Szybko okazało się, ze nasza sytuacja nie jest bynajmniej wyjątkowa w miasteczku M. i nie powinniśmy jej brać osobiście tylko zabrać się za ustalanie jakie patologie mogły doprowadzić do jej zaistnienia, a następnie poszukać, kto i jak na tych patologiach kapitalizuje. Powoli powiat G i nie tylko zaczęły odsłaniać przed nami swoje tajemnice.
I tak w Dzienniku Ćwoków IV mogliśmy już opisać bałagan jaki panuje w rejestrach gminnych dotyczących nieruchomości. Kolejny Dziennik został poświęcony sposobom ich "dyskretnego porządkowania". W Dzienniku Ćwoków VI wysłaliśmy do poszczególnych instytucji powiatowych pisma, których główna intencją było skłonienie tych instytucji aby przestały się bawić w ciuciu-babkę i wreszcie powiedziały kto i w jaki sposób zrobił ich w trąbę - skłaniając do procesowania spraw w oparciu o ...... jakieś urojenia. Niestety bez rezultatu.
Ponieważ jednocześnie wysyłaliśmy pisma do instytucji nadrzędnych z podobnym przesłaniem i z podobnym skutkiem - zaczęło nam świtać, że być może mamy do czynienia z problemem znacznie przekraczającym granice powiatu. Toteż w Dzienniku Ćwoków VII zajęliśmy się tym jakie tajniki funkcjonowania aparatu państwowego ujawniła nasza sprawa.
Uzbrojeni w wiedzę o nieprawdopodobnej wręcz niekompetencji osób awansowanych na stanowisko funkcjonariusza państwowego (w tym sędziego czy prokuratora) i typowej dla pracownika najemnego tendencji do tego by się jak najmniej narobić - wracamy do naszych poszukiwań. Poszukiwań nie tylko mechanizmów, których zhakowanie umożliwiło zaistnienie takiej hucpy jak ta związana z nasza (i nie tylko naszą) nieruchomością, ale również sposobów na poradzenie sobie z nimi.
Zanim jednak zaczniemy szukać ostatnich już elementów, karkołomnej łamigłówki, której ofiarą nie tylko my padliśmy - przypomnimy i uporządkujemy to co w obecnej chwili wydaje się najważniejsze. Opowiemy również o kilku wydarzeniach, które nie tylko wprawiły nas w olbrzymią konsternację, ale również wydają odsłaniać informacje się kluczowe dla zrozumienia sprawy
CZĘŚĆ I
Poznajemy kształt "alternatywnej rzeczywistości"
Dzienniki Ćwoków poświęcone są wyjaśnianiu co sprawiło, ze ok 2010 roku wszystkie instytucje państwowe zaczęły procesować sprawy tak jakby przeniesiono je nagle do jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Rzeczywistości w której na miejscu naszej nieruchomości rzeczywiście istniejącej i perfekcyjnie udokumentowanej istnieje coś innego. Nikt do tej pory nie podał ani przyczyn takiego zachowania, ani nie poinformował cóż to takiego znajduje się w przekonaniu instytucji państwowych na miejscu naszej nieruchomości.
Ze skrawków informacji jakie do nas docierają - niczym z puzzli można jednak spróbować poskładać poskładać obraz alternatywnej rzeczywistości w której znajdują się instytucje państwowe.
1. O pewnych nieboszczykach w ewidencji gruntów.
Informacją od której można zacząć odtwarzanie alternatywnej rzeczywistości jaka ulokowano na naszej nieruchomości jest umieszczona podobno już w latach 1970-tych w ewidencji gruntów informacja o rzekomym istnieniu działki drogowej 275a należącej do jej pierwszych właścicieli.
Ma to związek z naszą nieruchomością o tyle, że nasza działka była częścią parceli 275a wydzielonej we wczesnych latach 1920-tych. Jednak jej pierwsi właściciele , którzy nabyli ją w roku 1923 już dawno nie żyją. Ich spadkobiercy, zarówno ci mieszkający w PRL jak i w innych częściach świata (Rodezja Południowa czyli dzisiejsze Zimbabwe) wypełniając wszelkie skomplikowane formalności zbyli tą nieruchomość w całości latach 1950-1955. Na przełomie lat 1960/1970 parcela 275a została podzielona z wyodrębnieniem 2 działek budowlanych 275a/1 275a/2 i jednej pod drogą (początkowo bez numeru). Ta ostatnia została przekazana Skarbowi Państwa (wszystko z zachowaniem należnej formy odpowiednio decyzji Rady Narodowej czy aktu notarialnego). Wszystko perfekcyjnie udokumentowane. W naszej (czyli tej realnie istniejącej) rzeczywistości o istnieniu żadnej działki 275a należącej do jej pierwszych właścicieli nie może być mowy.
