|
|
Jak wspomnieliśmy we wstępie do Dzienników Ćwoków wydarzenia są opisywanie na bieżąco i odzwierciedlają naszą wiedzę w momencie pisania, stąd trochę chaotyczna forma. Gdy pisaliśmy aneks I czyli "czarne dziury" byliśmy pewni, że jest to jedyny błąd którego się dopatrzymy. Co prawda nadal uważamy, ze opisany tam błąd jest "błędem podstawowym", bowiem gwarantuje nieusuwalność wadliwych dokumentów, jednak jak się okazało poza nim istnieje wiele różnych cudacznych procedur powstałych na skutek interpretacji, orzecznictwa, uchwał etc, które umożliwiają hakowanie "czarnej dziury" na wiele sposobów i które być może miałyby drugorzędne znaczenie gdyby nie jej istnienie. Te cudaczne pseudoprawne stwory nazwaliśmy bug'ami.
Wstęp do aneksu 1 - W szponach sołtysa
Po egzotycznych przygodach w bollywoodzkiej krainie w oparach absurdu oraz mniej egzotycznym (ale równie absurdalnym) Rejsie z Gangiem Olsena po Pulp Fiction wreszcie mgła zaczęła opadać i wyłonił się z nich powód wszechobecnego poczucia absurdu.
Powód okazał się być Sołtysem (przez Sołtysa nie rozumiemy oczywiście dosłownie tej najniższej funkcji w strukturach samorządu, ale raczej lokalne grupy interesu trzymające lokalny samorząd). Po wymianie 15 segregatorów pism z różnymi instytucjami ustaliliśmy, że przeciętny Sołtys mimo iż oficjalnie pozycja jego jest mizerna w praktyce może stać się nietykalnym władcą absolutnym obszaru na którym sobie panuje. Wystarczy tylko aby nie tykała go żadna instytucja kontrolna, prokuratura ani sąd. A jeżeli Sołtys zna swój "fach" to najwyraźniej może sobie tą nietykalność zapewnić. Więc co ma sobie żałować, zwłaszcza jak ktoś mu (tak jak my) podpadnie.
Wbrew pozorom sytuacji bynajmniej nie uważamy za beznadziejną. W naszej opinii istnieją bardzo proste środki aby załatać "dziury" w systemie funkcjonowania państwa, które każdy Sołtys może zhakować (niczym systemy zabezpieczeń w starych systemach komputerowych) i przy pomocy których może zagwarantować bezkarność, a tym samym wszechwładzę. Dziury te sprowadzają się do zwolnienia z odpowiedzialności funkcjonariuszy państwowych za takie rzeczy jak np przekroczenie uprawnień, niedopełnienie obowiązków i poświadczanie nieprawdy w dokumentach. Gwarantują one, że raz dokonana bezprawna czynność przez funkcjonariusza gminnego lub powiatowego jest nieusuwalna. Co więcej cały aparat państwowy zaczyna działać jak jedno wielkie narzędzie mobbingu zmuszającego ofiarę takich działań do zaakceptowania wynikających z nich szkód (które czasami są naprawdę znaczne).
Dziury te gwarantują całkowitą bezkarność funkcjonariuszy państwowych, a tym samym osłabiają ich motywację aby się naciskom Sołtysa przeciwstawiać (w końcu nawet za naruszenie prawa nic im nie grozi, a podpadnięcie lokalnym Sołtysom może mieć czasami namacalne konsekwencje)
Nie rozumiemy dlaczego nikt do tej pory się tymi dziurami nie zajął, więc sami postanowiliśmy podrążyć ten temat w naszym Aneksie I (Czarne dziury).
