Bałagan, przekręty i przeinaczenia
W części pierwszej opisaliśmy jak mniej więcej wygląda "alternatywna rzeczywistość", która usiłuje się umieścić na naszej nieruchomości. Właściwie to jest ona tak ewidentnie różna od tego co znajduje się w terenie, że na dobra sprawę mogłoby to być równie dobrze Taj Mahal.
Jest to bowiem nieruchomość o prawie dwukrotnie większej powierzchni działki zabudowana budynkiem przedwojennym (i do tego w innym kształcie niż ten wzniesiony naprawdę pod koniec lat 1950-tych). Ta nieruchomość z "alternatywnej rzeczywistości" została porzucona po wojnie przez swoich pierwszych właścicieli. Najprawdopodobniej pozostawała we władaniu czy zarządzie gminy i do tego najprawdopodobniej z lokatorami w przymusowym trybie najmu. Obecnie ta wirtualna nieruchomość jest własnością prywatną, przy czym Urząd Miasta nie chce wykluczyć ani że uczestniczył w jakiejś formie zakwestionowania stanu prawnego ujawnionego w księgach wieczystych (np jej nie zasiedział) ani że jej nie sprzedał.
Wykreowania takiej "alternatywnej rzeczywistości" w zbiorowym przeświadczeniu instytucji państwowych pozornie wydaje się niemożliwe bez magicznej różdżki Harry'ego Pottera lub innego hokus-pokus. Jednak ostatnie wydarzenia opisane w części drugiej ujawniły, że nie potrzebne są żadne czary jeżeli w instytucjach państwowych powszechnie ustala się stan prawny nieruchomości (czyli kto jest jej właścicielem i jak ona wygląda) nie na podstawie wiążących ustawowo dokumentów czy nawet w wyniku jawnej weryfikacji dokumentów o mniejszym ustawowo ciężarze gatunkowym (np zeznań świadków czy dowodów władania nieruchomością), ale na podstawie tego co instytucje powiatowe szepną do ucha odnośnie swoich "dyskretnych ustaleń" . Nie jesteśmy co prawda jeszcze pewni czy jest to oficjalna procedura (co wydaje nam się raczej mało prawdopodobne) czy tez pospolite "ułatwianie sobie pracy" przez funkcjonariuszy państwowych mających poważne problemy z czytaniem dokumentów. Nie powinno jednak ulegać wątpliwości, ze efekt istnienia takich "procedur" czy zwyczajów jest łatwy do przewidzenia i porażający. Po prostu raz poczynionych na poziomie powiatu "ustaleń" nie sposób zweryfikować. Jakiekolwiek środki by się nie przedsiębrało i jakiekolwiek dowody przedstawiało zawsze napotyka się na mur fanatycznej wiary w prawidłowość ustaleń powiatu.
Warto jednak się zastanowić nad tym jak te ustalenia w powiecie są robione. W końcu nie są one autorstwa cynicznej organizacji przestępczej, ale wykwitem umysłu ludzi, którzy się uważają za przyzwoitych i uczciwych obywateli. Największa zagadka nie jest bynajmniej dlaczego bez wahania poświadczają, ze na miejscu naszej nieruchomości znajduje się coś do niej tak podobnego jak Taj Mahal, ale dlaczego w to wierzą......
Odpowiedzią na to pytanie jest szereg patologi dobrze zadomowionych w sposobie funkcjonowania instytucji powiatu g. Najpierw jednak wypada się zastanowić co sprawiło, ze powiat, a mamy wrażenie, ze szczególnie jego organy samorządowe czy powiatowy nadzór budowlany, stały się wyrocznia od praw własności. Mamy w tej kwestii nawet pewną teorię.
1. Mimowolne guru
Bałagan w rejestrach związanych z nieruchomościami jest faktem. Świadczy o tym chociażby ilość ksiąg wieczystych nie przypisanych do żadnej nieruchomości z jaka się zetknęliśmy. Ponadto analizując nieruchomości przy ul K w miasteczku M ze zdumieniem stwierdziliśmy, ze księgi wieczyste prowadzone dla naszej nieruchomości z perfekcyjnymi i aktualnymi wpisami - to rodzynek. Z kolei ewidencja gruntów jest w takim stanie, ze do chwili obecnej zawsze wygłodniały fiskus nie odważył się wprowadzić podatku katastralnego. Pomimo wielokrotnych zapowiedzi.
Wydawać by się mogło, że aby pozwolić na takim bałaganie akcję kredytową trzeba by nie rozumieć czym jest hipoteka. A aby po wpuszczeniu kredytu w ten bajzel przyzwolić na jego niejawne porządkowania przez co tu dużo mówić z definicji niezbyt kompetentnych powiatowych funkcjonariuszy trzeba by kompletnie postradać zmysły. Tym bardziej, ze wszelkie niejawne procesy, szczególnie te dokonywane przez osoby nie posiadające podstawowych kompetencji w danej dziedzinie dają w zasadzie 100% gwarancję narastania bałaganu w stopniu logarytmicznym.
Jednak trzęsące się ręce kilku funkcjonariuszy państwowych i histeryczne reakcje innych nasuwają nam całkiem proste wytłumaczenie tego jak do tego doszło. I to rozwiązanie które bynajmniej nie zakłada tak nadzwyczajnych zjawisk jak zbiorowe szaleństwo czy spisek zmutowanych kurczaków - tylko Stara Dobra Niekompetencję. Za to naprawdę wysokiego sortu.
Aby doprowadzić do wytworzenia zwyczaju ustalania stanu prawnego nieruchomości przy całkowitej nieświadomości właściciela, co prawda nieoficjalnie i niejako samoistnie, nie trzeba wiele. Wystarczyłoby uczynić odpowiedzialnym za przygotowanie III RP do "wpuszczenia" kredytu hipotecznego osoby o naprawdę kurzych móżdżkach, nie rozumiejących struktury, która zarządzają i nie przyjmujących do wiadomości tzw "feedbacku". A mamy coraz silniejsze podejrzenie, że osób o takiej charakterystyce mogło nie brakować ani wśród najwyższego eszelonu władzy PRL ani III RP ...
Mówiąc najprościej wystarczyło wyznaczyć nierealistyczny termin na uporządkowanie bajzlu w rejestrach dotyczących nieruchomości. A ponieważ czas naglił - uprościć procedurę np opierać się na informacjach odnośnie stanu faktycznego ustalonego przez jednostkę najniższego szczebla- jako tą, która jest najlepiej rozeznana w terenie.