Jednak działka drogowa 275a będąca własnością pierwszych właścicieli została umieszczona w zasobach ewidencji gruntów i cały czas tam figuruje. Co więcej informacja ta, pomimo iż jest sprzeczna z pozostałymi informacjami przechowywanymi w zasobach i nawet z treścią wystawianych wielokrotnie na przestrzeni kilku dekad wypisów, jest przez powiatową geodezję uznawana za tak wiarygodną, że pomimo iż jak wspomnieliśmy powyżej istnieje stos dokumentów wskazujących, że nie jest możliwe jej istnienie - okazała się nieusuwalna.
Działania Starostwa można by w zasadnie określić jako absurdalne, bowiem z jednej strony wystawia wypisy z ewidencji gruntów opisujące prawidłowo istniejącą i dobrze udokumentowana rzeczywistość (w której działka 275a została sprzedana i podzielona). Z drugiej zaś z uporem utrzymuje w zasobach ewidencji gruntów dokument o ewidentnie nieprawdziwej treści w której przynajmniej działka drogowa 275a cały czas należy do pierwszych właścicieli i ignoruje przynajmniej część dokumentów potwierdzających rzeczywiście istniejący stan faktyczno-prawny. To ostatnie zaowocowało już zresztą w dokonanych w nieustalonych okolicznościach zmianach w wyrysie ewidencji gruntów. Co więcej Starostwo do posiadania przynajmniej części dokumentów odzwierciedlających rzeczywisty stan faktyczny przyznaje się jakby ze wstydem dopiero gdy okazuje się, ze ich kopie mamy. Zupełnie jakby miało z ich posiadaniem jakiś poważny problem.
Innymi słowy Starostwo sprawia cudaczne wrażenie jakby robiło co może aby wykazać "dyskretnie" (czyli nie informując o niczym nas czyli prawdziwych właścicieli) inną rzeczywistość, ale na skutek istnienia bogatej dokumentacji - nie bardzo mu to wychodziło.
Zachowanie Starostwa wygląda jeszcze bardziej cudacznie jeżeli przeanalizujemy co oznacza uznawanie prawdziwości informacji o istnieniu działki drogowej 275a należącej do przedwojennych właścicieli parceli 275a.
Otóż w okresie gdy przedwojenni właściciele nabyli parcelę 275a działka drogowa była przypisana do przylegającej parceli budowlanej i stanowiła z nią jedną parcelę. W takiej sytuacji nie można było zbyć parceli budowlanej bez działki drogowej. No chyba, ze się ja wcześniej przekazało Skarbowi Państwa na warunkach jakie obowiązywały w danym punkcie historii. Istnienie działki drogowej 275a należącej do przedwojennych właścicieli wskazuje więc, że w "świecie" w którym przebywa Starostwo przedwojenni właściciele nigdy nie sprzedali lub nie przekazali w żaden inny sposób całej parceli 275a.
Innymi słowy - bez względu na to jak to dziwnie brzmi - Starostwo wydaje się najwyraźniej żyć w przekonaniu, że parcela 275a nigdy nie została zbyta przez przedwojennych właścicieli ani nawet przekazana spadkobiercom, a wszelkie dokumenty potwierdzające czynności prawne dokonane na nieruchomości w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat (tj. co najmniej od chwili nabycia praw do nieruchomości przez spadkobierców pierwszych właścicieli) są co najmniej niepewne i podejrzane.
2. Opowieści o podrabianych nieboszczykach c.d.
Z informacji o drogowej działce 275a należącej cały czas do przedwojennych właścicieli zawartych w ewidencji gruntów można dowiedzieć się jeszcze więcej. Po pierwsze dowiedzieć się można, że działka została nabyta przez przedwojennych właścicieli w 1920 roku. Jest to wierutną bzdurą. Mamy uwiarygodnioną kopie aktu nabycia przez nich parceli 275a z roku 1923. Niby niewielka różnica, ale pokazuje, że osoba, która sobie alternatywną historię działki 275a wykonfabulowała - nie miała dostępu do prawdziwej dokumentacji.
