Rękojmia ksiąg wieczystych i instytucje państwowe
|
|
Okazała się nim być Uchwała Sądu Najwyższego z dnia 28 lutego 1989 r. sygn. akt III CZP 13/89. A więc dokument wydany w innych warunkach ustrojowych. Milanleaks.pl zażądało wyjaśnień - w odpowiedzi Ministerstwo zażądało personaliów osób stojących za Milanleaks.pl. Wygląda więc na to, że ministerstwo z niczego tłumaczyć się nie zamierza, a tym bardziej nie zauważyliśmy woli do korekty działań.(korespondencja jednak trwa dalej)
Sąd Najwyższy otrzymał informację o przyzwoleniu struktur sądowniczych do prowadzenia spraw z pogwałceniem praw wynikających z zapisów ksiąg wieczystych, oraz informacje o kilku księgach o niejednoznacznych zapisach wskazujących na istnienie podwójnych praw własności - W odpowiedzi Sąd Najwyższy poinformował, że nie jest od tego i prosi o nie kierowanie do niego korespondencji w tej sprawie. Poinformował o tym nawet dwukrotnie. O pomyłce nie ma więc mowy.
Prawdę mówiąc nie wiedzieliśmy co o tym myśleć dopóki nie wygrzebaliśmy maila Komisji Nadzoru Finansowego, który był odpowiedzią na nasze informacje o zdarzeniach wskazujących na możliwość utraty wiarygodności ksiąg wieczystych prowadzonych przez sądy polskie'. Treść maila cytujemy w całości.
"Szanowni Państwo, w jakim zakresie poniższa korespondencja ma związek z Urzędem Komisji Nadzoru Finansowego? Jakie są Państwa oczekiwania wobec Urzędu?"
Dopiero po kilkukrotnym przeczytaniu tych dwóch krótkich zdań zdaliśmy sobie sprawę, że mogła zaistnieć sytuacja absolutnie niewyobrażalna. Instytucje państwowe, których jednym z głównych zadań jest zapewnienie wiarygodności ksiąg wieczystych zostały obsadzone skrajnie niekompetentnymi ludźmi, którzy nie rozumieją ani struktury ksiąg wieczystych, ani zasady ich prowadzenia, ani ich roli w systemie prawnym i gospodarczym.
Najprawdopodobniej to właśnie ich niekompetencja mogła stworzyć idealne warunki dla rozwoju działalności przestępczej na księgach wieczystych. Jak inaczej bowiem tłumaczyć utrzymywanie w obiegu prawnym cudacznych "interpretacji" i "orzecznictw" podważających wiarygodność ustawowych gwarancji wiarygodności ksiąg wieczystych. Sprawia to, że każdy dokument z państwową pieczątką (czyli z definicji cieszący się domniemaniem wiarygodności) może zostać wykorzystany jako pretekst do podważenia praw własności wynikających z zapisów ksiąg wieczystych. I to w sytuacji gdy, jak się zdaje, systemowe nieprzestrzeganie art 304 par 2 kpk mogło doprowadzić do utrzymywania się w obiegu prawnym szeregu ewidentnych poświadczeń nieprawdy. Bałągan, który znaleźliśmy w pewnej ilości ksiąg wieczystych z pewnością nie poprawia sytuacji
Jak pisaliśmy w Białych Kapeluszach najczulszym elementem każdego systemu jest człowiek i jego naiwność. Ale nie da się ukryć, że największym zagrożeniem dla każdej struktury jest głupota i niekompetencja ulokowana na najwyższych stanowiskach. Nie wiemy czy Głupota i Niekompetencja zdążyła już doprowadzić do faktycznej utraty wiarygodności ksiąg wieczystych, ale z dotychczasowej korespondencji z instytucjami państwowymi zdaje się wynikać, że doprowadziła, do arbitralnego i koniunkturalnego respektowania ich zapisów w ich obrębie instytucji państwowych
Poniżej znajduje się tekst, który pisaliśmy w stanie lekkiego szoku nie mogąc chyba jeszcze do końca uwierzyć, ze rękojmia wiarygodności ksiąg wieczystych nie jest respektowana w obrębie instytucji państwowych i nikt nie wydaje się mieć z tym problemu. Szczególnie to ostatnie wydawało nam się nie do uwierzenia biorąc pod uwagę konsekwencje wprowadzenia tego bug'a w środowisko w którym, jak wynika z naszych doświadczeń, chronicznie unika się usuwania nawet ewidentnie wadliwych dokumentów.
Na podstronach znajduje się korespondencja z najważniejszymi instytucjami w sprawie wiarygodności ksiąg wieczystych.
Sąd Najwyższy otrzymał informację o przyzwoleniu struktur sądowniczych do prowadzenia spraw z pogwałceniem praw wynikających z zapisów ksiąg wieczystych, oraz informacje o kilku księgach o niejednoznacznych zapisach wskazujących na istnienie podwójnych praw własności - W odpowiedzi Sąd Najwyższy poinformował, że nie jest od tego i prosi o nie kierowanie do niego korespondencji w tej sprawie. Poinformował o tym nawet dwukrotnie. O pomyłce nie ma więc mowy.
Prawdę mówiąc nie wiedzieliśmy co o tym myśleć dopóki nie wygrzebaliśmy maila Komisji Nadzoru Finansowego, który był odpowiedzią na nasze informacje o zdarzeniach wskazujących na możliwość utraty wiarygodności ksiąg wieczystych prowadzonych przez sądy polskie'. Treść maila cytujemy w całości.
"Szanowni Państwo, w jakim zakresie poniższa korespondencja ma związek z Urzędem Komisji Nadzoru Finansowego? Jakie są Państwa oczekiwania wobec Urzędu?"
Dopiero po kilkukrotnym przeczytaniu tych dwóch krótkich zdań zdaliśmy sobie sprawę, że mogła zaistnieć sytuacja absolutnie niewyobrażalna. Instytucje państwowe, których jednym z głównych zadań jest zapewnienie wiarygodności ksiąg wieczystych zostały obsadzone skrajnie niekompetentnymi ludźmi, którzy nie rozumieją ani struktury ksiąg wieczystych, ani zasady ich prowadzenia, ani ich roli w systemie prawnym i gospodarczym.
Najprawdopodobniej to właśnie ich niekompetencja mogła stworzyć idealne warunki dla rozwoju działalności przestępczej na księgach wieczystych. Jak inaczej bowiem tłumaczyć utrzymywanie w obiegu prawnym cudacznych "interpretacji" i "orzecznictw" podważających wiarygodność ustawowych gwarancji wiarygodności ksiąg wieczystych. Sprawia to, że każdy dokument z państwową pieczątką (czyli z definicji cieszący się domniemaniem wiarygodności) może zostać wykorzystany jako pretekst do podważenia praw własności wynikających z zapisów ksiąg wieczystych. I to w sytuacji gdy, jak się zdaje, systemowe nieprzestrzeganie art 304 par 2 kpk mogło doprowadzić do utrzymywania się w obiegu prawnym szeregu ewidentnych poświadczeń nieprawdy. Bałągan, który znaleźliśmy w pewnej ilości ksiąg wieczystych z pewnością nie poprawia sytuacji
Jak pisaliśmy w Białych Kapeluszach najczulszym elementem każdego systemu jest człowiek i jego naiwność. Ale nie da się ukryć, że największym zagrożeniem dla każdej struktury jest głupota i niekompetencja ulokowana na najwyższych stanowiskach. Nie wiemy czy Głupota i Niekompetencja zdążyła już doprowadzić do faktycznej utraty wiarygodności ksiąg wieczystych, ale z dotychczasowej korespondencji z instytucjami państwowymi zdaje się wynikać, że doprowadziła, do arbitralnego i koniunkturalnego respektowania ich zapisów w ich obrębie instytucji państwowych
Poniżej znajduje się tekst, który pisaliśmy w stanie lekkiego szoku nie mogąc chyba jeszcze do końca uwierzyć, ze rękojmia wiarygodności ksiąg wieczystych nie jest respektowana w obrębie instytucji państwowych i nikt nie wydaje się mieć z tym problemu. Szczególnie to ostatnie wydawało nam się nie do uwierzenia biorąc pod uwagę konsekwencje wprowadzenia tego bug'a w środowisko w którym, jak wynika z naszych doświadczeń, chronicznie unika się usuwania nawet ewidentnie wadliwych dokumentów.
