręgowym w takim stopniu, że aż Urząd Miasta zwrócił się aby ją wyprostować.....
Zawsze wydawało nam się, ze to właśnie Sąd jest od prostowania "powielanych latami pomyłek" (cokolwiek to znaczy) we wszelkich rejestrach uznawanych za wiarygodne. I to w jawnym postępowaniu. Szczególnie gdy dotyczą one praw własności.
Jednak najwyraźniej istnieją sprawy w których Sąd niczego nie ustala w sposób jawny, lecz czyni to , by ułatwić mu prowadzenie sprawy Urząd Miasta.
To, że Urząd Miasta nie prowadzi żadnych mających znaczenie dla sprawy rejestrów z ustawowym domniemaniem wiarygodności najwyraźniej nie ma żadnego znaczenia. Podobnie jak to, że archiwa UMM są w takim rozgardiaszu, że UMM nie wie nawet jakimi nieruchomościami władał, a jakie zasiedział, lub w zasiedzeniu jakich uczestniczył. A sam swoim rejestrom nie wierzy nawet za grosz, bo jak inaczej można wytłumaczyć fakt, ze nie może wykluczyć, iż na naszej nieruchomości byli lokatorzy w trybie decyzji administracyjnej, bo ...... nie posiada o nich żadnych informacji w archiwach czy rejestrach.
Może to błędny trop, ale byliśmy ciekawi w jakim rodzaju spraw sądowych jawne ustalenie istniejącego stanu faktycznego zastępuje się "ustaleniami" na podstawie archiwów, UMM, które są w takim stanie, że można z nich wykreować kilka nawzajem wykluczających się rzeczywistości. Postanowiliśmy więc zwrócić się do Sądu Okręgowego o wyrok/postanowienie wydane w sprawie w której Urząd Miasta zwracał się do starostwa o korektę "błędnego wpisu w ewidencji gruntów" gdyż "bardzo utrudnia proces"
Nie chcemy w żaden sposób wysuwać nieuzasadnionych podejrzeń, ale zastanowiło nas coś w dokumencie, który uświadomił nam, ze istnieje coś takiego jak "powielana latami pomyłka" w ewidencjach mających domniemanie wiarygodności. Pisało tam bowiem, że podobno istnienie "powielanej latami pomyłki" utrudniało procesowanie przed sprawy przed Sądem Okręgowym w takim stopniu, że aż Urząd Miasta zwrócił się aby ją wyprostować.....
Zawsze wydawało nam się, ze to właśnie Sąd jest od prostowania "powielanych latami pomyłek" (cokolwiek to znaczy) we wszelkich rejestrach uznawanych za wiarygodne. I to w jawnym postępowaniu. Szczególnie gdy dotyczą one praw własności.
Jednak najwyraźniej istnieją sprawy w których Sąd niczego nie ustala w sposób jawny, lecz czyni to , by ułatwić mu prowadzenie sprawy Urząd Miasta.
To, że Urząd Miasta nie prowadzi żadnych mających znaczenie dla sprawy rejestrów z ustawowym domniemaniem wiarygodności najwyraźniej nie ma żadnego znaczenia. Podobnie jak to, że archiwa UMM są w takim rozgardiaszu, że UMM nie wie nawet jakimi nieruchomościami władał, a jakie zasiedział, lub w zasiedzeniu jakich uczestniczył. A sam swoim rejestrom nie wierzy nawet za grosz, bo jak inaczej można wytłumaczyć fakt, ze nie może wykluczyć, iż na naszej nieruchomości byli lokatorzy w trybie decyzji administracyjnej, bo ...... nie posiada o nich żadnych informacji w archiwach czy rejestrach.