Następnie dać sobie spokój z monitorowaniem w sposób skuteczny postępu w usuwaniu błędów czy niezgodności i nie przyjmować do wiadomości informacji o trudnościach jakie się pojawiały. W wyznaczonym terminie odtrąbić sukces. A następnie nie przejmując się tym, że opisany sposób porządkowania mógł co najwyżej wygenerować jeszcze większy rozgardiasz - dopilnować aby każda informacja o jakiejkolwiek niezgodności czy błędzie w rzekomo uporządkowanych rejestrach powodowała bardzo dotkliwe przykrości nie tylko dla osoby, która ten błąd wykryła, ale również dla jak największej ilości współpracowników.
W takich okolicznościach bardzo szybko wytworzyłaby się procedura dyskretnego zamiatania pod dywan, lub raczej dyskretnego stosowania nakazanej "uproszczonej" procedury tylko z pewnym.... opóźnieniem oraz drobnymi modyfikacjami wynikającymi ze zmienionych okoliczności (to znaczy z tego, że tym razem porządkuje się "nieoficjalnie" czy jak kto woli "dyskretnie"). Towarzyszyć temu musiałoby histeryczne unikania wszelkich działań, które mogłyby dać komukolwiek dowód istnienia bałaganu. Włączając w to dołączenia informacji do akt sprawy, do których zawsze może ktoś zajrzeć . Na przykład właściciel będący stroną sprawy.
Chyba nawet średnio-rozgarnięty przedszkolak zauważyłby, że nic dobrego nie może wyniknąć może nawet nie tyle jeszcze z powierzenia zadania ustalania stanu prawnego jednostkom najniższego szczebla ile z przyjmowanie ich ustaleń jako prawdy objawionej (już nawet nie wspominamy o objęciu ich jakimkolwiek nadzorem). Jednak w instytucjach państwowych nie zatrudnia się średnio-rozgarniętych przedszkolaków. A dorośli ludzie czasami potrafią nie dostrzegać nawet oczywistych faktów. Szczególnie gdy z jakiś względów uważają się za "wyjątkową kastę"
2. Po pierwsze bałagan czyli o kolejnych "udoskonaleniach" procedury dyskretnego porządkowania w powiecie.
Początkowo zdziwiło nas, że gdy szukamy źródła wszelkich informacji o "alternatywnej rzeczywistości" to zawsze na końcu pojawia się Urząd Miasta M. To on wprowadzi w latach 1970-tych i potwierdził w kolejnej modernizacji rzekome istnienie działki drogowej 275a należącej do pierwszych właścicieli. To on wydał pozwolenie na "nadbudowę w 1993 roku na planach fikcyjnej nieruchomości. To on odmawia wydania zaświadczenia odnośnie oczywistych faktów takich jak to, że nie miłą nic wspólnego z nasza nieruchomością i jej nie sprzedał. To tylko on mógł być wiarygodnym źródłem informacji o "lokatorze".
Co prawda ze swojego czasu zarówno nadzór budowlany jak i prokuratura ciśnięta przez nas aby wreszcie wyjaśnić wreszcie o co chodzi - obsesyjnie powtarzali, ze jest to "sprawa cywilna". Wskazywałoby to, że źródłem "dyskretnych ustaleń" jest jednak sąd. Co miałoby pewna logikę, bowiem tam właśnie można znaleźć największą ilość osób szkolonych zarówno w prawie cywilnym jak i karnym czyli posiadających kwalifikacje do robienia porządku w bałaganie dotyczącym praw własności i przynajmniej teoretycznie posiadających świadomość nie tylko wagi sprawy, ale również konsekwencji nienależnego przyłożenia się do zaadresowania problemu. Tyle teoria. Jednak jak się okazało odbiega ona od praktyki i to naprawdę znacznie.
Bowiem nie oszukujmy się, jeżeli "ustalenia" te maja być naprawdę "dyskretne" i ich głównym celem jest takie ich dokonanie, aby nie wyszło na jaw, ze jakieś wątpliwości w ogóle istniały - to sąd nie ma żadnych narzędzi aby zweryfikować nawet najbardziej bzdurne ustalenia dokonane przez gminę czy kogokolwiek innego. Bowiem aby dokonać jakiejkolwiek weryfikacji musiałby zażądać do akt sprawy całego materiału dowodowego, poinformować o tym, ze jest bałagan czyli nadać oficjalny bieg sprawie. A zdaje się, ze właśnie tego za wszelka cenę chcą wszyscy uniknąć.
Dołączenie do akt sprawy całego materiału ma jeszcze jedna konsekwencję. Jeżeli są dokumenty wskazujące na "niejasną sytuację prawną" to może się zdarzyć, ze jedne z nich mogą wyglądać na ewidentne i pospolite przestępstwo. Posiadanie takich informacji w aktach sprawy powinno skutkować przekazaniem sprawy do prokuratury. A mieszkając w Polsce powiatowej już od kilku lat nie mamy żadnych wątpliwości, że w środowisku w którym się wszyscy znają często od dziecka przekazanie informacji o tym, że istnieje podejrzenie iż syn przyjaciółki babci ( jednocześnie brat żony wujka i przyjaciel ze szkolnej ławy teścia) zrobił coś co podchodzi pod kodeks karny - może narazić na społeczny ostracyzm. Z naszych obserwacji wynika, ze społeczny ostracyzm w powiatowych miasteczkach ma do dyspozycji broń naprawdę masowego rażenia, która się nazywa "plotka". Aby się nie przejmować tym, ze wszyscy mówią o nas naprawdę bardzo źle podejrzewając o całe zło świata albo jaszcze więcej - trzeba nie czuć się związanym zbyt mocno z lokalną społecznością. A takiego luksusu nie ma większość lokalnych funkcjonariuszy państwowych...
Podobne dylematy co sąd wydaje się mieć również lokalna Prokuratura, którą jak już pisaliśmy przestało nawet ruszać to, ze w dokumentacji istnieją dwie równolegle istniejące rzeczywistości z czego jedna wydaje się być oparta jest na jakichś ewidentnych bzdurach
3. Po drugie przekręty
Istnienie nieformalnych procedur dyskretnego porządkowania tego, co oficjalnie zostało dawno uporządkowane tłumaczy nie tylko zdumiewający sposób procesowania spraw związanych z naszą nieruchomością przez funkcjonariuszy państwowych, ale przede wszystkim bezwarunkowe zaufanie do ustaleń "powiatowych". Uświadamia również jak łatwo ktoś kto zna te mechanizmy może "zhakować" aparat państwowy i wkręcić go w uwiarygadnianie nieprawdziwych informacji.
