Jak się okazało ustalenie tego nie jest wcale takie proste. Najwyraźniej instytucje (które z gracją wystawiają dokumenty wskazujące, że w ich rozumieniu nie mamy prawa do tego co kupiliśmy) uważają, że powody dla ich działań są ściśle tajne i nie maja nam zamiaru niczego wyjaśniać.
Tym niemniej ich radosna działalność doprowadziła do sytuacji w której coraz trudniej jest się rozeznać, bo z wystawianych przez nie dokumentów wynika, ze wierzą w kilka wykluczających się nawzajem stanów prawnych (tak mądrze nazywa się to z czego składa się nieruchomość i kto jest jej właścicielem). Sprawę gmatwa jeszcze istnienie ksiąg wieczystych i katastru, które potwierdzają znany nam stan i których nikt w obrębie instytucji państwowych ani korygować, ani respektować nie zamierza. Nie chcemy być zbyt podejrzliwi, ale skorygowanie ich zapisów wymagałoby ujawnienia dokumentu na podstawie którego rzekomo pozbawiono nas naszych praw, a do tego najwyraźniej nikt się nie kwapi (co nas specjalnie nie dziwi bo według naszej wiedzy taki "kwitek" po prostu nie może istnieć). Nikt do tej pory nie powiadomił nas również o unieważnieniu całego pliku dokumentów, które jak najbardziej potwierdzają zapisy katastru i ksiąg wieczystych. Ich unieważnienie wymagałoby jednak nie tylko powiedzenia na podstawie czego się je unieważnia, ale również skazania za poświadczenie nieprawdy co najmniej kilkudziesięciu osób w tym burmistrza, starosty, kilku sędziów i notariuszy.. Do tego jak rozumiemy tez nikt się nie pali.
Galimatias robi się więc coraz większy.
Kilka miesięcy temu byliśmy już przekonani, że opary absurdu jakie wokół nas (lub raczej naszej własności) wyprodukowano osiągnęły takie zagęszczenie, ze zaraz zaczną się skraplać. Jednak okazało się, że sprawa zaczęła się dopiero rozkręcać.
I
Sporządzający wie przecież najlepiej
Od momentu w którym poczucie kompletnego skołowania sprawiło, że nawet prowadzenie Dzienników Ćwoków okazało się ponad nasze możliwości - zdarzyło nam się osłupieć jeszcze kilkukrotnie
Po raz pierwszy gdy stojąc przed budynkiem w którym mieści się sąd okręgowy wlepialiśmy oczy w umieszczoną na nim tabliczkę z napisem "ośrodek migracyjny ksiąg wieczystych". (Niezorientowanym wyjaśniamy, że migracja ksiąg wieczystych do zamiana ich z formy papierowej, jaką miały od zawsze w formę elektroniczną.) Właściwie to nie powinniśmy być zdziwieni w końcu sąd okręgowy to miejsce równie dobre jak każde inne do wklepania w komputer informacji zawartych w papierowych KW (księgach wieczystych). Jednak byliśmy. Bo tak na zdrowy rozum, to jeżeli sąd okręgowy migrował księgi i jego prezes (a być może nie tylko) własnym podpisem poświadczył o prawidłowości dokonania przeniesienia treści, to cały sąd powinien umierać, za to, że proces odbył się prawidłowo i na danych zawartych w elektronicznej wersji mucha nie siada. Jednak dokumenty wystawiane przez sąd okręgowy w sprawach związanych z naszą własnością nie potwierdzają tej teorii.
Aby dotarło do nas co to znaczy musieliśmy aż powtórzyć sobie kilka razy, że "sąd okręgowy nie procesuje spraw z poszanowaniem praw wynikających z zapisów elektronicznych ksiąg wieczystych, które sam sporządził". No cóż patrząc bez emocji trzeba przyznać, ze migrując księgi najlepiej wiedział czy wprowadza do nich właściwe dane czy spiesząc się ściągał informacje z sufitu. Niewątpliwie jednak niewiara w prawdziwość wstukiwanych w komputer danych musi być zdumiewająca silna skoro można sąd okręgowy wkręcić w nieuznawanie nawet tak dobrze udokumentowanych praw własności jak nasze.
