Część trzecia czyli co wiedzą instancje nadrzędne?
Epizod pierwszy -co kupiły Ćwoki czyli o księgach wieczystychNa początek proponujemy fascynującą opowieść o księgach wieczystych.
W skrócie księga wieczysta jest dokumentem przechowywanym w sądzie, który opisuje nieruchomość tj. jaką powierzchnię ma nieruchomość, kto jest właścicielem itp. Domyślnie treść księgi wieczystej jest stuprocentowo wiarygodna i żeby ją zakwestionować potrzebne są naprawdę mocne dokumenty. Teoretycznie jeśli ktoś chodzi dookoła i kwestionuje zawartość ksiąg wieczystych, nie posiadając ku temu odpowiednich dokumentów, bo mu się coś wydaje to powinno się go odesłać po poradę do specjalisty (niekoniecznie od prawa:-). Ćwocza nieruchomość ma księgi wieczyste prowadzone wyjątkowo starannie od jakiegoś roku 1930. Badaliśmy zawartość dołączonych do niej akt od wczesnych lat siedemdziesiątych. Na ich podstawie prześledzić można wszelkie zmiany podziały nieruchomości i zmiany właścicieli. Nie ma żadnych brakujących dokumentów, ani zaginionych dokumentów. Teoretycznie więc nikt nie powinien mieć wątpliwości co należy do Ćwoków, a co do Pani Sąsiadki. Nikt również nie powinien mieć wątpliwości jakie są tego konsekwencje. Jak to wygląda w prowincjonalnej praktyce. No cóż..... Ciągle podejmowane są decyzje, które miałyby uzasadnienie gdyby pani Sąsiadka posiadała co najmniej większość nieruchomości, a nawet jej całość. Wówczas istotnie mogłaby robić wiele, a Ćwoki nie miałyby prawa do tego o co się ciągle procesują i żądają od instytucji państwowych. Do tego dochodzą dziwne żądania prowincjonalnych instytucji, które zdają się traktować Ćwoki jak oszustów, którzy dokonali fałszywych wpisów w księgach wieczystych, mają lewe akty notarialne i w ogóle ich prawa własności są co najmniej wątpliwe. Kiedy pani Sąsiadka włamała się do Ćwoczej piwnicy to one musiały przedstawić komplet dokumentów, że piwnica jest ich (a nie pani Sąsiadka, że miała prawo do niej wejść). W jednej ze spraw sądowych kiedy dostarczyły wypisy z ksiąg wieczystych poszczególnych lokali mieszkalnych, kazano im dostarczyć jeszcze wypis z księgi wieczystej całej nieruchomości. Kilka razy różne osoby znacząco sugerowały nam, że mają ich akty notarialne (do dziś dnia nie wiemy co mamy przez to rozumieć). Natomiast z akt spraw zdaje się wynikać, że pani Sąsiadka niczego udowadniać nie musi. jakby tego jeszcze było mało kilka razy osoby, które przyprowadziła pani Sąsiadka wykrzykiwały pod ćwoczym adresem dziwne rzeczy, z których zdawało się wynikać, że Ćwoki zagarnęły część nieruchomości, która do pani Sąsiadki należała i perfidnie chcą zagarnąć więcej. Pomimo tych wszystkich ekscesów nikt nigdy nie przedstawił żadnego dokumentu kwestionującego zapisy ksiąg wieczystych, a w dołączonej do ksiąg wieczystych dokumentacji nie ma miejsca na jakieś wątpliwości w zakresie kto od kogo i na jakiej zasadzie nabywał poszczególne części. Zero ślepych uliczek czy niewyjaśnionych wątków.... Czy na prowincji księgi wieczyste nie mają więc żadnego znaczenia? Jakie dokumenty może mieć Pani Sąsiadka? I dlaczego nigdy ich nie pokazano? Epizod drugi - co kupiła pani Sąsiadka czyli o wadze dokumentówJak wspomniano w poprzednim epizodzie Ćwoki dokładnie sprawdziły co kupują. Przeczytały całą dokumentację i zbadały stan techniczny. Kupiły sytuacje jasną i oczywistą.
