Wygląda więc na to, że powiat G zafundował sobie dwie rzeczywistości na nasze/ćwoczej nieruchomości. Jedna z nich to ta istniejąca w rzeczywistości, która odzwierciedlają księgi wieczyste (i szereg innych dokumentów), a druga to ta o istnieniu której zdołano przekonać funkcjonariuszy państwowych ( w której zresztą razem z nami stanowią oni działająca od 100 lat szajkę zajmująca się potwierdzaniem tego czego w tej drugiej rzeczywistości być nie może, a ewidentnie istnieje w pierwszej). Z chęcią skonfrontowalibyśmy te dwie rzeczywistości. Niestety tą drugą starannie się przed nam ukrywa. Najwyraźniej w obawie, ze w przypływie nieobliczalności wyciągniemy ten stuletni "syndykat zbrodni " na światło dzienne.
Bez względu jak to wszystko wygląda psychopatycznie w naszej rzeczywistości, to ta druga rzeczywistość musi mieć jakieś znamiona prawdopodobieństwa. Przynajmniej dla niezbyt kompetentnego funkcjonariusza państwowego, który czuje wyjątkowa odrazę do zapoznania się z dołączana przez nas dokumentacją.
8. Alternatywny komplecik.
W ciągu kilku lat które spędziliśmy ryjąc w gminno-powiatowej dokumentacji niczym krety. Kilkakrotnie udało nam się znaleźć dokumenty które do naszej nieruchomości (i rzeczywistości w której ona się znajduje delikatnie mówiąc nie pasowały), chociaż udawały że mają z nią coś wspólnego. Dokumenty te były jednak na tyle pozbawione znaczenia, że początkowo nie zwracaliśmy na nie uwagi. Bo niby co można zrobić na podstawie starej decyzji dotyczącej "nadbudowy" choćby była nie wiadomo jak wadliwa? Albo z potwierdzeniem, że w trakcie modernizacji ewidencji gruntów znaleziono nieistniejącą działkę? Wydawało się, że takie rzeczy co prawda są przejawami jakiejś patologicznej niekompetencji i głupoty, ale w gruncie rzeczy dość nieszkodliwej.
Wątpliwości pierwszy raz ogarnęły nas kiedy odkryliśmy, że w tutejszym powiecie nawet najbardziej odjechane przejawy urzędowej niekompetencji i głupoty potrafią znaleźć swoje zastosowanie, oby tylko opatrzone były jakąś pieczątką (niekoniecznie właściwej instytucji). Okazało się, że plan zagospodarowania przestrzennego urzędnik może olać na podstawie bezwartościowego potwierdzenia od konserwatora zabytków, działkę leśną urzędnik może zmienić w przeznaczoną pod budownictwo wielorodzinne na podstawie ogólnego pisma od konserwatora przyrody na zupełnie inny temat, uciążliwy zakład przemysłowy może stać się dla urzędnika nieusuwalny na podstawie ogólnego pisma wojewody, a inwestor może zostać przez urzędnika zwolniony z kosztownej przebudowy drogi na podstawie zapewnienia, że jakieś negocjacje z inwestorem trwają. Niektórzy z dokonujących tak karkołomnej gimnastyki intelektualnej urzędników nie krępowali się nawet aby wyniki swoich "prac analitycznych" przedstawiać na piśmie i musimy przyznać, że na pierwszy rzut oka miało to jakieś znamiona prawdopodobieństwa. to znaczy miało zanim nauczyliśmy się weryfikować treści pisma z materiałem źródłowym.