II
Funkcjonalne rozdwojenie jaźni
Kolejny raz zgłupieliśmy, gdy wyczytaliśmy w piśmie wystawionym przez Urząd Miasta , że posiadamy tylko dwa lokale mieszkalne. Wynika z tego, że w rozumieniu Urzędu Miasta (UM) w niewyjaśnionych okolicznościach pozbawiono nas nie tylko udziałów w całkiem sporej działki, ale również piwnic, strychów, murów instalacji czyli tego wszystkiego co się w mieszkaniach nie znajduje. Zainteresowaliśmy się skąd takie rewelacje UM wziął. Podobno ustalił badając księgi wieczyste. No cóż najwyraźniej widzi w księgach coś innego, bo jak dla nas to jak wół w nich stoi, że posiadany jednak znacznie więcej . Co więcej pod koniec 1999 roku UM wystawił wypis z ewidencji gruntów (pełniącej role katastru, która wtedy prowadzona była przez gminy) w którym dokładnie potwierdził stan, który był wówczas w tych księgach nie mając najwyraźniej żadnych wątpliwości co do jego istnienia.
W 2000 roku gmina przekazała te ewidencje do starostwa (które jak najbardziej potwierdza obecnie nasza wersję). A potem najwyraźniej wzrok się UM popsuł i w księgach wieczystych (a może i w innych nieujawnionych dokumentach) widzi już najwyraźniej coś zupełnie innego niż jet tam napisane
Może bylibyśmy nawet skłonni rozpatrywać teorię, ze prowadząc przez wiele lat ewidencje pełniące rolę katastru UM ma o ich wiarygodności podobne zdanie co sąd ma najwyraźniej o "własnoręcznie" wklepanych elektronicznych księgach wieczystych. Toteż uwolniwszy się od danych katastralnych zaczął z czystym sumieniem potwierdzać nie to co miał w katastrze (lub raczej ewidencjach pełniących jego rolę) lecz to co w jego szczerym przekonaniu na nieruchomości się znajdować z jakiś względów powinno. Jest jeden szkopuł. Nazywa się ewidencja podatkowa.
Podatek od nieruchomości gmina nalicza co roku opierając się (według własnego oświadczenia) na danych z prowadzonego przez starostę katastru. Jakoś ciężko nam sobie wyobrazić aby mieszkańcy gminy potulnie płacili podatki za coś czego właścicielami nie są lub czym nie władają. Co roku więc UM mimowolnie przeprowadza sprawdzenie wiarygodności tych danych i jakoś nie słyszeliśmy o wybuchających z tego tytułu skandalach. A byłoby to nieuniknione gdyby te ewidencje zawierały nieprawdziwe informacje.
Skąd więc w UM aż taka niewiara w dane katastralne, że czuje się zobowiązany do potwierdzania jakiejś innej (nieistniejącej) rzeczywistości?
Wszystko wskazuje więc na to, że UM ma jakieś problemy z postrzeganiem. Jakieś zdumiewające rozdwojenie jaźni kazało mu w 1999 poświadczać stan prawny A (ten znany nam opisany w katastrze i KW oraz naprawdę wówczas istniejący). Według tego stanu ujawnionego w tych samy KW i katastrze do chwili obecnej nalicza i otrzymuje podatki . Z drugiej strony najwyraźniej widzi jakiś stan B i o jego istnieniu również poświadcza. O takim zachowaniu mówi się "schizofreniczne". Jak wyleczyć z tego instytucje państwową?
P.S.
Aby sprawę jeszcze bardziej zagmatwać, po zmianie burmistrza UM zmienił zdanie i twierdzi, ze w żaden sposób nie kwestionuje naszych praw własności wynikających z zapisów ksiąg wieczystych. Ale nie przeszkadza mu to uparcie odmawiać wydania zaświadczenia, że nie miał nic wspólnego i nic nie robił z "ćwoczą nieruchomością" do której według zapisów tych ksiąg nie miał żadnych praw. Sprawia to wrażenie jakby żył jednocześnie w dwóch nie przystających do siebie rzeczywistościach......