Co w takim razie kupiła pani Sąsiadka? Dokumenty znane Ćwokom wskazują, że niecałą połowę, nielegalnie zaadoptowanego na cele mieszkalne strychu. Jednak zarówno zachowanie pani Sąsiadki jaki wysokość kredytu udzielonego na ten przedziwny zakup zdają się temu przeczyć. Z wypowiedzi różnych osób wynika, że pani Sąsiadka uważa, że ma prawo do Ćwoczych mieszkań. Nawet sama pani Sąsiadka w kilku dokumentach to zasugerowała odnosząc się do mieszkań Ćwoczych jako do 'części wspólnej' lub części 'użytkowanej przez Ćwoki'. Ponadto te ciągłe oskarżenia o 'zagarnianie' czy 'wyszczuwanie'. Sprawa właściwie powinna być prosta. Wystarczy tylko skonfrontować dokumenty Ćwocze z dokumentami pani Sąsiadki i ustalić, które z nich są prawdziwe. Jednak pani Sąsiadka otwartej konfrontacji dokumentów unika. Za to proponuje mediacje o sprawach, które w/g obowiązującego prawa są w gestii Ćwoków. Zapytana dlaczego na jakiej podstawie domaga się od Cwoków rezygnacji z części praw - odpowiada, że w imię stosunków międzyludzkich. Do żadnej ze spraw toczących się przed sądem i innymi organami państwowymi pani Sąsiadka nie dołączyła żadnego dokumentu podważającego prawa i zakres własności Ćwoków. Rodzi to pytanie czy rzeczywiście dokumenty podważające prawa własności Ćwoków istnieją. Właściwie sprawa wydawałaby się prosta. Pani Sąsiadce coś się uroiło. Ale jeżeli tak to dlaczego w praktycznie rzecz biorąc toczących się sprawach instytucje państwowe zachowują się tak jakby pani Sąsiadka miała mocne dokumenty, a Ćwoki fałszywki, których nikt nie traktuje na serio? W niedwuznaczny sposób Starosta informuje, że jest w posiadaniu ćwoczych aktów nabycia nieruchomości. To samo czyni agent nieruchomości (sprzedający lokal pani Sąsiadki) Wykonanie przez Ćwoki zabezpieczeń nakazanych przez prawo- zostało zaklasyfikowane jako 'złośliwe niepokojenie' (wyrok obecni nieprawomocny), a świadczyć w tej sprawie przeciw Ćwokom ma sama Dorota Stalińska, której Ćwoki na żywo nigdy nie oglądały. Pani Sąsiadka jest osobą prywatną i ma prawo do swojej własnej moralności. Może na przykład sądzić, że wszystko musi być dzielone po równo i to, że Ćwoki zapłaciły za 2 mieszkania i 5/6 udziałów nic nie znaczy. No może to, że muszą więcej płacić. Co do reszty to przecież można się po ludzku dogadać na zasadzie stosunków miedzy ludzkich czyli pani Sąsiadka ma prawo do tego co jej jest potrzebne a Ćwoki ostatecznie do reszty. No cóż ... każdy ma prawo do swoich opinii. Co innego z instytucjami państwowymi. One mają obowiązek trzymać się prawa i dokumentów poświadczających o prawie własności. Co więc się stało, że zachowują się jakby oszalały? Mamy swoje podejrzenia... PS. Mamy nadzieję, że dołączone do tekstu zdjęcie jest wystarczająco absurdalne |
|
Epizod trzeci czyli pleban powiedział, sołtys potwierdził i dalej poszło...
Wprowadzając się do małego miasteczka Ćwoki nie domyślały się, że będą musiały toczyć walkę z lokalnymi instytucjami państwowymi i to na kilku frontach, aby nie doprowadzono do dewastacji ich nieruchomości i jej najbliższego otoczenia. Jednym z nich był administracyjny sprzeciw wobec doprowadzenia budynku mieszkalnego do stanu bezpiecznego.