Przyznajemy, że na początku to trochę nas to odkrycie zdziwiło bo jak ma się skromny Sołtys do jakiegoś tam Ministra czy innego Prokuratora Generalnego albo Sędziego Sądu Najwyższego, ale po namyśle każdy Minister, Prokurator Generalny czy Sędzia Sądu Najwyższego mieszka przecież na obszarze na którym rządzi jakiś Sołtys, więc zawsze mogą go spotkać różne przykrości w postaci kontroli skarbowej w firmie małżonki, nadzoru budowlanego który nie chce odebrać domu ciotki, albo kuzyna pozbawionego posady młodszego referenta. Czy jest to powód dla którego nikt do tej pory nie zauważył (a może po prostu nie odważył się) zatkać wspomnianych dziur w działaniu instytucji państwowych, które mogą być hakowane przez Sołtysów? Tak więc po 5 latach absurdalnych doświadczeń możemy powiedzieć, że znaleźliśmy się (a przy okazji całe państwo) w absurdalnej odmianie tragedii greckiej pod tytułem "W szponach Sołtysa". (Dla przypomnienia tragedia grecka, to dzieła Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa, którymi od zawsze zadręczano młodzież w szkołach z ambicjami, a w których niemalże bez wyjątku chodziło o Fatum czyli oddalone w czasie konsekwencje złych decyzji , pieniądze i władzę)
Na koniec wypadałoby dać jeszcze jakiś materiał filmowy inspirowany tragedią grecką. Wahaliśmy się tu pomiędzy "Moje wielkie greckie wesele" (motyw rozległych powiązań towarzysko - rodzinnych, które oszałamiają przybysza z zewnątrz) i "Grekiem Zorbą" (motyw niewydarzonych inwestycji prowadzących do nieuchronnego bankructwa czym nikt się nie przejmuje, a za to wszyscy tańczą). W końcu jednak zdecydowaliśmy się na tą "Greek cartoon movie" czyli kreskówkę autorstwa The Economist, która w naszej opinii najlepiej nadaje się na trailer "W szponach Sołtysa".
Powód okazał się być Sołtysem (przez Sołtysa nie rozumiemy oczywiście dosłownie tej najniższej funkcji w strukturach samorządu, ale raczej lokalne grupy interesu trzymające lokalny samorząd). Po wymianie 15 segregatorów pism z różnymi instytucjami ustaliliśmy, że przeciętny Sołtys mimo iż oficjalnie pozycja jego jest mizerna w praktyce może stać się nietykalnym władcą absolutnym obszaru na którym sobie panuje. Wystarczy tylko aby nie tykała go żadna instytucja kontrolna, prokuratura ani sąd. A jeżeli Sołtys zna swój "fach" to najwyraźniej może sobie tą nietykalność zapewnić. Więc co ma sobie żałować, zwłaszcza jak ktoś mu (tak jak my) podpadnie.
Wbrew pozorom sytuacji bynajmniej nie uważamy za beznadziejną. W naszej opinii istnieją bardzo proste środki aby załatać "dziury" w systemie funkcjonowania państwa, które każdy Sołtys może zhakować (niczym systemy zabezpieczeń w starych systemach komputerowych) i przy pomocy których może zagwarantować bezkarność, a tym samym wszechwładzę. Dziury te sprowadzają się do zwolnienia z odpowiedzialności funkcjonariuszy państwowych za takie rzeczy jak np przekroczenie uprawnień, niedopełnienie obowiązków i poświadczanie nieprawdy w dokumentach. Gwarantują one, że raz dokonana bezprawna czynność przez funkcjonariusza gminnego lub powiatowego jest nieusuwalna. Co więcej cały aparat państwowy zaczyna działać jak jedno wielkie narzędzie mobbingu zmuszającego ofiarę takich działań do zaakceptowania wynikających z nich szkód (które czasami są naprawdę znaczne).
Dziury te gwarantują całkowitą bezkarność funkcjonariuszy państwowych, a tym samym osłabiają ich motywację aby się naciskom Sołtysa przeciwstawiać (w końcu nawet za naruszenie prawa nic im nie grozi, a podpadnięcie lokalnym Sołtysom może mieć czasami namacalne konsekwencje)
Nie rozumiemy dlaczego nikt do tej pory się tymi dziurami nie zajął, więc sami postanowiliśmy podrążyć ten temat w naszym Aneksie I (Czarne dziury).