Może to błędny trop, ale byliśmy ciekawi w jakim rodzaju spraw sądowych jawne ustalenie istniejącego stanu faktycznego zastępuje się "ustaleniami" na podstawie archiwów, UMM, które są w takim stanie, że można z nich wykreować kilka nawzajem wykluczających się rzeczywistości. Postanowiliśmy więc zwrócić się do Sądu Okręgowego o wyrok/postanowienie wydane w sprawie w której Urząd Miasta zwracał się do starostwa o korektę "błędnego wpisu w ewidencji gruntów" gdyż "bardzo utrudnia proces"
Sąd Okręgowy w *** |
|
Otrzymaliśmy z Sądu Okręgowego odpowiedź (skan powyżej). Wynika z niej, że sprawa w związku z która Urząd Miasta zwracał się do Starostwa z wnioskiem o usuniecie "powielanej latami pomyłki" jest sprawą o "ustalenie" z powództwa ..... Urzędu Miasta. Sprawa skończyła się zawieszeniem na wniosek stron, a następnie umorzeniem.
Sprawa wygląda wiec absurdalnie. Z dokumentów wynika bowiem, ze Urząd Miasta najpierw składa sądowy pozew o ustalenie (niestety z postanowienia o umorzenie nie wynikało co chciano ustalać), a następnie sam z pomocą Starostwa ustala, ze ma do czynienia z "powielana latami pomyłką",( na podstawie dokumentów wyciągniętych z urzędowego bałaganu w których wartość dowodowa śmiemy wątpić), Oczywiście aby ułatwić prowadzenie postępowania sądowego. Pomimo iż na postępowaniu sądowym tak mu bardzo zależało, że aby ułatwić jego prowadzenie sam zaczął ustalać - wniósł o zawieszenie postępowania i pozwolił, aby zostało ono z automatu umorzone.
Ale to dopiero początek, bo krótko po umorzeniu postępowania o ustalenie Urząd Miasta nieruchomość zasiedział. Tym razem w Sadzie Rejonowym..... Oczywiście na podstawie dokumentów wyciągniętych z urzędowego bałaganu, co do których nie tylko wartości dowodowej mamy poważne wątpliwości.
Zastanawiamy się więc czy prowadzenie sprawy przed Sądem Okręgowym nie służyło tylko do stworzenia iluzji, że dokumenty wyciągnięte z urzędowego bałaganu Sąd już zbadał?
Postanowiliśmy wiec zadać kilka pytań jeżeli Sąd Okręgowy ma czyste sumienie to z pewnością odpowie.
Sprawa wygląda wiec absurdalnie. Z dokumentów wynika bowiem, ze Urząd Miasta najpierw składa sądowy pozew o ustalenie (niestety z postanowienia o umorzenie nie wynikało co chciano ustalać), a następnie sam z pomocą Starostwa ustala, ze ma do czynienia z "powielana latami pomyłką",( na podstawie dokumentów wyciągniętych z urzędowego bałaganu w których wartość dowodowa śmiemy wątpić), Oczywiście aby ułatwić prowadzenie postępowania sądowego. Pomimo iż na postępowaniu sądowym tak mu bardzo zależało, że aby ułatwić jego prowadzenie sam zaczął ustalać - wniósł o zawieszenie postępowania i pozwolił, aby zostało ono z automatu umorzone.
Ale to dopiero początek, bo krótko po umorzeniu postępowania o ustalenie Urząd Miasta nieruchomość zasiedział. Tym razem w Sadzie Rejonowym..... Oczywiście na podstawie dokumentów wyciągniętych z urzędowego bałaganu, co do których nie tylko wartości dowodowej mamy poważne wątpliwości.
Zastanawiamy się więc czy prowadzenie sprawy przed Sądem Okręgowym nie służyło tylko do stworzenia iluzji, że dokumenty wyciągnięte z urzędowego bałaganu Sąd już zbadał?