Sprawa zakończyła się w sposób nieoczekiwany. Po prawie roku utrzymywania w mocy sprzeciwu wobec wykonania prac niezbędnych do usunięcia zagrożenia zdrowia, w praktyce podtrzymywanego przez wszystkie instancje, które miały obowiązek usunąć go ze skutkiem natychmiastowym Ministerstwo Infrastruktury napisało co wiedziało, lub raczej to co o sprawie przekazały mu (nieoficjalnie) jednostki podrzędne. Okazało się, że instancje wyższe były zapewniane, że prace wobec których wydano sprzeciw zostały w rzeczywistości wykonane (oczywiście nielegalnie). Podejrzewamy, że wytłumaczono naiwniakom z instancji wyższych, że Ćwoki wszczęły cała awanturę po to by uniknąć kary za nielegalne przeprowadzenie prac. Sprawa wyjaśniła się. Administracyjne pozwolenie na wykonanie prac zostało wydane. Niewątpliwie pomocny okazał się również wyrok WSA, który sprzeciw wobec przeprowadzenia prac uchylił i pod jakimś formalnym pozorem i przekazał do ponownego rozpatrzenia.
Po części odetchnęliśmy z ulgą, bowiem irracjonale działania instancji nadrzędnych okazały się racjonalnym działaniem super naiwniaków, którzy zamiast sprawdzić należnie dokumenty łykają absurdalną ściemę podaną im przez instancje niższą, która ewidentnie narozrabiała.
Straty wygenerowane przez aparat państwowy cechujący się aż takim stopniem naiwności idą w setki tysięcy złotych. Może należałoby zacząć je pokrywać z kieszeni naiwnych? W każdym bądź na razie nie razie nie ukarano nikogo. Wojewoda jest cały czas przekonany, że prace zostały wykonane. Czyżby więc premiowano takie zachowania?
Czy był to jedyny incydent czy też 'naiwność' jest powszechną cechą instancji nadrzędnych? Czy widząc superawanturę instancje nadrzędne zawsze udają naiwnych? Może to tłumaczyć wiele...
Sprawa zakończyła się w sposób nieoczekiwany. Po prawie roku utrzymywania w mocy sprzeciwu wobec wykonania prac niezbędnych do usunięcia zagrożenia zdrowia, w praktyce podtrzymywanego przez wszystkie instancje, które miały obowiązek usunąć go ze skutkiem natychmiastowym Ministerstwo Infrastruktury napisało co wiedziało, lub raczej to co o sprawie przekazały mu (nieoficjalnie) jednostki podrzędne. Okazało się, że instancje wyższe były zapewniane, że prace wobec których wydano sprzeciw zostały w rzeczywistości wykonane (oczywiście nielegalnie). Podejrzewamy, że wytłumaczono naiwniakom z instancji wyższych, że Ćwoki wszczęły cała awanturę po to by uniknąć kary za nielegalne przeprowadzenie prac. Sprawa wyjaśniła się. Administracyjne pozwolenie na wykonanie prac zostało wydane. Niewątpliwie pomocny okazał się również wyrok WSA, który sprzeciw wobec przeprowadzenia prac uchylił i pod jakimś formalnym pozorem i przekazał do ponownego rozpatrzenia.
Po części odetchnęliśmy z ulgą, bowiem irracjonale działania instancji nadrzędnych okazały się racjonalnym działaniem super naiwniaków, którzy zamiast sprawdzić należnie dokumenty łykają absurdalną ściemę podaną im przez instancje niższą, która ewidentnie narozrabiała.
Straty wygenerowane przez aparat państwowy cechujący się aż takim stopniem naiwności idą w setki tysięcy złotych. Może należałoby zacząć je pokrywać z kieszeni naiwnych? W każdym bądź na razie nie razie nie ukarano nikogo. Wojewoda jest cały czas przekonany, że prace zostały wykonane. Czyżby więc premiowano takie zachowania?
Czy był to jedyny incydent czy też 'naiwność' jest powszechną cechą instancji nadrzędnych? Czy widząc superawanturę instancje nadrzędne zawsze udają naiwnych? Może to tłumaczyć wiele...