Po tym doświadczeniu zaczęliśmy mieć powoli podejrzenia, że być może dokumenty na których wygenerowano na naszej nieruchomości alternatywną rzeczywistość są nam już znane, a przynajmniej część z nich. Zaryzykujemy nawet twierdzenie, że nawet gdyby jakiś tutejszy specjalista od "prac analitycznych" bazował wyłącznie na śmieciowych dokumentach które znaleźliśmy to miałby jak na tutejsze warunki bardzo mocny materiał dowodowy pokazujący, że nasza nieruchomość to nie nasza nieruchomość ;-) Weźmy na przykład taki pozornie bezwartościowy dokument jak decyzja Pana Krzysia dotycząca nadbudowy nieistniejącego budynku na nieistniejącej działce czy coś podobnego któremu poświeciliśmy już wiele miejsca (link). Jeżeli nie będziemy przejmować się tym drobnym faktem, że nieruchomość, której on dotyczył nie istniała to mamy "wiarygodne potwierdzenie", że w miejscu naszej nieruchomości było coś innego. W modernizacji w roku 1996 czy 2002 znaleziono (w nieujawnionym zresztą do tej pory źródle) informacje o działce 275a, która nie może co prawda współistnieć z naszymi dokumentami, ale za to pięknie uzupełnia dokument Pana Krzysia. Mamy więc już komplet. Z faktu iż gmina nie chce wykluczyć swojego zarządu/władania czy lokatora przymusowego na naszej nieruchomości (bo jak twierdzi nie ma żadnych dokumentów) możemy domniemać, że być może dorzucono do kompletu dokumenty z sąsiedniej nieruchomości na której istotnie te wszystkie artefakty się znajdowały. To że nie zgadzały się numery posesji nie ma większego znaczenia, bo takie rzeczy zawsze można uznać za "starą" i "powielaną" pomyłkę. No i mamy piękny komplecik na którym pozornie mucha nie ma gdzie usiąść (przynajmniej według tutejszych standardów).
Pozostaje tylko pytanie dlaczego tak "dobre" dokumenty czekały w uśpieniu aż do przełomu 2009/2010 roku....
Ekscentryczna wnuczka i bratanica ....
Pierwszą rzeczą, która może przyjść do głowy jest to, że być może dokumenty wskazujące na istnienie alternatywnej rzeczywistości bynajmniej wcale nie czekały w uśpieniu prawie 2 dekady, Przekręt został zrobiony w latach 1990-tych tylko zapomniano o nim kogokolwiek poinformować.
W takich okolicznościach za główną podejrzaną należałoby uznać niejaka Panią E, która w decyzji pana Krzysia została opisana jako inwestorka, pomimo iż będąc właścicielką tylko 1/3 nieruchomości nie za bardzo miała podstawy prawne by wniosek o "nadbudowę" składać . Panią E mieliśmy okazję poznać osobiście i zrobiła na na wrażenie hmm... osoby ekscentrycznej i obdarzonej niezmiernie wybujała wyobraźnią. Być może jednak nasze temperamenty po prostu do siebie nie przystawały.
Pomimo iż nie wątpimy w siłę wyobraźni Pani E - nie jesteśmy skłonni do oskarżania jej o próbę oskubania krewnych, będących właścicielami pozostałych 2/3 nieruchomości poprzez wykazanie, że na miejscu rzeczywistej nieruchomości znajduje się coś co do niej należy. Chociażby z tego względu, że "oskubanie" ciotki mieszkającej nie na drugim końcu globu tylko 30km dalej nie wydaje się prawdopodobne. Tym bardziej jeżeli ciotka nie kontaktuje się z rodzina przez prawnika, ale utrzymuje z nią osobiste kontakty i jest zaangażowana w opiekę nad chora matka mieszkająca w rzeczonej nieruchomości. Jak domniemamy ostro do tego interesu dopłacając.