Przyznajemy, że na początku to trochę nas to odkrycie zdziwiło bo jak ma się skromny Sołtys do jakiegoś tam Ministra czy innego Prokuratora Generalnego albo Sędziego Sądu Najwyższego, ale po namyśle każdy Minister, Prokurator Generalny czy Sędzia Sądu Najwyższego mieszka przecież na obszarze na którym rządzi jakiś Sołtys, więc zawsze mogą go spotkać różne przykrości w postaci kontroli skarbowej w firmie małżonki, nadzoru budowlanego który nie chce odebrać domu ciotki, albo kuzyna pozbawionego posady młodszego referenta. Czy jest to powód dla którego nikt do tej pory nie zauważył (a może po prostu nie odważył się) zatkać wspomnianych dziur w działaniu instytucji państwowych, które mogą być hakowane przez Sołtysów? Tak więc po 5 latach absurdalnych doświadczeń możemy powiedzieć, że znaleźliśmy się (a przy okazji całe państwo) w absurdalnej odmianie tragedii greckiej pod tytułem "W szponach Sołtysa". (Dla przypomnienia tragedia grecka, to dzieła Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa, którymi od zawsze zadręczano młodzież w szkołach z ambicjami, a w których niemalże bez wyjątku chodziło o Fatum czyli oddalone w czasie konsekwencje złych decyzji , pieniądze i władzę)
Na koniec wypadałoby dać jeszcze jakiś materiał filmowy inspirowany tragedią grecką. Wahaliśmy się tu pomiędzy "Moje wielkie greckie wesele" (motyw rozległych powiązań towarzysko - rodzinnych, które oszałamiają przybysza z zewnątrz) i "Grekiem Zorbą" (motyw niewydarzonych inwestycji prowadzących do nieuchronnego bankructwa czym nikt się nie przejmuje, a za to wszyscy tańczą). W końcu jednak zdecydowaliśmy się na tą "Greek cartoon movie" czyli kreskówkę autorstwa The Economist, która w naszej opinii najlepiej nadaje się na trailer "W szponach Sołtysa".
Wstęp do aneksu 2 - Dyktatura głupców?
Bug_1
Aneks II napisaliśmy już kilka miesięcy temu. Mieliśmy jednak problemy z podjęciem decyzji o jego publikacji. Cała jego teza sprowadza się bowiem do możliwości systemowego ukrywania przestępstw na księgach wieczystych i w konsekwencji do pytania o możliwości utraty przez nie wiarygodności. Teza ta, jeżeli prawdziwa może poważne konsekwencje dla opartej na kredycie gospodarki.
Właściwie to publikowanie tego typu materiałów można by uznać za skrajną nieodpowiedzialność, którą może jednak usprawiedliwić tylko istnienie znacznej większej nieodpowiedzialności czyli kompletna dysfunkcjonalność instytucji, których obowiązkiem jest gwarantowanie utrzymania wiarygodność systemu ksiąg wieczystych. Od momentu napisania Aneksu II próbowaliśmy ustalić, czy w instytucjach państwowych, na najwyższym ich szczeblu, istnieje wola usuwania nieprawidłowości prowadzących do podważenia wiarygodności zapisów ksiąg wieczystych (a tym samum ujawnionego w nich prawa własności). W chwili obecnej wszystko wskazuje na to, że jeżeli ta wola istnieje to jest dobrze schowana. Przesłanie 1-2 pism lub maili nie skłoniło żadnej instytucji do podjęcia należnych działań. W tej sytuacji uznaliśmy, że paradoksalnie to właśnie nie pisanie o problemie jest wyrazem skrajnej nieodpowiedzialności. Nagłośnienie sprawy wydaje się być ostatnim wentylem bezpieczeństwa i ostateczna drogą do uporządkowania sprawy zanim skala nieprawidłowości podminuje jakiekolwiek możliwości rozwoju tej części świata.
Na decyzję o opublikowaniu napisanego wcześniej Aneksu II miał wpływ wywiad, który przeprowadziliśmy w naszym otoczeniu. Pytaliśmy się ludzi, czy widzą związek pomiędzy utrzymaniem wiarygodności ksiąg wieczystych, a stabilnością systemu kredytowego (a tym samym całej opartej na kredycie gospodarki). Wszyscy widzieli. Skoro dla zwykłych ludzi związek ten jest oczywisty to dlaczego nie jest dla Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego, Prokuratury Generalnej, administracji rządowej (kancelaria premiera, i kilka ministerstw), Komisji Nadzoru Bankowego oraz szeregu innych instytucji poinformowanych o naszej sprawie (która kręci się wokół nie uznawania, bez podania powodu, praw wynikających z zapisów ksiąg wieczystych)? Czyżby niekompetencja i głupota były głównym kryterium decydującym o awansie w tych strukturach?