Na podstronach znajduje się korespondencja z najważniejszymi instytucjami w sprawie wiarygodności ksiąg wieczystych.
Skołowani i zagubieni
Przez kilka miesięcy milczeliśmy. Sprawy zaczęły iść w tak absurdalnym kierunku, że konieczne się stało chwilowe oderwanie od tematu, by móc do niego powrócić i spojrzeć na sprawy "świeżym okiem".
Po zażyciu odrobiny odpoczynku zaczęliśmy porządkować materiały i jeszcze raz je analizować. Z materiałów wydobywa się trochę nieprawdopodobne, ale jednak logiczne rozwiązanie zagadki, która nas dręczyła od kilku lat czyli ustalenie o co w tym szaleństwie, które zafundowały nam instytucje państwowe naprawdę chodzi.
Zaraz jednak pojawiły się wątpliwości, czy należy o tym pisać. Księgi wieczyste są bardzo newralgiczną sprawą i publiczne opowiadanie o tym, że mogą być przedmiotem działalności przestępczej wydawało nam się trochę...... nieodpowiedzialne. Jednak kolejne zdarzenia pokazały, że wobec całkowitej niefrasobliwości szeregu organów są warunki dla rozwoju tego typu przestępczości na niewyobrażalną skalę. W kompletne osłupienie przyprawiło nas na przykład pismo Wojewody Mazowieckiego przekazane przez zaprzyjaźniony portal w którym Wojewoda Mazowiecki beztrosko oświadczył, że zarzut niezgodności wystawianych przez Wojewodę dokumentów z zapisami ksiąg wieczystych jest bezzasadny, bowiem.... rękojmia wiarygodności dotyczy tylko II działu księgi wieczystej, a nie I-O. Co przekładając na ludzki oznacza, że księga wieczysta jest wiarygodna w zakresie tego kto jest właścicielem, ale nie jest już wiarygodna w określeniu czego. No cóż większość z nas jest właścicielem czegoś i na wykazanie tego księgi wieczyste nie są potrzebne. Istotą ksiąg wieczystych jest to, że są one przypisane do nieruchomości niczym dowód osobisty. Toteż właśnie charakterystyka nieruchomości jest podstawową, najpewniejszą i poza pewnymi szczególnymi okolicznościami, niezmienną informacja zawartą w księdze wieczystej. Przypisanie nieruchomości danemu właścicielowi jest czynnością wtórną. Podobnie jak informacje o różnych obciążeniach. Zarówno informacje o właścicielu jak i o obciążeniach mogą być zmieniane na skutek podejmowania czynności prawnych.
Jednak najwyraźniej Wojewoda Mazowiecki nie zdaje sobie z tego sprawy. Jeżeli rozumienie rękojmi ksiąg wieczystych zaprezentowane przez Wojewodę Mazowieckiego jest powszechne w instytucjach państwowych to istnieje poważny problem, bowiem oznaczałoby to, ze instytucje państwowe cały czas mogą "produkować" dokumenty sprzeczne z zapisami ksiąg wieczystych (nie widząc ew tym nic złego) i w ten sposób podważać nie tylko ich wiarygodność, ale prawa własności do nieruchomości w ogóle.
Sprawiałoby to również, że nasz przypadek może nie być przypadkiem odizolowanym, ale wyrazem systemowych nieprawidłowości, które sprawiają, że prawo własności jest tylko iluzją. W takiej sytuacji wszystkie środki, które zwracają uwagę na problem i w ten sposób przyspieszają jego zaadresowanie uważamy za wskazane.
Po zażyciu odrobiny odpoczynku zaczęliśmy porządkować materiały i jeszcze raz je analizować. Z materiałów wydobywa się trochę nieprawdopodobne, ale jednak logiczne rozwiązanie zagadki, która nas dręczyła od kilku lat czyli ustalenie o co w tym szaleństwie, które zafundowały nam instytucje państwowe naprawdę chodzi.
Zaraz jednak pojawiły się wątpliwości, czy należy o tym pisać. Księgi wieczyste są bardzo newralgiczną sprawą i publiczne opowiadanie o tym, że mogą być przedmiotem działalności przestępczej wydawało nam się trochę...... nieodpowiedzialne. Jednak kolejne zdarzenia pokazały, że wobec całkowitej niefrasobliwości szeregu organów są warunki dla rozwoju tego typu przestępczości na niewyobrażalną skalę. W kompletne osłupienie przyprawiło nas na przykład pismo Wojewody Mazowieckiego przekazane przez zaprzyjaźniony portal w którym Wojewoda Mazowiecki beztrosko oświadczył, że zarzut niezgodności wystawianych przez Wojewodę dokumentów z zapisami ksiąg wieczystych jest bezzasadny, bowiem.... rękojmia wiarygodności dotyczy tylko II działu księgi wieczystej, a nie I-O. Co przekładając na ludzki oznacza, że księga wieczysta jest wiarygodna w zakresie tego kto jest właścicielem, ale nie jest już wiarygodna w określeniu czego. No cóż większość z nas jest właścicielem czegoś i na wykazanie tego księgi wieczyste nie są potrzebne. Istotą ksiąg wieczystych jest to, że są one przypisane do nieruchomości niczym dowód osobisty. Toteż właśnie charakterystyka nieruchomości jest podstawową, najpewniejszą i poza pewnymi szczególnymi okolicznościami, niezmienną informacja zawartą w księdze wieczystej. Przypisanie nieruchomości danemu właścicielowi jest czynnością wtórną. Podobnie jak informacje o różnych obciążeniach. Zarówno informacje o właścicielu jak i o obciążeniach mogą być zmieniane na skutek podejmowania czynności prawnych.
Jednak najwyraźniej Wojewoda Mazowiecki nie zdaje sobie z tego sprawy. Jeżeli rozumienie rękojmi ksiąg wieczystych zaprezentowane przez Wojewodę Mazowieckiego jest powszechne w instytucjach państwowych to istnieje poważny problem, bowiem oznaczałoby to, ze instytucje państwowe cały czas mogą "produkować" dokumenty sprzeczne z zapisami ksiąg wieczystych (nie widząc ew tym nic złego) i w ten sposób podważać nie tylko ich wiarygodność, ale prawa własności do nieruchomości w ogóle.
Sprawiałoby to również, że nasz przypadek może nie być przypadkiem odizolowanym, ale wyrazem systemowych nieprawidłowości, które sprawiają, że prawo własności jest tylko iluzją. W takiej sytuacji wszystkie środki, które zwracają uwagę na problem i w ten sposób przyspieszają jego zaadresowanie uważamy za wskazane.
Co mówią dokumenty
W naszej opinii coraz silniejszy materiał poszlakowy wskazuje, że ok roku 2009 istotnie wygenerowano jakieś dokumenty, które w rozumieniu instytucji państwowych podważają nasze prawa własności do nieruchomości, które nabyliśmy w oparciu o rękojmię ksiąg wieczystych
Wydaje się to co prawda nieprawdopodobne. Chociażby dlatego, że jesteśmy prawnymi następcami właścicieli nieruchomości, którzy są ujawnieni w prowadzonych konsekwentnie od około stu lat ksiąg wieczystych. Nieruchomość zawsze była w rękach swoich właścicieli i/lub ich najbliższej rodziny. Nigdy nie zaistniała okoliczność, która mogłaby prowadzić do powstania tzw "zaszłości historycznej" czyli np zarządu czy samoistnego posiadania gminy. To wszystko jest solidnie udokumentowane.