Nie wyjaśnia jednak największej zagadki czyli dlaczego kilka świstków z ewidentnym poświadczeniem nieprawdy ma w powiecie większe poważanie niż duży wolumen konsekwentnie prowadzonej dokumentacji wśród której są również dokumenty i zapisy rejestrów posiadających ustawowe domniemanie wiarygodności. Sprawa wydawała się tym bardziej zagadkowa, ze w prefabrykowanej na podstawie wspomnianych świstków "alternatywnej rzeczywistości" nie tylko my jesteśmy podejrzanymi charakterami, ale w zasadzie cały powiat g od co najmniej 100 lat tarza się w zbrodni, która objawia się wystawianiem dokumentów potwierdzających istnienie rzeczywistości w która obecnie cały aparat państwowy zdaje się nie wierzyć.
Prawdę mówiąc to działanie instytucji szczególnie tych lokalnych wydawało się tak irracjonalne, że już zaczynaliśmy tracić nadzieję, że da się to wyjaśnić inaczej niż przy pomocy spisku kosmitów, cyklistów czy zmutowanych kurczaków. Przełom przyszedł, gdy jeden z sędziów, po tym jak udało nam się go skłonić (zresztą po pięciu latach cyrku) do dołączenie do akt sprawy całej dokumentacji naszej nieruchomości zaczynając od lat 20-tych XX wieku - wydał szybciutko prawidłowy (czyli uwzględniający rzeczywiście istniejąca sytuacje faktyczno-prawną) wyrok. Wówczas pomyśleliśmy, że rozwiązaniem nurtującej nas zagadki może być fakt, że nikt nie uznał za stosowne zaznajomienie się z nasza dokumentacją. No cóż najwyraźniej jest to absolutnie niekonieczne jeżeli wierzy się szczerze w istnienie "alternatywnej rzeczywistości" z lokalnej plotki. Tylko dlaczego?
Spojrzeliśmy więc na dokumenty związane z "alternatywna rzeczywistością" nie jako na ewidentną bzdurę, której nikt nie chce usunąć z obiegu prawnego, ale tak jak patrzy na nie ktoś, kto niekoniecznie zna naszą dokumentację, ale na pewno zna lokalne plotki. No cóż jeżeli dokumenty, którymi my się posługujemy są prawdziwe i nasze twierdzenia są prawdą - to te od alternatywnej rzeczywistości wskazują najprawdopodobniej na ..... trzy próby dokonania jakiegoś naprawdę bezczelnego przekrętu. Nie wydaje się więc nieprawdopodobne, ze nikt w powiecie, w którym wszyscy się od lat dobrze znają, nie bierze nawet takiej ewentualności pod uwagę. Bo przyjęcie do wiadomości, ze nasze dokumenty są prawdziwe wymusza nie tylko przywrócenie należnego biegu naszym sprawom, ale również przyjęcie do wiadomości, że coś dziwnego się musi dziać w bogobojnym powiecie G. skoro mogło dojść do tak absurdalnego i nieprawdopodobnego nagromadzenia "przekrętów" na jednej nieruchomości o naprawdę dobrze udokumentowanym stanie prawnym.
Myślimy, że może być nawet jeszcze gorzej. Bowiem studiując dokumenty związane nie tylko z naszą sprawa mamy jakieś niejasne podejrzenie, że w powiecie może być pewna ilość szanowanych ludzi, którzy korzystali na "porządkowaniu" bałaganu jaki panuje w rejestrach. W końcu nie jesteśmy właścicielami naszej nieruchomości (lub raczej tego co na jej miejscu umieściła zbiorowa powiatowa wyobraźnia) to ktoś więc na tym szacher-macher skorzystał.
Jeżeli więc tak wygląda powiatowa procedura "porządkowania" stanu prawnego nieruchomości - to nasze dokumenty pokazują, ze nie ma ona nic wspólnego z prawdziwym porządkowaniem. Za to wydaje się mieć wiele wspólnego z procederem bezprawnego zawłaszczania nieruchomości......
Nie jest więc nie do pomyślenia, że nikt w bogobojnym powiecie g w którym instytucje państwowe są obsadzone przez ludzi, którzy o swojej uczciwości mają jak najwyższe mniemanie - nikt nie bierze po prostu pod uwagę, że nasze dokumenty mogą być prawdziwe i ich czytanie może być czymś więcej niż strata czasu.
My jednak takich ograniczeń nie mamy przyjrzyjmy się więc temu na jakie przekręty mogą wskazywać ewidentnie wadliwe dokumenty w oparciu o które zbudowano alternatywna rzeczywistość na naszej nieruchomości
3.1 Tajemnicze słowo "indeminizacja"
Jak pisaliśmy w latach 1970-tych pojawiła się w ewidencji gruntów informacja z której wynika, że parcela 275a (z której pochodzi m. in nasza nieruchomość) należy do pierwszych właścicieli. Informacja ta pojawiła się co najwyżej kilka lat po tym jak właściwą działkę 275a podzielono decyzja Rady Narodowej na wniosek kolejnych właścicieli. O czym zresztą można się było w każdej chwili przekonać wykonawszy krótki spacer. Uznanie, że pierwsi właściciele parceli 275a są cały czas właścicielami działki drogowej 275a było tym bardziej zdumiewające, ze jeden z nich umarł o 1930 roku i przeprowadzono po nim postępowanie spadkowe o którym adnotację datowaną właśnie na rok 1930 znaleźliśmy także w księdze hipotecznej. Osoby właścicieli nie były jedynymi "nieścisłościami" w tej informacji. Nie zgadzała się również data nabycia nieruchomości przez pierwszych właścicieli. Wyglądało to trochę tak jakby autorem tej informacji był ktoś kto nie miał zielonego pojęcia o tym co się dzieje w terenie ani dostępu do lokalnych archiwów.
Jednak zarazem informacja pochodziła z tak wiarygodnego źródła, ze pomimo iż była ewidentna bzdurą dołączono ja do ewidencji gruntów i z uporem maniaka przechowywano.
Cała sprawa sprawa znowu była tak absurdalna, że pierwszym wyjaśnieniem, które przychodziło na myśl musiał być siła rzeczy przysłowiowy spisek zmutowanych kurczaków ;-). Jednak wszystko zaczęło mieć mniej surrealny charakter gdy poznaliśmy tajemniczo brzmiące słowo "Indeminizacja" .....