Jak by tego było mało na nieruchomości (tej rzeczywiście istniejącej) mieszkała poprzednia właścicielka pani Bronikowska, której prawo do zajmowania sporej przestrzeni wynikało z posiadania służebności osobistej. Oczywiście na rzeczywiście istniejącej nieruchomości. Podmianka nieruchomości wiązała się więc w sposób oczywisty z pozbawieniem jej dachu nad głową z czym ta, podobno bardzo energiczna staruszka, raczej by się łatwo nie pogodziła. Nie wiemy co prawda nic najbliższych pani Bronikowskiej ale domyślamy się, ze rodzina, która wydała jednego z pierwszych polskich olimpijczyków nie jest gromadką bezradnych dzieciaków, która w sytuacji wyrzucania najbliższego krewnego z domu położyłaby po sobie uszy i na wszystko się potulnie zgodziła.
Ale to jeszcze nie wszystko, bowiem działka z decyzji pana Krzysia obejmowała również sąsiednia posesję powstałą w wyniku podziału ok 1968 roku. Na posesji tej mieszka wielopokoleniowa rodzina, która sądząc z kształtu budowli, o okolicach lat 1980-tych lub nawet 1970-tych postawiła sobie tam dom. Nie sądzimy aby ta gromadka przesympatycznych osób była zachwycona gdyby się okazało, że w wyniku czyjegoś przekrętu zostali pozbawienie swojej własności..
W takich okolicznościach gdyby istotnie Pani E próbowała coś kombinować to jej rozkojarzenie z rzeczywistością musiałoby być znacznie większe niż wynikałoby to z naszych obserwacji dokonanych w trakcie krótkiego mieszkania pod wspólnym dachem. Co więcej gdyby nasza ocena była jednak błędna i Panią E jednak wyobraźnia poniosła to jej domniemany "przekręt" byłby po prostu niemożliwy do dokończenia......
Bardziej prawdopodobne wydaje nam się jednak, że decyzja pana Krzysia jest albo ewidentna fałszywką, która została do zasobów Urzędu Miasta M dołączoną w terminie późniejszym, albo po prostu próbą obejścia restrykcyjnego Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego lub braku zgody krewnych na prace budowlane.
.......... czy przestawiona ulica
Jeżeli jednak eliminujemy Panią E z grona podejrzanych to nadal pozostajemy z zagadką dlaczego przez kolejne lata konsekwentnie produkowano kolejne dokumenty i różne mniejsze lub większe "błędy" tworzące iluzje istnienia innej rzeczywistości. W wieloletnie planowanie przejęcia naszej nieruchomości jakoś trudno nam było uwierzyć. Tym bardziej, ze długoterminowe plany z realizacją rozłożona na dekady nie wydają się być w stylu powiatu G.
Po latach poszukiwań znaleźliśmy wreszcie prawdopodobne rozwiązanie, które zasadzało się na tym, że nasza nieruchomość wraz z nieruchomością sąsiadów (tych których nieruchomość została wydzielona z naszej działki ok 1968 roku) pokazuje, że ulica K. jest przesunięta względem swojej pierwotnej parcelacji. I nie jest to bynajmniej problem małej wagi bo implikuje konieczność zbadania praw własności kilkudziesięciu nieruchomości, których dane geodezyjne tego faktu nie uwzględniają.
Aby naświetlić problem miasteczko M. ma jakiś straszliwy problem z określeniem dokładnego położenia ulic. Szczegółowo pisaliśmy o tym tutaj (link)
Możemy dodać tylko, że traktowaliśmy to mimo wszystko jako drobną lokalną anomalię dopóki nie zainteresowaliśmy się sprawą ulicy B, która stanowiła drogę dojazdową do nieruchomości pana S. i na której płot postawili sobie państwo T. Mimo iż sprawa mogłaby wydawać się prosta do rozwiązania (tj.wystarczy usunąć państwa T z drogi publicznej) ciągnie się już prawie 20 lat, a Urząd Miasta M gotów jest zrobić wszystko łącznie z wykazaniem, że zamiast drogi jest tam rów melioracyjny oby tylko nie konfrontować jawnie dokumentów nieruchomości państwa T. z dokumentami nieruchomości pana S. Możemy tylko zgadywać, co spowodowałaby taka konfrontacja. Po pierwsze być może ujawniłaby, że równocześnie funkcjonują w obiegu prawnym dwa dokumenty opiewające na ten sam kawałek terenu (co teoretycznie byłoby jeszcze do jakiegoś zaadresowania). Po drugie być może powstałaby konieczność zbadania skąd dokładnie wzięły się wykluczające się nawzajem dokumenty nieruchomości z których tylko jeden może być wiarygodny. I tu obawiamy się, że lokalne instytucje mogłyby polec bo trzeba byłoby odpowiedzieć na pytanie skąd się wzięły dwie alternatywne nie przystające do siebie rzeczywistości na pewnym obszarze. A ten obszar może wcale taki mały nie być, Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że dokumenty pana S w prostej linii pochodzą od jego teścia który miał w tej okolicy całkiem spore gospodarstwo rolne, a dokumenty państwa T. od jakiegoś pana, który być może też miał dokumenty na jakieś spore gospodarstwo rolne...