Jeżeli na takiej nieruchomości można bezkarnie wygenerować dokumenty efektywnie kwestionujące (w oczach instytucji państwowych) prawa własności, to można to zrobić na każdej nieruchomości w tym kraju.
Za tak nieprawdopodobnym rozwiązaniem przemawia jednak szereg faktów
1) Konsekwentne prowadzenie naszych spraw (pod niejednokrotnie absurdalnym pozorem) w taki sposób jakbyśmy nie byli właścicielami tego co według ksiąg wieczystych posiadamy
2) Równie konsekwentna odmowa potwierdzenia, że nie wystawiono żadnego dokumentu, który podważałby nasz stan własności i posiadania. Od wystawienia takich zaświadczeń uchyla się urząd miasta i sad
3) Sąd również, i to we wszystkich instancjach, odmawia potwierdzenia, że znane nam księgi wieczyste są jedynymi księgami prowadzonymi dla "ćwoczej nieruchomości" i lub jej części
4) Poświadczenia o stanie prawnym innym od tego ujawnionego w księgach wieczystych przez szereg instytucji (SKO, Wojewoda, nadzór budowlany, RPO, prokuratura), przy czym koncepcje tego co właściwie posiadamy są bardzo różne w różnych instytucjach. Za jeszcze bardziej intrygujące należy uznać to, że żadna z tych instytucji nie chciała poinformować nas z jakiego źródła wiedzę swoją czerpie. No może z wyjątkiem prokuratury, która wyjaśniła, że opiera się na oświadczeniu pani Sąsiadki, nie wyjaśniła jednak dlaczego oświadczenie pani Sąsiadki ma większą wiarygodność niż zapisy ksiąg wieczystych.
5) Oświadczenie organu administracji (ministerstwa), że istotnie prokuratura istotnie jakieś postępowanie w tej sprawie prowadzi i ........ konsekwentna odmowa prokuratury dla podania wszystkich numerów postępowań,, które prowadzi w związku z nami lub nasza nieruchomością.
Dlaczego jednak żadna z instytucji nie wyciągnęła kart, lub raczej dokumentów kwestionujących nasz stan posiadania, na stół i nie powiedziała "sorry zostaliście oszukani nic nie macie". Mielibyśmy wówczas możliwość wykazania prawdziwości naszych praw i wadliwości dokumentów potencjalnie kwestionujących nasz stan posiadania. Sprawa wówczas zostałaby należnie wyjaśniona. Potencjalny sprawca zamieszania wylądowałby za kratkami, my moglibyśmy się wreszcie zacząć cieszyć naszą własnością, a instytucje państwowe wreszcie przestałyby produkować dokumenty, których z których treści wynika, że są ...... ostoją bezprawia.
I tu przechodzimy do jeszcze bardziej zdumiewającej części rozwiązania.
Wydaje się to co prawda nieprawdopodobne. Chociażby dlatego, że jesteśmy prawnymi następcami właścicieli nieruchomości, którzy są ujawnieni w prowadzonych konsekwentnie od około stu lat ksiąg wieczystych. Nieruchomość zawsze była w rękach swoich właścicieli i/lub ich najbliższej rodziny. Nigdy nie zaistniała okoliczność, która mogłaby prowadzić do powstania tzw "zaszłości historycznej" czyli np zarządu czy samoistnego posiadania gminy. To wszystko jest solidnie udokumentowane.
Jeżeli na takiej nieruchomości można bezkarnie wygenerować dokumenty efektywnie kwestionujące (w oczach instytucji państwowych) prawa własności, to można to zrobić na każdej nieruchomości w tym kraju.
Za tak nieprawdopodobnym rozwiązaniem przemawia jednak szereg faktów
1) Konsekwentne prowadzenie naszych spraw (pod niejednokrotnie absurdalnym pozorem) w taki sposób jakbyśmy nie byli właścicielami tego co według ksiąg wieczystych posiadamy
2) Równie konsekwentna odmowa potwierdzenia, że nie wystawiono żadnego dokumentu, który podważałby nasz stan własności i posiadania. Od wystawienia takich zaświadczeń uchyla się urząd miasta i sad
3) Sąd również, i to we wszystkich instancjach, odmawia potwierdzenia, że znane nam księgi wieczyste są jedynymi księgami prowadzonymi dla "ćwoczej nieruchomości" i lub jej części
4) Poświadczenia o stanie prawnym innym od tego ujawnionego w księgach wieczystych przez szereg instytucji (SKO, Wojewoda, nadzór budowlany, RPO, prokuratura), przy czym koncepcje tego co właściwie posiadamy są bardzo różne w różnych instytucjach. Za jeszcze bardziej intrygujące należy uznać to, że żadna z tych instytucji nie chciała poinformować nas z jakiego źródła wiedzę swoją czerpie. No może z wyjątkiem prokuratury, która wyjaśniła, że opiera się na oświadczeniu pani Sąsiadki, nie wyjaśniła jednak dlaczego oświadczenie pani Sąsiadki ma większą wiarygodność niż zapisy ksiąg wieczystych.
5) Oświadczenie organu administracji (ministerstwa), że istotnie prokuratura istotnie jakieś postępowanie w tej sprawie prowadzi i ........ konsekwentna odmowa prokuratury dla podania wszystkich numerów postępowań,, które prowadzi w związku z nami lub nasza nieruchomością.
Dlaczego jednak żadna z instytucji nie wyciągnęła kart, lub raczej dokumentów kwestionujących nasz stan posiadania, na stół i nie powiedziała "sorry zostaliście oszukani nic nie macie". Mielibyśmy wówczas możliwość wykazania prawdziwości naszych praw i wadliwości dokumentów potencjalnie kwestionujących nasz stan posiadania. Sprawa wówczas zostałaby należnie wyjaśniona. Potencjalny sprawca zamieszania wylądowałby za kratkami, my moglibyśmy się wreszcie zacząć cieszyć naszą własnością, a instytucje państwowe wreszcie przestałyby produkować dokumenty, których z których treści wynika, że są ...... ostoją bezprawia.
I tu przechodzimy do jeszcze bardziej zdumiewającej części rozwiązania.
(Nie)wiarygodne księgi wieczyste
Nasze części nieruchomości nabyliśmy w oparciu o rękojmię ksiąg wieczystych w latach 2006 i 2008. Dokonaliśmy należytego sprawdzenia. Nie powinno być żadnych wątpliwości, że sytuacja prawna nieruchomości jest czysta.
Nie widzimy możliwości, aby świadomości tego faktu nie miał każdy kto zapoznał się z którąkolwiek ze spraw związanych z naszą nieruchomością (bez względu czy był to proces administracyjny, sądowy czy prokuratorski). W księgach wieczystych, których numery obsesyjnie dołączamy do każdej sprawy nie jest wpisane żadne ostrzeżenie. Jedną z nich jest księga wieczysta nieruchomości z której w 2005 roku wydzielono 3 lokale. Pozostała część pozostała współwłasnością przypisaną w należnym ułamku do każdego lokalu. Dla każdego lokalu założono księgę wieczystą. Tak więc wyodrębnienie lokali odbyło się w taki sam sposób jak w typowych budynkach wielorodzinnych (blokach mieszkalnych) czyli przez częściowe zniesienie współwłasności.
Po 2005 roku w tych księgach dokonano kolejnych wpisów, z których każdy potwierdza, że zestaw wzajemnie powiązanych ksiąg był uznawany za w pełni wiarygodny. A w 2009 jedną z nich obciążono nawet hipoteką. Trudno o lepszy dowód, że do 2009 roku nikt nie miał wątpliwości co do prawdziwości ich zapisów.