Indeminizacja to odszkodowanie,wynagrodzenie strat i szkód. PRL zawarła w latach 1948-1971 dwanaście umów indemnizacyjnych z innymi państwami - regulując w ten sposób kwestię odszkodowań za mienie pozostawione w PRL-u będące własnością obywateli tych 12 państw.
Umowy sprowadzały się do tego, ze PRL wypłacał każdemu państwu z którym podpisał taka umowę sumę pieniędzy, która według estymat pokrywała wszystkie roszczenia obywateli tych państw do PRL-u.
Na dokonane półwieku temu zadośćuczynienie za pozostawione mienie zwróciliśmy uwagę gdy okazało się, ze jedna z nieruchomości w stosunku do której m.in. Urząd Miasta M wykonał całą masę irracjonalnych czynności znalazła się na liście nieruchomości za które zostały wypłacone odszkodowania w ramach wspomnianych indeminizacji.
Bardzo nas to zdziwiło ponieważ gdzieś w głowie kołatała informacja, ze po 1989 roku właściciele tej nieruchomości zwrócili się o zwrot i zostali odprawieni z kwitkiem czym podobno byli nawet bardzo oburzeni. Zaczęliśmy więc szperać w materiałach i istotnie znaleźliśmy informacje o rozczarowanych właścicielach w artykule Gazety Wyborczej oraz wzmiankę o ich pojawieniu się w akcie notarialnym zakupu nieruchomości przez Urząd Miasta M od Starostwa.
Interesujących informacji znaleźliśmy więcej, bowiem okazało się, ze według aktu notarialnego Skarb Państwa nie nabył bynajmniej nieruchomości w wyniku wypłaty odszkodowania w ramach umowy indeminizacyjnej - tylko na skutek ..... zasiedzenia.
Dalej było jeszcze ciekawiej bowiem w 1999 roku jakaś instytucja reprezentująca Skarb Państwa (potem jej rolę przejęło Starostwo G) złożyła wniosek o wznowienie postępowania o zasiedzenie z udziałem osób prywatnych (być może właścicieli, którzy się zgłosili?) , które ciągnęło się kilka lat przez Sądem Rejonowym aż w końcu uznano, ze nie ma podstaw dla jego wznowienia.
Również w stosunku do innej nieruchomości znajdującej się na liście nieruchomości objętych indeminizają - podaje się postępowanie sądowe jako sposób nabycia praw własności przez Urząd Miasta.
Innymi słowy z tymi indeminizacjami to jakaś dziwna sprawa. Wygląda to bowiem trochę tak jakby prawa własności Skarbu państwa nabyte w wyniku indeminizacji były tak niepewne i podejrzane, że postanowiono w latach 1980-tych "legalizować" je np. zasiedzeniem.
Być może niewiele by nas to obeszło gdyby nie to, ze szukaliśmy jak funkcjonariusze powiatu G mogli skutecznie przekonać siebie, że informacja o pierwszych właścicielach ciągle władających parcelą 275a nie jest kompletną bzdurą.
3.2 Tajemnice indeminizacji
Czy tajemnicza informacja o działce drogowej 275a należącej do pierwszych właścicieli może być dowodem na to, że nasza nieruchomość mogła zostać spłacona w wyniku procesu indeminizacyjnego? Zgodnie z prawem nie. Po pierwsze dlatego, ze spadkobiercy pierwszych właścicieli sprzedali ja w pięknie udokumentowanej transakcji w latach 1950-1955. Po drugie dlatego, że nie przebywali w krajach objętych indeminizacją. A po trzecie jeden z pierwszych właścicieli nie żył już w 1930 roku - nie mógł się więc po to roszczenie zgłosić.
Natomiast czy nasza nieruchomość nie została spłacona komuś kto się poddawał za spadkobiercę? No cóż jeżeli proces wypłacania odszkodowań nie byl należycie nadzorowany to nie można tego wykluczyć. Co więcej jest kilka przesłanek wskazujących, ze tak się właśnie mogło stać. Wskazuje na to chociażby to, ze dokumenty poświadczające o rzekomym istnieniu "alternatywnej rzeczywistości" zaczęły się pojawiać już w latach 1970-tych. Czyli w mrocznych czasach PRL-u kiedy nikt się specjalnie prawami własności nie przejmował. Najmocniejszym argumentem wskazującym na taka ewentualność jest to, ze wszelkie dokumenty związane z "alternatywna rzeczywistością" tak bardzo rozmijają się z rzeczywistością w terenie, ze musiały być wystawiane przez kogoś kto albo nie wiedział co pisze, albo nie miał dostępu do informacji o tym co się dzieje w terenie ani o dokumentach ujawnionych w lokalnych rejestrach albo usiłował bzdury wyprodukowane przez kogoś takiego wykorzystać lub zalegalizować. Ponadto indeminizacja jest jedynym procesem, który nam przychodzi do głowy, który mógł się odbyć bez zajrzenia do ksiąg wieczystych czy dołączenia wypisu czy wyrysu z ewidencji gruntów. A każdy, kto w dowolnym punkcie historii zajrzał do tych rejestrów musiałby się zorientować, że konsekwentna dokumentacja wyklucza jakikolwiek szwindel.
Dodajmy do tego, że Urząd Miasteczka M ani władania ani zarządu nieruchomością wykluczyć nie chce, pomimo iż "nie ma żadnych dokumentów". Jaki byłby sens takiego uporu gdyby nie miało to poważnych konsekwencji prawnych. Na przykład nie było dowodem, ze prawa do naszej nieruchomości miał w pewnym momencie Skarb Państwa. To samo dotyczy Starostwa, które również nie chce usunąć dokumentu sugerującego, że właścicieli na naszej nieruchomości nikt przez bardzo długi okres czasu nie widział.
Czy więc znaleziona podobno w latach 1970-tych podobno jako "wpis jawny" w czasie badania ksiąg wieczystych informacja jest śladem oszustwa indeminizacyjnego popełnionego w odległych latach 1960-tych? Tego nie możemy ustalić ze 100% pewnością, bowiem przechowujące dokumenty związane z indeminizaja Ministerstwo Finansów ma dokumentację w takim stanie, że nie może niczego wykluczyć.