Na to samo wskazuje zresztą sam pomysł przypisania własności parceli 275a pierwszym właścicielom - małżeństwu Marii i Tomaszowi Łebkowskim, bowiem chociażby z zapisów dobrze zachowanej księgi hipotecznej wynika, nie tylko ze pan Tomasz Łebkowski umarł ok 1930 roku, ale nawet, że przeprowadzono po nim postępowanie spadkowe co zaowocowało zmianą zapisów dotyczących własności w księdze hipotecznej "Willa Elibor" prowadzonej m. in dla parceli 275a.
W obliczu tych faktów pojawienie się informacji o działce drogowej 275a należącej po wojnie do pierwszych właścicieli wydaje się niezmiernie dziwne, bo każda osoba operująca na terenie PRL i poddająca się za właściciela, czy inny podmiot mający interes prawny mogła sobie obejrzeć dokumentację w biurze notarialnym lub archiwum.
Kolejna ciekawostką jest to, ze podobno informacja o tej działce pochodzi jeszcze z lat 1970-tych (dokładnie z wykonanej wtedy modernizacji ewidencji gruntów). Konia z rzędem temu, kto potrafi wyjaśnić dlaczego ktokolwiek w PRL-u miałby interes w wymyślaniu alternatywnej historii parceli 275a i to w sytuacji gdy na terenie posesji mieszkała jeszcze pani, która osobiście nabyła parcelę od spadkobierców pierwszych właścicieli (umarła dopiero w 2002 roku).
Jeszcze większą zagwozdką jest to, że informacja o działce 275a została podobno znaleziona w "wpisie jawnym" podobno w czasie badania ksiąg wieczystych. Niestety nie podano więcej szczegółów. I znowu pojawia się zagadka w jakim "wpisie jawnym" mogła być informacja o działce 275a z wadliwie podaną data zakupu i właścicielami po jednym z których zdążono jeszcze przed wojna przeprowadzić postępowanie spadkowe.
Być może nie bez znaczenia jest, że pierwsi właściciele parceli 275a zainwestowali w szereg parceli w miasteczku M. Część z nich istotnie kupili w roku 1920. Czyżby "posklejano" te wszystkie nieruchomości w jednym dokumencie dogodnie przeoczając fakt, ze prawie wszystkie zbyto przed śmiercią jednego z pierwszych właścicieli? Skąd więc mógłby się w latach 1970-tych wziąć dokument (określony jako "wpis jawny") wskazujący, że mogło być inaczej?
Zastanawiające jest jaki to mógłby być dokument. Jednak musiałby odstawać tak bardzo od sytuacji w terenie i zgromadzonych w tutejszych instytucjach dokumentów, że za wysoce wątpliwe należałoby uznać, ze jego autorem jest ktoś kto ma wzgląd w rzeczywistą sytuację w terenie oraz dokumenty przechowywane w tutejszych instytucjach. Z drugiej jednak strony informację o nieszczęsnej działce drogowej 275a wprowadzono do zasobów ewidencji gruntów wtedy gdy były one prowadzone przez Urząd Gminy/Miasta M, który znajdował się dosłownie "rzut kamieniem" od tej działki. Jak to możliwe?
3. Gmina w przeszłości pilnie potrzebna
Skoro Starostwo zapiera się by nie usunąć dokumentu wskazującego, ze przedwojenni właściciele działki 275a nigdy jej nie sprzedali, ani nie przekazali w inny sposób, to może oznaczać tylko, ze ani ich ani ich spadkobierców tutaj nikt od dawna (co najmniej od wojny) nie widział. W przeciwnym wypadku chociażby z racji ich wieku nieruchomość musiałaby przejść z pierwszych właścicieli na spadkobierców. Skoro ich jednak tutaj nie było to nieruchomość jako mienie porzucone musiałaby być od dawna w zarządzie czy władaniu gminy.
Co prawda nie ma na to żadnego dowodu (wręcz przeciwnie jest sporo dokumentów potwierdzających, ze Gmina M. z nieruchomością nic wspólnego nie miała), ale Urząd Miasta M. nie chce swojego zarządu czy władania nieruchomością wykluczyć. I upiera się tak bardzo, że nie są go w stanie przekonać żadne dokumenty. Po prostu uparł się aby nie zaświadczyć, ze nie miał nigdy z nieruchomością nic wspólnego. Co więcej explicite napisał, ze nie może wykluczyć istnienia na niej lokatora w szczególnym trybie najmu (co jest zresztą ewidentną nieprawdą).