Gdyby po lekturze ksiąg wieczystych ktokolwiek miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości to usłużnie dostarczyliśmy do każdej instytucji pracowicie skompletowane wnioski dowodowe w których umieściliśmy dowody władania nieruchomością przez jej poprzednich właścicieli (na wypadek gdyby ktoś podejrzewał jakąś drobna nieścisłość w księgach wieczystych np, ze się numeracja działek czy dane adresowe zmieniły). Były to dokumenty urzędowe wystawiane w związku z prowadzeniem prac na nieruchomości (przez właścicieli), zaświadczenia wydawane właścicielom, podatki naliczane przez urząd miasta etc. Zresztą część z tych dokumentów była dołączana niezależnie od wniosków dowodowych, jeżeli miały związek z prowadzoną sprawą.
Nie widzimy więc możliwości, aby ktokolwiek zaznajomiony z aktami którejkolwiek ze spraw nie miał pełnej świadomości, że nie respektując naszych praw związanych z naszą nieruchomością postępuje bezprawnie i poświadcza o systemowej utracie wiarygodności zapisów ksiąg wieczystych w stopniu umożliwiający zakwestionowanie ich nawet bez podania powodu. I co więcej nawet bez wpisania ostrzeżenia o istnieniu jakiś wątpliwości co do wiarygodności ich zapisów. A jednak mamy 15 (a może nawet już więcej ) segregatorów pękających w szwach od dokumentów w których instytucje państwowe pod, niejednokrotnie bzdurnymi pozorami, odmawiają respektowania naszych praw wynikających z zapisów ksiąg wieczystych prowadzonych dla naszych nieruchomości.
Czy taka sytuacja mogłaby zaistnieć gdyby rękojmia wiarygodności ksiąg wieczystych była respektowana w obrębie instytucji państwowych ? Czy jest możliwe aby ich zapisy mógł ignorować każdy funkcjonariusz państwowy bez podania powodu i bez ujawnienia istnienia wątpliwości co do ich prawdziwości w odpowiednim dziale tej księgi. Najwyraźniej tak. Oznacza to jednak, że pracowicie wprowadzany system elektronicznych ksiąg wieczystych możemy wrzucić do kosza. Nie przedstawia on bowiem żadnej wartości.
Widzieliśmy szereg rzeczy, które istotnie potwierdzają, że księgi wieczyste prowadzone przez polskie sądy mogą być w takim bałaganie, że ich wiarygodność jest wysoce wątpliwa. Woli posprzątania tego bałaganu nie widać. Co więcej szereg działań podejmowanych zarówno przez sądy jak i przez samorządy ten bałagan zdają się nasilać.
Dlaczego jednak nie powiedziano nam otwarcie, że w rozumieniu instytucji państwowych księgi wieczyste nie maja znaczenia i nie pokazano tych dokumentów, które w rozumieniu instytucji mają znaczenie?
I tu dopiero dochodzimy do naprawdę trudnych do uwierzenia wniosków, co do których bardzo chcielibyśmy się mylić....
Nie widzimy możliwości, aby świadomości tego faktu nie miał każdy kto zapoznał się z którąkolwiek ze spraw związanych z naszą nieruchomością (bez względu czy był to proces administracyjny, sądowy czy prokuratorski). W księgach wieczystych, których numery obsesyjnie dołączamy do każdej sprawy nie jest wpisane żadne ostrzeżenie. Jedną z nich jest księga wieczysta nieruchomości z której w 2005 roku wydzielono 3 lokale. Pozostała część pozostała współwłasnością przypisaną w należnym ułamku do każdego lokalu. Dla każdego lokalu założono księgę wieczystą. Tak więc wyodrębnienie lokali odbyło się w taki sam sposób jak w typowych budynkach wielorodzinnych (blokach mieszkalnych) czyli przez częściowe zniesienie współwłasności.
Po 2005 roku w tych księgach dokonano kolejnych wpisów, z których każdy potwierdza, że zestaw wzajemnie powiązanych ksiąg był uznawany za w pełni wiarygodny. A w 2009 jedną z nich obciążono nawet hipoteką. Trudno o lepszy dowód, że do 2009 roku nikt nie miał wątpliwości co do prawdziwości ich zapisów.
Gdyby po lekturze ksiąg wieczystych ktokolwiek miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości to usłużnie dostarczyliśmy do każdej instytucji pracowicie skompletowane wnioski dowodowe w których umieściliśmy dowody władania nieruchomością przez jej poprzednich właścicieli (na wypadek gdyby ktoś podejrzewał jakąś drobna nieścisłość w księgach wieczystych np, ze się numeracja działek czy dane adresowe zmieniły). Były to dokumenty urzędowe wystawiane w związku z prowadzeniem prac na nieruchomości (przez właścicieli), zaświadczenia wydawane właścicielom, podatki naliczane przez urząd miasta etc. Zresztą część z tych dokumentów była dołączana niezależnie od wniosków dowodowych, jeżeli miały związek z prowadzoną sprawą.
Nie widzimy więc możliwości, aby ktokolwiek zaznajomiony z aktami którejkolwiek ze spraw nie miał pełnej świadomości, że nie respektując naszych praw związanych z naszą nieruchomością postępuje bezprawnie i poświadcza o systemowej utracie wiarygodności zapisów ksiąg wieczystych w stopniu umożliwiający zakwestionowanie ich nawet bez podania powodu. I co więcej nawet bez wpisania ostrzeżenia o istnieniu jakiś wątpliwości co do wiarygodności ich zapisów. A jednak mamy 15 (a może nawet już więcej ) segregatorów pękających w szwach od dokumentów w których instytucje państwowe pod, niejednokrotnie bzdurnymi pozorami, odmawiają respektowania naszych praw wynikających z zapisów ksiąg wieczystych prowadzonych dla naszych nieruchomości.
Czy taka sytuacja mogłaby zaistnieć gdyby rękojmia wiarygodności ksiąg wieczystych była respektowana w obrębie instytucji państwowych ? Czy jest możliwe aby ich zapisy mógł ignorować każdy funkcjonariusz państwowy bez podania powodu i bez ujawnienia istnienia wątpliwości co do ich prawdziwości w odpowiednim dziale tej księgi. Najwyraźniej tak. Oznacza to jednak, że pracowicie wprowadzany system elektronicznych ksiąg wieczystych możemy wrzucić do kosza. Nie przedstawia on bowiem żadnej wartości.
Widzieliśmy szereg rzeczy, które istotnie potwierdzają, że księgi wieczyste prowadzone przez polskie sądy mogą być w takim bałaganie, że ich wiarygodność jest wysoce wątpliwa. Woli posprzątania tego bałaganu nie widać. Co więcej szereg działań podejmowanych zarówno przez sądy jak i przez samorządy ten bałagan zdają się nasilać.
Dlaczego jednak nie powiedziano nam otwarcie, że w rozumieniu instytucji państwowych księgi wieczyste nie maja znaczenia i nie pokazano tych dokumentów, które w rozumieniu instytucji mają znaczenie?
I tu dopiero dochodzimy do naprawdę trudnych do uwierzenia wniosków, co do których bardzo chcielibyśmy się mylić....
Back to the past.
Nawet jeżeli księgi wieczyste są tylko przysłowiową makulaturą, bez większego znaczenia prawnego, to nie zwalnia to z obowiązku ustalenia stron sprawy w każdej sprawie dotyczącej pośrednio lub bezpośrednio nieruchomości (bez względu na to czy jest to przewód sądowy, administracyjny czy postępowanie prokuratorskie). Wymaga to ustalenia stanu prawnego (kto jest właścicielem) i ujawnienia dokumentów na podstawie których ten stan ustalono.