Podobne wnioski nasuwają się gdy pytaliśmy przypadkowe osoby o sprawę poruszana w Aneksie I (Czarne Dziury) czyli o konsekwencje zapewnienia bezkarności pracownikom instytucji państwowych i nie usuwania błędnych decyzji/postanowień/wyroków etc z obiegu prawnego Mamy nieodparte wrażenie, że tylko osoby stojące na szczycie instytucji państwowych (a tym samym odpowiedzialne za panująca w nich kulturę prawną) nie zdają sobie sprawy, z tego do czego taka sytuacja prowadzi.
Może powinniśmy przestać za wszystko winić polityków. Politycy przychodzą i odchodzą. Zmieniają kierunek w jakim idzie państwo, ale to nie oni decydują o kulturze przestrzegania prawa w instytucjach państwowych. Naszej korespondencji nie obsługiwał ani Tusk, ani Kaczyński etc, ani żaden z ich adiutantów. Naszą sprawą zajmowali się mianowani funkcjonariusze państwowi, sędziowie i prokuratorzy a sposób w jaki procesowali sprawy nie budził niczyich zastrzeżeń w obrębie instytucji w których imieniu działali. Poruszane przez nas sprawy nigdy nie dotyczyły tzw "spraw politycznych", lecz spraw absolutnie podstawowych, które nigdy nie były przedmiotem sporów politycznych. To nie polityka lecz błędne decyzje kadrowe doprowadziły do postawienia na szczycie szeregu instytucji państwowych ludzi, którzy postępują tak jakby nie rozumieli ani jaka jest rola instytucji na czele, której stoją, ani czemu służy pastwo w ogóle. Jak mogło dojść do tego, że za prawidłowość funkcjonowania np struktur sądowniczych odpowiadają ludzie, którzy zdają się nie tylko nie znać przepisów (w oparciu o które podobno działają), ale nawet nie rozumieć samej koncepcji prawa i jego roli w zapewnieniu stabilności struktury państwowej. Nasuwa się więc pytanie; jakie procedury związane z awansem sprawiły, że promowana jest skrajna niekompetencja? To samo można powiedzieć o praktycznie rzecz biorąc wszystkich instytucjach państwowych.
Po kilku latach obijania się o mur niekompetencji i nieposzanowania prawa w instytucjach państwowych wszelkie spory "polityczne" wydają nam się czymś drugorzędnym. Bo przecież "politycznie" idziemy we właściwym kierunku; demokracji, państwa prawa, poszanowania praw człowieka, ochrony najsłabszych i ochrony środowiska etc. Tylko te kierunki nie mają żadnych szans na implementacje przy dysfunkcjonalnych instytucjach państwowych. W naszej opinii to ostatnie zjawisko decyduje o tym o tym, że niezależnie od "polityki" rządu ustrojem tego kraju jest dyktatura drobnych prowincjonalnych satrapciów, którzy potrafią wykorzystać dla swoich celów dysfunkcjonalne instytucje państwowe oraz istniejące przyzwolenie na opcjonalność i koniunkturalność w przestrzeganiu prawa.
Takie wnioski zdają się płynąć z dotychczasowej korespondencji. Im dłużej instytucje państwowe zwlekają z zaadresowaniem podnoszonych nieprawidłowości i wykazaniem, że wbrew naszym obawom, działają jednak z poszanowaniem prawa - tym większej wiarygodności nadają naszym najgorszym obawom, że są obsadzone nie rozumiejącymi na czym polega ich praca głupcami. Nasze obawy wydaja się prawdziwe szczególnie wtedy gdy sprawa dotyczy tak kluczowej rzeczy jak wiarygodność ksiąg wieczystych a tym samym poszanowania prawa własności w ogóle.
W takiej sytuacji uważamy, że skrajną nieodpowiedzialnością jest raczej nie mówienie o narastającym problemie.....
