Jak daleko odbiega teoria od praktyki zdążyliśmy się już jednak przekonać. Zdobycie tej wiedzy wymagało od nas napisania chyba ponad stu pism do różnych instytucji w sprawie zdawałoby się ewidentnej. Wydania przez urzędnika sprzeciwu wobec prac remontowych, których celem miało być usunięcie zagrożenia zdrowia spowodowanego stanem budynku mieszkalnego. Według obowiązujących ustaw urzędnik takiego sprzeciwu nie może wydać, a jednak odmówiono nam usunięcia tego dokumentów przez prawie rok, aż w końcu sąd administracyjny się zlitował. Nie uznał jednak bezprawności takiego postępowania, czego konsekwencja jest to, że remonty uniemożliwia nam się do dzisiaj. Wszystko wyglądało surrealnie dopóki ktoś w nękanym naszymi skargami Ministerstwie nie rzucił farby na papier i oburzony nie napisał o co nam właściwie chodzi skoro prace które zgłaszaliśmy zostały już wykonane. Wiedzy tej nie mógł czerpać z akt sprawy, bo nic na ten temat tam być nie mogło. Wręcz przeciwnie były tam nasze rozpaczliwe apele...... Dotarło wówczas do nas, że nie wszystko znajduje się w aktach sprawy....
Gdy poczyniliśmy to, zdawałoby się nieprawdopodobne założenie, że akta sprawy nie są podstawą do wydawania decyzji, wyroków etc sprawy zaczęły wyglądać bardziej racjonalnie. Nasze długie naszpikowane paragrafami wywody, które w naszym rozumieniu były dokładnym przeanalizowaniem kwestionowanego w zażaleniu, odwołaniu czy skardze dokumentu - nie były brane pod uwagę, bo najprawdopodobniej nie odnosiły się do tego co legło u podstaw jego wystawienia. Do tego co naprawdę było istotne nie mogliśmy się siłą rzeczy odnieść, ani zweryfikować, bo nie poinformowano nas o rzekomych faktach, które w rozumieniu rozpatrującego sprawę miały znaczenie np poprzez dołączenie informacji o nich do akt sprawy. Nie mieliśmy więc do czynienia z irracjonalnym murem, lecz z asymetria informacji.
W przekonaniu o tym, że istotnie jesteśmy na tropie kolejnego bug'a wsadzonego w czarną dziurę spowodowaną nieistnieniem procedur na usuwanie z obiegu prawnego wadliwych dokumentów, utwierdziła nas analiza dokumentów wystawianych w innych sprawach. Wszystkie one, albo przynajmniej większość miałaby sens gdyby stan prawny "ćwoczej nieruchomości" był inny niż z ten oficjalnie opisany w księgach wieczystych. Na początku nie bardzo mieściło nam się to w głowie, ale po ustaleniu, że w rozumieniu instytucji państwowych księgi wieczyste nie są wiarygodne (patrz bug_1) właściwie przeszliśmy nad nieprawdopodobieństwem całej sytuacji do porządku dziennego.
Nie mamy co prawda jeszcze twardego dowodu, na to, że procedury nakazujące jawność procesu administracyjnego, sądowego etc to "dawno i nieprawda". Ale mamy na tyle mocne poszlaki jego istnienia, że możemy zacząć domagać się wyjawienia dokumentów, które stały się podstawą decyzji, wyroków etc....