Nie powinno więc ulegać wątpliwości, ze mamy do czynienia ze przekrętem indeminizacyjnym. Pytanie jednak brzmi czy jest to prawdziwy przekręt indeminizacyjny (to znaczy czy rzeczywiście wypłacono kilka dekad temu w dalekim kraju odszkodowanie komuś kto podawał się za właściciela naszej nieruchomości ) czy przekręt indeminizacyjny podrabiany ....
3.3 Indeminizacja "podrabiana"?
Po otrzymaniu od Ministerstwa Finansów pisma z którego wynika, że dokumentacja odnośnie indeminizacji jest w takim stanie, że w zasadzie nie można ze 100% pewnością wykluczyć nawet indemninizacji nieruchomości takiej jak nasza - zaczęliśmy mieć pewne nieśmiałe podejrzenie. Podejrzenie to stało się silniejsze gdy zdaliśmy sobie sprawę z trochę nieoczekiwanej okoliczności - a mianowicie takiej, że przynajmniej teoretycznie z prawa własności w 1989 roku były uporządkowane i zaszłości historyczne spowodowane czym innym niż bałaganem były u progu III RP absolutnie marginalnym zjawiskiem.
Bo przeanalizujmy po kolei. Drobna, a często nawet średnia własność została zachowana. Właścicielom nacjonalizowanej dużej i średniej własności wypłacano odszkodowania. Możemy się co prawda kłócić czy te odszkodowania nie były przypadkiem tylko symboliczne, ale z prawnego punktu widzenia sprawa była uregulowana. Uregulowano sprawę opuszczonego mienia poniemieckiego i zaburzańskiego czyli sprawy związane z niezawiniona przez PRL zmiana granic.
Umowy indeminizacyjne natomiast załatwiały kwestię prawną własności osób, które mieszkając krajach innego bloku nie mogły rozporządzać swoją nieruchomością pozostawiona na terenie ziem polskich. Umowy indeminizacyjne zostały podpisane z krajami w których mieszkała znakomita większość wojennej emigracji.
W tak uregulowanej sytuacji prawnej spraw dotyczących własności nieruchomości można podejrzewać, że w znakomitej większości nieruchomości, które były w rękach Skarbu Państwa jeżeli nie zostały przejęte w innym trybie - mogły zostać spłacone w wyniku indeminizacji. Ustalenie tego na 100% byłoby możliwe gdyby dokumenty indeminizacyjne były w należytym porządku. Ale nie są.
Wzbudziło nas to podejrzenie, ze w takich warunkach mógł się rozwinąć zwyczaj traktowania jako "państwowej" każdej nieruchomości, na której znajdzie się już nawet nie ślad obecności Skarbu Państwa, ale cokolwiek coby ten ślad mogło udawać.
W przypadku naszej nieruchomości nie możemy bowiem wykluczyć, że cała legenda trzyma się wyłącznie na tym, ze w latach 70-tych ktoś dopisał przedwojennych właścicieli działki 275a do kawałka gruntu pod ulicą, aby ukryć fakt, że znajdowała się tam „czarna dziura”. Czarna dziura wynikała z tego, że ulica najprawdopodobniej w czasie II wojny światowej uległa przesunięciu o parę metrów (nie ma w tym nic niezwykłego, była drogą gruntową otoczoną nieogrodzonymi parcelami po której poruszał się ciężki sprzęt), co znalazło odzwierciedlenie w kształcie naszej nieruchomości, ale nie znalazła odzwierciedlenia w kształcie nieruchomości, których kształt wyznaczano później (przed wojna nieruchomości nie były w większości grodzone).
Innym pretekstem, dla udawania, ze nasza nieruchomość była w rękach Skarbu Państwa mogło być, to, ze w latach 1980-tych planowano w utworzenie w tej okolicy parku. Nigdy tych planów nie zrealizowano, nigdy nie doszło do wywłaszczenia właścicieli i co więcej zrezygnowano z tych planów bardzo szybko, bo już na początku lat 90-tych.
Kolejnym pretekstem mogło być zamieszkiwanie na terenie posesji osoby nie będącej rodzina właścicieli (czyli w domyśle lokatorki). Co prawda osoba ta była w rzeczywistości byłą właścicielką, której prawo do zamieszkania wynikało z ustanowienia przy sprzedaży nieruchomości prawa do służebności osobistej mieszkania. Tym niemniej pretekst dobry jak dwa poprzednie ;-)
Podobnych pretekstów można znaleźć bez liku dla wielu prywatnych nieruchomości. Czy takie właśnie preteksty służą jako dowód dokonania indeminizacji nieruchomości i wirtualnego "przekazania" jej w ręce Skarbu Państwa bez informowani o tym właścicieli?
No cóż wskazywać na to mogą takie historie jak ta związana z naszą nieruchomością, przy której Urząd Miasta nie chce wykluczyć władania Gminy, lokatora, dokonania "uzgodnień", sprzedaży. I pomimo iż nic poza wymienionymi pretekstami w historii nieruchomości znaleźć nie można co by mogło wskazywać na to, że Skarb Państwa miał z nieruchomością cokolwiek wspólnego......
3.4 Tajemniczy " dobrodziej" po raz pierwszy.
Decyzja 933014 Burmistrza Miasta M z 1993 roku dająca pozwolenie na "nadbudowę" budynku mieszkalnego (z dalszej części dokumentu wynika jednak, że chodziło w gruncie rzeczy o zagospodarowanie poddasza) na szkicu nieistniejącej pod danym adresem nieruchomości trudno uznać za coś innego drobną kombinację budowlaną. Do tego absolutnie bezcelową.
Konia z rzędem temu kto odgadnie dlaczego "inwestorka" (określana zresztą przez nadzór budowlany jako "właścicielka") potwierdziła istnienie pod adresem K w M innej nieruchomości niż ta, która była własnością jej i jej rodziny poprzez złożenie wniosku o pozwolenie na "nadbudowę" na planach nie istniejącej nieruchomości.