link do aneksu II (Bug_1)
Właściwie to publikowanie tego typu materiałów można by uznać za skrajną nieodpowiedzialność, którą może jednak usprawiedliwić tylko istnienie znacznej większej nieodpowiedzialności czyli kompletna dysfunkcjonalność instytucji, których obowiązkiem jest gwarantowanie utrzymania wiarygodność systemu ksiąg wieczystych. Od momentu napisania Aneksu II próbowaliśmy ustalić, czy w instytucjach państwowych, na najwyższym ich szczeblu, istnieje wola usuwania nieprawidłowości prowadzących do podważenia wiarygodności zapisów ksiąg wieczystych (a tym samum ujawnionego w nich prawa własności). W chwili obecnej wszystko wskazuje na to, że jeżeli ta wola istnieje to jest dobrze schowana. Przesłanie 1-2 pism lub maili nie skłoniło żadnej instytucji do podjęcia należnych działań. W tej sytuacji uznaliśmy, że paradoksalnie to właśnie nie pisanie o problemie jest wyrazem skrajnej nieodpowiedzialności. Nagłośnienie sprawy wydaje się być ostatnim wentylem bezpieczeństwa i ostateczna drogą do uporządkowania sprawy zanim skala nieprawidłowości podminuje jakiekolwiek możliwości rozwoju tej części świata.
Na decyzję o opublikowaniu napisanego wcześniej Aneksu II miał wpływ wywiad, który przeprowadziliśmy w naszym otoczeniu. Pytaliśmy się ludzi, czy widzą związek pomiędzy utrzymaniem wiarygodności ksiąg wieczystych, a stabilnością systemu kredytowego (a tym samym całej opartej na kredycie gospodarki). Wszyscy widzieli. Skoro dla zwykłych ludzi związek ten jest oczywisty to dlaczego nie jest dla Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego, Prokuratury Generalnej, administracji rządowej (kancelaria premiera, i kilka ministerstw), Komisji Nadzoru Bankowego oraz szeregu innych instytucji poinformowanych o naszej sprawie (która kręci się wokół nie uznawania, bez podania powodu, praw wynikających z zapisów ksiąg wieczystych)? Czyżby niekompetencja i głupota były głównym kryterium decydującym o awansie w tych strukturach?
Podobne wnioski nasuwają się gdy pytaliśmy przypadkowe osoby o sprawę poruszana w Aneksie I (Czarne Dziury) czyli o konsekwencje zapewnienia bezkarności pracownikom instytucji państwowych i nie usuwania błędnych decyzji/postanowień/wyroków etc z obiegu prawnego Mamy nieodparte wrażenie, że tylko osoby stojące na szczycie instytucji państwowych (a tym samym odpowiedzialne za panująca w nich kulturę prawną) nie zdają sobie sprawy, z tego do czego taka sytuacja prowadzi.
Może powinniśmy przestać za wszystko winić polityków. Politycy przychodzą i odchodzą. Zmieniają kierunek w jakim idzie państwo, ale to nie oni decydują o kulturze przestrzegania prawa w instytucjach państwowych. Naszej korespondencji nie obsługiwał ani Tusk, ani Kaczyński etc, ani żaden z ich adiutantów. Naszą sprawą zajmowali się mianowani funkcjonariusze państwowi, sędziowie i prokuratorzy a sposób w jaki procesowali sprawy nie budził niczyich zastrzeżeń w obrębie instytucji w których imieniu działali. Poruszane przez nas sprawy nigdy nie dotyczyły tzw "spraw politycznych", lecz spraw absolutnie podstawowych, które nigdy nie były przedmiotem sporów politycznych. To nie polityka lecz błędne decyzje kadrowe doprowadziły do postawienia na szczycie szeregu instytucji państwowych ludzi, którzy postępują tak jakby nie rozumieli ani jaka jest rola instytucji na czele, której stoją, ani czemu służy pastwo w ogóle. Jak mogło dojść do tego, że za prawidłowość funkcjonowania np struktur sądowniczych odpowiadają ludzie, którzy zdają się nie tylko nie znać przepisów (w oparciu o które podobno działają), ale nawet nie rozumieć samej koncepcji prawa i jego roli w zapewnieniu stabilności struktury państwowej. Nasuwa się więc pytanie; jakie procedury związane z awansem sprawiły, że promowana jest skrajna niekompetencja? To samo można powiedzieć o praktycznie rzecz biorąc wszystkich instytucjach państwowych.
Po kilku latach obijania się o mur niekompetencji i nieposzanowania prawa w instytucjach państwowych wszelkie spory "polityczne" wydają nam się czymś drugorzędnym. Bo przecież "politycznie" idziemy we właściwym kierunku; demokracji, państwa prawa, poszanowania praw człowieka, ochrony najsłabszych i ochrony środowiska etc. Tylko te kierunki nie mają żadnych szans na implementacje przy dysfunkcjonalnych instytucjach państwowych. W naszej opinii to ostatnie zjawisko decyduje o tym o tym, że niezależnie od "polityki" rządu ustrojem tego kraju jest dyktatura drobnych prowincjonalnych satrapciów, którzy potrafią wykorzystać dla swoich celów dysfunkcjonalne instytucje państwowe oraz istniejące przyzwolenie na opcjonalność i koniunkturalność w przestrzeganiu prawa.