Z tym lokatorem to jest nawet większa hucpa, bo nieruchomość do końca lat 1950-tych pozostawała niezabudowana. W czasach przymusowego kwaterunku nie było więc gdzie tych lokatorów umieścić (chyba, ze w dziupli w drzewie). Jednak Urząd Miasta się uparł.
Wygląda więc na to, ze w "alternatywnej rzeczywistości" przedwojenni właściciele nieruchomości zostawili nieruchomość pod czułym okiem Skarbu Państwa reprezentowanego przez Urząd Miasta/Gminy, a sami odeszli w sina dal. Urząd Miasta/Gminy natomiast najwyraźniej wyczarował na działce dom i nie może wykluczyć, ze nie ulokował w nim lokatora.
Nie ma to żadnego odzwierciedlenia w terenie z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze w takim wypadku parcela 275a musiałby zostać niepodzielona. Tymczasem z parceli 275a po podziale dokonanym w roku 1968 powstały 2 działki budowlane przedzielone już leciwym płotem. Po drugie w rzeczywistości z parceli 275a pod drogę oddano tylko ok 80 m2, co ma odzwierciedlenie na mapie geodezyjnej oraz w wielkości działek budowlanych , a nie 232 m2 jak wynikałoby z istnienia działki drogowej należącej z cały czas do pierwszych właścicieli, którą wyczarowano w latach 1970-tych.
Wypada jeszcze wyjaśnić dlaczego istotna jest różnica 80/232m2 jest istotna. Otóż cała parcela 275a miała pierwotnie ok 3732 m (piszemy około bo wymiary były podawane wówczas w łokciach). Istniejące działki budowlane (ogrodzone całkiem już leciwym płotem) mają razem ok 3651m2 toteż ze zwykłej arytmetyki wynika, ze na drogę oddano ok 80 m2. Ma to zresztą odzwierciedlenie w mapach geodezyjnych i aktach notarialnych. Gdyby prawdą było, że z parceli 275a odcięto działkę drogową o pow 232m2, wówczas pozostałą by działka budowlana o pow 3500m2. A takiej działki nie ma i nie było w terenie pod adresem ul K 53 w M.
Na marginesie warto wspomnieć, ze głowiliśmy się przez pewien czas jak mogło dojść do tego, ze naszym poprzednikom prawnym udało się niejako "powiększyć" działkę budowlana kosztem drogowej. Wreszcie trafiliśmy na pamiętniki przedwojennej celebrytki, która mieszkała kilka posesji dalej. W pamiętnikach odnotowała, że w czasie II wojny światowej po ulicy K (wówczas leśna droga z nieogrodzonymi posesjami po bokach) śmigały ciężarówki i inne ciężkie pojazdy. Spokojnie mogły więc ulicę K. rozjechać powodując jej przesuniecie. Na marginesie trzeba dodać, ze przesunięcia nie zauważyła ani geodezja gminna ani powiatowa co niewątpliwie wiele mówi o precyzji z jaka były prowadzone wszelkie pomiary i "ustalenia" ;-)
Wygląda więc na to, ze Urząd Miasta jak i Starostwo maja podobną wersje "alternatywnej rzeczywistości". W tej "alternatywnej rzeczywistości" przedwojenni właściciele ani ich spadkobiercy nigdy nie zbyli działki 275a. Po wojnie działką się nie interesowali więc najwyraźniej władała nią gmina, i nie można wykluczyć, ze zamieszkiwali w niej lokatorzy. Na potwierdzenie "alternatywnej rzeczywistości" nie ma co prawda nic, co można pokazać (za to istnieją stosy dowodów potwierdzających, że nie mogła istnieć). Jednak zarówno Urząd Miasta jak i Starostwo wydają się w "alternatywną rzeczywistość" święcie wierzyć (na co wskazuje chociażby niezdolność potwierdzenia oczywistych i dobrze udokumentowanych faktów i niezdolność usunięcia z obiegu prawnego dokumentu potwierdzającego ewidentne bzdury - nie do końca zresztą wiadomo skąd wytrzaśnięte).
To w co wierzy Urząd Miasta M można wnioskować nie tylko z tego czego nie chce potwierdzić, czy czemu nie chce zaprzeczyć. W jego zasobach natrafiliśmy na ślad kolejnego dokumentu, którego pomimo wielkich wysiłków również do tej pory nie udało nam się usunąć.