Epizod czwarty konflikt sąsiedzki czyli ..... powtórka z rozrywki
Zacznijmy od tego co to jest konflikt sąsiedzki. Konflikt powstaje wtedy gdy jest niejasna lub nieuregulowana sytuacja prawna. To znaczy, gdy istnieją dokumenty dające na przykład te same uprawnienia kilku osobom, albo gdy zaistniała sytuacja, której nikt nie przewidział (ani ustawodawca, ani np strony podpisujące umowę). Innymi słowy konflikt sąsiedzki może powstać gdy nie bardzo wiadomo co do kogo należy lub gdy nie do końca wiadomo kto ma prawo do podejmowania decyzji dotyczących części wspólnych. Nie można natomiast mówić o konflikcie gdy ktoś nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań lub ubzdurał sobie, że ma prawo do czegoś co w żaden sposób do niego nie należy.
W przypadku Ćwoków i pani Sąsiadki o konflikcie sąsiedzkim nie powinno być mowy. Księgi wieczyste dokumentują jasną sytuację własnościową od co najmniej 1970 roku (w tym czasie wyodrębniono nieruchomość). W tym czasie dom przeszedł w całości z rąk jednej rodziny do drugiej. Od tego czasu wszelkie zmiany były dokumentowane i żadnego aktu notarialnego nie brakuje. Jeżeli chodzi o prawo podejmowania decyzji w zakresie części wspólnych nieruchomości ... No cóż Kodeks Cywilny jasno definiuje jakie prawa i obowiązki przypadają posiadaczowi większości udziałów, a jakie temu co posiada niewiele. Posiadacz 5/6 ponosi ok 83% wydatków i jest prawnie odpowiedzialny za stan nieruchomości. Posiadacz 1/6 płaci ok 17 % i praktycznie nie odpowiada za nic. Podobnie rozkłada się prawo do decydowania o nieruchomości. Większe obciążenie finansowe i znaczna odpowiedzialność przekładają się na prawo do podejmowania szeregu decyzji, co jak wspomniano reguluje Kodeks Cywilny.
Właściwie to do momentu gdy nie zostaną ujawnione jakieś dokumenty podważające prawa własnościowe Ćwoków to nie powinno być mowy o konflikcie sąsiedzkim.
A jednak na konflikt sąsiedzki powołuje się instancja wyższa policji odmawiając wyjaśnienia sprawy. Jakie dokumenty musiała widzieć lub jaką historię musiała instancja wyższa usłyszeć , aby wtargnięcia do ćwoczej piwnicy piwnicy nie uznać za włamanie, aby nie dopatrzeć się naruszenia prawa w odmowie zabezpieczenia śladów dewastacji instalacji w tym pomieszczeniu, czy aby uznać za wykroczenie podjęcie przez Ćwoki które musieli podjąć z tytułu obowiązków związanych z posiadaniem większości udziałów w nieruchomości?
Czyżby instancję wyższą poinformowano o niejasnej sytuacji własnościowej i braku jasności co do kogo należy? OK, tylko dlaczego nie pokazano Ćwokom żadnych dokumentów kwestionujących ich prawo własności?
Na konflikt sąsiedzki powołała się też gazownia, która pozwoliła na przepisanie licznika obsługującego ćwoczą instalację gazową na panią Sąsiadkę. Czyżby gazownia wierzyła, że pomieszczenia Ćwocze nalezą do pani Sąsiadki lub są przedmiotem sporu? OK tylko, jak wyżej, dlaczego nie pokazano Ćwokom żadnych dokumentów kwestionujących ich prawo własności?
Czy te dokumenty istnieją? Dlaczego nie ma ich ani w aktach spraw sądowych, ani administracyjnych, ani policyjnych? Ich obecność tłumaczyłaby wiele w postępowaniu nie tylko policji i gazowni. A jeżeli nie ma żadnych dokumentów, które mogą efektywnie podważyć prawo własności Ćwoków to jaki jest cel opowiadania bajek i czy naprawdę aż taka doza naiwności ze strony instancji nadrzędnych jest do uwierzenia?