Przechodząc do naszej nieruchomości jak pisaliśmy uprzednio (link). pokazuje ona, że ulica przesunięta została względem oryginalnej parcelacji. Co ciekawe nie odzwierciedla tego faktu ani nieruchomość na lewo (oryginalnie numer 276a), ani nieruchomość na prawo (oryginalnie numer 275b), nie odzwierciedla tego też mapa z decyzji Pana Krzysia której zresztą "zapomniał" dać nam Urząd Miasta, a wydania uwierzytelnionej kopii odmówił PINB.
Czyżby więc (niezależnie od intencji pani E.) decyzja Pana Krzysia była sposobem na niejawne wyrównanie dawnej działki 275a do przesuniętego przebiegu ulicy? Widzimy tu nawet sporą stawkę bo ujawnienie przesunięcia ulicy powoduje konieczność zbadania praw własności kilkudziesięciu nieruchomości, które przy ulicy K. się znajdują, a jak pokazuje przykład ulicy B. jest to czynność, której z pewnych przyczyn Urząd Miasta za wszelką cenę chce uniknąć.
Z pewnością taki scenariusz w jakiś pokrętny sposób tłumaczyłby wciskanie do różnych rejestrów przez kolejne lata różnych dokumentów w których ktoś się hmm... trochę mylił, czasem zmieniając kształt działki, czasem powierzchnię, a czasem znajdując jakąś dodatkową nieistniejącą działkę na którą być może przy odrobinie szczęścia można byłoby "wyrzucić" naszą księgę wieczystą. Mamy wrażenie, że nasilenie różnych kombinacji zwiększyło się po wejściu różnych regulacji nakazujących podział działek pod drogami publicznymi na kawałki o jednolitym stanie prawnym, co z punktu widzenia zachowania gminno -powiatowego sekretu drogowego było rzeczywiście dość niewygodne ;-)
Podsumowując nie możemy więc wykluczyć, że powodem problemów z naszą nieruchomością jest bynajmniej nie nasza nieruchomość, tylko kilkadziesiąt innych nieruchomości przy ul. K których dokumenty należałoby zbadać aby sprawę przesuniętej ulicy uregulować. No i tu powstaje finalne pytanie. Czy chodzi o to, że powiatowe instytucje tak boją się awantury jaka wybuchnie z powodu istnienia tych ulicznych nieprawidłowości? Czy może okaże się, że coś jest na rzeczy w tej nieprawdopodobnej zdawałoby się plotce, którą kiedyś słyszeliśmy, że sposoby regulowania stanów prawnych w miasteczku M są .... nie do końca zrozumiałe.
Jak widać nie potrafimy jeszcze odpowiedzieć sobie na nasze pytanie czy jesteśmy ofiara powiatowej psychozy czy pospolitego przestępstwa. Co więcej pojawia się kolejna zagadka. Jeżeli jesteśmy ofiarami przestępstwa to jak jest jego skala. Paragraph. Kliknij tutaj, aby edytować.