4. Urząd Miasta po raz drugi (czyli Pan Krzysiu - Wielki Imperator Kosmosu)
Poza dokumentem którego kurczowo trzyma się Starostwo (który opisywaliśmy powyżej) równie nieusuwalny dokument posiada również Urząd Miasta. Jest nim decyzja - pozwolenie na "nadbudowę" z 1993 roku.
W Dzienniku V nabijaliśmy się trochę z poczciwego Pana Krzysia, który będąc burmistrzem Miasta M wydał pozwolenie na nadbudowę nieruchomości znajdującej się pod adresem naszej nieruchomości na planach nieruchomości nie istniejącej pod tym adresem (nie na wymaganym w takich wypadkach wyrysie z ewidencji gruntów). W Dzienniku VI wyliczyliśmy wszystkie nieprawidłowości tej decyzji i prawdę mówiąc to jest ich tak wiele, że aż się dziwimy, ze papier to wytrzymał. Jednak Urząd Miasta M ciągle waha się czy uznać ją za wadliwą. Podobnie zresztą jak nadzór budowlany, który się zresztą nawet nie wahał tylko uznał ten dokument za jedyny na zasługujący na poważne traktowanie z całej sterty, która dostarczyliśmy (pozostałe jednak dotyczyły rzeczywiście istniejącej nieruchomości a nie konfabulacji Pana Krzysia). Wnioskujemy więc, ze ten właśnie dokument odzwierciedla "alternatywną rzeczywistość" do której mają ambicję równać wszystkie powiatowe instytucje.
Ze wszystkich zawartych w tym dokumencie informacji szczególnie zainteresowały nas dwie. Pierwsza to kształt i wielkość nieruchomości, która jednoznacznie wskazuje, że mamy do czynienia z parcelą 275a nie podzieloną, której wielkość jest taka jakby odcięto od nie działkę drogową dokładnie tej wielkości co drogowa działka 275a należąca cały czas do przedwojennych właścicieli, która zmaterializowała się w zasobach ewidencji gruntów w latach 1970-tych. Wydaje się więc, że jest to kolejne potwierdzenie "alternatywnej rzeczywistości" w którą wierzą instytucje państwowe.
Druga informacją, która obudziła nasze zainteresowanie była inwestorka, czyli osoba mająca prawo do dysponowania nieruchomością na cele budowlane. Najczęściej jest to właściciel. Problem w tym, ze osoba wymieniona w decyzji była w rzeczywistości tylko współwłaścicielką posiadająca 1/3 udziałów w nieruchomości i to bynajmniej nie całej parceli 275a tylko jednej działki budowlanej powstałej z podziału. Jednak pozwolenie zostało wydane zupełnie tak jakby rzeczona osoba miała znacznie więcej. Czyżby w alternatywnej rzeczywistości miała ona prawa własności nie tylko do naszej nieruchomości, ale i nieruchomości sąsiadów? Skoro poczciwy pan Krzysiu, ówczesny burmistrz miasteczka M, swój podpis pod taka decyzją złożył, to oznacza, że jak najbardziej mógł być o tym przekonany. Przekonany o tym jest również najwyraźniej nadzór budowlany, który nie tylko potraktował decyzję pana Krzysia jak prawdę objawioną, ale jeszcze przyznał inwestorce tytuł właścicielki.
W jaki jednak sposób właścicielka 1/3 działki powstałej z podziały parceli 275a stałą się właścicielką (lub jej substytutem) obu działek budowlanych powstałych z podziału parceli 275a? I tu zaczyna się robić naprawdę ciekawie..... Ale o tym za chwilę.
5. Dokument sądowy.
W uzasadnieniu wyroku I C 170/10 sędzia unieważnił umowę z 25.05.2005. Z treści wyroku ani uzasadnienia nie wynika, którą z dwóch umów (tj. quoad usum czy akt notarialny na podstawie którego wydzielone zostały lokale mieszkalne) miał na myśli. Opis nie pasował w zasadzie do żadnej. W naszej rzeczywistości (czyli tej istniejącej naprawdę i w znanej nam dokumentacji) była to czysta hucpa, bo sąd nie ma uprawnień by ingerować w umowy cywilne, ale z zawartego opisu stanu prawnego wynikało, ze sędzia żył w jakiejś "alternatywnej rzeczywistości".