Pomimo prowadzenia kilkudziesięciu postępowań przed różnymi organami - nie uczyniono tego ani razu. W najlepszym przypadku ograniczano się do formułki "według oświadczenia stron są one ....". Z reguły jednak sprawy są po prostu prowadzone z całkowitym pominięciem dokumentów zawartych w aktach sprawy, a decyzje / wyroki itd są z punktu widzenia naszej wiedzy o sprawie - po prostu ściągane są z sufitu i opatrywane absolutnie bzdurnymi uzasadnieniami. Nawet gdy wydawano wyrok w sprawie włamania do jednego z pomieszczeń w budynku - nie zbadano należnie jego stanu prawnego oficjalnie. Nieoficjalnie musiano jednak go "ustalić" skoro uniewinniono osobę, która dokonała nie tylko kilkukrotnego wejścia do pomieszczenia, które w/g ksiąg wieczystych jest nasza wyłączną własnością, ale również dokonała znacznej dewastacji. Oficjalnym uzasadnieniem uniewinnienia była chęć sprawcy pomajstrowanie sobie przy wspólnym kurku, tylko, że nic nam o istnieniu wspólnego kurka nie wiadomo, jego istnienia nie potwierdzają też dokumenty i mamy podejrzenie, ze istnieje on tylko w wyobraźni sędziów.....
Podobnie prowadzone są zresztą wszystkie sprawy, a opisane uzasadnienie do najbardziej absurdalnych jeszcze nie należy.
Dlaczego tak się dzieje? Przecież nieruchomość była zawsze w rękach ujawnionych w księgach wieczystych właścicieli. Więc, skoro my jesteśmy ich następcami prawnymi, to nawet jeżeli księgi wieczyste to tylko kupa makulatury, to i tak mamy mocny tytuł prawny (wynikający chociażby z notarialnych aktów przeniesienia własności) i jedynym sposobem zakwestionowania naszych praw własności może być tylko ewidentne przestępstwo przeciwko prawu własności i to popełnione najprawdopodobniej w 2009 roku lub później. A w tej sytuacji konsekwentna odmowa pokazania nam dokumentów na podstawie których dokonuje się "nieoficjalnego ustalenia" stanu prawnego wygląda dla nas właściwie jednoznacznie.
Nie wydaje nam się prawdopodobne aby po zapoznaniu się z aktami chociaż jednej ze spraw można mieć wątpliwości, że jesteśmy ofiarami bezprawnych działań.
A to z kolei oznacza, że sprawy są prowadzone w sposób nie respektujący naszych praw, lecz respektujący stan powstały w wyniku działań , które w żaden sposób nie mogły być zgodne z obowiązującym prawem. Zarazem ukrywa się przez nami wiedzę o tych zdarzeniach. Jak dla nas taka postawa zdaje się wypełniać definicję mobbingu mającego na celu wymuszenie na nas absorbcji powstałych w wyniku opisanych zdarzeń strat. I to biorąc pod uwagę piekło jakie nam zafundowano- bardzo brutalnego mobbingu.
Powszechne przyzwolenie na właśnie taki sposób procesowania spraw przez instytucje państwowe sprawia, że nie wyglądają one na jakiś przypadek, wyjątek czy jakąś inna anomalię. Wygląda to raczej na dobrze dopracowaną i często stosowaną procedurę, której użycie nikogo nie dziwi. Czyżby rzeczywiście krycia przestępstw na księgach wieczystych / prawie własności było aż tak powszechne, a pozbawienie kogoś nieruchomości aż tak akceptowalnym faktem?. Oznaczałoby to jednak, że przestępczość tego typu jest tak powszechna jak przyjmowanie napiwków przez kelnerów. I podobnie jak napiwki kelnerów, byłaby niby nieoficjalną, ale powszechnie akceptowaną praktyką, przynajmniej w swoistej kulturze instytucji państwowych.
Oznaczałoby to jednak, że prawo własności jest największą fikcją od ponad 1500 lat. W końcu nawet w okresie komunistycznej urawniłowki nie pozbawiono nikogo własności bez odwołania się do (chociażby wadliwych) zapisów obowiązującego wówczas prawa. A na pewno nie robiono tego na tak dużą skale, by spowodowało to powstanie sprawnych mechanizmów mobbingu ofiar.
Brzmi to nieprawdopodobnie, ale jakie wnioski można wyciągać z istnienia kilkunastu segregatorów zawierających dokumenty, których nie można interpretować inaczej niż niezachwiane przyzwolenie na prowadzenie wszelkich spraw we wszystkich instytucjach z pogwałceniem naszych praw, bez informowania nas nawet z czego taka postawa wynika.
Przez długi okres czasu patrzyliśmy na nasze nieszczęsne segregatory zastanawiając się czy jest możliwe aby one istniały. Bowiem jak prawdopodobne jest aby skłonić całą armię funkcjonariuszy państwowych (w gruncie rzeczy, w znakomitej większości bardzo uczciwych ludzi), by podejmowali działania do których ewidentnie nie maja uprawnień, a następnie uzasadniali je w wystawianych dokumentach w sposób, który nie trzyma się ani z prawem, ani z logiką, ani nawet z faktami poświadczonymi w aktach spraw.
Głowiliśmy się nad tym, aż trafiliśmy na najbardziej zdumiewająca część historii czyli krainę wielkiej iluzji.....
Pomimo prowadzenia kilkudziesięciu postępowań przed różnymi organami - nie uczyniono tego ani razu. W najlepszym przypadku ograniczano się do formułki "według oświadczenia stron są one ....". Z reguły jednak sprawy są po prostu prowadzone z całkowitym pominięciem dokumentów zawartych w aktach sprawy, a decyzje / wyroki itd są z punktu widzenia naszej wiedzy o sprawie - po prostu ściągane są z sufitu i opatrywane absolutnie bzdurnymi uzasadnieniami. Nawet gdy wydawano wyrok w sprawie włamania do jednego z pomieszczeń w budynku - nie zbadano należnie jego stanu prawnego oficjalnie. Nieoficjalnie musiano jednak go "ustalić" skoro uniewinniono osobę, która dokonała nie tylko kilkukrotnego wejścia do pomieszczenia, które w/g ksiąg wieczystych jest nasza wyłączną własnością, ale również dokonała znacznej dewastacji. Oficjalnym uzasadnieniem uniewinnienia była chęć sprawcy pomajstrowanie sobie przy wspólnym kurku, tylko, że nic nam o istnieniu wspólnego kurka nie wiadomo, jego istnienia nie potwierdzają też dokumenty i mamy podejrzenie, ze istnieje on tylko w wyobraźni sędziów.....
Podobnie prowadzone są zresztą wszystkie sprawy, a opisane uzasadnienie do najbardziej absurdalnych jeszcze nie należy.
Dlaczego tak się dzieje? Przecież nieruchomość była zawsze w rękach ujawnionych w księgach wieczystych właścicieli. Więc, skoro my jesteśmy ich następcami prawnymi, to nawet jeżeli księgi wieczyste to tylko kupa makulatury, to i tak mamy mocny tytuł prawny (wynikający chociażby z notarialnych aktów przeniesienia własności) i jedynym sposobem zakwestionowania naszych praw własności może być tylko ewidentne przestępstwo przeciwko prawu własności i to popełnione najprawdopodobniej w 2009 roku lub później. A w tej sytuacji konsekwentna odmowa pokazania nam dokumentów na podstawie których dokonuje się "nieoficjalnego ustalenia" stanu prawnego wygląda dla nas właściwie jednoznacznie.
Nie wydaje nam się prawdopodobne aby po zapoznaniu się z aktami chociaż jednej ze spraw można mieć wątpliwości, że jesteśmy ofiarami bezprawnych działań.
A to z kolei oznacza, że sprawy są prowadzone w sposób nie respektujący naszych praw, lecz respektujący stan powstały w wyniku działań , które w żaden sposób nie mogły być zgodne z obowiązującym prawem. Zarazem ukrywa się przez nami wiedzę o tych zdarzeniach. Jak dla nas taka postawa zdaje się wypełniać definicję mobbingu mającego na celu wymuszenie na nas absorbcji powstałych w wyniku opisanych zdarzeń strat. I to biorąc pod uwagę piekło jakie nam zafundowano- bardzo brutalnego mobbingu.