W przypadku Ćwoków i pani Sąsiadki o konflikcie sąsiedzkim nie powinno być mowy. Księgi wieczyste dokumentują jasną sytuację własnościową od co najmniej 1970 roku (w tym czasie wyodrębniono nieruchomość). W tym czasie dom przeszedł w całości z rąk jednej rodziny do drugiej. Od tego czasu wszelkie zmiany były dokumentowane i żadnego aktu notarialnego nie brakuje. Jeżeli chodzi o prawo podejmowania decyzji w zakresie części wspólnych nieruchomości ... No cóż Kodeks Cywilny jasno definiuje jakie prawa i obowiązki przypadają posiadaczowi większości udziałów, a jakie temu co posiada niewiele. Posiadacz 5/6 ponosi ok 83% wydatków i jest prawnie odpowiedzialny za stan nieruchomości. Posiadacz 1/6 płaci ok 17 % i praktycznie nie odpowiada za nic. Podobnie rozkłada się prawo do decydowania o nieruchomości. Większe obciążenie finansowe i znaczna odpowiedzialność przekładają się na prawo do podejmowania szeregu decyzji, co jak wspomniano reguluje Kodeks Cywilny.
Właściwie to do momentu gdy nie zostaną ujawnione jakieś dokumenty podważające prawa własnościowe Ćwoków to nie powinno być mowy o konflikcie sąsiedzkim.
A jednak na konflikt sąsiedzki powołuje się instancja wyższa policji odmawiając wyjaśnienia sprawy. Jakie dokumenty musiała widzieć lub jaką historię musiała instancja wyższa usłyszeć , aby wtargnięcia do ćwoczej piwnicy piwnicy nie uznać za włamanie, aby nie dopatrzeć się naruszenia prawa w odmowie zabezpieczenia śladów dewastacji instalacji w tym pomieszczeniu, czy aby uznać za wykroczenie podjęcie przez Ćwoki które musieli podjąć z tytułu obowiązków związanych z posiadaniem większości udziałów w nieruchomości?
Czyżby instancję wyższą poinformowano o niejasnej sytuacji własnościowej i braku jasności co do kogo należy? OK, tylko dlaczego nie pokazano Ćwokom żadnych dokumentów kwestionujących ich prawo własności?
Na konflikt sąsiedzki powołała się też gazownia, która pozwoliła na przepisanie licznika obsługującego ćwoczą instalację gazową na panią Sąsiadkę. Czyżby gazownia wierzyła, że pomieszczenia Ćwocze nalezą do pani Sąsiadki lub są przedmiotem sporu? OK tylko, jak wyżej, dlaczego nie pokazano Ćwokom żadnych dokumentów kwestionujących ich prawo własności?
Czy te dokumenty istnieją? Dlaczego nie ma ich ani w aktach spraw sądowych, ani administracyjnych, ani policyjnych? Ich obecność tłumaczyłaby wiele w postępowaniu nie tylko policji i gazowni. A jeżeli nie ma żadnych dokumentów, które mogą efektywnie podważyć prawo własności Ćwoków to jaki jest cel opowiadania bajek i czy naprawdę aż taka doza naiwności ze strony instancji nadrzędnych jest do uwierzenia?
Epizod piąty bajki o remontach czyli ........replay po raz drugi
Właściwie to Ćwoki nie przywiązywały wagi do poświadczenia w kilku dokumentach wystawionych przez instancje różne, że pani Sąsiadka zgadza się na wszelkie prace w obrębie części nieruchomości "użytkowanej" przez Ćwoki pod warunkiem przestrzegania Kodeksu Postępowania Cywilnego.
Stwierdzenie to wydawało się to zbyt absurdalne, bo jednocześnie Pani Sąsiadka na nic się nie zgadzała i nawet tego, że się na nic nie zgadza specjalnie nie ukrywała. Innymi słowy stwierdzenie wydawało sie tak oczywistą bzdurą i to nie mająca związku ze sprawą, że nie warto sobie było nią głowy zawracać.