Takie wnioski zdają się płynąć z dotychczasowej korespondencji. Im dłużej instytucje państwowe zwlekają z zaadresowaniem podnoszonych nieprawidłowości i wykazaniem, że wbrew naszym obawom, działają jednak z poszanowaniem prawa - tym większej wiarygodności nadają naszym najgorszym obawom, że są obsadzone nie rozumiejącymi na czym polega ich praca głupcami. Nasze obawy wydaja się prawdziwe szczególnie wtedy gdy sprawa dotyczy tak kluczowej rzeczy jak wiarygodność ksiąg wieczystych a tym samym poszanowania prawa własności w ogóle.
W takiej sytuacji uważamy, że skrajną nieodpowiedzialnością jest raczej nie mówienie o narastającym problemie.....
link do aneksu II (Bug_1)
Wstęp do aneksu 3 - o (niejawnych) praktykach w instytucjach państwowych
Bug_2
Jawność jest podstawą każdego procesu przed instytucjami państwowymi, bez względu na to czy mamy do czynienia z procesem administracyjnym, sądowym, prokuratorskim czy innym. W teorii oznacza to, że strona sprawy (czyli osoba, którą dotkną konsekwencje procesu) ma prawo do pełnej wiedzy o wszystkich faktach na podstawie których są podejmowane działania. Toteż wszystkie informacje jakie maja wpływ na podjęcie decyzji, wyroku etc muszą być umieszczone w aktach sprawy. Tyle teoria.
Jak daleko odbiega teoria od praktyki zdążyliśmy się już jednak przekonać. Zdobycie tej wiedzy wymagało od nas napisania chyba ponad stu pism do różnych instytucji w sprawie zdawałoby się ewidentnej. Wydania przez urzędnika sprzeciwu wobec prac remontowych, których celem miało być usunięcie zagrożenia zdrowia spowodowanego stanem budynku mieszkalnego. Według obowiązujących ustaw urzędnik takiego sprzeciwu nie może wydać, a jednak odmówiono nam usunięcia tego dokumentów przez prawie rok, aż w końcu sąd administracyjny się zlitował. Nie uznał jednak bezprawności takiego postępowania, czego konsekwencja jest to, że remonty uniemożliwia nam się do dzisiaj. Wszystko wyglądało surrealnie dopóki ktoś w nękanym naszymi skargami Ministerstwie nie rzucił farby na papier i oburzony nie napisał o co nam właściwie chodzi skoro prace które zgłaszaliśmy zostały już wykonane. Wiedzy tej nie mógł czerpać z akt sprawy, bo nic na ten temat tam być nie mogło. Wręcz przeciwnie były tam nasze rozpaczliwe apele...... Dotarło wówczas do nas, że nie wszystko znajduje się w aktach sprawy....
Gdy poczyniliśmy to, zdawałoby się nieprawdopodobne założenie, że akta sprawy nie są podstawą do wydawania decyzji, wyroków etc sprawy zaczęły wyglądać bardziej racjonalnie. Nasze długie naszpikowane paragrafami wywody, które w naszym rozumieniu były dokładnym przeanalizowaniem kwestionowanego w zażaleniu, odwołaniu czy skardze dokumentu - nie były brane pod uwagę, bo najprawdopodobniej nie odnosiły się do tego co legło u podstaw jego wystawienia. Do tego co naprawdę było istotne nie mogliśmy się siłą rzeczy odnieść, ani zweryfikować, bo nie poinformowano nas o rzekomych faktach, które w rozumieniu rozpatrującego sprawę miały znaczenie np poprzez dołączenie informacji o nich do akt sprawy. Nie mieliśmy więc do czynienia z irracjonalnym murem, lecz z asymetria informacji.