Z opisu zawartego w uzasadnieniu wynika, ze naszych praw własności wywodzących się z jednej z wyżej wspomnianych umów chyba sędzia nie uznawał, bo ograniczył się do podania numerów ksiąg wieczystych prowadzonych dla naszych lokali mieszkalnych (pominął księgę wieczysta prowadzona dla części nieruchomości pozostającej we współwłasności z której księgi wieczyste dla naszych lokali zostały wydzielone), ale nie ulokował ich pod adresem K 53 w M, ale na ul K. Zupełnie jakby dotyczyły one lokali fruwających nad ulicą.
Jeżeli chodzi o Panią Sąsiadkę, to co prawda uznał jej prawa własności do nieruchomości przy ul K 53 w M, ale nie podał z zapisów jakich ksiąg one wynikają. Zupełnie jakby uznawał prawa pani Sąsiadki do nieruchomości, ale nie te, które my znamy......
No cóż jeżeli chodzi o nasze prawa to chyba rewelacje sędziego nie wnoszą nic nowego i wydają się być konsystentne z urojeniami Urzędu Miasta M i Starostwa. bo w końcu jeżeli przedwojenni właściciele nie dokonali żadnej czynności na nieruchomości i w miejscu naszej nieruchomości (a także sąsiadującej nieruchomości, powstałej także z działki 275a) istnieje dalej niepodzielona działka 275a - to nasze prawa własności w tym "alternatywnym świecie" faktycznie nie wiadomo gdzie upchnąć. Ulica K jest równie dobrym miejscem w tym celu jak każde inne.
Interesujące jest natomiast to co napisał o Pani Sąsiadce. Wynika bowiem z tego, ze jej prawo do nieruchomości przy ul K 53 w M jak najbardziej uznaje. Nie uznaje tylko, ze pochodzi ono z tego samego zestawu co nasze prawa. Wygląda to jeszcze bardziej dziwnie jeżeli uwzględnimy fakt, że pani Sąsiadka nabyła swoje prawa własności od "inwestorki" z decyzji wystawionej przez pana Krzysia. Co prawda w istniejącej rzeczywistości prawa te ograniczały się do lokalu mieszkalnego nr 3 i 1/6 udziałów w częściach wspólnych nieruchomości, jednak jeśli w "alternatywnej rzeczywistości" inwestorka była właścicielką nieruchomości pokrywającej działkę naszą i sąsiadującą powstała również podziału działki 275a, to nie możemy wykluczyć, że może Pani Sąsiadka jest aktualnie właścicielką naszej nieruchomości oraz sąsiedniej (co z pewnością wprawiłoby w zdumienie mieszkającą tam sympatyczną wielopokoleniową rodzinę, która nabyła swoją nieruchomość w roku 1973).
6. Co właściwie kupiła Pani Sąsiadka?
No cóż jest to pewne wytłumaczenie dla dziwnego zachowania nie tylko Pani Sąsiadki, która od początku zachowywała się tak jakby była właścicielka czegoś innego niż to na co wskazywały i wskazują znane nam dokumenty (łącznie z jej aktem notarialnym). Można by to było co prawda wytłumaczyć ekscentrycznym charakterem Pani Sąsiadki, jednak osoby, które były zainteresowane odkupieniem od niej jej praw do nieruchomości zachowywały się równie dziwnie. Poza tym osoby związane z Panią Sąsiadką oskarżały nas o naprawdę dziwne rzeczy np "wyszczucie jej z części domu", "oszukanie przy sprzedaży". Co więcej działającemu w jej imieniu prawnikowi wydawało się nawet, ze jej pełnomocnictwa dają prawo do zarządzania cała nieruchomością. Niestety nikt (łącznie z tym prawnikiem) nie chciał powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi i z czego to wynika.
Jednak zeznając na sali sądowej Pani Sąsiadka potwierdza, ze jej własność ogranicza się do wspomnianego lokalu mieszkalnego nr 3 oraz 1/6 udziałów w częściach wspólnych nieruchomości, a jakiekolwiek pytania o lokatorów budzą w niej szczere zdziwienie (porównywalne tylko ze zdziwieniem jakie budzi w sędziach prowadzących sprawy jej odpowiedź).