Można oczywiście podejrzewać ja o najgorsze - to znaczy o to, że miała niecne plany uwiarygodnienia, że w miejscu nieruchomości należącej do niej (1/3) i jej rodziny (2/3) oraz nieruchomości sąsiadów znajduje się coś innego do czego prawo miała tylko ona. Teza ta jednak nie jest do obronienia, bo przeczą temu jej kolejne działania, które jednoznacznie wskazują, że nie miała bynajmniej zamiaru nic nikomu zwędzić. Już trzy lata później dogadała się z pozostałymi współwłaścicielami nieruchomości w zakresie wydzielenia w budynku 3 lokali mieszkalnych. Przynajmniej w zakresie by złożyć odpowiedni wniosek z dokumentacją architektoniczną w Urzędzie Miasta - tym razem na planach rzeczywiście istniejącej nieruchomości. W 1999 roku sprezentowała połowę swoich udziałów bratu (akt notarialny), W 2003 osobiście wykreślała służebność osobistą mieszkania poprzedniej właścicielki, która sprzedając nieruchomość dziadkom inwestorki zachowała sobie takie prawo. W 2005 podzielono w końcu budynek mieszkalny na lokale oczywiście na planach rzeczywiście istniejącej nieruchomości i według posiadanych udziałów - w czym "inwestorka" jak najbardziej uczestniczyła (akt notarialny). A w 2009 roku "inwestorka" sprzedała swoją cześć nieruchomości (znowu akt notarialny).
Jak widać "inwestorka" nie miała intencji niczego nikomu zabierać. Nie potrafimy też wymyślić żadnego racjonalnego powodu dla którego miałaby uwiarygadniać istnienie w miejscu jej własności czegoś innego. Kto ja więc do tego skłonił i dlaczego?
Pewną wskazówka może być to, że z lektury decyzji 933014 tj. pozwolenia na "nadbudowę" z 1993 roku (tej wydanej na planach nieistniejącej nieruchomości) dowiadujemy się, że nie jest ona bynajmniej pozwoleniem na żadna nadbudowę tylko na adaptację części strychu i to do tego adaptacje zakończona już w ok (o ile nas pamięć nie myli) 90%. Wygląda więc na to, że wspomniana decyzja nie była bynajmniej pozwoleniem na nadbudowę, tylko legalizacja samowoli budowlanej. A to zmienia bardzo wiele.
To że inwestorka zdecydowała się na prowadzenie prac bez należnego pozwolenia nie wydaje się dziwne. Było tu chyba dość powszechne zważywszy, że w tej okolicy często uzyskanie wszystkich pozwoleń było niemożliwe (np część właścicieli była nieosiągalna), a życie wymuszało robienie szeregu inwestycji. Dziwne natomiast wydaje się to że prace zalegalizowano na planach nie istniejącej nieruchomości. Jeszcze dziwniejsze wydaje się to jeżeli zważymy, ze osoba przyłapana na samowoli nie bardzo jest w pozycji aby stawiać warunki. Wydaje się więc, ze nie była to bynajmniej jej inicjatywa...
Czyżby posłużenie się planami nieistniejącej nieruchomości (a tym samym potwierdzenie istnienia fikcyjnego stanu faktycznego ) było warunkiem dokonania legalizacji prawie ukończonych prac? Kto na tym korzystał? Bo na pewno nie "inwestorka", która znaliśmy co prawda przelotnie, ale sprawiła na nas osoby, która zaprasza wszelkie kłopoty. Jeżeli nasza ocena jest słuszna to można gdybać odnośnie tego kto ja wykorzystał i jaka miał z tego korzyść. Dla nas jednak istotna dla wyjaśnienia sprawy wydaje się tylko jedno. Mianowicie udział Urzędu Miasta M, który wydaje się być jedyna siłą, która mogła skłonić do legalizacji samowoli na planach nieistniejącej nieruchomości. A już na pewno był jedyna siłą, która mogła taką legalizacje zatwierdzić.
Dlaczego Urząd Miasta M (lub raczej jego funkcjonariusze) uważali, ze mogą bezkarnie współdziałać, a może nawet nakłaniać do uwiarygadniania fikcyjnej rzeczywistości osoby nie mające w tym żadnego interesu (a wręcz przeciwnie ponoszące na skutek tego straty)?
Czy jest możliwe aby miało to coś wspólnego z prawdziwym lub spreparowanym przekrętem indeminizacyjnem sprzed lat? Czyżby przekonano ówczesną "inwestorkę", że ma "nieważne" dokumenty podobnymi środkami jak się to próbuje zrobić z nami czyli odmawiając procesowania spraw przy założeniu istnienia udokumentowanej w nich rzeczywistości (pomimo iż ona istnieje)? Czy decyzja 933014 z 1993 roku wskazuje jak na taka sytuacje reagują ludzie nie rozumiejący dokumentów i mający zaufanie do instytucji państwowych? Czy złożenie wniosku o zalegalizowanie samowoli na planach nie istniejącej nieruchomości było warunkiem "pójścia na rękę" dokonania legalizacji?
W każdym razie sprawa zaczyna wyglądać co raz bardziej interesująco.
3.5 Tajemniczy "dobrodziej" po raz drugi.
To że Pani Sąsiadka została oszukana nie powinno ulegać wątpliwości. Nikt nie kupuje 26 m2 w substandardzie (dostęp do ubikacji z łazienką tylko z maleńkiej kuchni, która jest dostępna ze wspólnej klatki schodowej) na poddaszu w budynku nie dostosowanym nawet do pełnienia funkcji budynku wielorodzinnego (do tego pozbawionego nawet części legalnych mediów). A już na pewno nie robi tego płacąc "warszawską cenę" za m2.
Na to, ze na Pani Sąsiadce dokonano oszustwa świadczy również fakt, że najwyraźniej nie tylko ona, ale również osoby z nią związane uważają, że jest właścicielka znacznie większej części nieruchomości niż ta, która wynika ze znanych nam dokumentów, a jeden z jej prawników nie tylko oskarżał nas o "wyszczucie" jej z czegoś to jeszcze na podstawie jej upoważnienia chciał przejąc zarząd nad nieruchomością. Twierdził również wiele innych interesujących rzeczy. A mianowicie , że to my zostaliśmy oszukani i przynajmniej część dokumentów, którymi się posługujemy jest nieważna. Jednak gdy przyszło do wyjaśniania o co chodzi nabierał wody w usta niczym Pani Sąsiadka i osoby z nią związane.
Po pewnym czasie przestaliśmy się temu dziwić. Uzmysłowiliśmy sobie bowiem, ze Pani Sąsiadka wzięła kredyt na zakup swojej części nieruchomości. Przez "swoją część nieruchomości" rozumiemy to co pani Sąsiadka ma według znanych nam dokumentów. Tych samych, których "ważności" zdaje się nie uznawać (a przynajmniej tak wynika z ich zachowania) nie tylko żadna instytucja państwowa , ale również prawnicy Pani Sąsiadki.