W przekonaniu o tym, że istotnie jesteśmy na tropie kolejnego bug'a wsadzonego w czarną dziurę spowodowaną nieistnieniem procedur na usuwanie z obiegu prawnego wadliwych dokumentów, utwierdziła nas analiza dokumentów wystawianych w innych sprawach. Wszystkie one, albo przynajmniej większość miałaby sens gdyby stan prawny "ćwoczej nieruchomości" był inny niż z ten oficjalnie opisany w księgach wieczystych. Na początku nie bardzo mieściło nam się to w głowie, ale po ustaleniu, że w rozumieniu instytucji państwowych księgi wieczyste nie są wiarygodne (patrz bug_1) właściwie przeszliśmy nad nieprawdopodobieństwem całej sytuacji do porządku dziennego.
Nie mamy co prawda jeszcze twardego dowodu, na to, że procedury nakazujące jawność procesu administracyjnego, sądowego etc to "dawno i nieprawda". Ale mamy na tyle mocne poszlaki jego istnienia, że możemy zacząć domagać się wyjawienia dokumentów, które stały się podstawą decyzji, wyroków etc....
link do aneksu III (Bug_2)
Jak daleko odbiega teoria od praktyki zdążyliśmy się już jednak przekonać. Zdobycie tej wiedzy wymagało od nas napisania chyba ponad stu pism do różnych instytucji w sprawie zdawałoby się ewidentnej. Wydania przez urzędnika sprzeciwu wobec prac remontowych, których celem miało być usunięcie zagrożenia zdrowia spowodowanego stanem budynku mieszkalnego. Według obowiązujących ustaw urzędnik takiego sprzeciwu nie może wydać, a jednak odmówiono nam usunięcia tego dokumentów przez prawie rok, aż w końcu sąd administracyjny się zlitował. Nie uznał jednak bezprawności takiego postępowania, czego konsekwencja jest to, że remonty uniemożliwia nam się do dzisiaj. Wszystko wyglądało surrealnie dopóki ktoś w nękanym naszymi skargami Ministerstwie nie rzucił farby na papier i oburzony nie napisał o co nam właściwie chodzi skoro prace które zgłaszaliśmy zostały już wykonane. Wiedzy tej nie mógł czerpać z akt sprawy, bo nic na ten temat tam być nie mogło. Wręcz przeciwnie były tam nasze rozpaczliwe apele...... Dotarło wówczas do nas, że nie wszystko znajduje się w aktach sprawy....
Gdy poczyniliśmy to, zdawałoby się nieprawdopodobne założenie, że akta sprawy nie są podstawą do wydawania decyzji, wyroków etc sprawy zaczęły wyglądać bardziej racjonalnie. Nasze długie naszpikowane paragrafami wywody, które w naszym rozumieniu były dokładnym przeanalizowaniem kwestionowanego w zażaleniu, odwołaniu czy skardze dokumentu - nie były brane pod uwagę, bo najprawdopodobniej nie odnosiły się do tego co legło u podstaw jego wystawienia. Do tego co naprawdę było istotne nie mogliśmy się siłą rzeczy odnieść, ani zweryfikować, bo nie poinformowano nas o rzekomych faktach, które w rozumieniu rozpatrującego sprawę miały znaczenie np poprzez dołączenie informacji o nich do akt sprawy. Nie mieliśmy więc do czynienia z irracjonalnym murem, lecz z asymetria informacji.
W przekonaniu o tym, że istotnie jesteśmy na tropie kolejnego bug'a wsadzonego w czarną dziurę spowodowaną nieistnieniem procedur na usuwanie z obiegu prawnego wadliwych dokumentów, utwierdziła nas analiza dokumentów wystawianych w innych sprawach. Wszystkie one, albo przynajmniej większość miałaby sens gdyby stan prawny "ćwoczej nieruchomości" był inny niż z ten oficjalnie opisany w księgach wieczystych. Na początku nie bardzo mieściło nam się to w głowie, ale po ustaleniu, że w rozumieniu instytucji państwowych księgi wieczyste nie są wiarygodne (patrz bug_1) właściwie przeszliśmy nad nieprawdopodobieństwem całej sytuacji do porządku dziennego.
Nie mamy co prawda jeszcze twardego dowodu, na to, że procedury nakazujące jawność procesu administracyjnego, sądowego etc to "dawno i nieprawda". Ale mamy na tyle mocne poszlaki jego istnienia, że możemy zacząć domagać się wyjawienia dokumentów, które stały się podstawą decyzji, wyroków etc....
link do aneksu III (Bug_2)
Kapituła Wielkiego Kalesona i.... |