Ćwoki żyły w tym przekonaniu przez szereg miesięcy. W międzyczasie uzyskały potwierdzenie, ze remonty konieczne można wykonywać bez zgody pani Sąsiadki. Pozostało tylko przymusić Panią Sąsiadkę do kooperacji w zakresie absolutnie koniecznym (np naprawa wentylacji, odgrzybienie etc). I tu zaczęły się schody bo Pani Sąsiadki przymusić nikt nie chciał. Zirytowane Ćwoki po napisaniu szeregu skarg udały się na rozmowę z Wyższym Funkcjonariuszem Państwowym, który był na początku niczym mur.
-Nie macie jak mieszkać? Przykro mi lecz nie mogę pomóc.
-Uważacie, że to bezprawne? Ależ ja znam lepiej prawo i gwarantuję, ze wszystko jest cacy.
Po kilkunastu minutach dyskusji na tym poziomie Wyższy Funkcjonariusz Państwowy osiągnął najwyraźniej wyższy poziom irytacji ćwoczą odpornością na jego odmowę załatwienia sprawy i chcąc zamknąć dyskusję oświadczył, że według jego informacji Pani Sąsiadka zgadza się na remonty wobec czego nie rozumie o co chodzi. Wyciągnięty przez Ćwoki protokół ze sprawy sądowej w którym pani Sąsiadka niedwuznacznie oświadczała, że nie tylko na remonty się nie godzi, ale nawet na dokonanie prowizorycznych zabezpieczeń spowodował dziwna reakcję u Wyższego Funkcjonariusza Państwowego, a przede wszystkim wzbudził jego żywe zainteresowania i niedowierzanie. Po zaznajomieniu się z dokumentem Wyższy Funkcjonariusz Państwowy zdenerwowanym głosem oświadczył, że przekaże sprawę do wyjaśnienia. Najwyraźniej coś go wyprowadziło z równowagi...
Z tego wyjaśniania co prawda nic nie wyszło, bo sprawa przymuszenia pani Sąsiadki do kooperacji tkwi w miejscu, ale za to Pani Sąsiadka zamilkła. Na następnym posiedzeniu w sprawie sądowej (z tej z której protokół ów pochodził) pani Sąsiadka już się nie pojawiła. Zamiast niej zjawił się pełnomocnik z urzędu. (hmm pełnomocników z urzędu nie przyznaje się z reguły osobom generującym prawie średni dochód, bez przewlekłych chorób, bez stada niepełnosprawnych dzieci na utrzymaniu, bez zaburzeń psychiatrycznych itp)
Tymczasem Pani Sąsiadka otrzymała już dwóch pełnomocników z urzędu i... dalej z jej wypowiedzi wynika, że kupiła coś innego niż ujawnione jest w księgach wieczystych nieruchomości. Co więc zrobili pełnomocnicy z urzędu. Na pewno sprawili, że Pani Sąsiadka nie pojawia się już na sprawach sądowych i nie mówi niczego co mogłoby naprowadzić nas na ślad rozwiązania zagadki - co właściwie kupiła.
P.S Pani Sąsiadka oświadczyła ostatnio, że potrzeba remontów istnieje tylko w Ćwoczym umyśle. Czy ta informacja również wędruje do instancji wyższych? To by na pewno tłumaczyło wiele np to, że tak długo i uparcie utrzymywano sprzeciw dla wykonania prac usuwających zagrożenie zdrowia. Rodziłoby to jednak pytanie - dlaczego instytucje powiatowe tak niezachwianie wierzą pani Sąsiadce i ignorują całą dostarczoną dokumentację? I dlaczego instancje wyższe nie podejmują wysiłku weryfikacji w oparciu chociażby o akta sprawy. Czy aż taka naiwność jest naprawdę możliwa?
Stwierdzenie to wydawało się to zbyt absurdalne, bo jednocześnie Pani Sąsiadka na nic się nie zgadzała i nawet tego, że się na nic nie zgadza specjalnie nie ukrywała. Innymi słowy stwierdzenie wydawało sie tak oczywistą bzdurą i to nie mająca związku ze sprawą, że nie warto sobie było nią głowy zawracać.