Nie da się więc ukryć, że w tej "alternatywnej rzeczywistości" w której nasze prawa własności są nieważne - Pani Sąsiadka wzięła kredyt na "nieważne" papiery. Nic więc dziwnego, ze każdy kto wierzy w alternatywną rzeczywistość i działa w interesie pani Sąsiadki nie może nam nic pokazać. Gdy sobie to uświadomiliśmy straciliśmy nadzieję, ze uzyskamy jakieś wyjaśnienia z tej strony.
Nie interesują nas jednak urojone "problemy" kredytowe pani Sąsiadki. Nie specjalnie interesuje nas nawet właścicielka jakiej części naszej nieruchomości jest w tej "alternatywnej rzeczywistości". Interesuje nas natomiast i to bardzo kto jej tą "alternatywną" rzeczywistość wcisnął i od kogo w tej "alternatywnej rzeczywistości" swoje prawa nabyła.
Jeszcze bardziej nas interesuje dlaczego po tylu sprawach sądowych, porady u tylu prawników nadal trwa w swoim przekonaniu odnośnie praw własności pomimo iż niczego nam nie może pokazać. I dlaczego osoby, którym swoje prawa w nieruchomości usiłowała sprzedać wydawały się jakoś nadmiernie podekscytowane możliwością ich nabycia dopóty, dopóki ..... nie poinformowaliśmy ich o sprawach sądowych i nie podaliśmy numerów ksiąg wieczystych.
Nie do końca rozumiemy kto za naszymi plecami rozporządza nasza nieruchomością tak skutecznie, ze nie tylko wkręca kolejna osobę w uwiarygadnianie tego czego nie ma, ale również zapewnia jej pomoc wszelkich instytucji państwowych. Mamy jednak coraz większe podejrzenie, ze nie jest to bynajmniej osoba prywatna, bo nie widzimy możliwości aby tyle mogły zdziałać zapewnienia nawet komplet laureatów Nagrody Nobla. Bardziej prawdopodobne wydaje się, ze taki efekt mogłaby osiągnąć instytucja państwowa np sprzedając za przysłowiową złotówkę bezprzetargowo odnalezione mienie rzekomo należące do Skarbu Państwa nie ujęte w oficjalnych rejestrach. I właśnie w tym kontekście bardzo wiele daje nam do myślenia fakt, ze Urząd Miasta M nie tylko nie chciał wydać nam zaświadczenia, ze nigdy naszą nieruchomością nie zarządzał, nie władał ale nawet że jej nie sprzedał. Pomimo iz twierdzi, ze w rejestrach księgowych nie ma po tym ani śladu. Pamiętajmy, ze jest to ten sam urząd, który w 1993 roku zalegalizował samowole na planach nieistniejącej nieruchomości pomimo iż "inwestorka" nie miała w tym żadnego interesu.
Powstaje więc pytanie na co my właściwie trafiliśmy?
4 Po trzecie przeinaczenia
Opisaliśmy już jak generuje się coraz większy bałagan w rejestrach i dokumentacji dotyczącej nieruchomości najprawdopodobniej przy pomocy mniej lub bardziej nieoficjalnych procedur porządkowania tego co oficjalnie już dawno zostało uporządkowane. Opisaliśmy również jak najprawdopodobniej seria oszustw mogła wygenerować kilka dokumentów, które mogą być wykorzystane jako "dowód" na istnienie innej rzeczywistości w miejscu gdzie stoi nasza nieruchomość. Jednak posługiwanie się opisanymi śmieciowymi dokumentami to niewątpliwie zbyt mało aby móc przekonać szereg funkcjonariuszy państwowych (nawet tych powiat), że na miejscu naszej nieruchomości znajduje się coś co ma taki sam związek z tym co istnieje naprawdę w terenie (jak również zresztą w dokumentacji) jak przysłowiowe Taj Mahal. I to nawet przy istnieniu opisanych mniej lub bardziej nieoficjalnych procedur "porządkowania" bałaganu w rejestrach dotyczących nieruchomości.
Aby bowiem taki absurd, kal ten który udokumentowaliśmy na przykładzie naszej nieruchomości, mógł powstać w instytucjach powiatu g musiał rozwinąć się jeszcze jeden nawyk. Już wielokrotnie sygnalizowaliśmy , że w powiecie g wypracowano zwyczaj przeinaczeń pociągnięty już chyba do rangi sztuki. My ten nawyk nazwaliśmy "łańcuszkiem błędów" inni "grą w gamonia". Spośród powszechnie używanych kolokwialnych określeń dla tego typu działalności najbliższe jest chyba "rżniecie głupa". Zwyczaj ten sprowadza się do wystawiania dokumentów o niejednoznacznej treści, które w zależności od wiedzy i kompetencji czytającego mogą być rozumiane w różny sposób. "Łańcuszek" takich dokumentów może stanowić wystarczająca "podkładkę" do dokonania przez kolejnego funkcjonariusza państwowego czynności do której nie ma żadnych uprawnień w realnie istniejących okolicznościach. "Podkładka" sprawia jednak, że może on udawać, że po prostu jest tylko niekompetentny lub się tylko pomylił. Kilka przykładów takich dokumentów podaliśmy w Dzienniku .......
Musi to być naprawdę powszechna praktyka skoro tylko w sprawach w których byliśmy stroną co najmniej właśnie na podstawie takich dokumentów, pozornie bez znaczenia prawnego wystawiano postanowienia, decyzję czy wyroki. By nie być gołosłownym
1. Sprzeciw wobec przeprowadzenia prac remontowych przy użyciu jako "podkładki" postanowienie PINB o rzekomym wstrzymaniu prac budowlanych. Abstrahując od faktu, że prace budowlane były całkowicie wymyślone, to miały one zakres inny niż prace , których nie pozwolono wykonać i nie miały z nimi żadnego związku.
2. Pozwolenie na budowę wydane przy użyciu opinii konserwatora zabytków o rzekomej zgodności z Miejscowym Planem Zagospodarowania Przestrzennego. Opinia ta nie ma żadnego znaczenia prawnego, bowiem to nie konserwator jest od wydawania takiej opinii. Na marginesie należy podkreślić, że opinia odpowiedniego organu (tj. wypis z planu zagospodarowania) była obecna w aktach sprawy i wykluczała mozliwość zrealizowania inwestycji.