Warto jeszcze wspomnieć, że przy jakiejś okazji "inwestorka" wykrzyczała nam, ze wszelkie dokumenty przekazała pani Sąsiadce. Brzmiało to wówczas jak groźba i prawdę mówiąc nie rozumieliśmy za bardzo o co chodzi. Gdyby jednak "inwestorka" sprzedała Pani Sąsiadce coś więcej niż to co jest w dokumentach, które można nam pokazać - to chyba było wystarczająco dużo czasu aby zorientować się, że sprzedano jej coś bezwartościowego. Chyba jednak Pani Sąsiadka nie doszła do takiego wniosku, bo ostatni raz jak widzieliśmy je razem - były obie w jak najlepszej komitywie.
Wydaje się to tym bardziej dziwne, ze pewna Pani Prokurator "zbadawszy" sprawę doszła do wniosku, ze pani Sąsiadka nie posiada żadnego majątku. Wynikałoby z tego, ze nie uznała ona praw własności Pani Sąsiadki do nieruchomości, ani w realnie istniejącej rzeczywistości ani w tej alternatywnej w której zdaje się Prokuratura przebywać. Niestety pomimo trwających latami nagabywań nie wyjaśniono dlaczego. Tym niemniej dobra komitywa Pani Sąsiadki z "inwestorką" wydaje się naprawdę dziwna...
7. Bajka robi się coraz ładniejsza
Wygląda więc na to, że w "alternatywnej rzeczywistości" istnieje nie niepodzielona działka 275a , której przedwojennych właścicieli nikt po wojnie nie widział na której gmina mogła się nie tylko panoszyć, ale nawet ulokować lokatorów.
To znaczy istniała jeszcze w 1993 roku, co należy uznać za swoisty fenomen, bowiem w tym czasie sposób numerowania działek został już dwukrotnie zmieniony, ale jak rozumiemy działka 275a ma zdolność podróży w czasie ;-)
Juz w roku 1993 działka wraz z zabudowaniami przeszła w ręce "inwestorki", a być może nawet właścicielki - jeżeli potraktujemy "ustalenia" nadzoru budowlanego poważnie. Nie przeszkodził temu fakt, że według istniejących dokumentów była ona wówczas właścicielka 1/3 nieruchomości powstałej z podziału działki 275a. Ale jak wspomnieliśmy sposób numerowania działek zmienił się dwukrotnie więc być może nikt (łącznie z "inwestorką") sobie tych faktów nie skojarzył. Podobnie jak faktu, ze nieruchomość była zamieszkała przez babcię "inwestorki", która nieruchomość kupiła w roku 1973 jak najbardziej na starych numerach jako 275a/2 i która kilka lat wcześniej obdarowała swoje wnuki swoimi udziałami w nieruchomości z czego 1/3 udziałów przypadło "inwestorce". Nie skojarzenie sobie, ze nieruchomość, której właścicielką jest w 1/3 i nieruchomość która postanowiła sobie "nadbudować" nie mogą istnieć w tej samej czaso-przestrzeni jest tym bardziej dziwna, ze odwiedzając babcię -dobrodziejkę "inwestorka" mogła sobie z pewnością pogaworzyć z poprzednią współwłaścicielką działki 275a. Bowiem osoba, która odkupiła działkę 275a od spadkobierców pierwszych właścicieli sprzedając swoją część zachowała prawo do zamieszkania na nieruchomości do swojej śmierci (tzw służebność osobista mieszkania), która nastąpiła dopiero w 2002 roku.
Cokolwiek kombinowała sobie "inwestorka", pozostaje poza wszelką dyskusją, że w 1993 roku potwierdziła ona rzekome istnienie "alternatywnej rzeczywistości". Wydawać by się mogło, że nie mogła nie mieć przy tym pełnej świadomości nie tylko co do tego, że "alternatywna rzeczywistość" nie istnieje, ale również, że potwierdzając "alternatywną rzeczywistość" podważa nie tylko prawa własności własnej rodziny i swoje, ale również prawo do posiadania dachu nad głową poprzedniej właścicielki (tej od służebności osobistej mieszkania) oraz prawa własności sąsiadów z nieruchomości.
Czy miała świadomość co robi? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że jeżeli celem było zwędzenie nieruchomości (lub raczej dwóch nieruchomości) powstałych z parceli 275a - to był to przekręt nieprawdopodobnie głupi i niemożliwy do dokończenia.