Ćwoki żyły w tym przekonaniu przez szereg miesięcy. W międzyczasie uzyskały potwierdzenie, ze remonty konieczne można wykonywać bez zgody pani Sąsiadki. Pozostało tylko przymusić Panią Sąsiadkę do kooperacji w zakresie absolutnie koniecznym (np naprawa wentylacji, odgrzybienie etc). I tu zaczęły się schody bo Pani Sąsiadki przymusić nikt nie chciał. Zirytowane Ćwoki po napisaniu szeregu skarg udały się na rozmowę z Wyższym Funkcjonariuszem Państwowym, który był na początku niczym mur.
-Nie macie jak mieszkać? Przykro mi lecz nie mogę pomóc.
-Uważacie, że to bezprawne? Ależ ja znam lepiej prawo i gwarantuję, ze wszystko jest cacy.
Po kilkunastu minutach dyskusji na tym poziomie Wyższy Funkcjonariusz Państwowy osiągnął najwyraźniej wyższy poziom irytacji ćwoczą odpornością na jego odmowę załatwienia sprawy i chcąc zamknąć dyskusję oświadczył, że według jego informacji Pani Sąsiadka zgadza się na remonty wobec czego nie rozumie o co chodzi. Wyciągnięty przez Ćwoki protokół ze sprawy sądowej w którym pani Sąsiadka niedwuznacznie oświadczała, że nie tylko na remonty się nie godzi, ale nawet na dokonanie prowizorycznych zabezpieczeń spowodował dziwna reakcję u Wyższego Funkcjonariusza Państwowego, a przede wszystkim wzbudził jego żywe zainteresowania i niedowierzanie. Po zaznajomieniu się z dokumentem Wyższy Funkcjonariusz Państwowy zdenerwowanym głosem oświadczył, że przekaże sprawę do wyjaśnienia. Najwyraźniej coś go wyprowadziło z równowagi...
Z tego wyjaśniania co prawda nic nie wyszło, bo sprawa przymuszenia pani Sąsiadki do kooperacji tkwi w miejscu, ale za to Pani Sąsiadka zamilkła. Na następnym posiedzeniu w sprawie sądowej (z tej z której protokół ów pochodził) pani Sąsiadka już się nie pojawiła. Zamiast niej zjawił się pełnomocnik z urzędu. (hmm pełnomocników z urzędu nie przyznaje się z reguły osobom generującym prawie średni dochód, bez przewlekłych chorób, bez stada niepełnosprawnych dzieci na utrzymaniu, bez zaburzeń psychiatrycznych itp)
Tymczasem Pani Sąsiadka otrzymała już dwóch pełnomocników z urzędu i... dalej z jej wypowiedzi wynika, że kupiła coś innego niż ujawnione jest w księgach wieczystych nieruchomości. Co więc zrobili pełnomocnicy z urzędu. Na pewno sprawili, że Pani Sąsiadka nie pojawia się już na sprawach sądowych i nie mówi niczego co mogłoby naprowadzić nas na ślad rozwiązania zagadki - co właściwie kupiła.
P.S Pani Sąsiadka oświadczyła ostatnio, że potrzeba remontów istnieje tylko w Ćwoczym umyśle. Czy ta informacja również wędruje do instancji wyższych? To by na pewno tłumaczyło wiele np to, że tak długo i uparcie utrzymywano sprzeciw dla wykonania prac usuwających zagrożenie zdrowia. Rodziłoby to jednak pytanie - dlaczego instytucje powiatowe tak niezachwianie wierzą pani Sąsiadce i ignorują całą dostarczoną dokumentację? I dlaczego instancje wyższe nie podejmują wysiłku weryfikacji w oparciu chociażby o akta sprawy. Czy aż taka naiwność jest naprawdę możliwa?
Epizod szósty czyli bajek dla grzecznych instancji nadrzędnych ciag dalszy.