Powszechne przyzwolenie na właśnie taki sposób procesowania spraw przez instytucje państwowe sprawia, że nie wyglądają one na jakiś przypadek, wyjątek czy jakąś inna anomalię. Wygląda to raczej na dobrze dopracowaną i często stosowaną procedurę, której użycie nikogo nie dziwi. Czyżby rzeczywiście krycia przestępstw na księgach wieczystych / prawie własności było aż tak powszechne, a pozbawienie kogoś nieruchomości aż tak akceptowalnym faktem?. Oznaczałoby to jednak, że przestępczość tego typu jest tak powszechna jak przyjmowanie napiwków przez kelnerów. I podobnie jak napiwki kelnerów, byłaby niby nieoficjalną, ale powszechnie akceptowaną praktyką, przynajmniej w swoistej kulturze instytucji państwowych.
Oznaczałoby to jednak, że prawo własności jest największą fikcją od ponad 1500 lat. W końcu nawet w okresie komunistycznej urawniłowki nie pozbawiono nikogo własności bez odwołania się do (chociażby wadliwych) zapisów obowiązującego wówczas prawa. A na pewno nie robiono tego na tak dużą skale, by spowodowało to powstanie sprawnych mechanizmów mobbingu ofiar.
Brzmi to nieprawdopodobnie, ale jakie wnioski można wyciągać z istnienia kilkunastu segregatorów zawierających dokumenty, których nie można interpretować inaczej niż niezachwiane przyzwolenie na prowadzenie wszelkich spraw we wszystkich instytucjach z pogwałceniem naszych praw, bez informowania nas nawet z czego taka postawa wynika.
Przez długi okres czasu patrzyliśmy na nasze nieszczęsne segregatory zastanawiając się czy jest możliwe aby one istniały. Bowiem jak prawdopodobne jest aby skłonić całą armię funkcjonariuszy państwowych (w gruncie rzeczy, w znakomitej większości bardzo uczciwych ludzi), by podejmowali działania do których ewidentnie nie maja uprawnień, a następnie uzasadniali je w wystawianych dokumentach w sposób, który nie trzyma się ani z prawem, ani z logiką, ani nawet z faktami poświadczonymi w aktach spraw.
Głowiliśmy się nad tym, aż trafiliśmy na najbardziej zdumiewająca część historii czyli krainę wielkiej iluzji.....
Racja stanu
Teorie zarządzania ludźmi są w gruncie rzeczy proste jak drut. Należy nagradzać za pożądane działania, a karać za niepożądane. Jeżeli coś jest wyjątkowo szkodliwe - kara powinna być dotkliwa. Właściwie to działanie każdej instytucji jest odzwierciedleniem nie tyle obowiązujących oficjalnie regulaminów czy innych przepisów, ale tego za co się pracowników karze a za co nagradza. W normalnej sytuacji właściwie na jedno wychodzi, bowiem zakres działań pożądanych i nieakceptowalnych definiują wspomniane regulaminy i przepisy. Ale czy zawsze?
Od swojego powstania RP, kluczową rzeczą było wykazanie, że kraj jest zdolny do przyjęcia funduszy pomocowych i potrafi je zagospodarować, że kraj jest gotowy do tego by się stać członkiem UE, że otrzymane dotacje osiągają zaplanowany efekt (bo inaczej z kolejnymi byłby krucho) etc. Wykazanie powyższego w statystykach był kluczowe - było racją stanu.
Nie byłoby w tym być może nic złego, gdyby nie to że statystyki musiały się ostro rozjechać z rzeczywistością skoro z jedynego kraju, który w statystykach nie odczuł kryzysu gospodarczego (odnotowywał ciągły wzrost gospodarczy) masowo emigrują ludzie i .... przedsiębiorstwa.
Czy sugerujemy, że statystyki są świadomie fałszowane? Ależ skąd!! Podejrzewamy jednak, że na masowa skalę unika się podejmowania decyzji, które mogłyby je "zepsuć", nawet jeżeli wiąże się to z naruszeniem prawa obywateli. Hipotetycznie osiągniecie tego nie byłoby nawet trudne. Wystarczyłoby tylko ostro karać funkcjonariuszy, którzy takie decyzje podjęli (np natychmiastową kontrolą całej jednostki, aby ustalić wszelkie okoliczności towarzyszące wydaniu tej decyzji), a jednocześnie zapewnić całkowitą bezkarność w przypadku gdyby nie podjęcie decyzji "psującej statystyki" oznaczało nawet ewidentne naruszenie prawa. Po pewnym czasie takiej obróbki w instytucjach państwowych wytworzyłaby się kultura "nie podejmowania pewnych decyzji", "nie tykania pewnych tematów", etc. Mówiąc po prostu wytworzyło by się środowisko sprzyjające tym jednostkom, co zbyt uczciwe nie są. A takie się zawsze znajdą. Oczywiście wszystko ze szkodą dla tych nieszczęsnych zwykłych obywateli, którzy mieliby pecha stać się ofiarą działań "psujących statystyki"
Czy ten hipotetyczny scenariusz zaszedł? No cóż przemawia za tym kilka okoliczności, z których najważniejsze to; kultura prawna zapewniająca niemalże całkowitą bezkarność funkcjonariuszom państwowym i jak się zdaje całkowita niezdolność wystawienia dokumentu potwierdzającego błąd urzędnika, sędziego, prokuratora etc (a tym samym umożliwienie jego usunięcia) oraz granicząca z perwersja niemożność usunięcia wadliwego dokumentu wystawionego przez funkcjonariusza państwowego. Przemawia za tym również niemalże oficjalne niestosowanie pewnych przepisów w urzędach państwowych....
Jeżeli ten scenariusz zaszedł to niewątpliwie jednym z jego objawów byłoby ukrywanie błędów w zapisach ksiąg wieczystych, których wiarygodność musiała być warunkiem rozpoczęcia na dużą skalę przyznawania kredytów hipotecznych. Kredyty były potrzebne dla rozwoju kraju, Więc akceptacja pewnych naginających prawo działań musiałaby być w pewnych środowiskach powszechna. W imię racji stanu oczywiście! Stawka byłaby duża więc negatywne doświadczenia z półlegalnymi działaniami takimi jak chociażby afera z FOZZ poszłyby pewnie w zapomnienie. Tym bardziej, że o ile dobrze zrozumieliśmy nikt nie poniósł konsekwencji za kradzież bardzo dużych sum pieniędzy.
Jeżeli ten scenariusz zaszedł, całe to trwające już kilka lat piekło przez które przeszliśmy staje się w pełni wytłumaczalne. Czy jednak zaszedł?
Od swojego powstania RP, kluczową rzeczą było wykazanie, że kraj jest zdolny do przyjęcia funduszy pomocowych i potrafi je zagospodarować, że kraj jest gotowy do tego by się stać członkiem UE, że otrzymane dotacje osiągają zaplanowany efekt (bo inaczej z kolejnymi byłby krucho) etc. Wykazanie powyższego w statystykach był kluczowe - było racją stanu.
Nie byłoby w tym być może nic złego, gdyby nie to że statystyki musiały się ostro rozjechać z rzeczywistością skoro z jedynego kraju, który w statystykach nie odczuł kryzysu gospodarczego (odnotowywał ciągły wzrost gospodarczy) masowo emigrują ludzie i .... przedsiębiorstwa.