W sprawie stanu prawnego naszej nieruchomości zdetektowaliśmy już kilka przypadków takich "gierek"
1. Urząd Miasteczka M nie może zaświadczyć, ze Gmina nie była samoistnym posiadaczem naszej nieruchomości/ nie zarządzała naszą nieruchomością/ nie sprzedała naszej nieruchomości/ nie ulokowała lokatora na naszej nieruchomości bo..... nie ma żadnych dokumentów. Przy czym w uzasadnieniach znajdowały się zawsze dywagacje na temat interesu prawnego. W sytuacji, która istnieje naprawdę uzasadnienie tej odmowy brzmi po prostu idiotycznie, ale jak odczyta to ktoś kto myśli, ze nasza nieruchomość istotnie była we władaniu gminy etc.... Brzmi prawie jak potwierdzenie prawda?
2. Wyrok I C 170/10 unieważniający umowę z 25.05.2005 i odmowa sądu dla uzupełnienia uzasadnienia wyroku poprzez wydanie zaświadczenia, ze wyrok dotyczył umowy "quad usum", a nie umowy wydzielenia lokali mieszkalnych. My oczywiście wiemy czego ów wyrok dotyczył, ale jak odczytają ten wyrok osoby, które z jakiś (nieujawnionych zresztą) względów uważają, że umowa wydzielenia lokali jest nieważna i była jedyną umową podpisaną w dniu 25.05.2005? Co ciekawe od ponad pół roku Sąd nie chce nam wydać zaświadczenia potwierdzającego, ze wyrok dotyczył umowy "quad usum".
3. Postanowienie PINB wstrzymujące prace budowlane z 2010 roku. My wiemy, ze żadnych prac w tym czasie nie prowadzono i że postanowienie zostało uchylone. Ale jak odczyta ten dokument ktoś, kto myśli, ze w 2010 roku nieruchomość przebudowano? (zresztą postanowienie już po jego uchyleniu było wykorzystywane jako materiał dowodowy na wykazanie prowadzenie w tym czasie prac budowlanych, niestety nie powiedziano nam jakich ;-)
Jak widać jeżeli komuś powiedziano, ze nasza nieruchomość była w rękach gminy a następnie ludzie posiadający jakieś podejrzane kwity (czyli w domyśle my) "uwiarygodnili" je dokonując fikcyjnego podziału nieruchomości a następnie aby "uwiarygodnić" swoje papiery po raz drugi przebudowali nieruchomość - znajda potwierdzenie tej bajki w wymienionych dokumentach......
Co więcej widzimy spory potencjał dla wystawienie szeregu dokumentów opisywaną techniką, które "potwierdzą" istnienie alternatywnej rzeczywistości. Np
1. Fakt, że Starostwo z uporem wartym lepszej sprawy nie chce usunąć informacji o działce drogowej 275a nie pozwala wykluczyć, ze dokument ten pomimo iz ewidentnie wadliwy i sprzeczny z pozostałą dokumentacją stał się pretekstem np dla poświadczenia, że Starostwo posiada informacje sięgające lat 1970-tych pokazujące, ze działka 275a cały czas była własnością pierwszych właścicieli i była we władaniu gminy (oczywiście mowa o ewidentnie wadliwej informacji o rzekomym istnieniu drogowej działki 275a należącej do pierwszych właścicieli z pominięciem całej dokumentacji dotyczącej rzeczywistej działki 275a z zachowaną ciągłością od 1923 roku)
2. Ponieważ Urząd Miasta M nie chce usunąć decyzji nr 933014 z 1993 roku ani sprawia, że nie można wykluczyć, że stała się ona pretekstem dla poświadczenia, że Urząd Miasta posiada dowód, ze jeszcze w 1993 roku istniała działka 275a w formie niepodzielonej. I to dokument wystawiony przez osobę określona jako współwłaścielką nieruchomości w dokumentach, którymi my się posługujemy.
3. W kwartale w którym znajduje się nasza nieruchomość planowano kiedyś zrobienie parku. Szybko z tego zrezygnowano, ale jeżeli jakiś urząd napisze, ze "według panu zagospodarowania z roku ...... w miejscu naszej nieruchomości znajdował się park" to technicznie nie będzie to nieprawdą, tylko ...... takim drobnym przeinaczeniem. Bo w końcu parku w tym miejscu nigdy nie było, Były tylko plany na bliżej nieokreślona przyszłość z których zresztą szybko zrezygnowano.....
Jak widać stosując technikę przeinaczeń można w oparciu o kilka dokumentów bez znaczenia lub wręcz wadliwych wykreować "alternatywną rzeczywistość". Rzeczywistość, która zaczyna żyć własnym życiem, bo nikt nie sprawdza na jakiej podstawie wydano najbardziej nieprawdopodobne i absurdalne poświadczenia.....
4.1 "Prace analityczne" - królowa przeinaczeń
Jest jednak jeszcze prostszy sposób wykreowania "alternatywnej rzeczywistości" a nazywa się on "prace analityczne". "Pracami analitycznymi" podparł się Urząd Miasteczka M w sprawie ul B. Sprawa ul B jest jedna z tych spraw w których Urząd Miasta M nie uznaje dobrze udokumentowanej rzeczywistości nie mówiąc dlaczego. (pisaliśmy o tym w Dzienniku II ) Przypadek ul B nie dotyczy co prawda nieruchomości prywatnej (przynajmniej oficjalnie), ale istnienia dobrze udokumentowanej drogi gminnej, której istnienia nie chce zaakceptować Urząd Miasta M. Ostatnio jego pracownicy poinformowali, że ustalono fakt nieistnienia ul B w trakcie "prac analitycznych". Brzmi dobrze, poważnie i wiarygodnie, prawda? W końcu przeprowadzenie prac analitycznych sugeruje, że zbadano wszelkie okoliczności i dokumenty, wyciągnięto z nich logiczne wnioski i sporządzono odpowiedni raport. Jednak dociekliwi mieszkańcy chcieli się dowiedzieć na podstawie czego ustalono że dobrze udokumentowana ulica nie istnieje. Po serii pytań okazało się co następuje; Nie ma żadnego dokumentu z prac analitycznych, nie poddano badaniu i analizie żadnych dokumentów. "Prace analityczne" polegały na tym, ze kilku pracowników urzędu siadło sobie i pogadało..... No cóż jeżeli tak wyglądają "prace analityczne" to można w ich wyniku ustalić dosłownie wszystko. Nawet to, ze ul B to wieża Eifla stojąca na pasie startowym dla statków komicznych.
cdn