III
Tajemnice działki 1/10 czyli rozdwojenie jaźni po raz drugi (tym razem sądowe)
Przy naszej nieruchomości jest działka 1/10. Takie sobie ok 80m2 chodnika. Została ona przekazana Skarbowi Państwa przez naszych poprzedników prawnych (czyli przez osoby, które były właścicielami nieruchomości przed nami i które zbyły ta nieruchomość kolejnym, a te kolejnym etc przy czym na końcu tego łańcuszka jesteśmy my i pani Sąsiadka). Jednak gdy z ciekawości zajrzeliśmy do danych tej działki to okazało się, ze jej stan prawny jest "nieustalony". Szybciutko chwyciliśmy więc za akt notarialny nieodpłatnego przekazania nieruchomości i zaczęliśmy wyjaśniać sprawę. Wszystko odbyło się tak jak powinno. Akt notarialny zbadano. przyjęto do zasobów i co więcej założono nawet dla działki księgę wieczystą z ujawnieniem jej stanu prawnego. Sąd nie zgłosił obiekcji.
Niezmiernie nas to ucieszyło, bo przyjemnie jest popatrzeć na działające prawidłowo instytucje państwowe. Jednak jednocześnie musimy przyznać, że zgłupieliśmy jeszcze bardziej i już nic nie rozumiemy z tego co sąd rejonowy wyprawia. Z jednej procesuje prawidłowo sprawy związane z działką wydzieloną z nieruchomości ok 1973 roku i przekazaną Skarbowi Państwa (czyli uznaje istniejący wówczas stan prawny), a z drugiej strony nie uznaje praw następców prawnych osób, które tą działkę Skarbowi Państwa ofiarowały. Pomimo iż te prawa są ujawnione w konsekwentnie prowadzonych przez tenże sąd księgach wieczystych. Wygląda to trochę na poważne rozdwojenie jaźni. Jak należy się zachować gdy stwierdza się takie zjawisko u instytucji państwowej?.
IV
Pojawia się i znika... czyli rozdwojenie jaźni po raz trzeci
Do rozbieżności w wystawianych przez prokuraturę dokumentach już się tak przyzwyczailiśmy, że uznaliśmy to za normę i nie powodują one już u nas odczucia gęstnienia oparów absurdów. Jednak z obowiązku wspominamy o pewnej zadziwiającej kwadraturze koła.
Prokuratura badając zaświadczenie starosty o istnieniu trzech lokali mieszkalnych na terenie "ćwoczej nieruchomości" nie dopatrzyła się w nim poświadczenia nieprawdy. Wynika stąd, ze w rozumieniu prokuratury te lokale istniały.
Jednak ta sama prokuratura uznała, ze naruszyliśmy prawo odmawiając uczestniczenia w postępowaniu administracyjnym prowadzonym w oparciu o założenie, że ten sam budynek jest budynkiem jednorodzinnym (czyli co najwyżej dwulokalowym). Wynika stąd, ze uważa nieruchomość ma co najwyżej dwa lokale.
Najwyraźniej więc lokal nr 3 ma w rozumieniu prokuratury jakieś dziwne właściwości metafizyczne i zdolność do teleportacji, co prokuratury bynajmniej nie dziwi.
V
Zwidy i halucynacje
Przez kilkadziesiąt miesięcy (lub jak kto woli kilka lat) pisaliśmy pisma naszprycowane paragrafami i rozsyłaliśmy dokumenty, które jasno potwierdzają, ze stan prawny ujawniony w księgach wieczystych i katastrze jest taki jak definiuje go ustawa czyli zgodny z prawdą . Przynajmniej w przypadku naszych nieruchomości.
Reakcje instytucji państwowych (lub raczej ich brak reakcji) oprowadził nas w końcu do konkluzji, ze nikogo nie interesują ani zapisy rejestrów uznanych przez ustawodawce za najmocniejszy tytuł własności, ani dokumenty potwierdzające zapisy ujawnione w tych rejestrach.
Kompletnie zdezorientowani zaczęliśmy wertować różne akty prawne szukając czy jest możliwa sytuacja w której dokumenty i rejestry przestają mieć znaczenie. W końcu natknęliśmy się na ustawę o księgach wieczystych i hipotece z 1982 roku (ale ciągle obowiązującą)
Ustawa ta ma art 6, który mówi mniej więcej iż stan prawny ujawniony w księdze wieczystej ma zawsze pierwszeństwo przed stanem rzeczywistym chyba, że nabywca działał w złej wierze tj. kupił stan prawny ujawniony w księdze wieczystej mimo iż wiedział, że stan rzeczywisty jest inny, albo mógł się tego z łatwością dowiedzieć.