Ten epizod będzie o bardzo dziwnej decyzji Wojewody i jeszcze dziwniejszej nadzoru budowlanego. Decyzji o usunięcia Ćwoków jako stron w sprawach dotyczących budów na sąsiedniej nieruchomości czyli na terenie dóbr klasztornych. Założenie, że obiekty nie wypełniające wymogów Miejscowego Planu Zagospodarowania nie będą oddziaływały na sąsiednie nieruchomości jest nie do obronienia. Wojewoda wiedział, że przeciw tej decyzji Ćwoki protestują już od trzech lat. Wiedział, ze każde zdanie w wystawianych dokumentach jest badane w zakresie jego zgodności z prawem i nic do tej pory nie uszło uwagi Ćwoków. Co więc mogło sprawić, że Wojewoda czuł się bezkarny? Co sprawiało, że był pewny, że Ćwoki nie będą tym razem protestować przeciwko tak ewidentnemu naruszeniu ich praw? Przecież ta decyzją dawał im mocny dowód rażących nieprawidłowości w procesowaniu tej sprawy.
Czy znowu instancje niższe były źródłem jakiś zadziwiających informacji? jedyna poszlaką jest pismo otrzymane od Starosty na końcu którego poinformował Ćwoki, że znana jest mu treść ćwoczych aktów notarialnych zakupu nieruchomości. Informacja ta była kompletnie bez sensu. Ćwoki pewnie nie zwróciły by na nią uwagi, gdyby uprzednio jedna czy dwie osoby nie informowały ich o tym samym w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości, ze jest to coś pomiędzy groźbą i szantażem. Ćwoki jak to Ćwoki przejrzały profilaktycznie jeszcze raz całą dokumentację i ...... nic. Wszystko czyste niczym łza noworodka. Najwyraźniej jednak jest pewna liczba osób, które są innego zdania. Czy o tym poinformowano Wojewodę?
A swoja drogą za interesujące należy uznać, że do momentu pojawienia się pani Sąsiadki nikt ćwoczych aktów notarialnych nie kwestionował. To znowu sprowadza nas do intrygującego pytania, co właściwie kupiła pani Sąsiadka i jakie ma na to papiery ???........
Aby epizod ten był kompletny należy jeszcze wspomnieć, ze wojewoda w uzasadnieniu decyzji poświadczył o tym, że okolica planowanej inwestycji jest okolicą o gęstej zabudowie. Hm.... Powstaje pytanie czy Wojewoda sam wymyślił, że gęsta zabudowa to synonim terenów parkowo- leśnych o zabudowie ekstensywnej (tylko 10% działki może być zabudowane) czy tez poinformowała go o tym usłużna instancja podrzędna?
(10-07-2012)
Czy znowu instancje niższe były źródłem jakiś zadziwiających informacji? jedyna poszlaką jest pismo otrzymane od Starosty na końcu którego poinformował Ćwoki, że znana jest mu treść ćwoczych aktów notarialnych zakupu nieruchomości. Informacja ta była kompletnie bez sensu. Ćwoki pewnie nie zwróciły by na nią uwagi, gdyby uprzednio jedna czy dwie osoby nie informowały ich o tym samym w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości, ze jest to coś pomiędzy groźbą i szantażem. Ćwoki jak to Ćwoki przejrzały profilaktycznie jeszcze raz całą dokumentację i ...... nic. Wszystko czyste niczym łza noworodka. Najwyraźniej jednak jest pewna liczba osób, które są innego zdania. Czy o tym poinformowano Wojewodę?
A swoja drogą za interesujące należy uznać, że do momentu pojawienia się pani Sąsiadki nikt ćwoczych aktów notarialnych nie kwestionował. To znowu sprowadza nas do intrygującego pytania, co właściwie kupiła pani Sąsiadka i jakie ma na to papiery ???........
Aby epizod ten był kompletny należy jeszcze wspomnieć, ze wojewoda w uzasadnieniu decyzji poświadczył o tym, że okolica planowanej inwestycji jest okolicą o gęstej zabudowie. Hm.... Powstaje pytanie czy Wojewoda sam wymyślił, że gęsta zabudowa to synonim terenów parkowo- leśnych o zabudowie ekstensywnej (tylko 10% działki może być zabudowane) czy tez poinformowała go o tym usłużna instancja podrzędna?
(10-07-2012)
Kapituła Wielkiego Kalesona i.... |