Ujmijmy to tak. Skoro żadna z instytucji państwowych powiatu G nie uznaje tego drobnego faktu, że pod adresem naszej nieruchomości znajduje się .... nasza nieruchomość, implikuje to że najwyraźniej nam ja ktoś zwędził. Przynajmniej wirtualnie.
Przez długi okres czasu rozbijaliśmy się o pytanie po co komu taka wirtualna kradzież. W końcu jakby na to nie patrzeć nieruchomość jest cały czas w naszych rekach i nasze nazwiska figurują w księgach wieczystych. I gdyby nie dziwne zachowania instytucji państwowych w których nie możemy załatwić nic co potwierdza nasze prawa własności pewnie niczego byśmy nawet nie zauważyli. Innymi słowy gdyby nie nagła potrzeba remontu naszego domu (czego nie możemy zrobić bez załatwienia szeregu formalności), życie toczyłoby się pewnie bez zakłóceń
To, ze gdzieś tam w galaktyce odbywa się konkurs na najgłupszego kleptomana tysiąclecia i prawdziwy mistrz w tej dziedzinie postanowił się wykazać właśnie na naszej nieruchomości nie wydawało nam się realnym wyjaśnieniem. A nic bardziej prawdopodobnego co tłumaczyłoby robienie takiej hucpy dla, mówiąc eufemistycznie, bardzo niepewnego zysku nie przychodziło nam długo do głowy. To znaczy nic nie przychodziło do momentu, w którym dotarło do nas, ze nasza ocena ryzyka i korzyści to jest naszą ocena, a nie jakiejś lokalnej "Powszechnie Szanowanej Osoby" (i być może kuzyna czyjegoś kuzyna), której zaradność nie pozwala nie skorzystać z okazji jaka z pewnego punktu widzenia stanowi bałagan w dokumentacji i naiwności/niekompetencji "powiatowych mędrców" dążących do porządkowania "delikatnych spraw" w sposób nie ujawniający zakresu urzędowego bałaganu. Szczególnie w sytuacjach gdy okoliczności mogą sugerować, ze nie wynika on bynajmniej z "komunistycznych", ani "sanacyjnych" zaszłości historycznych.
Nie każdemu w końcu musi się wydawać, że uwiarygodnienie lub skłonienie funkcjonariusza państwowego do uwiarygodnienia, że fikcyjny fakt jest prawdziwy, jest obarczonym wysokim ryzykiem wykrycia przestępstwem. Szczególnie gdy pozornie "uwiarygadnia" go już inny, wyciągnięty z odmętów bałaganu, dokument, pod którym widnieje relatywnie świeża data i podpis np jakiegoś innego Powszechnie Szanowanego Obywatela (i oczywiście kuzyna czyjegoś kuzyna). Czy w takiej sytuacji nie można liczyć, ze dla wszystkich (poza być może prawowitym właścicielem nieruchomości) wygodniej będzie jeśli udałoby się dyskretnie wykazać, że wszystkie pozostałe dokumenty to powielana przez 100 lat pomyłka? W końcu jakie jest ryzyko wyjścia takiego szachrajstwa na światło dzienne jeżeli instytucje powiatu G jawnych ustaleń boja się bardziej niż przysłowiowy diabeł potrójnie święconej wody?
Zysk z takich działań nie musi być koniecznie wirtualny, bowiem nawet relatywnie twardy człowiek ma czasami dość mieszkania w powiecie, w którym nie dość, że nie może załatwić w żadnej instytucji państwowej nic co w jakikolwiek sposób potwierdzałoby jego prawa własności, to do tego np. przy pomocy lokalnej prokuratury usiłuje się go skłonić do potwierdzenia faktów podważających jego prawa własności. Można więc sobie wyobrazić, że po pewnym czasie tylko najtwardsi nie rozważają sprzedania nieruchomości za pół ceny, lub nawet podpisania jakiś "uzgodnień" zrzekając się części swojej własności. Oczywiście na rzecz jakiejś Właściwej i Szanowanej Osoby.
Jak się więc okazuje cała powiatowa psychoza, której doświadczamy od kilku lat nie musi więc być spiskiem kosmitów czy cyklistów, lecz może być konsekwencja ukrywania monstrualnego i całkiem świeżego urzędowego bałaganu, lokalnych patentów na wykazywanie iż bałagan nie jest świeży tylko "komunistyczny" lub "sanacyjny" i .... radosnej działalności kogoś o bardzo króciutkim rozumku, kto takiej okazji przepuścić przecież nie może.
Kto wykorzystał pana Krzysia??
Bynajmniej nic nie mamy do pana Krzysia, byłego burmistrza, radnego powiatowego, działacza jednej z głównych partii i podpory personelu Pałacu Kultury. Co więcej nie zdziwiłoby nas wcale gdyby o całej aferze nic nie wiedział, a gdyby go zapytano o zdanie byłby szczerze oburzony, że jego dobre serce (cokolwiek to znaczy) tak perfidnie wykorzystano. Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie jego podpis widnieje pod jedynym dokumentem, który poświadcza o rzekomym istnieniu innego stanu faktycznego i który w odmętach powiatowego bałaganu udało nam się namierzyć.
dalsza część tekstu tutaj