Postanowiliśmy wiec zadać kilka pytań jeżeli Sąd Okręgowy ma czyste sumienie to z pewnością odpowie.
informacja publiczna (IV C 3449/05) Jak widać z umieszczonego obok skanu udostępnianie wniosków składanych przez jednostkę samorządowa nie leży w procedurach Sądu Okręgowego. Nam się wydawało, ze jako obywatele mamy prawo wiedzieć o co i z kim procesuje się gmina. Jednak najwyraźniej Sąd Okręgowy ma inne zdanie.......
|
3. Patent na "porządkowanie przez pomyłkę
Skoro o aktach notarialnych i mapkach geodezyjnych mowa to wydaje się, ze mapki geodezyjne dołączone do aktów notarialnych odgrywają w powiecie G znaczącą rolę. Zdziwiło nas co prawda, że do aktów notarialnych np darowizny dołącza się mapkę geodezyjną, bo pomimo iż kilkadziesiąt takich dokumentów przeczytaliśmy to na mapki natknęliśmy się dopiero w powiecie G w takich sprawach jak opisana powyżej - czyli ustalenia na jej podstawie czegoś co z aktu notarialnego w żaden sposób nie wynika. Pierwszą taka sprawę opisaliśmy szczegółowo tutaj Cała sprawa sprowadza się do tego, że dokonujący wpisu w księgach wieczystych w roku 1998 sędzia referent błędne wpisał wielkość działki, bo mu się co przewidziało na mapce geodezyjnej. Podobno na mapce dołączonej do aktu darowizny z 1988 roku. Zaskutkowało to przekazaniem bodajże 44 m2 gruntu sąsiadowi pomimo protestów właścicieli uszczuplonej działki. No cóż miły prezent.... W tle była jeszcze jakaś darowizna z podrobionym podpisem. Innymi słowy cały galimatias którego nikt nie chciał odkręcić (pomimo nalegań osób, które jakby na to nie patrzeć kawałek gruntu straciły). Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że naprzeciwko "pomyłki sędziego referenta" stały prawa własności mające ciągłość od 1935 roku. W normalnych warunkach "pomyłka sędziego referenta" nie miałaby szans. Jednak jak widać w powiecie G. działa to trochę inaczej ;-) |
Wydaje się więc, że w powiecie G mogą jeszcze istnieć "procedury" przekazywania majątku przez ..... "pomyłkę". Czyżby była to jeszcze jedna procedura "dyskretnego" porządkowania istniejącego bałaganu?
III Co jest wiążącym dokumentem w powiecie G
Aby obraz specyficznego stosunku instytucji powiatu G do dokumentów wszelakiej maści był pełny należałoby przypomnieć jeszcze co jest w tutejszych instytucjach uważane za wiążący dokument. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że wszystko co pozwala "rżnąc głupa" przed ciotka z zaawansowaną demencją. Lepszej definicji nie potrafimy wymyślić dla praktyki opierania decyzji na wyrwanym z konteksty zdaniu z dokumentu wystawionego przez nieuprawniona instytucję.
Oczywiście nie działa to tak, ze każdy może przyjść do urzędu czy sądu i w oparciu o kwit z pralni zażądać przejęcia posterunku policji wraz funkcjonariuszami i służbowym psem. Jednak gdy z podobnym "dokumentem" przyjdzie jakaś "Powszechnie Szanowana Osoba" (i pewnie również kuzyn czyjegoś kuzyna) - to już całkowicie inna sprawa. Nie są wówczas wiarygodności tego kwitu w oczach lokalnych instytucji państwowych podważyć ani dokumenty wystawione przez uprawniona instytucje poświadczające jednoznacznie, ze czarne to czarne, a nie fioletowe, ani nawet protesty społeczne.