Czy sugerujemy, że statystyki są świadomie fałszowane? Ależ skąd!! Podejrzewamy jednak, że na masowa skalę unika się podejmowania decyzji, które mogłyby je "zepsuć", nawet jeżeli wiąże się to z naruszeniem prawa obywateli. Hipotetycznie osiągniecie tego nie byłoby nawet trudne. Wystarczyłoby tylko ostro karać funkcjonariuszy, którzy takie decyzje podjęli (np natychmiastową kontrolą całej jednostki, aby ustalić wszelkie okoliczności towarzyszące wydaniu tej decyzji), a jednocześnie zapewnić całkowitą bezkarność w przypadku gdyby nie podjęcie decyzji "psującej statystyki" oznaczało nawet ewidentne naruszenie prawa. Po pewnym czasie takiej obróbki w instytucjach państwowych wytworzyłaby się kultura "nie podejmowania pewnych decyzji", "nie tykania pewnych tematów", etc. Mówiąc po prostu wytworzyło by się środowisko sprzyjające tym jednostkom, co zbyt uczciwe nie są. A takie się zawsze znajdą. Oczywiście wszystko ze szkodą dla tych nieszczęsnych zwykłych obywateli, którzy mieliby pecha stać się ofiarą działań "psujących statystyki"
Czy ten hipotetyczny scenariusz zaszedł? No cóż przemawia za tym kilka okoliczności, z których najważniejsze to; kultura prawna zapewniająca niemalże całkowitą bezkarność funkcjonariuszom państwowym i jak się zdaje całkowita niezdolność wystawienia dokumentu potwierdzającego błąd urzędnika, sędziego, prokuratora etc (a tym samym umożliwienie jego usunięcia) oraz granicząca z perwersja niemożność usunięcia wadliwego dokumentu wystawionego przez funkcjonariusza państwowego. Przemawia za tym również niemalże oficjalne niestosowanie pewnych przepisów w urzędach państwowych....
Jeżeli ten scenariusz zaszedł to niewątpliwie jednym z jego objawów byłoby ukrywanie błędów w zapisach ksiąg wieczystych, których wiarygodność musiała być warunkiem rozpoczęcia na dużą skalę przyznawania kredytów hipotecznych. Kredyty były potrzebne dla rozwoju kraju, Więc akceptacja pewnych naginających prawo działań musiałaby być w pewnych środowiskach powszechna. W imię racji stanu oczywiście! Stawka byłaby duża więc negatywne doświadczenia z półlegalnymi działaniami takimi jak chociażby afera z FOZZ poszłyby pewnie w zapomnienie. Tym bardziej, że o ile dobrze zrozumieliśmy nikt nie poniósł konsekwencji za kradzież bardzo dużych sum pieniędzy.
Jeżeli ten scenariusz zaszedł, całe to trwające już kilka lat piekło przez które przeszliśmy staje się w pełni wytłumaczalne. Czy jednak zaszedł?
(Nie)istniejące dokumenty?
Jest jeszcze jeden aspekt sprawy, który świadczy, że mogliśmy paść ofiarą działalności przestępczej chowającej się pod płaszczykiem półlegalnych procedur podejmowanych w imię "spraw wyższych" (takich jak wspomniany FOZZ).
Zastanawiające jest dlaczego dołączenie do akt sprawy dokumentów kwestionujących nasze prawa własności (a tym samym umożliwienie nam dokonania ich weryfikacji) jest takim problemem. Jeżeli powszechnie traktuje się je jako wiarygodne to właśnie tak powinno się stać. Tym bardziej, że jeżeli potraktujemy poważnie wypowiedzi składane przez różne osoby (niestety nieoficjalnie i pod wpływem emocji) to dokumenty wskazują, że padliśmy ofiarą oszustwa....... poprzednich właścicieli (nie jesteśmy jednak pewni co słowo "właściciel" w tych wypowiedziach oznaczało) czyli osób prywatnych. Jeżeli więc ktokolwiek naprawdę wierzy, że z naszymi prawami własności jest coś nie tak, że istnieją jakieś "zaszłości historyczne" lub inne niekorzystne dla nas okoliczności to jaki jest lepszy sposób zakończenia tej całej groteski niż konfrontacja nas z tymi rzekomo "wiarygodnymi" dokumentami, podważającymi nasze prawa własności? Nawet jeżeli w imię jakiegoś pokręconego rozumienia "racji stanu" nie robią tego urzędnicy/prokuratorzy sędziowie, to na zdrowy rozum powinna to zrobić osoba, która czerpie korzyści z podważania naszego stanu posiadania. Jeżeli naprawdę wierzy, że nasze prawa są wątpliwe to jaki jest lepszy sposób skłonienia nas do ustępstw niż pokazanie dokumentów, które poświadczają prawdziwość jej oceny sytuacji? Dlaczego tak się nie dzieje?
W kilku sprawach prowadzonych przed różnymi instytucjami natknęliśmy się na dziwną praktykę. Nieprawdziwy lub półprawdziwy fakt zostaje poświadczony w sposób powiedzmy hmm ....... dwuznaczny. Na podstawie tego dwuznacznego dokumentu wystawiane są potwierdzenia tego co można byłoby ewentualnie wywnioskować z tych wieloznacznie brzmiących zapisów (taki błąd "niezbyt bystrego urzędnika"). Następnie na podstawie tego dokumentu generowane są kolejne i kolejne. W końcu powstaje wiele dokumentów potwierdzających stan, który..... nie istnieje. Skoro myśmy w taką sytuacje wdepnęli już chyba z kilkanaście razy - to taka praktyka do rzadkości nie może należeć.
Powstaje więc pytanie czy dokumenty kwestionujące nasz stan własności rzeczywiście istnieją, czy jest to po prostu ciąg dokumentów potwierdzających pozornie istnienie takiego dokumentu, którego w rzeczywistości nie ma........
W każdym razie do myślenia dała nam informacja o prowadzonym rzekomo postępowaniu prokuratorskim w tej sprawie - o którym nie słyszeliśmy. Sprawa o której wiemy wymagała co prawda ustalenia stanu własnościowego nieruchomości, ale dotyczyła włamania do naszych pomieszczeń. Prokuratura zresztą uchyliła się od należnego zbadania sprawy podając jakiś sprzeczny z zapisami ksiąg wieczystymi bełkot opierając się rzekomo na zeznaniach pani Sąsiadki. Czy mogła tak postąpić? W naszej opinii absolutnie nie. Ale tym niemniej wyprodukowany został dokument, który przy pewnym naświetleniu sprawy np droga telefoniczną może być traktowany jako dowód rzekomej wadliwości zapisów ksiąg wieczystych.
Czy jest możliwe, aby niejednoznaczny dokument wystawiony np przez prokuraturę był jedynym dowodem naszych rzekomo wątpliwych praw i jedynym powodem dla którego już od ponad trzech lat nie możemy korzystać z naszej nieruchomości?
Zastanawiające jest dlaczego dołączenie do akt sprawy dokumentów kwestionujących nasze prawa własności (a tym samym umożliwienie nam dokonania ich weryfikacji) jest takim problemem. Jeżeli powszechnie traktuje się je jako wiarygodne to właśnie tak powinno się stać. Tym bardziej, że jeżeli potraktujemy poważnie wypowiedzi składane przez różne osoby (niestety nieoficjalnie i pod wpływem emocji) to dokumenty wskazują, że padliśmy ofiarą oszustwa....... poprzednich właścicieli (nie jesteśmy jednak pewni co słowo "właściciel" w tych wypowiedziach oznaczało) czyli osób prywatnych. Jeżeli więc ktokolwiek naprawdę wierzy, że z naszymi prawami własności jest coś nie tak, że istnieją jakieś "zaszłości historyczne" lub inne niekorzystne dla nas okoliczności to jaki jest lepszy sposób zakończenia tej całej groteski niż konfrontacja nas z tymi rzekomo "wiarygodnymi" dokumentami, podważającymi nasze prawa własności? Nawet jeżeli w imię jakiegoś pokręconego rozumienia "racji stanu" nie robią tego urzędnicy/prokuratorzy sędziowie, to na zdrowy rozum powinna to zrobić osoba, która czerpie korzyści z podważania naszego stanu posiadania. Jeżeli naprawdę wierzy, że nasze prawa są wątpliwe to jaki jest lepszy sposób skłonienia nas do ustępstw niż pokazanie dokumentów, które poświadczają prawdziwość jej oceny sytuacji? Dlaczego tak się nie dzieje?