Zresztą nie mamy powodu, by podejrzewać "inwestorkę" o takie niecne plany skoro mamy serię dokumentów podpisanych przez nią potwierdzających rzeczywiście istniejący stan faktyczny i prawny z których pierwszy datowany jest już na rok 1996 (trzy lata później) i jest odpowiedzą Urzędu Miasta na wniosek złożony przez wszystkich współwłaścicieli nieruchomości odnośnie ustalenia czy istnieje mozliwość podziału rzeczywiście istniejącego budynku na 3 lokale. Kolejne dokumenty to trzy akty notarialne, które dotyczą jak najbardziej istniejącej nieruchomości.
Dlaczego więc "inwestorka" złożyła wniosek o nadbudowę nieistniejącej nieruchomości? Być może pewne światło rzuca na to fakt, że inwestycja (która nawiasem mówiąc nie była wcale "nadbudową" jak wynika z treści pozwolenia tylko adaptacja części strychu jak wynika z dokumentacji) w momencie wydania pozwolenia była ukończona bodajże w 90%. Decyzja z 1993 roku wygląda więc nie tyle na "pozwolenie na nadbudowę" ile na swoistą legalizację prac budowlanych. Czy możliwe jest aby warunkiem legalizacji było złożenie wniosku na planach nieistniejącej nieruchomości? Jeżeli tak to pojawiają się kolejne pytania; Dlaczego postawiono taki warunek i kto na tm skorzystał?
Oraz czy ma to jakiś związek z naprawdę zdumiewającą odmową Urzędu Miasteczka M wystawienia zaświadczenia, że .... nie sprzedał naszej nieruchomości (pomimo iż nie ma problemu z potwierdzeniem, ze w swoich zapisach księgowych nie ma po takiej transakcji śladu).
Cała sprawa jest więc co najmniej zadziwiająca. Rozwiązaniem mogłyby być oczywiście "cudowne właściwości" wody w tutejszych wodociągach, która przepływa sobie pod zamkniętym wysypiskiem śmieci. Jednakże przed przekierowaniem do tutejszego wodopoju spragnionych wrażeń wycieczek reklamując miasteczko M. jako "nowy Amsterdam" postanowiliśmy sprawdzić kilka innych opcji.
8. O korzyściach wścibiania nosa w nie swoje sprawy
Ze strzępków informacji jakie udało nam się pozbierać wynika, ze nasza nieruchomość nie jest jedynym przypadkiem nieruchomości w stosunku do której instytucje powiatu G działają tak jakby nie uznawały żadnych dokumentów wystawionych po wojnie (a może nawet wcześniejszych) za wiarygodne. I mamy wrażenie, ze konsekwentnie i przede wszystkim "dyskretnie" (czyli nie mówiąc ujawnionym w księgach wieczystych właścicielom o co chodzi) usiłuje się je usuwać wprowadzając na ich miejsce "właściwy" (co nie znaczy bynajmniej prawdziwy) opis stanu prawnego. Możemy wymienić kilka przypadków właścicieli dobrze udokumentowanych nieruchomości mających problemy z wyegzekwowaniem oczywistych praw. Z reguły są zdezorientowani i nie wiedzą o co chodzi. I trudno im się dziwić. W końcu wszystkie dokumenty mają w porządku i nie pokazuje im się niczego co wskazywałoby, że są jakiekolwiek powody dla myślenia, że z ich prawami własności coś jest nie tak. Po prostu raptem ich prawa przestają być szanowane bez podania powodu. Będąc też w tej sytuacji musimy uczciwie przyznać, że dopóki człowiek nie zorientuje się, ze ma do czynienia z wysoce dysfunkcjonalnym aparatem państwowym - to istotnie ma się wrażenie, ze jacyś kosmici, cykliści czy zmutowane kurczaki się na niego uwzięły. Szczególnie gdy okazuje się, ze żadne instytucje wyższego szczebla nie widzą nic dziwnego w tym co się w powiecie G dzieje.
Ponadto Urząd Miasta ma w swoim posiadaniu pewną ilość nieruchomości od działek drogowych do wartościowych obiektów zabytkowych w stosunku do których wykonuje jakieś dziwne ruchy (np. latami nie ujawnia swoich praw własności w księgach wieczystych, twierdzi, ze nie ma dokumentów na podstawie których je nabył, zeruje ich wyceny itp) - zupełnie jakby nie mógł nimi normalnie i w jawny sposób rozporządzać. Do tego ostatnio "utajniona" została ewidencja nieruchomości gminnych.
Innymi słowy wygląda na to, że sprawa naszej nieruchomości może być częścią znacznie
większej hucpy....
cdn.