Tak było w przypadku inwestycji za naszym płotem, gdzie inwestor miał tylko niewiążące oświadczenie Konserwatora Zabytów o rzekomej zgodności inwestycji z Miejscowym Planem Zagospodarowania Przestrzennego, a my oświadczenie uprawnionego organu, o tym, że jest wręcz przeciwnie (oczywiście Starostwo G. nie miało żadnych wątpliwości,. że inwestycja ma prawo stanąć). Potem odkryliśmy szereg tego typu sytuacji z naszym ulubionym przykładem pewna betoniarnią, która funkcjonuje pomimo protestów sąsiadów na podstawie wyrwanego z kontekstu zdania z jakiegoś dokumentu Wojewody z którego wynika, że gdzieś tam znalazł niewiążącą adnotację o tym, że taki zakład istnieje. (więcej tutaj). Dotyczy to wszelkich dziedzin życia od rozwiązań drogowych po wycinkę drzew.
Co ciekawe w przypadku inwestycji za naszym płotem Inwestor się wycofał, gdy dotarło do niego, że działa w sprzeczności z prawem. Nie wiemy więc czy inne Powszechnie Szanowane Osoby (i być może kuzyni czyiś kuzynów) nie postąpiłyby podobnie gdyby je uświadomiono, że działają na podstawie czegoś, co żadnej mocy dowodowej czy prawnej nie ma. Jednak jak rozumiemy na razie organy państwowe pozwalają im żyć w błogiej świadomości, że wszystko jest OK.
Jeżeli miarą skali opisanego zjawiska jest stopień "obchodzenia" zapisów Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego w miasteczku M, to powiat G należałoby uznać za pierwsze miejsce na świecie funkcjonujące na podstawie dokumentów mających wartość przysłowiowych kwitów z pralni. Sytuacja taka jak widać nie prowadzi do natychmiastowego Armagedonu, ale do narastającego i coraz trudniejszego do ogarnięcia bałaganu.
I właśnie w dyskretnym "fiksowaniu" skutków tego bałaganu swoimi metodami, które powodują jego coraz większe narastanie, powiat G wydaje się być prawdziwym mistrzem.
Aby obraz specyficznego stosunku instytucji powiatu G do dokumentów wszelakiej maści był pełny należałoby przypomnieć jeszcze co jest w tutejszych instytucjach uważane za wiążący dokument. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że wszystko co pozwala "rżnąc głupa" przed ciotka z zaawansowaną demencją. Lepszej definicji nie potrafimy wymyślić dla praktyki opierania decyzji na wyrwanym z konteksty zdaniu z dokumentu wystawionego przez nieuprawniona instytucję.
Oczywiście nie działa to tak, ze każdy może przyjść do urzędu czy sądu i w oparciu o kwit z pralni zażądać przejęcia posterunku policji wraz funkcjonariuszami i służbowym psem. Jednak gdy z podobnym "dokumentem" przyjdzie jakaś "Powszechnie Szanowana Osoba" (i pewnie również kuzyn czyjegoś kuzyna) - to już całkowicie inna sprawa. Nie są wówczas wiarygodności tego kwitu w oczach lokalnych instytucji państwowych podważyć ani dokumenty wystawione przez uprawniona instytucje poświadczające jednoznacznie, ze czarne to czarne, a nie fioletowe, ani nawet protesty społeczne.
Tak było w przypadku inwestycji za naszym płotem, gdzie inwestor miał tylko niewiążące oświadczenie Konserwatora Zabytów o rzekomej zgodności inwestycji z Miejscowym Planem Zagospodarowania Przestrzennego, a my oświadczenie uprawnionego organu, o tym, że jest wręcz przeciwnie (oczywiście Starostwo G. nie miało żadnych wątpliwości,. że inwestycja ma prawo stanąć). Potem odkryliśmy szereg tego typu sytuacji z naszym ulubionym przykładem pewna betoniarnią, która funkcjonuje pomimo protestów sąsiadów na podstawie wyrwanego z kontekstu zdania z jakiegoś dokumentu Wojewody z którego wynika, że gdzieś tam znalazł niewiążącą adnotację o tym, że taki zakład istnieje. (więcej tutaj). Dotyczy to wszelkich dziedzin życia od rozwiązań drogowych po wycinkę drzew.
