Dla przypomnienia księgi wieczyste są prowadzone przez sądy rejonowe czyli najniższą instancje w polskim sądownictwie powszechnym. To one (a dokładnie wydział ksiąg wieczystych) dokonują wszelkich wpisów na podstawie wniosków i/lub dokumentów które uznają za wiarygodne. Ponadto wyroki/ postanowienia sądów są chyba jedynymi dokumentami przy pomocy których można dokonać zmian w zapisach ksiąg wieczystych bez przyzwolenia właściciela.
Sądy powszechne powinny więc mieć największe rozeznanie, na ile wiarygodne są prowadzone przez nie księgi wieczyste, bowiem to zależy w znacznym stopniu od sposobu w jaki sprawy związane s księgami wieczystymi są prowadzone przez te sądy. Do chwili obecnej niestety postawa szeregu sędziów zdaje się wskazywać, że księgi wieczyste nie zawsze są uznawane za wiarygodne nawet w obrębie struktur sądowniczych. Co więcej wydaje się, że przynajmniej niektórzy sędziowie roszczą sobie oni prawo do "niezależnej oceny" prawa własności wynikającego z zapisów ksiąg wieczystych, czyli do respektowania go lub nie pod absurdalnymi pozorami i bez podania nawet powodu dla swojej "oceny". Przyzwolenie na takie postępowanie zdaje się być powszechne przynajmniej w niektórych sądach..
Co więcej z dotychczasowej korespondencji wynika, że sąd nie jest nawet zobowiązany do jednoznacznego potwierdzenia, że znane księgi wieczyste są jedynymi księgami prowadzonymi dla wskazanej nieruchomości.
Czy zgromadzony materiał jest dowodem na bezprawne działania grupy sędziów czy tez objaw wskazujący na systemowa utratę wiarygodności ksiąg wieczystych i systemowe przyzwolenie na wykorzystywanie struktur sądowniczych dla stopniowego wywłaszczanie właścicieli z ich nieruchomości?
Odpowiedź na to pytanie niewątpliwie da korespondencja z Prezesem Sądu Najwyższego. Jeżeli nie respektowanie ksiąg wieczystych nie zaniepokoi osób, które pełnią najwyższe funkcje w strukturach sądowniczych - to nie możemy oczekiwać od niższych ranga sędziów aby implementowali w swoich działaniach doktrynę o wiarygodności i niepodważalności ksiąg wieczystych.
Do chwili obecnej korespondencja z Sądem Najwyższym sprowadzała się do zwrotu naszych pism z adnotacjami, które sprowadzały się do tego, że Sąd Najwyższy nie jest instytucją zobowiązaną do rozpatrywania tego typu sygnalizacji.
No cóż Panie Prezesie Sądu Najwyższego, Jeżeli nie potrafił Pan zorganizować pracy Sądu Najwyższego tak by docierały do Pana informacje o poważnych patologiach - to może nie Pan kwalifikacji do zajmowania tak wysokiego stanowiska