W kilku sprawach prowadzonych przed różnymi instytucjami natknęliśmy się na dziwną praktykę. Nieprawdziwy lub półprawdziwy fakt zostaje poświadczony w sposób powiedzmy hmm ....... dwuznaczny. Na podstawie tego dwuznacznego dokumentu wystawiane są potwierdzenia tego co można byłoby ewentualnie wywnioskować z tych wieloznacznie brzmiących zapisów (taki błąd "niezbyt bystrego urzędnika"). Następnie na podstawie tego dokumentu generowane są kolejne i kolejne. W końcu powstaje wiele dokumentów potwierdzających stan, który..... nie istnieje. Skoro myśmy w taką sytuacje wdepnęli już chyba z kilkanaście razy - to taka praktyka do rzadkości nie może należeć.
Powstaje więc pytanie czy dokumenty kwestionujące nasz stan własności rzeczywiście istnieją, czy jest to po prostu ciąg dokumentów potwierdzających pozornie istnienie takiego dokumentu, którego w rzeczywistości nie ma........
W każdym razie do myślenia dała nam informacja o prowadzonym rzekomo postępowaniu prokuratorskim w tej sprawie - o którym nie słyszeliśmy. Sprawa o której wiemy wymagała co prawda ustalenia stanu własnościowego nieruchomości, ale dotyczyła włamania do naszych pomieszczeń. Prokuratura zresztą uchyliła się od należnego zbadania sprawy podając jakiś sprzeczny z zapisami ksiąg wieczystymi bełkot opierając się rzekomo na zeznaniach pani Sąsiadki. Czy mogła tak postąpić? W naszej opinii absolutnie nie. Ale tym niemniej wyprodukowany został dokument, który przy pewnym naświetleniu sprawy np droga telefoniczną może być traktowany jako dowód rzekomej wadliwości zapisów ksiąg wieczystych.
Czy jest możliwe, aby niejednoznaczny dokument wystawiony np przez prokuraturę był jedynym dowodem naszych rzekomo wątpliwych praw i jedynym powodem dla którego już od ponad trzech lat nie możemy korzystać z naszej nieruchomości?
A może jednak dokumenty istnieją?
Według dokumentów finansowych Urzędu Miasta w 2009 roku sprzedano lokale mieszkalne warte ponad 400 tys złotych. Nie możemy się dowiedzieć gdzie były położone lokale, Urząd miasta twierdzi, że nie posiada żadnych dokumentów sprzedaży tych lokali. Dlaczego?
W roku 2009 roku na zlecenie UMM wykonano 3 operaty (wyceny) dla nieruchomości. Gdy zaczęliśmy drążyć sprawę dostaliśmy poinformowano nas dla jakich nieruchomości te operaty zrobiono, lecz były to nieruchomości sprzedane w 2008 roku. Po co więc UMM zlecał robienie operatów w następnym roku, tym bardziej, że jak rozumiemy zostały one wykonane przed sprzedażą?
Czy jest to ślad wskazujący na możliwość wygenerowania podwójnych praw własności na naszych nieruchomościach? Teoretycznie Urząd Miasta powinien rozwiać wszelkie wątpliwości udzielając odpowiedzi na nasze pytania, ale konsekwentnie odmawia wszelkich informacji w tych kwestiach. Podobnie jak w przypadku większości spraw dotyczących naszych nieruchomości. Nawet wtedy gdy instancje nadrzędne/ kontrolne uchyliły jego decyzje o odmowie udzielenia informacji. Zresztą te ostatnie nie są zbyt kooperujące, co niewątpliwie utrudnia wyjaśnienie sprawy.
W roku 2009 roku na zlecenie UMM wykonano 3 operaty (wyceny) dla nieruchomości. Gdy zaczęliśmy drążyć sprawę dostaliśmy poinformowano nas dla jakich nieruchomości te operaty zrobiono, lecz były to nieruchomości sprzedane w 2008 roku. Po co więc UMM zlecał robienie operatów w następnym roku, tym bardziej, że jak rozumiemy zostały one wykonane przed sprzedażą?
Czy jest to ślad wskazujący na możliwość wygenerowania podwójnych praw własności na naszych nieruchomościach? Teoretycznie Urząd Miasta powinien rozwiać wszelkie wątpliwości udzielając odpowiedzi na nasze pytania, ale konsekwentnie odmawia wszelkich informacji w tych kwestiach. Podobnie jak w przypadku większości spraw dotyczących naszych nieruchomości. Nawet wtedy gdy instancje nadrzędne/ kontrolne uchyliły jego decyzje o odmowie udzielenia informacji. Zresztą te ostatnie nie są zbyt kooperujące, co niewątpliwie utrudnia wyjaśnienie sprawy.
Podsumowanie
W naszej opinii prawa wynikające z zapisów ksiąg wieczystych nie powinny być łamane, a już na pewno nie bez podania przyczyny. Fakt, że odmawia się poszanowania tych praw pod całkowicie absurdalnymi pozorami, które nie trzymają się ani litery prawa, ani znanych nam faktów z pewnością wzbudza podejrzenia istnienia jakiejś dużej nieprawidłowości. Tym bardziej, że tego typu działania ciągną się już od ponad trzech lat w różnych sprawach prowadzonych przed sądem, prokuratura czy administracja państwową. Po upływie tak długiego czasu i po kilkudziesięciu sprawach przed różnymi instytucjami i instancjami nie może być już chyba mowy o splocie pomyłek. Nieporozumienie nawet kosmiczne zostałoby już na pewno wyjaśnione, tym bardziej, że o wyjaśnienie,wnosimy z uporem maniaka. Odmawia nam się nawet należnego ustalenia stron sprawy, o co wnosiliśmy już chyba kilkanaście razy.
Przysłowiowym pytaniem za milion dolarów nie jest czy opisane zdarzenia świadczą o istnieniu nieprawidłowości, bo to należy w naszej opinii uznać za oczywiste. Naprawdę intrygującym i istotnym pytaniem jest to czy mamy o czynienia z bezprawnymi działaniami grupy funkcjonariuszy państwowych wykorzystujących źle sprofilowane procedury w instytucjach państwowych, wadliwe orzecznictwo i interpretacje prawne oraz chroniczne nie usuwanie wadliwych dokumentów powstałych w wyniku błędu/ bezprawnej działalności funkcjonariusza państwowego, czy też mamy do czynienia z systemową utratą wiarygodności ksiąg wieczystych i systemowym przyzwoleniem na przestępstwa na prawie własności spowodowanym całkowita dysfunkcjonalnością struktur wymiaru sprawiedliwości
Na te pytania będziemy usiłowali odpowiedzieć prowadząc korespondencje z szeregiem instytucji państwowych w następnych częściach epilogu.
Przysłowiowym pytaniem za milion dolarów nie jest czy opisane zdarzenia świadczą o istnieniu nieprawidłowości, bo to należy w naszej opinii uznać za oczywiste. Naprawdę intrygującym i istotnym pytaniem jest to czy mamy o czynienia z bezprawnymi działaniami grupy funkcjonariuszy państwowych wykorzystujących źle sprofilowane procedury w instytucjach państwowych, wadliwe orzecznictwo i interpretacje prawne oraz chroniczne nie usuwanie wadliwych dokumentów powstałych w wyniku błędu/ bezprawnej działalności funkcjonariusza państwowego, czy też mamy do czynienia z systemową utratą wiarygodności ksiąg wieczystych i systemowym przyzwoleniem na przestępstwa na prawie własności spowodowanym całkowita dysfunkcjonalnością struktur wymiaru sprawiedliwości
Na te pytania będziemy usiłowali odpowiedzieć prowadząc korespondencje z szeregiem instytucji państwowych w następnych częściach epilogu.
Kapituła Wielkiego Kalesona i.... |