Co ciekawe w przypadku inwestycji za naszym płotem Inwestor się wycofał, gdy dotarło do niego, że działa w sprzeczności z prawem. Nie wiemy więc czy inne Powszechnie Szanowane Osoby (i być może kuzyni czyiś kuzynów) nie postąpiłyby podobnie gdyby je uświadomiono, że działają na podstawie czegoś, co żadnej mocy dowodowej czy prawnej nie ma. Jednak jak rozumiemy na razie organy państwowe pozwalają im żyć w błogiej świadomości, że wszystko jest OK.
Jeżeli miarą skali opisanego zjawiska jest stopień "obchodzenia" zapisów Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego w miasteczku M, to powiat G należałoby uznać za pierwsze miejsce na świecie funkcjonujące na podstawie dokumentów mających wartość przysłowiowych kwitów z pralni. Sytuacja taka jak widać nie prowadzi do natychmiastowego Armagedonu, ale do narastającego i coraz trudniejszego do ogarnięcia bałaganu.
I właśnie w dyskretnym "fiksowaniu" skutków tego bałaganu swoimi metodami, które powodują jego coraz większe narastanie, powiat G wydaje się być prawdziwym mistrzem.
Podsumowanie
Jak widać powiat G wypracował sobie specyficzny stosunek do dokumentów i jeszcze bardziej specyficzne procedury porządkowania. ciągle narastającego na skutek ich istnienia. bałaganu. Szczególnie procedury "porządkujące" sprawiają, ze narastający bałagan staje się nie tylko nierozwiązywalna sprawą, ale przekształca się w ciągle narastający problem
W takich warunkach nie są potrzebne żadne siły nadprzyrodzone czy spisek cyklistów i kosmitów, żeby cały powiat wpadł w amok. Wystarczy wykorzystać przestrzeganie swoiście rozumianych "procedur" by zakręcić sprawę tak, że pojawia się w urzędowych papierach alternatywna rzeczywistość, której wszystkie instytucje będą się czuły zobowiązane bronić. Oczywiście zapominając o zasadzie jawności postępowania (czyli poinformowaniu o zaistniałym problemie osób zainteresowanych)
Pozostaje tylko mieć nadzieję iż podobnych "procedur" jak w przypadku nieruchomości powiat G. nie wypracował sobie np. sprawach związanych z żywnością. Bo jeśli tak, to czy możemy wykluczyć dochodzi tu też do urzędowo zalegalizowanego ludożerstwa? ;-)
Jak widać powiat G wypracował sobie specyficzny stosunek do dokumentów i jeszcze bardziej specyficzne procedury porządkowania. ciągle narastającego na skutek ich istnienia. bałaganu. Szczególnie procedury "porządkujące" sprawiają, ze narastający bałagan staje się nie tylko nierozwiązywalna sprawą, ale przekształca się w ciągle narastający problem
W takich warunkach nie są potrzebne żadne siły nadprzyrodzone czy spisek cyklistów i kosmitów, żeby cały powiat wpadł w amok. Wystarczy wykorzystać przestrzeganie swoiście rozumianych "procedur" by zakręcić sprawę tak, że pojawia się w urzędowych papierach alternatywna rzeczywistość, której wszystkie instytucje będą się czuły zobowiązane bronić. Oczywiście zapominając o zasadzie jawności postępowania (czyli poinformowaniu o zaistniałym problemie osób zainteresowanych)
Pozostaje tylko mieć nadzieję iż podobnych "procedur" jak w przypadku nieruchomości powiat G. nie wypracował sobie np. sprawach związanych z żywnością. Bo jeśli tak, to czy możemy wykluczyć dochodzi tu też do urzędowo zalegalizowanego ludożerstwa? ;-)
Dziennik pierwszy (pisany przed 08-2012) |
Dziennik drugi (pisany po 08-2012). |
Dziennik trzeci (pisany po 04-2014). |
Dziennik czwarty (pisany po 03-2015). |
Dziennik piąty (pisany po 01-2016). |