Oznacza to, że wystarczy "wykazać" (lub raczej "wcisnąć"), ze wiedzieliśmy o innym stanie faktycznym niż ten który kupowaliśmy, aby wszystkie dokumenty, którymi machamy przestały mieć znaczenie bo "wiedzieliśmy co kupujemy". Co zresztą istotnie nam kilkukrotnie powiedziano.
Niewątpliwie prefabrykowanie nieistniejącego "stanu faktycznego" byłoby niezła hucpą, która nie miałaby szans gdyby zachowano jawność procesów przed instytucjami państwowymi czyli mówiąc po prostu poinformowano nas o co chodzi. W końcu władanie nieruchomością wiąże się z powstaniem tak wielu dokumentów i świadków, że wyprostowanie sytuacji byłoby dziecinnie proste. Jednak zamiast jawności mamy jak się zdaje paniczny strach przed ujawnieniem nam czegokolwiek, co tłumaczyłoby zachowania instytucji państwowych w kwestiach związanych z "ćwoczą nieruchomością" . Nie możemy więc wykluczyć, że cała sprawa zawiesza się na czyiś zwidach i urojeniach, które nijak się maja do rzeczywistości. Po przemyśleniu wydaje nam się to nawet bardzo prawdopodobne.
VI
O korzyściach płynących z umiejętności czytania.
Uznaliśmy, że w tej instytucjonalno- psychiatrycznej sytuacji najlepszym lekiem jaki możemy zaordynować instytucjom państwowym są kolejne wnioski dowodowe, które będą zawierały dokumenty, które rozwieją wszelkie wątpliwości nie tylko co do stanu prawnego, ale również faktycznego "ćwoczej nieruchomości".
Zaczęliśmy ich sporządzanie od przeanalizowania zapisów elektronicznych ksiąg wieczystych. Jak wiadomo elektroniczne księgi wieczyste mają tą zaletę, ze są ogólnie dostępne w internecie i nie można się ich pozbyć np przesyłając do innej jednostki "według właściwości w celu załatwienia sprawy". Postanowiliśmy więc ustalić jakie dokumenty musimy przedstawić, aby razem z zapisami ksiąg prowadzonych dla "ćwoczej nieruchomości" nie pozostawiały ani cienia wątpliwości nie tylko co do stanu prawnego, ale również jego zgodności ze stanem faktycznym na przestrzeni co najmniej ostatnich kilkunastu lat..
Musimy przyznać, że po przeanalizowaniu treści ksiąg wieczystych pod tym kątem zbaranieliśmy doszczętnie. Nie ma bowiem możliwości aby ktokolwiek, kto chociażby pobieżnie przestudiował ich zapisy mógł nie wiedzieć, ze wszelkie informacje o "niepewnym stanie prawnym", "innym stanie rzeczywistym" czy "podwójnym ohipotekowaniu" są oczywistym bredzeniem, którego celem może być co najwyżej wkręcenie kogoś kto nie potrafi czytać w brzydką sprawę podważania dobrze udokumentowanych praw własności poprzez wystawiane dokumentów wskazujących na rzekome istnienia podwójnego ohipotekowania.
Nawet pobieżne zapoznanie się z treścią ksiąg wieczystych pozwala ustalić, że mamy do czynienia z dokumentem prowadzonym konsekwentnie od momentu wydzielenia nieruchomości w okresie przedwojennym (jest wzmianka o przeniesieniu - a nie odtworzeniu- treści z przedwojennej księgi wieczystej). Parametry nieruchomości (położenie, wielkość) były wielokrotnie potwierdzane przez gminę i starostwo na wniosek właścicieli, którzy musieli władać nieruchomością skoro ją dzielili czy sprzedawali. To wszystko ma odzwierciedlenie w zapisach księgach prowadzonych dla nieruchomości i wyodrębnionych z niej części. Ani stan faktyczny (w momencie dokonywania wpisów), ani prawny nie powinien więc budzić niczyjej wątpliwości.
