Dopiero ostatnio skojarzyliśmy sobie, że wszystko ma głęboki sens jeżeli w rozumieniu instytucji państwowych (a to jednoznacznie wynika z ich działań) proces reprywatyzacyjny "unieważnia" całą dokumentacje pokazującą, że objęta nim nieruchomość... nie została znacjonalizowana. Urząd Miasta M* dysponuje bowiem w zasadzie tylko dokumentacją pokazującą, że nieruchomość pod adresem K* 53 w M* pozostawała przez cały okres PRL i III RP w rękach następców prawnych przedwojennych właścicieli oraz że nawet PRL szanował i uznawał ich prawa . Z jednym wyjątkiem. Tym wyjątkiem jest dokument pieszczotliwie przez nas zwany "decyzją Pana Krzysia". O decyzji Pana Krzysia czyli decyzji Burmistrza Miasta M nr 933014 z 1993 roku pisaliśmy już powyżej . W tym miejscu przypominamy, że jest to jednocześnie pozwolenie na adaptację części poddasza i ..... „legalizacja” całego budynku legalnie postawionego przez następców prawnych przedwojennych właścicieli kilka dekad wcześniej.
Pomijając inne kwestie o których szerzej pisaliśmy wcześniej, z wykorzystaniem "decyzji pana Krzysia" jako materiału dowodowego dla wykazania urojonych praw Skarbu Państwa jest jeden naprawdę trudny do obejścia problem. Wnioskodawczyni najwyraźniej nie wiedziała, że "legalizując" legalny budynek po to by móc obejść niekorzystne dla niej przepisy, potwierdza, że w miejscu nieruchomości będącej własnością jej rodziny znajduje się obiekt do którego prawa ma Skarb Państwa. I podejrzewamy nawet, że gdyby jej to powiedziano mogłaby nie tylko nie potwierdzić tych rewelacji, ale się nawet poważnie zdenerwować. To samo pewnie dotyczy wnioskodawcy z dokumentu, którego istnienie wydaje nam się wysoce prawdopodobne, czyli kolejnej „legalizacji” rzeczonego budynku tym razem dokonanej ok 2009 roku na wniosek innej osoby.
Tym niemniej nabyta przez nas ostatnio "zdolność odczytu" dokumentów budowlanych wystawianych przez instytucje państwowe każe nam podejrzewać, że mogliśmy właśnie trafić na ślad owego tajemniczego "lokatora", którego sugeruje się nam od prawie dekady. Jednak „lokatora” ani nigdy nie widzieliśmy, ani nikt jak do tej pory nikt nie przedstawił nam dowodu jego rzekomego istnienia (czemu zresztą trudno się dziwić ;-). Czyżby istnienie lokatora wykombinowano sobie więc z faktu złożenia wniosku na "legalizację" legalnego budynku mieszkalnego? A za tajemniczego „lokatora” uznano wnioskodawczynię z "decyzji Pana Krzysia" i osobę która wnioskowała o jej powtórzenie w 2009 roku?
I czy po uzyskaniu tak "mocnego" potwierdzenia zrobiono z naszą nieruchomością coś do czego wszyscy wstydzą się przyznać?
Nie zaszkodzi zapytać
więcej