Nie ma również śladu po tym, by wypisy zawierały informacje o tym, że prawa do nieruchomości mają jakiekolwiek osoby trzecie. Prawdziwość informacji zawartych w tych księgach wieczystych została zbadana przez szereg notariuszy, w tym miejscowych (czyli znających teren) o czym świadczą informacje o sporządzanych aktach notarialnych. Nawet jeżeli w wiarygodność samych elektronicznych ksiąg wieczystych wierzą tylko naiwni - to ich zapisy zostały potwierdzone przez tyle osób, że kwestionowanie ich zakrawa na teorie bardzo, ale to bardzo mocno konspiracyjną.
Jedyną instytucją, która teoretycznie może zmienić stan prawny nie wpisując tego do ksiąg wieczystych jest sąd, ale przecież nie możemy sugerować, że nie mając żadnych podstaw pozbawił on praw własności właścicieli władających nieruchomością i nie ma nawet odwagi powiadomić ich o tym? Zresztą takie orzeczenie byłoby czystą hucpą i niewątpliwie miałoby wielki wpływ na życie wszystkich osób w niej współdziałających, ale jego znaczenie dla zakwestionowania naszych praw jest żadne. Chociażby z tego powodu, że nasze prawa ujawnione w księgach wieczystych mają większą wartość niż prawa wynikające z orzeczenie tak wadliwego, że nawet wzmianka o nim nie może być nawet do tych ksiąg wpisana (chociażby w formie ostrzeżenia).
Pozostaje więc pytanie czy którykolwiek z funkcjonariuszy wkręconych w uwiarygadnianie rzekomego istnienia alternatywnego stanu prawnego (a może nawet faktycznego) raczył zapoznać się chociażby zapisami ksiąg wieczystych? O całych aktach poszczególnych spraw zawierających bez porównania więcej informacji nawet nie wspominamy......
VII
Konkluzje
Sąd nie uznający zapisów elektronicznych ksiąg wieczystych, o których prawidłowości poświadczał (w osobie swojego prezesa) po zakończeniu migracji, instytucje państwowe nie mogące się zdecydować jaki stan prawny nieruchomości uznają (ale z pewnością nie ten prawdziwy), funkcjonariusze państwowi procesujący sprawy w oparciu o jakieś zwidy i halucynacje, które w prosty sposób można zweryfikować (np czytając akta sprawy)..... Nawet jeżeli jest to pojedynczy i odizolowany przypadek to pokazuje, że na kompetencję funkcjonariuszy państwowych nie ma co liczyć.
Prawdę mówiąc to mamy poważne wątpliwości co do incydentalności opisanych zdarzeń, bo prawdopodobieństwo zebrania wszystkich niekompetentnych funkcjonariuszy przy rozpatrywaniu spraw związanych z jedna nieruchomością jest równie wielkie jak ustawienie się wszystkich gwiazd galaktyki w linii prostej. Wydaje się więc, że skrajna niekompetencja w instytucjach państwowych nie jest zjawiskiem ani rzadkim ani odizolowanym.
Rachunek prawdopodobieństwa jest jednak widocznie nauka trudną. I najwyraźniej jego podstawy są obce osobom stojącym na czele instytucji państwowych. Trudno inaczej wytłumaczyć fakt, że jak do tej pory żadna z nich nie podjęła wysiłku w celu wyjaśnienia jak mogło dojść do takiego nagromadzenia niekompetencji, że możliwe stało się wygenerowanie aż tak gęstych oparów absurdu wokół niewielkiej nieruchomości położonej w niewielkiej w podwarszawskiej miejscowości.
Z otrzymywanych od najwyższych instytucji państwowych pism konsekwentnie wynika, że nie czują się one odpowiedzialne za zaistniała sytuację, ani nie uważają, że wyjaśnienie jak do niej doszło leży w zakresie ich kompetencji. Tematu podjęcia kroków, by taka sytuacja nie mogła się przydarzyć komu innemu, nawet nie usiłowaliśmy w takich okolicznościach podnosić.
Wygląda więc na to, że w obrębie instytucji państwowych wszyscy chowają głowę w piasek lub robią sobie ze wszystkich i ze wszystkiego wielkie kosmiczne strusie jaja. My dla odmiany postanowiliśmy potraktować ich działania ze śmiertelna powagą